Pierwsze wydanie „Dziennika 1954” Leopolda Tyrmanda bez redaktorskich i cenzorskich ingerencji
„Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda do tej pory nigdy nie ukazał się w oryginalnej postaci, bez redaktorskich i cenzorskich ingerencji. Wydawnictwo MG postanowiło to zmienić, publikując nową edycję dzieła, zawierającą dwie autorskie wersje tekstu: rękopis i maszynopis.
Tyrmand prowadził dziennik przez trzy wyjątkowo trudne dla niego miesiące. Był już wtedy autorem z debiutem książkowym na koncie, opublikowanym kilka lat wcześniej zbiorem opowiadań „Hotel Ansgar”, doświadczonym reportażystą piszącym dla wielu znanych tytułów prasowych, ale wciąż będącym na bakier z władzą komunistyczną. Kiedy Jerzy Turowicz odmówił publikacji w „Tygodniku Powszechnym” czołobitnego nekrologu Józefa Stalina, pismo zamknięto, a Tyrmand stracił ostatnie źródło zarobkowania.
Próbował zdobyć pracę jako kelner czy tragarz na dworcu towarowym, ale – jak sam wspominał po latach – za każdym razem interweniował Urząd Bezpieczeństwa. „Nie tylko znajdowałem się bez pracy i perspektyw na jej zdobycie, ale przyglądałem się jednocześnie karierom innych, którzy z pełnym cynizmem poszli na kompromis, giętko dostosowywali się do istniejących okoliczności. Ta chwila głębokiego kryzysu i narastających pytań dotyczących mojej przyszłości pozwoliła mi na przewartościowanie samej rzeczywistości, w jakiej się znalazłem – i mojej w niej szansy” – mówił Tyrmand w wywiadzie opublikowanym w 1989 roku na łamach „Literatury”.
W takich okolicznościach zaczął powstawać dziennik. Dokładnie 1 stycznia 1954 roku Tyrmand odnotował pierwszy wpis w stukartkowym brulionie. Na kolejnych kartach relacjonował swoją codzienność, zmagania z komunistyczną rzeczywistością i ciągłym brakiem gotówki. Zapisywał też swoje refleksje i wspomnienia. Pojawiali się bliscy, przyjaciele i koniunkturaliści, jak również kobiety, a szczególnie Bogna, która naprawdę miała na imię Krystyna. W tle zaś uwiecznił odbudowywaną Warszawę. Tyrmand pisanie przerwał w połowie zdania wieczorem 2 kwietnia. Następnego dnia Czytelnik zaproponował mu umowę na napisanie „Złego”. Na krótki okres zła passa się odwróciła, a Tyrmand stał się gwiazdą.
Po raz pierwszy wyimek z „Dziennika 1954” ukazał się w odrodzonym „Tygodniku Powszechnym” w 1957 roku. Aby stało się to możliwe i redakcja nie narażała się na kolejne problemy z władzami, w tekście wprowadzono istotne cięcia. Kiedy Tyrmand wyjechał z Polski w 1965 roku, wywiózł zeszyty ze sobą. Część z nich publikowały w odcinkach w latach 1974-1978 londyńskie „Wiadomości”. Tam również, po wielu trudnych rozmowach z autorem, wprowadzono liczne zmiany, chociażby w kwestiach obyczajowych czy fragmentach mogących godzić w czyjeś dobre imię.
Pierwsze pełne wydanie książkowe wyszło drukiem w 1980 roku w Londynie. I w tym przypadku Tyrmand musiał złagodzić wiele fragmentów, a inne usunąć lub przeredagować. Nie uszło to uwagi czytelników, którzy dopatrzyli się różnic między reprodukcją rękopisu umieszczoną na okładce, a zawartością. Wtedy też pojawiły się opinie, niesłuszne zresztą, że „Dziennik 1954” jest w rzeczywistości apokryfem napisanym już po latach, na emigracji.
Pierwsze wydanie opublikowane w Polsce w 1989 roku zawierało jeszcze interwencje cenzury. W 1995 roku badacz twórczości Tyrmanda, Henryk Dasko, podjął się przepisania oryginalnych zeszytów i przez długi czas opracowane na tej podstawie wydanie uchodziło za najbliższą oryginału wersję. Ona stanowiła podstawę wszystkich dotychczasowych wydań. Jak jednak dowodzą analizy, Dasko również dokonał ingerencji w tekst. Czasem to były drobniejsze rzeczy, jak zmiana szyku zdań czy zmiana słów na inne. Czasem jednak pomijał słowa, frazy czy nawet całe fragmenty. Dariusz Pachocki wskazuje, że najdłuższy z opuszczonych fragmentów liczy 189 słów. Dasko ingerował też w styl i dopisywał słowa, których w oryginale nie było.
„Wszystkie dotychczasowe edycje 'Dziennika 1954′ są mniej lub bardziej skażone. Wynika to z charakteru i obszerności zmian, które były warunkiem druku” – stwierdza Pachocki. „Co prawda Tyrmand zgodził się na modyfikacje (w wydaniach za życia), jednak zachowana dokumentacja dobrze ilustruje jego konsekwencję w dążeniu do zminimalizowania stopnia ingerencji. Analiza dostępnych drukowanych przekazów pozwala stwierdzić, że żaden z nich nie może być uznany za autorski” – dodaje. „Oznacza to, że odbiorcy dzieł Tyrmanda po dziś dzień czytają dziennik w wersjach, których tekst – mniej lub bardziej – oddalony jest od autorskiego zamysłu” – podsumowuje.
Problem jest w tym, że nie ma jednej kanonicznej wersji tekstu „Dziennika 1954”. Są bruliony, w których Tyrmand zapisywał na bieżąco tekst w pierwszych miesiącach 1954 roku. Najwyraźniej jednak nie chciał go publikować w tej wersji, ponieważ dwie dekady później przygotował maszynopis, w którym wiele fragmentów przeredagował, a inne dopisał. Ten maszynopis stanowił podstawę londyńskich edycji, tyle że ówczesne redakcje wprowadziły w nim znaczące zmiany. „Na szczęście, dzięki korespondencji Tyrmanda z redaktorami, możliwe jest ustalenie nie tylko lokalizacji i charakteru wprowadzonych zmian, ale także ich przyczyn” – przyznaje Dariusz Pachocki.
Tym sposobem pozyskano dwie autorskie wersje „Dziennika 1954” Tyrmanda, które teraz, po raz pierwszy, ukazują się w sprzedaży. Chcąc umożliwić czytelnikom porównywanie obu tekstów na bieżąco, książkę złożono w ten sposób, że na jednej stronie otrzymujemy zapis pierwotnej wersji zeszytowej, a na stronie obok – wersji maszynopisowej zmienionej przez pisarza. Możemy więc sami przeanalizować różnice między źródłami. Publikacja zatytułowana „Dziennik 1954. Źródła” ukazała się nakładem Wydawnictwa MG. Wstępem opatrzył ją Dariusz Pachocki.
[am]
TweetKategoria: premiery i zapowiedzi