„Zamek śpiący” Lindy Medley, czyli co się stało z zamkiem śpiącej królewny po „żyli długi i szczęśliwie”
Opublikowany przez Kulturę Gniewu ponad 450-stronicowy „Zamek śpiący” Lindy Medley to przypominająca serial telewizyjny wielowątkowa opowieść dla wszystkich, którzy uwielbiają intertekstualne gry z popularnymi baśniami.
„Zawsze trudno mi opisać, o czym jest ta książka, ponieważ opowiada o życiu tak wielu złożonych postaci. Zaczerpnęłam je z różnych bajek ludowych (z baśni braci Grimm, 'Babci gąski’ i innych)” – mówi autorka. „Opowiadam o tym, jak mogłoby wyglądać ich życie poza znanymi wszystkim historiami”.
Początek nie zwiastuje jeszcze tego, jak potoczy się ta opowieść. Zaczyna się bowiem w znany powszechnie sposób. Kiedy królowi i królowej urodziła się długo wyczekiwana córeczka, postanowili wyprawić wielką ucztę, na którą zaproszono dobre czarownice mające niebagatelny udział w pojawieniu się na świecie potomkini. Ale ta jedna zła, której nie zaproszono, też przyszła i rzuciła na dziecko klątwę: w piętnaste urodziny królewna ukłuje się wrzecionem i padnie trupem. Zaklęcie na szczęście udało się złagodzić, dzięki czemu królewna miała nie umrzeć, lecz zapaść w głęboki sen, aż obudzi ją pewien książę.
Król robił wszystko, żeby uchronić dziecko przed zapowiadanym mu losem, łącznie z tym, by usunąć wrzeciona z całego królestwa, a do uzupełnienia zapasów przędzy nająć postać z innej baśni, Rumpelsztyka. Na nic jednak starania. W dniu piętnastych urodzin dziewczyna się ukłuła i zapadła w długi sen, a wraz z nią cały dwór. Po stu latach znalazł się jednak książę, który był królewnie pisany. Przybył na koniu, złożył pocałunek na ustach śpiącej, a ta ku powszechnej radości się obudziła. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Królewna wsiadła więc na konia ze swoim świeżo poznanym ukochanym i udała się w jego rodzinne strony. Zapewne żyli długo i szczęśliwie, jak to w baśniach, ale co z zamkiem i jego mieszkańcami? Jak poradzili sobie sami, kiedy prawowita władczyni bez mrugnięcia okiem ich opuściła, by wieść sielankowe życie gdzieś w odległej krainie? O tym właśnie opowiada „Zamek śpiący”.
Kilkadziesiąt lat później zamek stoi wśród ciernistych gąszczy i pełni rolę przytułku, w którym znaleźć mogą schronienie wszyscy potrzebujący. Garstka mieszkańców – w tym dawne dworki śpiącej królewny, teraz już sędziwe staruszki, Bociek przyjęty na gospodarza, kucharka i jej prostoduszny syn Szymon, Żelazny Henryk, którego serce opasają obręcze, czy siostry z Zakonu Pocieszycielek – dba o to, by budowla nie popadła w ruinę.
Pewnego dnia w ich gościnnych progach staje ciężarna dziewczyna, szukająca bezpiecznego azylu dla siebie i dziecka. Zostaje przyjęta z otwartymi ramionami i powoli zadomawia się w zamku, a przy okazji odkrywa kolejne pomieszczenia oraz poznaje mieszkańców i ich losy. Szybko przekonujemy się, że dziewczyna ma swoje tajemnice, ale jej gospodarze również. Jedne z czasem poznamy, innych nie. Bo w „Zamku śpiącym” historia nie jest napędzana kolejnymi zagadkami, lecz płynącym w swoim wolnym tempie życiem. Oczywiście nie brak tu też przygód, zabawnych sytuacji i zaskoczeń. Ale życie ma to do siebie, że nie trzyma się fabularnych schematów, podobnie jest z tym komiksem.
Opowieść ma szkatułkową formę, dlatego losy dziewczyny i jej dziecka w pewnym momencie schodzą na dalszy plan, aby ustąpić miejsca historii Zakonu Pocieszycielek, opowiadanej przy stole lub podczas pracy przez siostry, które znalazły się w zamku. Czy to przeszkadza? Wręcz przeciwnie. „Zamek śpiący” jest jak dobry serial, który z czasem rozwija się, a jego fabuła zbacza w innych kierunkach, drugoplanowe postacie zyskują sympatię odbiorców, więc poświęca się im więcej miejsca, inne z kolei tracą na znaczeniu, być może tylko czasowo, być może na zawsze. Czy jeszcze do nich wrócimy? Przekonamy się za jakiś czas – w Stanach Zjednoczonych dostępny jest drugi, równie obszerny tom.
Linda Medley, przystępując w połowie lat 90. do pracy nad „Zamkiem śpiącym”, poświęciła mnóstwo wysiłku na badania nad projektowaniem i publikacją książek, aby stworzyć komiks, który spodoba się także czytelnikom nieczytającym komiksów. Wydany przez Kulturę Gniewu tom dowodzi, że udało się jej to osiągnąć. Jeśli szukasz lekko napisanej historii o cieniach i blaskach codzienności, to warto sięgnąć po ten wcale nie lekki tom stylizowany na średniowieczną księgę.
[am]
TweetKategoria: premiery i zapowiedzi