„Zbawienie na Sand Mountain” – historia jednego z najbardziej tajemniczych kultów południa Ameryki, kościołów wężowników

6 kwietnia 2016

zbawienie_na_sand_mountain_premiera
W serii Amerykańskiej wydawnictwa Czarne ukazała się kolejna po wspomnieniach Kim Gordon intrygująca pozycja literacka. „Zbawienie na Sand Mountain” autorstwa Dennisa Covingtona przybliża jedną z najmniej znanych i tajemniczych twarzy południa Ameryki – kościoły wężowników.

Żyje ich zaledwie kilka tysięcy osób, choć liczba aktywnie praktykujących nie przekracza kilkuset. Zgrupowani w kilkudziesięciu zborach rozsianych na terenach dawnego Pasa Biblijnego spotykają się każdego tygodnia w ustronnych miejscach na nabożeństwach. Ci, którzy czują namaszczenie przez Ducha Świętego, biorą do rąk śmiertelnie niebezpieczne węże (grzechotniki, żmije czy kobry) i trzymają je, chodząc, tańcząc lub śpiewając. A wszystko to przy ogłuszającej muzyce i spontanicznych pieśniach chwalących Pana. W swej niewzruszonej wierze piją również wodę zaprawioną strychniną lub arszenikiem, mówią językami, wypędzają demony, głoszą proroctwa i uzdrawiają.

Początki praktyk sięgają roku 1910. Wtedy to charyzmatyczny pastor zielonoświątkowy, George Went Hensley, doznał objawienia za sprawą dwóch konkretnych wersetów z Biblii. Biorąc dosłownie słowa z Ewangelii Marka 16:17-18, które brzmią: „A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją”, stwierdził, że Nowy Testament nakazuje wiernym włączyć jadowite węże do wielbienia Pana. Zaczął więc przynosić śmiertelnie niebezpieczne gady na swoje nabożeństwa. Wkrótce, i to niezależnie od niego, zaczęli tak robić inni, w tym były kaznodzieja baptystów, James Miller.

Węże nie były przedmiotem kultu, lecz miały stanowić dowód dla postronnych, kto jest rzeczywistym reprezentantem Boga na Ziemi. Branie do rąk węży wiązało się oczywiście z ryzykiem ukąszenia. Hensley twierdził jednak, że tym, którzy posiedli moc Ducha Świętego, nic się nie stanie, ponieważ Najwyższy uchroni ich przed śmiercią. Kiedy kult zaczął się rozprzestrzeniać, przypadków ukąszeń było coraz więcej. Niektóre z nich kończyły się śmiertelnie. Stąd też władze stanu Kentucky, gdzie żyje najwięcej wężowników, zakazały używania węży podczas nabożeństw pod karą więzienia. Podobne przepisy wprowadzono też w kilku innych stanach. Pomimo zakazu ludzie nadal jednak brali węże do rąk. Do dziś zginęło z tego powodu przynajmniej siedemdziesiąt jeden osób. Wśród nich był człowiek, od którego to wszystko się zaczęło, czyli George Went Hensley. Konał, wymiotując krwią w szopie na północy Florydy.

W tego typu wspólnotach rozsianych po zapadłych mieścinach Południa często zdarzają się wśród kaznodziejów skandale i kompromitacje. Zwykle są to zdrady małżeńskie i defraudacje funduszy kościelnych. Czasem jednak trafiają się gorsze przypadki. Zimą 1992 roku Dennis Covington, reporter współpracujący jako wolny strzelec z „New York Timesem”, przeglądając lokalne doniesienia prasowe z Birmingham, przeczytał informację o procesie jednego z kapłanów wężowników oskarżonego o próbę zamordowania własnej żony. Mężczyzna zmusił ją do tego, by włożyła rękę do klatki pełnej jadowitych grzechotników. Pełen fascynacji i strachu Covington postanowił wkroczyć w hermetyczny świat wężowników, w którym ekstremalna wiara miesza się ze śmiercią, a cuda wydają się na wyciągnięcie ręki.

Przez dwa lata dziennikarz uczestniczył w obrzędach i zacieśniał swoje więzi ze wspólnotą. Samemu będąc „miastowym” Południowcem, który nigdy nie orał ziemi, nie zbierał bawełny ani nie zarzynał prosiaka, na kartach swej książki ożywił ducha krainy oraz jej biednych białych mieszkańców, pogardliwie i szyderczo traktowanych przez pozostałych Amerykanów. Jak mówi, to jedyna grupa etniczna w Stanach, której nie pozwolono mieć własnej historii. Przetrwali jednak i stali się jeszcze bardziej „południowi”.

Książka „Zbawienie na Sand Mountain. Nabożeństwa z wężami w południowych Appalachach” w przekładzie Bartosza Hlebowicza ukazała się pod patronatem Booklips.pl.

[am]
fot. Russell Lee

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: premiery i zapowiedzi