Śladami broni palnej – premiera książki „Wolność i spluwa” Dana Bauma

28 lutego 2018


Od 28 lutego w księgarniach znajdziecie kolejną ważką pozycję z serii Amerykańskiej wydawnictwa Czarne. W książce „Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę” dziennikarz Dan Baum opisuje fenomen broni palnej zakorzeniony w kulturze Stanów Zjednoczonych.

Kiedy Dan Baum miał pięć lat, pojechał do Sunapee na obóz młodzieżowy, gdzie mógł postrzelać z Mossberga. Wynik: 36/50, rzecz niebywała jak na drobne dziecko – poniżane, wyśmiewane lub łaskawie ignorowane przy jakichkolwiek zabawach. Od tego czasu strzelba stała się jego azylem, zaś huk karabinu i woń palonego kordytu pokochał dużo bardziej niż pluszowe zabawki, „resoraki” i wszystko to, czym bawili się jego rówieśnicy. Rok po roku wracał do Sunapee, zdobywając kolejne odznaki. Dorastał w dyscyplinie strzelectwa precyzyjnego i mitologii żołnierzy, kowbojów i szpiegów – mitologii otaczającej broń nimbem. Kiedy koledzy z obozu wyrastali z tej fascynacji, Dan coraz bardziej pogrążał się w swojej obsesji. Co gorsza, gdy wojna wietnamska i związane z nią protesty sprawiły, że fascynacja karabinami bywała co najmniej nie na miejscu, chłopak pozostał z tą obsesją zupełnie sam.

Po latach zapragnął odkryć tę kluczową cechę, która u jednych budzi namiętność, zaś u drugich – obrzydzenie. Chciał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w podejściu do broni palnej jest tyle dychotomii – albo się ją kocha, albo nienawidzi. I wreszcie: dlaczego zamiłowanie do broni łączy się głównie z politycznym konserwatyzmem? Jednym słowem, Dan Baum zapragnął odkryć, jakie miejsce w kulturze Stanów Zjednoczonych zajmuje broń, którą legalnie ma ponad połowa populacji tego kraju. Ten pisarz, felietonista „New Yorkera”, reporter „The Wall Street Journal” i „The Asian Wall Street Journal” zagadkę postanowił rozwiązać zgodnie z zasadami reporterskiej sztuki: idąc w teren, na giełdy, aukcje i zawody, do strzelnic, garaży i lasów rozbrzmiewających szczękiem przeładowywanych karabinów.

Dan Baum ze swoim Mauserem.

Ów spacer śladami broni palnej, z czapeczką NRA (National Rifle Association of America) na łysej głowie, zwieńczyła książka zatytułowana „Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę”, wydana nakładem oficyny Czarne. Jest ona napisana lekkim, potoczystym stylem; momentami zbyt lekkim, toteż czasem znajdziemy fragmenty podobne do tego: „do stanowiska numer cztery szedłem niczym gimnazjalista pod prysznicem, ukradkiem zerkając na sprzęt pozostałych”. Na szczęście, rubaszność tego typu pojawia się z rzadka, zaś podczas lektury wyczuwa się autoironię niczym u Woody’ego Allena i pasję jak u Michaela Moore’a (à rebours), szczęśliwie bez ideologicznego zacietrzewienia tego ostatniego. Widać bowiem, że Baum, prowokując, wnikając i – czasem – jątrząc, naprawdę próbuje dojść do prawdy, siląc się na obiektywizm. Siląc, choć nie ukrywa, że jest wielkim admiratorem broni. W swojej podróży pragnął wyglądać jak przeciętny pasjonat broni, zazwyczaj dzierżący jeden z najmodniejszych ostatnimi czasy karabin AR-15. Zresztą dość dokładnie poznamy historię i zastosowanie tego półautomatycznego wariantu słynnego M16. Wariantu, którego zwolennicy za wszelką cenę usiłowali uciec przed stygmatyzacją karabinu szturmowego i dążyli do uznania go za nowoczesny karabinek sportowy. Nawiasem mówiąc, AR-15 stał się niedawno ponurym „bohaterem” polityczno-medialnych przepychanek: po masakrze na Florydzie kandydatka na gubernatora tego stanu, Gwen Graham, zaapelowała o natychmiastowe wstrzymanie sprzedaży tych karabinków na terenie całego stanu. W książce tej przeczytamy też równie dokładny opis polowania – pierwszą śmierć i ekscytację, pobudzenie pierwotnego instynktu, dumę z zabicia zwierzęcia; samczą, atawistyczną podnietę, wszak, jak pisze Baum, faceci lubią maszyny, a broń palna to maszyny wyniesione do rangi zabójczej sztuki. A może ta cała fetyszyzacja i sięganie ku prehistorii, kiedy jeden australopitek odkrywał radość płynącą z wsadzenia odłamka kości w oko współbrata, jest lekkim nadużyciem i chodzi o to, że broń bywa kolejnym gadżetem, ot, lalką Barbie dla mężczyzn? Jeden z rozmówców nie sili się zresztą na żadne niuansowanie. Na pytanie o to, co go pociąga w broni samoczynnej – mechaniczna elegancja? dzieje patentów? historia bitew, w których były używane? – odpowiada: „fajnie się z niej strzela”.

Baum, autor znakomitych „Dziewięciu twarzy Nowego Orleanu”, wraca też do spustoszonego przez huragan Katrina miejsca, by towarzyszyć w ostatniej drodze jednemu z bohaterów tego reportażu. Zastały przezeń Orlean cechuje się jednym z najwyższych wskaźników zabójstw w Stanach Zjednoczonych, wywindowanym po kataklizmie. W 2011 roku odsetek zabójstw był o 20 procent wyższy niż w Detroit i dziewięciokrotnie większy niż w Nowym Jorku czy San Francisco. Najgorsze się tu już wydarzyło, więc wszystko było możliwe. Przeczytamy również o wizycie redaktora w „największej filmowej zbrojowni na świecie”, wszak kamera kocha to, co związane jest z bronią.

Dan Baum pragnął wczuć się w sposób myślenia, w mentalność tego „statystycznego posiadacza broni” i poznać branżę, od jej podstaw po ostatnie ogniwo: użytkownika. Podczas lektury „Wolności i spluwy” przekonamy się, jak bardzo branża producentów broni i NRA nakręcają powszechne fobie i przekonanie, że przestępczość szaleje, należy się zatem zaopatrzyć w broń i płacić składki. Jednym z efektów kształtowania się kultury karmionej strachem jest wspomniana wcześniej polaryzacja opinii i narastająca histeria interlokutorów. Broń palna i strzelectwo cywilne przestało być bardziej lub mniej niewinnym hobby, a stało się biznesem splecionym z politycznym światopoglądem. Światopoglądem, u którego podstaw leży dość mętny (i bogaty w wielkie litery oraz inkrustowany dość specyficzną interpunkcją) tekst drugiej poprawki do konstytucji, która brzmi: „Dobrze uregulowanej Milicji, jako niezbędnej dla bezpieczeństwa wolnego Państwa, prawa ludu do posiadania i noszenia Broni, nie wolno ograniczać”. Tęgie głowy do dziś deliberują, o co Ojcom Założycielom mogło chodzić, niezależnie jednak od tego prawu do noszenia broni nadano wręcz rangę patriotycznej powinności.

Podczas wizyt na Południowym Zachodzie oraz surfowania w Internecie Baum spotkał się z zaciekłymi atakami na prezydenta Obamę. Miał nadzieję, że na równinach odnajdzie spokojniejszą odmianę pasjonata broni – po pierwszej rozmowie dość brutalnie zweryfikował te złudzenia. Konkretnych, choć wciąż dość błahych powodów do zajadłych tyrad Obama dostarczył dopiero w drugiej kadencji, wydając dekret ograniczający tzw. furtkę giełd broni. Podczas pierwszej kadencji był w tej materii bardzo zachowawczy, ale i tak, na wszelki wypadek, należało nań narzekać. Narzekać, potęgując żal i zgorzknienie, jakie dominują wśród posiadaczy broni, zwłaszcza po tym, jak w czasach prezydenta Clintona wszedł w życie zakaz posiadania broni szturmowej. Pasjonaci uznali, że demokraci są skłonni ograniczyć im wolność i dążyli ku całkowitemu zakazowi używania broni. W powszechnej narracji pojawiły się więc przegrana, rozczarowanie, gniew, rozżalenie i antypatia, którym szczególny wyraz można było dać podczas giełd militariów, zaopatrując się w ozdobione stosownymi napisami koszulki i kubeczki. Te negatywne emocje bardzo dobrze wybrzmiewają w „Wolności i spluwie”, autor zaś znakomicie potrafi przenieść je na karty tej książki.

Jak Baum wspomina, dopóki nie zaczął nosić broni, nie myślał zbyt wiele o swych doraźnych obowiązkach względem otaczających go ludzi. Broń czyniła go przydatnym, ważnym, wyjątkowym, dając poczucie własnej wartości. Spokojnie mógłby się zatem podpisać pod myślą Heinleina, który twierdził, że „uzbrojone społeczeństwo to uprzejme społeczeństwo”. Teoretycznie, uzbrojony traci luksus irytacji, gdy ktoś się krzywo nań patrzy, traci luksus pobicia się na parkingu pod supermarketem – przecież mogłoby się to skończyć wyciągnięciem pistoletu i pociągnięciem za spust. Baum uznaje więc, że społeczeństwo czujące ciężar broni u pasa jest spokojniejsze, milsze i bardziej ugodowe. Twierdzi wręcz, że nie jest tak, że zestresowani pracownicy fizyczni z rozgoryczeniem trzymają się broni i religii, co zakładał Obama. Nie, to właśnie broń i religia łagodzą ich rozgoryczenie zniewagami, których doznała klasa średnia. Istotną kwestią jest to, czy właśnie rozżalenie może być tym, co pcha ludzi ku pistoletom, strzelbom i karabinom.

Jak sam Baum zauważył, pozostawało głównie zadać pytanie, czy restrykcyjne przepisy w zakresie broni są korzystne czy szkodliwe, po czym wysłuchać opinii rozsądnych ludzi. Problem powstał, gdy tych ostatnich był zdecydowany deficyt. Rozdarty między apologetami i nienawistnikami, reporter uznał, dość utopijnie, że należy surowiej kontrolować dostęp do broni palnej, a zarazem ułatwić praworządnym obywatelom noszenie broni. Z drugiej jednak strony przyznaje, że broń daje mu wspomniane poczucie wartości, ale gdyby przyszło co do czego, najprawdopodobniej okazałaby się zupełnie bezużyteczna; dziurawienie kartek na strzelnicy i fetyszyzacja karabinu jest w jego zasięgu, ale już strzelenie do człowieka – nie. Niezależnie od tego przez osiemnaście miesięcy próbował zrozumieć zarówno tych, którzy takich problemów nie mają (jego rozmówcą był nawet przestępca dość gorliwie korzystający z broni), jak i tych, dla których broń jest wcieleniem wszelkiego zła. W broni dostrzegł podnietę zbliżającą człowieka do, jak się wyraził, „haju kostuchy”, obiektu pasji, fascynacji, nostalgii czy wręcz symbolu światopoglądu. „Wolność i spluwa” jest podsumowaniem tej podróży, w której okazało się, że społeczność „broniarzy” jest ze wszech miar heterogeniczna i nie sposób wcisnąć jej do z góry zdefiniowanych szufladek. Przede wszystkim jednak Baum nabrał głębszego zrozumienia dla towarzyszącego wielu Amerykanom poczucia, że za bardzo się nimi zarządza, a za mało się ich szanuje. To bardzo istotna lekcja, stanowiąca niebagatelną wartość owej książki. Lekcja, która wcale nie musi ograniczać się li tylko do Ameryki.

Mirosław Szyłak-Szydłowski
Cytaty pochodzą z książki „Wolność i spluwa” Dana Bauma w tłum. Rafała Lisowskiego, wyd. Czarne.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: premiery i zapowiedzi