„Czarnooka blondynka” – Chandlerowski detektyw Philip Marlowe powraca w powieści laureata Nagrody Bookera!

7 października 2017


Jeden z najbardziej znanych prywatnych detektywów w historii literatury doczekał się nowej powieści. Chodzi o Philipa Marlowe’a, którego czytelnicy pokochali za sprawą takich książek Raymonda Chandlera, jak „Żegnaj laleczko” czy „Długie pożegnanie”. Autorem oficjalnej kontynuacji jest ukrywający się pod pseudonimem Benjamin Black irlandzki pisarz John Banville, który w 2005 roku zdobył Nagrodę Bookera za powieść „Morze”.

Prywatny detektyw Philip Marlowe po raz pierwszy pojawił się pod swoim nazwiskiem w 1939 roku w powieści „Głęboki sen”. Jednak łudząco podobnych bohaterów Chandler umieszczał już we wcześniejszych opowiadaniach publikowanych w pulpowych magazynach „Black Mask” i „Dime Detective”. Niektóre z tych historii zostały później włączone do kolejnych powieści z Marlowe’em, inne opublikowano w zbiorczym tomie, dokonując jedynie zmiany nazwiska głównego bohatera.

Marlowe, podobnie jak nieco starszy od niego Sam Spade wymyślony przez Dashiella Hammetta, stał się prawdziwą ikoną powieści detektywistycznej typu hardboiled, niezwykle popularnej w okresie międzywojennym. Samotny wilk nastawiony wrogo wobec elit, niepokorny, ze szklaneczką whisky i nieodłącznym papierosem w dłoni, obdarzony wrodzoną słabością wobec femme fatale – dziś tego typu detektyw to już klisza, ale wtedy wyznaczał wzór dla wielu późniejszych imitatorów.

W jednym z listów Raymond Chandler tak opisał swego bohatera: „Mierzy nieco ponad metr osiemdziesiąt pięć i waży około osiemdziesięciu pięciu kilogramów. Jest ciemnym szatynem, ma piwne oczy i określenie 'dość przystojny’ najzupełniej by go nie zadowoliło. Moim zdaniem nie sprawia wrażenia człowieka twardego. Ale potrafi być twardy. (…) Ubiera się w miarę swoich możliwości wcale nieźle. Oczywiście nie jest w stanie wydawać większych sum na ubranie ani zresztą na nic innego. (…) Pija każdy trunek, byle nie był słodki. (…) Parzy dobrą kawę. W Ameryce każdy umie dobrze parzyć kawę, chociaż w Anglii osiągnięcie to jest bodajże niepodobieństwem. Pije kawę z cukrem i ze śmietanką, nie z mlekiem. Ale pija też kawę czarną bez cukru. Sam przyrządza sobie śniadanie, bo to proste, ale żadnych innych posiłków nie gotuje. Z upodobania lubi wstawać późno, ale z konieczności musi czasem wstać bardzo wcześnie. (…) Według mnie jego postawa wobec kobiet nie różni się od postawy pełnego życia zdrowego mężczyzny, który nie jest żonaty, a przypuszczalnie dawno już powinien się był ożenić. (…) Na pytanie, dlaczego jest detektywem prywatnym, nie potrafię odpowiedzieć. Na pewno są chwile, kiedy żałuje, że nim jest, podobnie jak są chwile, kiedy ja dałbym wszystko, żeby tylko nie być pisarzem. Powieściowy detektyw prywatny jest tworem wyobraźni, który zachowuje się i mówi jak autentyczny człowiek. Może być całkowicie realny pod każdym względem prócz jednego – w znanym nam życiu taki człowiek nie byłby detektywem prywatnym. To, co mu się przytrafia, mogłoby się wprawdzie zdarzyć, ale tylko skutkiem szczególnego zbiegu okoliczności. Robiąc go detektywem prywatnym, omija się konieczność usprawiedliwiania jego przygód”.

Humphrey Bogart jako Philip Marlowe w ekranizacji powieści „Głęboki sen”.

Swój powieściowy debiut Chandler opublikował późno, bo dopiero w wieku 50 lat, dlatego do śmierci zdążył ukończyć zaledwie kilka książek z Philipem Marlowe’em. Choć wywarł niemały wpływ na literaturę kryminalną, a w jego sztandarowego bohatera wcieliły się na ekranie takie gwiazdy, jak Humphrey Bogart, Robert Mitchum i James Garner, na początku lat 80. urok słynnego detektywa zaczął nieco przygasać.

W 1988 roku, z okazji stulecia narodzin Chandlera, spadkobiercy postanowili na nowo rozbudzić zainteresowanie jego twórczością. Wydano wtedy antologię opowiadań z Philipem Marlowe’em przygotowaną przez różnych autorów. Sięgnięto również do archiwum pisarza, gdzie spoczywał manuskrypt rozpoczętej powieści „Tajemnice Poodle Springs”, której Chandler nie zdołał już ukończyć przed śmiercią. Na prośbę spadkobierców zadania tego podjął się Robert B. Parker, autor popularnych wówczas powieści, w których występował prywatny detektyw Spenser, bohater inspirowany Marlowe’em.

Książka nie miała prawa spotkać się z entuzjastycznymi recenzjami i wina tego nie leżała wyłącznie po stronie Parkera. Chandler pozostawił jedynie cztery krótkie rozdziały (łącznie ok. 30 stron), a to, co w nich wymęczył, kompletnie nie przystawało do jego własnych literackich ideałów. Główny (choć nie jedyny) problem polegał na tym, że za namową zaprzyjaźnionego autora kryminałów Maurice’a Guinnessa postanowił ożenić Marlowe’a z milionerką Lindą Loring. Szybko jednak zdał sobie sprawę, jak nietrafiony był to pomysł. „Jeśli chodzi o ścisłość, facet tego typu nie powinien się żenić, jest bowiem człowiekiem samotnym, ubogim, człowiekiem niebezpiecznym, a mimo to budzącym sympatię, i jakoś żadna z tych cech nie predestynuje do małżeństwa. Zawsze będzie miał swoje odrapane biuro, samotny dom, różne miłostki, ale nigdy żadnych trwałych związków” – pisał na niedługo przed śmiercią w liście do Guinnessa.

Chcąc uszanować wolę pisarza, spadkobiercy nie powinni dopuścić do wydania tego materiału. Oni jednak poszli za ciosem i namówili Parkera do napisania, już samodzielnie – od początku do końca, kolejnej powieści „Wielkie marzenie”, która była bezpośrednią kontynuacją „Głębokiego snu”. Tym razem jęk zawodu przerodził się w wycie. Krytycy twierdzili, że powstał produkt będący imitacją Chandlera. Martin Amis określił książkę „nostalgiczną ciekawostką”, którą trzeba zaliczyć do literackich wpadek. Nic więc dziwnego, że Parker nie miał ochoty na kontynuowanie cyklu i wolał skupić się na swoich własnych książkach. W efekcie spadkobiercy zaniechali na ponad dwie dekady kolejnych prób wskrzeszania Marlowe’a.

Sytuacja zmieniła się dopiero kilka lat temu. Pisarzem, któremu zaproponowano napisanie „Czarnookiej blondynki”, czyli nowej oficjalnej powieści z Philipem Marlowe’em, został John Banville. Istnieje pewna ironia w tym, że to właśnie tego pisarza zaproszono do współpracy. Choć Banville, podobnie jak Chandler, jest dobrym prozaikiem, jego kariera literacka rozwijała się zupełnie inaczej. Chandler chciał pisać ambitną literaturę, ale wiedział, że lepiej zarobi na powieściach detektywistycznych, dlatego to właśnie im poświęcił całą swoją uwagę. Banville z kolei zaczął od tworzenia tzw. literatury z wyższej półki, zdobył Nagrodę Bookera, a dopiero później zaczął pisać pod pseudonimem Benjamin Black powieści kryminalne. „Gdyby ktoś powiedział mi 20 lat temu: 'John, pewnego dnia opublikujesz książkę o tytule 'Czarnooka blondynka’, odpowiedziałbym: 'Co? Bzdury!’ Im jestem starszy, tym bardziej robię się swawolny i nieodpowiedzialny” – tak wyjaśnił w jednym z wywiadów zmianę nastawienia do literatury gatunkowej.

Dlaczego zdecydowano się właśnie na Banville’a? Powód był prozaiczny. Agent pisarza, Ed Victor, reprezentuje także spadkobierców Chandlera. I to on przez parę lat próbował namówić autora „Morza” do podjęcia wyzwania. Ale była też jeszcze inna przyczyna. Banville już jako nastolatek zafascynował się powieściami z Marlowe’em, podsuniętymi mu przez starszego brata. „Chandler miał do zaoferowania coś oryginalnego i ekscytującego. Marlowe zaproponował nowy rodzaj detektywa – opanowanego i wygadanego, wytrawnego jak wytrawne Martini, dowcipnego jak James Thurber i pozbawionego złudzeń jak F. Scott Fitzgerald” – ale te powieści cechowała też wysoka klasa, jakiej wcześniej nie spotkałem w kryminałach. Choć trudno byłoby mi to wyjaśnić w tamtym czasie, to to, co uważałem za najbardziej interesujące w dziełach Chandlera, to wspaniałość stylu jego prozy” – wspomina Banville. „Kiedy zaproponowano mi napisanie książki z Marlowe’em, wahałem się przez długi czas. Czy ja, Irlandczyk żyjący w drugiej dekadzie XXI wieku, mogę pójść śladem słynnego i cenionego pisarza, którego pierwsza powieść została wydana sześć lat przed moim urodzeniem? Było wiele rzeczy, które mogły mnie onieśmielić. (…) Ale wróciłem do powieści Chandlera, a także esejów i listów, a zwłaszcza listów, i poczułem przyciąganie przemożnego pokrewieństwa. Dobra literatura kryminalna jest trudna do napisania, jak każda inna, i na swój sposób tak samo satysfakcjonująca”.

Warto zauważyć, że tytuł nowej powieści z Philipem Marlowe’em pochodzi od samego Chandlera. „Czarnooka blondynka” znajdowała się na liście około dwudziestu możliwych tytułów, jakie wymyślił dla swoich przyszłych powieści i opowiadań, obok m.in. „Przestań krzyczeć – to ja” czy „Mężczyzna z postrzępionym uchem”. Żadnego z nich nie zdążył już wykorzystać. Agent literacki Banville’a przypomniał sobie o tych zapiskach, gdy autor był już w trakcie prac nad książką. „Wysłał mi listę z pytaniem: Czy 'Czarnooka blondynka’ nie byłaby świetnym tytułem dla ciebie? Natychmiast zmieniłam kolor włosów i kolor oczu bohaterki” – mówi Banville.

Akcja „Czarnookiej blondynki” osadzona jest we wczesnych latach 50. Pewnego upalnego popołudnia w biurze Philipa Marlowe’a zjawia się tytułowa blodnynka, dziedziczka wielkiej fortuny imieniem Clare Cavendish, która chce, aby detektyw odszukał jej byłego kochanka. Może to kwestia zauroczenia czarnooką pięknością albo zwykły brak klientów powoduje, że Marlowe przyjmuje zlecenie. Dlaczego córka bogaczki powierzyła zadanie właśnie jemu? I czemu romansowała z „tanim oszustem w drogim garniturze”? Marlowe niemal od razu odkrywa, że zniknięcie kochanka jest tylko pierwszym z serii zdumiewających wydarzeń. Detektyw po raz kolejny trafia do świata bogatych ludzi, którzy zrobią wszystko, aby zachować swój majątek i przywileje.

Marlowe Chandlera i Banville’a mają ze sobą wiele wspólnego. Detektyw wciąż rozwiązuje sprawy raczej przy pomocy intuicji, a nie dedukcji. O ile jednak Chandler miał słabość do tworzenia genialnych opisów, które później zostawiał w tekście, nawet jeśli nie do końca komponowały się z całą historią, to proza Banville’a jest znacznie bardziej uporządkowana i starannie zaplanowana. Przykładem może być chociażby walizka ze złotymi okuciami pozostawiona przez Terry’ego Lennoxa w „Długim pożegnaniu”. Jest wielce prawdopodobne, że Chandler chciał jeszcze do niej wrócić, ale jego metoda pisania przyczyniła się do tego, że walizka poszła w następnych książkach w niepamięć. Banville nie przepuścił jednak takiemu szczegółowi, przez co „Czarnooka blondynka” jest w zasadzie kontynuacją „Długiego pożegnania”.

„Chciałbym powiedzieć, że tyrałem i wylewałem łzy nad tą książką, ale muszę być szczery i wyznać, że pisanie jej było radością. (…) Dobry stylista jest łatwiejszy do naśladowania niż zły” – wyjaśnia Banville. Jak jednak dodaje: „starałem się nie papugować Chandlera, ale uszanować jego ducha, wigor, odwagę i melancholię”.

„Czarnooką blondynką” zachwycił się m.in. Stephen King. „Gdzieś tam Raymond Chandler się uśmiecha, ponieważ to pięknie napisana powieść detektywistyczna, w której odbija się chandlerowska melancholia w najlepszym wydaniu. Sama historia jest świetna, ale najbardziej zadziwiło mnie to, jak John Banville podchwycił skumulowany efekt, jaki proza Chandlera wywierała na czytelnikach. To trudne do określenia, ale jednocześnie jest to coś, co odróżniało powieści z Marlowe’em od większości literatury noir. Smutek płynący z głębi. Pokochałem tę książkę. Czytając ją, czułem się tak, jakby do pokoju wszedł stary przyjaciel, o którym myślałem, że umarł” – napisał King. Podobnie zareagował Richard Ford, pisząc: „Trudno sądzić, że ktokolwiek mógłby coś dodać do Chandlera z korzyścią dla rezultatu. Ale Banville’owi zdecydowanie się to udało”.

Powieść „Czarnooka blondynka” w przekładzie Pawła Lipszyca ukazała się nakładem wydawnictwa Albatros pod patronatem Booklips.pl.

[am]
Cytaty z listów Chandlera pochodzą z książki „Mówi Chandler” w tłum. Ewy Budrewicz, wyd. Czytelnik.
Wypowiedzi Banville’a pochodzą z wywiadów dla „Publishers Weekly” i „Harper’s Magazine” oraz z eseju pisarza dla „The Guardian”.

Tematy: , , , , , , , , , , ,

Kategoria: premiery i zapowiedzi