„Wehikuł czasu i inne opowieści” Waldemara Andrzejewskiego ? rysownik złotego okresu polskiego komiksu po raz pierwszy w zbiorczym wydaniu

31 marca 2018


Rosiński, Christa, Pawel, Polch czy Kasprzak ? to nazwiska dobrze znane wszystkim miłośnikom komiksu w Polsce. Nie zamykają one jednak listy wszystkich utalentowanych artystów tworzących w czasach PRL-u. Ci, którzy czytali takie czasopisma, jak „Relax” czy „Alfa”, pamiętają z pewnością dokonania Waldemara Andrzejewskiego. Teraz, równo ćwierć wieku po śmierci cenionego ilustratora i rysownika, jego prace komiksowe po raz pierwszy doczekały się zbiorczego wydania. Album „Wehikuł czasu i inne opowieści” trafił do sprzedaży 28 marca nakładem wydawnictwa Egmont.

Niewiele wiadomo o Waldemarze Andrzejewskim. Po sieci krąży jedynie krótka nota biograficzna. Na końcu wydanego właśnie albumu zamieszczono nieco obszerniejsze, bo dwustronicowe posłowie Daniela Góry, ale nasza wiedza nadal nie wykracza poza suche fakty i daty. Urodził się pięć lat przed II wojną światową w Warszawie. Talent plastyczny przejawiał od małego, co rodzice dostrzegli i wspierali. Nie wybrał jednak Liceum Artystycznego, lecz Technikum Budowlane. Być może ze względów praktycznych ? tzw. „porządny” zawód mógł stanowić pewne zabezpieczenie. Na decyzji mógł zaważyć również fakt, że absolwenci nowo powstałego Liceum Artystycznego mieli wówczas ograniczenie wyboru studiów, a młodemu chłopakowi zamiłowania mogły się przecież jeszcze zmienić. A jednak nie zmieniły. Po ukończeniu technikum Andrzejewski dostał się na studia w Akademii Sztuk Pięknych, gdzie szkolił się pod okiem jednego z twórców polskiej szkoły plakatu, Henryka Tomaszewskiego.

W trwającej ponad trzydzieści lat karierze Andrzejewski zajmował się dosłownie wszystkim, co miało związek z rysowaniem. Tworzył grafiki użytkowe, projektował znaczki i karty pocztowe, logotypy dla firm, herby miast, plakaty filmowe, a nawet przygotował projekty polskich banknotów. Specjalizował się jednak w ilustracji książkowej ? to jego prace zdobią „Bajki” Puszkina, książki Korczaka o Królu Maciusiu, „Baśnie fińskie” Raula Roine’a czy okładkę pierwszego polskiego wydania „Malowanego ptaka” Kosińskiego. Andrzejewski posiadał doskonały zmysł plastyczny i eklektyczny styl, dzięki czemu rysunki do każdej z książek wydawały się odrębnym światem stworzonym na potrzeby konkretnej historii. W tym wszystkim komiks znajdował się raczej na obrzeżach jego artystycznej aktywności, co nie znaczy, że jest mniej istotny.

W latach 60. Andrzejewski przez pięć lat pracował w Paryżu. To właśnie tam zainteresował się komiksem. Na wernisażu spotkał francuskiego rysownika awangardowego Philippe’a Druilleta („Lone Sloane”). Secesyjny styl prac Francuza wywarł na nim duże wrażenie. Zanim jednak mogliśmy poznać efekt tych wpływów, musiało upłynąć ponad dziesięć lat. Czy w międzyczasie Andrzejewski próbował stworzyć jakiś komiks? Tego nie wiadomo. Pierwsza jego opowieść graficzna ukazała się w 1977 roku na łamach trzeciego numeru magazynu „Alfa”. A i to być może za namową redaktora pisma. Ponoć ktoś w redakcji nakłaniał znanych ilustratorów do rysowania komiksów, upatrując w tym szansy na nadanie pismu wysokiej jakości artystycznej. Andrzejewski popełnił adaptację „Wehikułu czasu” H.G. Wellsa. Na Zachodzie jego prace zapewne nie zrobiłyby tak kolosalnego wrażenia, ale w Polsce zdecydowanie wyróżniały się niekonwencjonalnym kadrowaniem, dużą dynamiką i dość swobodnym układem plansz ? cechami z rzadka obecnymi w komiksie głównonurtowym. Jeszcze lepiej uwidacznia się to w wydanej rok później w tym samym periodyku adaptacji „Wojny światów” ? dojrzalszej, z dużo pewniejszą kreską. Gdzie tu jednak mówić o popularności, skoro magazyn, traktowany przez wydawcę po macoszemu, ukazywał się nieregularnie, aż w końcu nikt poważny nie chciał w „Alfie” publikować. Komiksy Andrzejewskiego, jako jedne z nielicznych tam zamieszczanych, bronią się do dziś.

Najsłynniejszą pracą rysownika była pochodząca z tego samego okresu opowieść „Tam, gdzie słońce zachodzi seledynowo”, oparta na pomyśle Stefana Weinfelda, cenionego pisarza i popularyzatora nauki, debiutującego scenarzysty komiksowego, który miał dać się poznać w przyszłości ze współpracy z Grzegorzem Rosińskim („Pojedynek”), Jerzym Wróblewskim (m.in. „Figurki z Tilos” i „Legendy Wyspy Labiryntu”) i Markiem Szyszko (m.in. seria „Polscy podróżnicy”). Na popularność komiksu złożyła się zarówno jego dostępność (ukazał się najpierw w 11. numerze wysokonakładowego magazynu „Relax”, a w drugiej połowie lat 80. wznowiono go w antologii „Bambi”), ale również tematyka i wykonanie. Historia opowiada o mechanicznej bestii stacjonującej samotnie na odległej planecie. Maszyna ratuje życie pilota, który uległ wypadkowi. Choć całą fabułę opisuje wszystkowiedzący narrator, patrzy on na świat z punktu widzenia zrobotyzowanego potwora. Bezduszny stalowy gigant nie wie, czym jest życie, ale został zbudowany właśnie po to, by radzić sobie w takich sytuacjach, jak reanimacja rannego człowieka. Andrzejewski odmalował kolosa niczym wielkie mechaniczne zwierzę, przez co trudno nie poruszyć się jego losem. Rodzi to też pytania o granice humanizmu i istotę emocjonalnego przywiązania. A to wszystko na zaledwie sześciu planszach.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o dorobek komiksowy Andrzejewskiego. Przez następne piętnaście lat, aż do śmierci w 1993 roku, ilustrator nie opublikował żadnego nowego tytułu. Może sprawił to natłok obowiązków (Andrzejewski objął stanowisko naczelnego grafika Młodzieżowej Agencji Wydawniczej, pełnił funkcję wiceprezesa polskich i międzynarodowych stowarzyszeń artystycznych), a może zniechęcenie do medium? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że flirt Andrzejewskiego z komiksem nie trwał długo. Pod koniec 2015 roku odkryto jeszcze dwie prace, które autor po sobie pozostawił ? „Kapitana Nemo” i rozpoczęty projekt zatytułowany roboczo „Hasło 'Słomot'”. Kiedy powstały? W archiwach autora brak informacji na ten temat.

Jeśli chodzi o adaptację powieści Verne’a, można domniemywać, że to chronologicznie ostatni z ukończonych komiksów. Kreska jest tu najbardziej szczegółowa i zdyscyplinowana. Uświadczymy wprawdzie mniej eksperymentów kompozycyjnych, przez co wpływy Druilleta są jakby słabiej widzialne. Wynagradzają to doskonałe kadrowanie oraz drobiazgowe rysunki, szczególnie imponujące w przedstawianiu morskich głębin. Jak wynika z not o prawach autorskich, jest to również jedyna w albumie historia, której tekst Andrzejewski opracował osobiście. Dlaczego „Kapitan Nemo” nigdy nie ukazał się w druku? To kolejne pytanie, na które zapewne nigdy nie poznamy odpowiedzi.

„Hasło 'Słomot'” nie zostało ukończone. Kilka plansz z ilustracjami przetrwało bez dialogów. Są dużo bardziej minimalistyczne, estetyka skłania się ku literaturze dziecięcej i chociażby takim pracom Andrzejewskiego, jak ilustracje do książki „Przygoda w plamie” Ludwika Jerzego Kerna. Trudno powiedzieć, czy to eksperyment stylistyczny artysty, czy może celowa próba stworzenia historii dla młodszych czytelników.

Wydawnictwo Egmont próbuje ostatnio przypomnieć klasyków polskiego komiksu publikujących w magazynie „Relax”. Ukazały się już dwie antologie opowieści rysunkowych pochodzących z tego niezapomnianego magazynu, w tym prace Rosińskiego, Wróblewskiego, Christy, Szyszki, Polcha i innych twórców. „Wehikuł czasu i inne opowieści” wydany został w tej samej estetyce. Spośród wymienionych twórców Waldemar Andrzejewski z pewnością najbardziej zasługiwał na jak najpilniejsze wydanie w osobnym albumie. W końcu jako jedyny nie doczekał się dotąd autorskiej publikacji. Czas najwyższy. Jak przyznaje Tomasz Kołodziejczak, redaktor naczelny Klubu Świata Komiksu Egmontu, Andrzejewski wprawdzie nie publikował dużo, ale jego komiksy zawsze robiły na nim piorunujące wrażenie. Podobnie mogą odebrać je współcześni czytelnicy ceniący komiks artystyczny. Album zawiera wszystkie opowieści rysunkowe artysty, a także galerię szkiców i wybranych prac stworzonych na potrzeby książek.

Artur Maszota

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: premiery i zapowiedzi