„Na Zachód od Edenu” Jean Stein ? piękni i przeklęci z Miasta Aniołów
W swej długoletniej karierze Jean Stein napisała zaledwie trzy książki. Zapewniły jej one jednak poczesne miejsce w amerykańskiej literaturze faktu jako jednej z pionierek korzystania w tekstach literackich z tradycji historii mówionej. Najnowsze z tych dzieł trafiło właśnie niedawno na polski rynek. „Na Zachód od Edenu” to łabędzi śpiew Jean Stein i zarazem refleksyjna opowieść o słynnych rodach, które przed laty rządziły Hollywood.
Mówi się, że Los Angeles zbudowane zostało na trzech fundamentach: ropie naftowej, filmach i nieruchomościach. Kiedy do miasta dotarła kolej, a na obrzeżach odkryto bogate złoża ropy, ludzie przybywali tłumnie z całego kraju, aby kupić choćby kawałek ziemi i być częścią tego raju. Na przestrzeni trzech pierwszych dekad XX wieku populacja Los Angeles zwiększyła się ze stu tysięcy ludzi do ponad miliona dwustu tysięcy. Zdjęcia z tamtego okresu przypominają scenerię dystopijnego filmu. Miasto pokrywał gęsto las szybów wiertniczych, które odpowiadały za jedną czwartą światowego wydobycia ropy naftowej.
Ale do miasta przybywali nie tylko amatorzy czarnego złota, ale również imigranci z Europy Wschodniej, którzy przyczynili się do rozkwitu kiełkującej jeszcze wówczas branży filmowej. „Można zrozumieć, jak ci ludzie osiągnęli sukces, jeśli wziąć pod uwagę, skąd przyjechali. Tam nikt nie miał szans, by coś zmienić. Żyli w nędznej dziurze, a trafili w miejsce, w którym sny da się urzeczywistnić” ? wyjaśnia Arthur Miller. W 1910 roku w Hollywood, które znalazło się w granicach Los Angeles, funkcjonowało przynajmniej dziesięć wytwórni filmowych. 11 lat później 80 procent światowego przemysłu filmowego koncentrowało się w Mieście Aniołów.
Tak imponujący rozkwit dał początek wielkim fortunom, które utrzymywały całe rody. Za drzwiami luksusowych rezydencji próżno jednak byłoby dopatrzyć się owej sielanki, która powinna nadejść wraz ze sławą i bogactwem. „Dzieje Los Angeles są jak podniecająca przejażdżka kolejką górską, która stopniowo zamienia się w koszmar” ? mówi pisarz i historyk Mike Davis. Aby się o tym przekonać, zdawałoby się, że wystarczy niewiele: wjechać za bramę, która stoi otworem i przyjaźnie zachęca do przekroczenia granicy posiadłości. Ale to jedynie pozory gościnności. Jeśli nie byłeś zapowiedziany, natychmiast pojawi się strażnik i nie pozwoli ci nawet spojrzeć w kierunku domostwa. Nieważne, jak wielką szychą jesteś. Przekonał się o tym niegdyś David Geffen, właściciel wydawnictwa Geffen Records i (wtedy jeszcze przyszły) współzałożyciel DreamWorks, kiedy chciał zobaczyć na własne oczy dom Jacka Warnera. Trzeba więc było wyjątkowej osoby, aby namówić dawnych mieszkańców tych rezydencji, a także wspólników, pracowników i bliskich na zwierzenia. Dokonać tego mogła jedynie Jean Stein (na zdj. poniżej).
Jean sama była dzieckiem „hollywoodzkiej rodziny królewskiej”. Jej ojciec, Jules Stein, w 1924 roku założył MCA ? firmę, która na początku zajmowała się organizowaniem koncertów, później zaś przemieniła się w giganta medialnego reprezentującego gwiazdy nie tylko estrady, ale też radia i ekranu, a także zajmującego się produkcją programów telewizyjnych. Jean wychowywała się wśród nianiek i personelu zatrudnionego w wystawnej rezydencji w Beverly Hills z widokiem na dom Rudolpha Valentino. Przyjaźniła się z Diane Keaton i Dennisem Hopperem (zwykłe gwiazdy i celebryci jej nie interesowali). To na jednym z organizowanych przez nią przyjęć bójkę na pięści wszczęli Gore Vidal i Norman Mailer i trzeba ich było rozdzielać. Zrozumiałe więc, że potomkowie wielkich rodów – Dohenych, Warnerów, Garlandów i Selznicków – potraktowali ją jak swoją. Zresztą wielu z nich znała osobiście. Na dodatek nie omieszkała też opisać swojej rodziny.
Jednak koneksje i znajomości to nie wszystko. Jean mogła się także poszczycić niemałymi osiągnięciami literackimi. Pierwszy sukces zdobyła już podczas studiów na Sorbonie w Paryżu. Przeprowadziła wywiad ze starszym o 37 lat Williamem Faulknerem. Mówi się, że mieli wówczas romans. Być może dlatego wyszedł z tego jeden z najlepszych i najszczerszych wywiadów, jakich pisarz kiedykolwiek udzielił. Dla Stein była to przepustka do zdobycia posady redaktora magazynu „Paris Review”. W polskim przekładzie rozmowę tę możecie przeczytać w tomie „Sztuka powieści. Wywiady z pisarzami” opublikowanym nakładem Książkowych Klimatów.
Stein uchodzi za pionierkę literatury faktu czerpiącej z tradycji historii mówionych. Już we wstępie do pierwszej książki, wydanej w 1970 roku „American Journey: The Times of Robert Kennedy”, przedstawiła swój pisarski manifest. Stosowaną technikę nazwała mówioną narracją, która tym różni się od mówionej historii, że autor próbuje poddać ustne przekazy procesowi narracyjnemu. W jej książkach nie występują narratorzy, którzy prowadzą czytelnika do konkretnych wniosków, nie ma żadnych niepotrzebnych objaśnień ani odautorskich interwencji. Oczywiście to prowadzi do pewnych rozbieżności w wypowiedziach, wszak ludzie nie są rzetelnymi rozmówcami, ale Stein uważa, że sprzeczności są kluczowe dla narracji historycznej. Ufa też, że czytelnicy potrafią sami wyciągnąć wnioski z przeczytanego materiału.
„Na zachód od Edenu” może rozczarować odbiorców oczekujących historii o sławach z pierwszych stron gazet. Oszałamiające urodą aktorki i pierwsi amanci kina też się tu pojawiają, ale ? z paroma wyjątkami ? stanowią zazwyczaj tło. Ci, którzy naprawdę trzęśli miastem, robili wszystko, aby unikać blasku reflektorów. Oczywiście nie zawsze się to udawało. W końcu z uwagi na prowadzoną działalność byli postawieni na świeczniku. Potrafili jednak użyć wszelkich wpływów, aby nie świecić tam zbyt jasno ? wyciszano afery, tuszowano skandale. Tak było chociażby w przypadku tragedii, do której doszło w rezydencji nafciarza Edwarda L. Doheny’ego, którego dokonania ? ponoć w kompletnie zafałszowany sposób ? przedstawiono w filmie „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona i powieści „Nafta” Uptona Sinclaira. Syn Doheny’ego i jego przyjaciel zginęli podczas domowej awantury, padły strzały. Tyle wiadomo. Reszta to jedynie domysły i pytania, na które nawet żyjący członkowie rodziny nie są w stanie dzisiaj znaleźć odpowiedzi, ponieważ senior rodu skutecznie zatarł wszystkie ślady.
Książka świadomie nawiązuje w tytule do powieści „Na wschód od Edenu” Johna Steinbecka. Sportretowana przez Stein kraina położona na zachód od mitycznego rajskiego ogrodu jest równie nieszczęsnym i grzesznym miejscem, jak ów wschód, gdzie mieszkał biblijny Kain, a potem ród Trasków. Jednym z głównych motywów dzieła Steinbecka była relacja między ojcami a synami. Wątek ten jest również zauważalny w książce Stein. Za wielkimi fortunami stały zazwyczaj wielkie osobowości ? rzutcy i bezwzględni założyciele rodów. Potomstwo nie potrafiło wyjść z ich cienia, co wielokrotnie kończyło się w przykry sposób. Kłopoty ze znalezieniem swojego miejsca miały również żony hollywoodzkich magnatów, czego dowodem jest na przykład historia drugiej żony Jacka Warnera, Ann, która spędziła ostatnie lata w samotności za drzwiami swej luksusowej rezydencji.
Uważny czytelnik zwróci uwagę, że na kartach książki wypowiadają się osoby, których dawno już nie ma wśród nas. Jak to możliwe? Otóż nie bez przyczyny Stein opublikowała przez blisko pół wieku jedynie trzy książki. Pracowała bowiem nad nimi niemal z obsesją. Kompletowanie materiałów do „Na zachód od Edenu” zajęło jej ponad 20 lat. Aby wreszcie ukończyć książkę, przeprowadziła się na rok do apartamentu w ekskluzywnym hotelu Bel-Air w Los Angeles i skupiła wyłącznie na pracy.
Historia rodów opisanych w „Na zachód od Edenu” naznaczona jest śmiercią. W zasadzie najbardziej pozytywnie pod tym względem wypadła rodzina Steinów. Można wręcz odnieść wrażenie, że opowieść o nich nie wybrzmiała do końca. Jednak w tym przypadku to życie dopisało smutny finał. W dwa miesiące po premierze książki Jean Stein popełniła samobójstwo, skacząc z okien swojego mieszkania znajdującego się na 14. piętrze wieżowca ulokowanego na Manhattanie. Cierpiała na depresję.
Artur Maszota
fot. główna: Hans Splinter/Flickr
Kategoria: premiery i zapowiedzi