Przeczytaj wiersze Breytena Breytenbacha, laureata Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta 2017

6 marca 2017


Prezentujemy wybrane wiersze Breytena Breytenbacha, tegorocznego laureata Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta. Michael Krüger, jeden z jurorów nagrody, tak wyraził się na temat twórczości południowoafrykańskiego autora: „W swojej poezji, obrazowej, a zarazem wynalazczej językowo, zawiera odczucia współczesnego, pełnego empatii człowieka, konfrontującego się z otaczającą go kulturą tradycyjną, sięgającą korzeniami odległej przeszłości”. Zamieszczone poniżej utwory pochodzą z dwóch tomów wierszy Breytenbacha wydanych dotychczas w Polsce: „Cały czas” i „Refren podróżny”.

„Breyten modli się za siebie”

Istnienie Bólu jest zbyteczne Panie
Możemy równie dobrze żyć bez Niego
Kwiaty nie mają zębów

Śmierć jest na pewno jedynym spełnieniem
Ale daj nam spożywać mięso i świeżą kapustę
Uczyń nas sprężystymi jak różowe ciała ryb
Pozwól nam się zachwycać oczami-motylami

Ułaskaw nasze usta jelita i mózgi
Pozwól nam wciąż smakować słodycz wieczornego powietrza
Pływać w letnim morzu ze słońcem spać
Spokojnie jeździć na rowerach w błyszczące niedziele

A my stopniowo zgnijemy jak stare statki lub drzewa
Tylko oddal ode Mnie Ból Panie
Niechaj inni go biorą
Będą więzieni
   Druzgotani
   Kamienowani
   Wieszani
   Niewoleni
   Używani
   Męczeni
   Krzyżowani
   Przesłuchiwani
   Umieszczani w areszcie domowym
   Bici do nieprzytomności

Wypędzeni na głuche wyspy do końca swoich dni
Niech się przemienią w zatęchłych norach w skomlące oślizłe kupy kości
Z gwoździami w głowie z robactwem w brzuchu
Ale nie Ja
Ale żebyśmy my nie czynili bólu i nie skarżyli się

przeł. z języka afrikaans Andrzej Braga (właśc. Andrzej Dąbrówka; z tomu „Cały czas”, Kraków 1980)

„Jestem Afryką”

o 15.34 w piątek 23 lipca 1971
sunę po przepaści Afryki
(jak kameleon po wargach mowy)
ponad Libią, na ukos od Benghazi,
po czerwonej ziemi, gdzie zabawne chmurki
jak białe słonie kosztują swego cienia;
a teraz ponad wstęgą Morza Śródziemnego:
niebo jest w górze i w dole:
Afryko, chciałbym do ciebie przywrzeć,
moja rzeczywistości, moja ziemio,
ta bolesność za ciemnymi szkłami,
które chronią przed blaskiem twojej wspaniałości,
białej jak słonie-chmury, to nie są łzy skruchy ani smutku:
Afryko, serce mi pęka z dumy,
Afryko, kraju moich przodków,
kraju, gdzie ojciec wpatrzony w horyzont
uspokaja drzewa,
kontynencie, na którym moja matka
z muszel i słońca potrafi wyczarować dom,
obszarze, na którym moi towarzysze powstaną w całej bezgraniczności człowieczeństwa: Afryko,
płaczę, gdyż jesteś życiem mojego życia,
gdyż zawsze z powrotem się odrodzę
teraz jestem słowem z ciała mego kraju,
mojego lądu, mej przeszłości, teraz wiem
że musimy zajść dalej, o całą wieczność dalej
poza granice przyzwyczajeń, że każdy
musi zdruzgotać małoduszne struktury
zniewolenia, niewiedzy i odosobnienia
aby dorównać twej naturze:
być wysokim i stać tak pewnie jak twe góry
zarośnięty jak ty lasami,
twardy i nieokiełzany jak twe pustynie, bogaty jak twe wybrzeża,
urodzajny jak łożyska twych rzek, wolny jak twe zwierzęta,
człowiek jak twoi ludzie,
na zawsze człowiek tak jak oni, przez pamięć dla ich ran:
Afryko, nasieniem rewolucji
obsiejemy cię taką, jaka jesteś:
a jesteś: dniem i nocą, w których mieszkają ludzie

Afryko, gdzie sny są czarne,
Afryko, płaczę bo jestem silny,
Afryko, do widzenia

przeł. z języka afrikaans Andrzej Braga (właśc. Andrzej Dąbrówka; z tomu „Cały czas”, Kraków 1980)

„taniec kamieni”

mój przyjaciel powiada: ten świat jest tak pełnobrzmiący
że nikt nie zdoła dopełnić go zrozumieniem
ale na początku był pusty
jeśli nie liczyć tych kamieni
jak skrzepłe myśli tam gdzie dzwoni mrok

mój przyjaciel mówi: tak się właśnie dzieje
ze skamieniałym cieniem gwiazd i tak się dzieje
gdy zaglądamy w głąb studni by odkryć
jedno zjawisko w blasku drugiego
? czy serce nie pamięta?

bo jak wnieść do wiersza obecność?

przyjaciel powiada: śmierć i poezja ?
czyż nie są tym samym? a ptak i wiatr ?
czy pierwszy może latać bez drugiego?
i w której chwili
z barwy ruchu rodzi się światło
w tym powtórzeniu między ostatnimi strzępami nocnych gwiazd
a niewidzialnością dnia?

ale czy nie jest to tylko opis zawieszonych w powietrzu słów?

wtedy mój przyjaciel mówi: podnosić wyobraźnię jak kamienie
i rozdawać je jak się rozdaje chleb głodnym
to być w ruchu
a być w ruchu znaczy: wchodzić w rytm
bo to jest taniec
taniec
taniec

to jest pas-de-deux tolerancji
szeptana słowotwórnia hojności
kiedy ma się tylko „ja” do dawania
i darowywania. Spójrz, wolność
zważ-i-rozdaj porusza się swobodnie
między trzymaj-puść-trzymaj przywiązania
a wahadłowym kurczeniem się serca, trzepotliwego jak ptak:

spójrz jeszcze raz ? nagi szaleniec który przez trzy długie lata
chodził ulicami Luandy nosząc własne wnętrzności
w misie dłoni jak ścierwo
był tańczącym sprawozdawcą życia

oto więc wzór: na początku
formą jest pustka, a żeby ją wprawić w drganie
trzeba doskonalić ptaki jako słowo-cienie,
drobić i rozsiewać słowa jak cienie ptaków

bo z jednej a potem z drugiej strony ?
jak inaczej poczujesz na twarzy prawdziwy wiatr?

przeł. Mieczysław Godyń (z tomu „Refren podróżny”, Kraków 2016)

„Pozostałość / Voice over”

późnym porankiem na niebie nad Zachodnim Wzgórzem
księżyc jest pękniętym czerpakiem
światła wydobytym z czasu
poobcieranym do białej kości przez napływające nowiny
o przemijaniu
zastygłym w kamień wielki jak sen

co właśnie dowodzi
że od powstania gwiazdozbiorów
pragnienie życia tkwiło we wszechświecie

o strażnicy, wy, co ślepi czyhacie
na światło w naszej soli
i lśnienie róży w naszej ranie
jeśli chcecie oglądać twarze umarłych
powinniście pamiętać o matkach w komorach gazowych
i wiedzieć: to nie jest sposób
na odzyskanie waszej tożsamości

a wy stojący w drzwiach naszych domostw:
wejdźcie do środka z oślepiających ram poranka
i zaciemnijcie nasze progi
byśmy odetchnęli z ulgą
że my ludzie możemy być jak wy

chodźcie, przyjdźcie napijcie się z nami arabskiej kawy
to zobaczycie że jesteście ludźmi
jak my jak my też płaczecie
też pasujecie do trumien

przeł. z języka afrikaans Jerzy Koch (z tomu „Refren podróżny”, Kraków 2016)

„Szukanie drogi”

Impuls, każący nam wstać i iść ? podróżować, ścigać wabiący horyzont, zostawiać samego siebie w tyle i w ten sposób zbliżać się do wewnętrznych cisz i przestrzeni – ta potrzeba musi być równie dawna, jak poczucie, że jesteśmy ludźmi. Postoje to przybytki wyobraźni, ale też przystanki przetrwania: jakaś wyjątkowa dolina, źródło z połyskującą czarno wodą, pastwisko dla zwierząt, plac targowy pełen ludzkich okrzyków i szelestu tkanin, miasto mądrych mężczyzn i niemądrych kobiet a także miseczek z czerwonymi słodyczami, nadziewane piersi gołębi, początek nowej pory roku, podchody i przepychanki gwiazd, dal, gdzie rodzi się wiatr.

Oko instynktownie rozszyfrowuje krainę, jakby była księgą zagadek i niebezpieczeństw. Nic do mnie nie należy, a jednak jestem właścicielem całego mnóstwa gwiazd, tego wiatru teraz, tego kierunku tutaj, tych oto cieni snujących się po ziemi. Każda podróż jest wyprawą w nieznane, lecz mimo to szlaki odnajduje się w taki sam sposób, w jaki myśli stają się słowami, słowa zaś zmieniają się w ścieżki, a ścieżki w piasek. Piasek, wirujący w przesłaniającej widok mgle, zasypuje ślady stóp ? moich własnych, moich przodków i towarzyszy. Ptaki w niebie zachowują pamięć o mnie, ich lot jak nakreślona na ziemi strzałka. Tak właśnie czytacie strofy mojego życia.

Słońce jest moim schronieniem, noc moim ogniskiem.

Od początku istniała potrzeba, żeby iść dalej, zabierając z sobą to, co mam do zaoferowania ? sól, wonne korzenie, opowieści, muszkiety, może niewolników ? i co mogę wymienić na rzeczy niezbędne do dalszej podróży. Od języka do języka (to znaczy od jednego łożyska rzeki do drugiego) droga biegnie tak głęboko, że po dotarciu do celu nie jest się już obcym.

Pewnego dnia powrócę tam, skąd wyruszyłem, z innym spojrzeniem w oczach i z echem odległych miejsc w
wyobraźni. Niosąc w sobie cień świata, lekki i przejrzysty jak skrzydła much, wolny od skrzyżowań czasu i przestrzeni. Z pozoru ten sam, będę jednak obcokrajowcem, naznaczonym już ? niczym niewidzialną otoczką – przez niezliczone godziny spędzone na szlaku, przez dziwne przygody i nieznane wołania, przez słuchanie nocnych rozmów innych wędrowców, z którymi wspólnie dzieliłem wodę i słońce, a teraz znam ich bliżej niż własną rodzinę. Moja twarz będzie czarna. Przyniosę z sobą sól, wonne korzenie, bogów, śmiech niemądrych mężczyzn i szepty mądrych kobiet, może tkaniny i złoto, i wiedzę. Człowiek patrzy na własne stopy i jest zdziwiony. Są naprawdę moje?

Wkrótce rok się obróci i nadlecą wędrowne ptaki z trzepotem nowych strof. Wiatr znowu kusi. Zza widnokręgu dochodzi świeży zapach. Czas w drogę.

Są pewne karby, wyrażone w rytmach, w powracaniu linii ? ale nie granice. Granice są zawsze inne od tego, co widzimy na mapach władców i konkwistadorów, bo przestrzenie, w które się wkracza i które się przemierza, są głębsze i bardziej starożytne. I nie stoją w miejscu. Choć omroczone przez cienie, rzadko bywają oszpecone przez władzę, a jeśli nawet, to sama władza jest już tylko rozpadłym w pył grymasem czasu.

Moim przewodnikiem jest wiersz. Całe plemiona wierszy będą mi wskazywać drogę. Niektóre przyjdą i będą do mnie szeptać we śnie, głosem cichym jak powiewy mroku; inne wypalą mi oczy i poszarpią trzewia.

Przygotowania są ważne. Dobrze jest odpocząć, leżąc na boku, twarzą do drzwi. Kiedy się ocknę, rozlegnie się łopot skrzydeł, może też gwar ludzkich głosów i długi, szemrzący oddech poezji, jakby ktoś liczył koraliki i muszle. Śniłbym o wodzie i dymie. Otwieram książkę i widzę znaki: psy, żagle, dachy, drzewa, jasną modlitwę kolorowej sukienki w południe, muchy, drżenie światła na rzece, mleko, ruch, język gospodarza jak palec podążający za słowami. Pochylam się do przodu, żeby lepiej słyszeć, bo teraz już wiem, że wyobraźnia jest mruczącą wędrówką obrazów.

A kiedy ukłonię się na pożegnanie miejscu, w którym spędziłem noc, zabiorę z sobą słowa jak ziarnka piasku w bucie, żeby się zmieszały z pustynią kroków, zawsze nową, zawsze taką samą.

Posłuchajcie: musicie podróżować dalej, bo ziemię trzeba odkrywać i zapamiętywać wciąż na nowo, cyklicznie, twórczo – jej pory roku i dźwięki, ciepłe tchnienie gościnności, uzdrawiający dotyk inności … żeby nie stała się zimna i nieprzystępna. Ziemi trzeba przypominać o wieczności życia.

Jako wędrowiec będę czasem, który pamięta sam siebie, choćby nie miał kresu ni początku. I ten czas nagości utraci siebie, a później raz jeszcze zostanie odnaleziony w wierszu nieznajomego, który mnie przyjął i dał mi oddech, żebym nie zapominał o śmierci. W ten sposób będę miejscem wciąż odradzającym się jako proces i jako podróż.

Początkiem istnienia jest ruch.

przeł. Mieczysław Godyń (z tomu „Refren podróżny”, Kraków 2016)

Tematy: , , ,

Kategoria: wiersze