Nie igraj z kleszczem. Przeczytaj stworzone z myślą o kampanii edukacyjnej opowiadania „Nierozsądny” Marty Guzowskiej i „Ten szósty” Leszka Talki

1 lipca 2022

Prezentujemy opowiadania polskich autorów kryminałów, Marty Guzowskiej i Leszka Talki, które powstały w ramach kampanii „Nie igraj z kleszczem. Wygraj z kleszczowym zapaleniem mózgu”. Inspiracją do powstała utworów były prawdziwe przypadki kliniczne, ale same historie są fikcją literacką. W jaki sposób autorzy kryminałów przestrzegają przed chorobą roznoszoną przez kleszcze? Przekonajcie się.

MARTA GUZOWSKA „NIEROZSĄDNY”

Och, jak on mi się podobał! Tysiąc razy bardziej niż tamci, poprzedni. Bo na przykład ten z rejestracji był za wysoki, nigdy nie mogłam go spontanicznie pocałować. A znowu ten ratownik z karetki miał strasznie owłosione ręce, jak goryl. Ale ten, ten był wspaniały. Te oczy! Miał najpiękniejsze oczy świata, przysięgam. A ja nie mam skłonności do przesady, u laborantki w szpitalu to nie jest zaleta.

Poza tym był miły, nieproszony przynosił mi kawę, często opowiadał dowcipy i sam się z nich śmiał, a wtedy w kącikach tych jego wspaniałych oczu tworzyły się seksowne kurze łapki.

Miał tylko jedną wadę: był nierozsądny. Na przykład: za bardzo wierzył w to, co wyczytał w internecie.

– Ta cała pandemia to plandemia – przekonywał mnie.

Albo:

– Ja tam się nigdy nie zaszczepię, to wstrzykiwanie trucizny do organizmu.

– No, ale przecież – mówiłam – pracujesz w szpitalu, w laboratorium. Widzisz te choroby na co dzień.

– To wszystko spisek!

Nawet kiedy złapał w końcu COVID, upierał się, że to tylko mocniejsze przeziębienie. A ja nic już na to nie odpowiadałam. Bo przecież gdyby był rozsądny, nie spotykałby się ze mną, prawda?

Ale życie nauczyło mnie gorzkiej prawdy: nic, co piękne, nie trwa wiecznie.

– Chyba żartujesz! – odpowiedział, kiedy zadałam to pytanie.

– Nie chcesz tego? Ty i ja, razem, nie tylko w pracy, nie tylko w dzień, ale też co noc? A nie tylko wtedy, kiedy mówisz żonie, że masz szkolenie?

– Moja kochana. – Przygarnął mnie i pocałował w czoło. – Naprawdę nie mogę się rozwieść.

– Poczekam – zdecydowałam. – Może zmienisz zdanie.

Tym razem pocałował mnie w usta, aż zmiękły mi nogi.

Ale zdania nie zmienił. Czekałam przez całą jesień, zimę (paskudną i śnieżną) i wiosnę.

Z początkiem lata zdecydowałam, że tak dalej być nie może.

– Tak dalej być nie może – przyznał mi rację. – Ewa zaczyna się czegoś domyślać.

Miałam gdzieś domysły Ewy, ale on, najwyraźniej, nie.

– Jesteś wspaniała, uwielbiam cię. – Gładził mnie po włosach, miarowo, jak kota. – I jesteś najlepszą kochanką, jaką kiedykolwiek miałem. Ale nie mogę się z nią rozwieść. Musimy to zakończyć. Rozumiesz?

Nie, nie rozumiałam. Ale też poczułam, że nadszedł już czas.

– Jeszcze nie dzisiaj – poprosiłam. – Jeszcze chociaż kilka dni.

Przytulił mnie.

– Nie mogę już zostawać u ciebie na noc. Żadnych więcej szkoleń.

Pokiwałam głową.

– Chodźmy na łąkę. Wiesz, na tę naszą łąkę.

– Obiecałem, że prosto z pracy wrócę do domu – wykręcał się.

– Pół godzinki? Powiesz, że był korek. Proszę!

Nie mógł mi odmówić.

Na łące było wspaniale. Miękka trawa, nikogo, żadnych spacerowiczów, żadnych biegaczy z psami. Tylko on, ja i to złote światło.

Potem wybraliśmy się tam jeszcze kilka razy. Nie mogłam sobie wyobrazić, że stracę go tak z dnia na dzień.

A potem poszło już szybko. Któregoś dnia zadzwonił, że nie przyjdzie do pracy. Że źle się czuje i ma gorączkę. Chyba jakaś letnia grypa.

Pokiwałam głową. Wiedziałam, że to nie grypa.

Wrócił po kilku dniach. Zmęczony, blady.

– Kleszcz mnie ugryzł. Na tej cholernej łące!

– Mówi się pokłuł – poprawiłam. – Kleszcze nie mają zębów.

– Zawsze musisz być taka cholernie poprawna!

Kurze łapki w kącikach oczu już nie nadawały mu seksownego wyglądu. Nadawały mu wygląd starego człowieka. A spocone, blade czoło tylko pogłębiało to wrażenie.

Czyli poszło tak, jak zaplanowałam. Teraz to była już tylko kwestia czasu. Bo na tej, jak to powiedział, cholernej łące, roiło się od kleszczy. Statystycznie co szósty mógł roznosić wirusa kleszczowego zapalenia mózgu. Ale ja byłam zaszczepiona.

Postanowiłam jednak udawać, że się przejęłam. Przynajmniej tyle mu się ode mnie należało.

– Byłeś u lekarza?

Machnął tylko ręką. Mówiłam przecież, że jest nierozsądny.

– Już przechorowałem, nie ma o czym mówić.

Jednak nie przechorował. Po dwóch dniach zadzwoniła żona, ta cała Ewa, że zabrało go pogotowie. Wysoka gorączka, wymioty, potworny ból głowy. Mogłam jej powiedzieć, że to klasyka. Mogłam jej też powiedzieć, że rokowania są kiepskie. Wróć! Kiepskie? Kleszczowe zapalenie mózgu po covidzie? Nie kiepskie, tylko bardzo, bardzo złe.

Ale nie powiedziałam. W końcu to przecież nie była jej wina.

Odwiedzałam go w każdej przerwie. Nie miałam daleko, wystarczyło zjechać windą dwa piętra. Nie poznawał mnie. To było przykre, po tych wszystkich wspólnie spędzonych chwilach.

Ale potem mu się polepszyło. Przenieśli go nawet na oddział rehabilitacyjny i teraz musiałam zjeżdżać cztery piętra, a potem maszerować długim łącznikiem między budynkami.

To znaczy, zależy co kto rozumie przez polepszenie. Przyplątało się porażenie splotu barkowego, obustronne. Nie mógł unosić rąk, nawet utrzymać głowy prosto. Bywały takie dni, kiedy nie mógł oddychać bez przenośnego respiratora. W gardle miał dziurę po tracheotomii. Schudł, stracił te swoje wspaniałe mięśnie. Seksowne kurze łapki zniknęły w fałdach obwisłej, szarej skóry. Zostały tylko oczy, ale teraz już nie takie piękne. Czasami nie miał nawet siły unieść powiek.

Nie zrażało mnie to. Może powinnam była zostać pielęgniarką, nie laborantką. Podawałam mu coś do picia, poprawiałam poduszkę, wietrzyłam pokój.

Przy okazji wpadałam do tych poprzednich. Ale z nich też pozostały tylko cienie. Jeden zmarł. To było takie smutne.

A potem piętro niżej pojawił się nowy pielęgniarz.

Och, jak on mi się podobał! Miał takie piękne dłonie, jak pianista: długie, smukłe palce, kształtne paznokcie. I ten głos! Kiedy mówił mi czułe słówka, miękły mi nogi.

Też był żonaty. Też był nierozsądny. I też nie był zaszczepiony. Widać mam słabość do takich.

Ale nie mogłam mu się oprzeć. Chociaż dobrze wiedziałam, jak to się skończy. Wiedziałam, że on też nie będzie chciał rozwodu i jego też zaciągnę na łąkę. Może jeszcze nawet tej jesieni. Sezon na kleszcze jest co roku coraz dłuższy.

LESZEK TALKO „TEN SZÓSTY”

Jestem cichy, podstępny i nie chwaląc się – bardzo skuteczny.

Nie polubilibyście mnie. W końcu zabijam. Musicie jednak przyznać, że jestem naprawdę dobry w tym co robię. A wy, ludzie, jesteście przecież zafascynowani masowymi mordercami.

Choć się też ich boicie.

Opowiem wam o swojej metodzie. Dlaczego? Nie, nie jestem głupi. Po prostu wiem, że i tak zaraz zapomnicie moją opowieść. Albo ją zlekceważycie. Tak jak milion innych rzeczy, o których na co dzień zapominacie i które lekceważycie. Pomyślicie o tym za tydzień, za miesiąc, nigdy. A ja, no cóż, jestem po prostu świetny w swojej robocie.

Znam miejsca, które wam się podobają. Mówicie na nie „łono przyrody”. Niech będzie i tak. Lubicie tam spacerować, czasem siadać, nawet się kłaść. A ja po prostu cierpliwie czekam. Bo wiecie: cierpliwość w moim fachu to absolutna podstawa. A poza tym zabójcy muszą znać swoje ograniczenia. Nie dałbym rady was dogonić, muszę więc poczekać, aż sami do mnie przyjdziecie.

Lubicie te wasze parki, łąki, lasy. Niech wam będzie, też je lubię. Zwłaszcza, jeśli to „łono przyrody” jest zacienione, bo za słońcem, szczerze wam wyznam, nie przepadam. Na szczęście wy również szukacie zwykle zacienionego skrawka. Tak, dobrze was znam. Czujecie się miło i bezpiecznie, ani wam w głowie doszukiwać się zagrożenia. Bo boicie się gdzie indziej. Nauczyliście się z filmów nie ufać pustym ciemnym uliczkom. A widzieliście film ostrzegający przed piękną łąką z kwiatkami, krzaczkami i drzewkami w słońcu?

A ja już tam jestem. Czuję, kiedy się zbliżacie. Nawet nie chodzi o to, że słyszę wasze rozmowy, czasem krzyki. Wystarczy, że oddychacie (a przecież każdy z was to robi) i pocicie się (nie zmylą mnie te wasze antyperspiranty).

Mam swój sposób. Najbardziej lubię zaczaić się nad ziemią. Nie za wysoko, nie za nisko. W sam raz. Pytacie, co dalej? Po prostu czekam. Prędzej czy później ktoś się pojawi. Wtedy następuje ten najważniejszy moment. Powoli zsuwam się na ofiarę, a ona mnie nie zauważa. Nadal rozmawia, śmieje się, albo pije sobie piwo. Niektórzy z was myślą, że to piwo mnie przywabia, lub inny alkohol, ale skądże znowu. Możecie pić wodę lub oranżadę, a i tak was znajdę. Mówiłem przecież: ciepło ciała, oddech, krew.

Bo muszę się wam do czegoś przyznać. Lubię krew. Jest mi niezbędnie potrzebna. Niestety część z was zakłada odzież, którą trudniej pokonać, by dostać się do tej krwi. Ale na szczęście większość ma po prostu lekkie koszulki. Łatwiej się pod nie wślizgnąć i poszukać odpowiedniego miejsca. Przyznam się wam jeszcze do czegoś: nie lubię się za bardzo męczyć. Wolę miejsca, gdzie skóra jest miękka, a krew łatwo dostępna. Przy okazji: powinno to być takie miejsce, gdzie mnie nie widać. Bo niektórzy z was oglądają się dokładnie po powrocie z tego „łona” i odkrywają nas. To bardzo przykre. Straciłem w ten sposób wielu przyjaciół, ale wolałbym o tym nie mówić. Zresztą to ryzyko zawodowe. Nie zachowali należytej ostrożności.

Ja po prostu jestem czujny, znajduję idealne miejsce i wbijam się w ofiarę. Wasi lekarze mówią, że pokłułem ją. Niech im będzie.

Złapali wielu moich towarzyszy, zbadali, sprawdzili, więc wiedzą, że mniej więcej co szósty z nas dysponuje zabójczą bronią. Wy, ludzie, nazywacie to bronią biologiczną. Śmieszni jesteście z tymi laboratoriami. Bo widzicie, my mamy ją ot tak. Sami z siebie. No ale większość z was uznała, że to raczej nie powód, żeby się przejmować. Cóż, ja wam powiem, że to jak rosyjska ruletka.

I kiedy już was dorwę, pokłuję (wciąż mnie bawi ten termin), wpuszczę wam tego wirusa. Bo ja jestem ten szósty.

A wy nic nie poczujecie. Dopiero potem pojawi się gorączka, dreszcze, poczucie zmęczenia, ale pomyślicie sobie, że to przeziębienie. A jeszcze później silne bóle i zawroty głowy, wymioty, zaburzenia mowy, porażenie splotu barkowego, zaburzenia świadomości, porażenie ośrodka oddechowego.. Och, mógłbym tak wymieniać i wymieniać.

I wiecie co? Najlepsze w tym jest to, że wy, ludzie, tak się boicie różnych rzeczy. Tak kochacie się zabezpieczać. Boicie się złodziei, katastrof, wypadków, nawet zombie. Zabezpieczacie się przed kradzieżą, pożarem, a nawet przed tym, że ktoś wam porysuje auto. Ale prawie nikt nie zabezpiecza się przede mną.

Malutkim kleszczem, który was wykończy w tej trawie.

I uważacie, że jesteście mądrzejsi. Nawet wymyśliliście szczepionkę na mojego wirusa. Tylko, się nią nie zaszczepiliście, prawda?

To do zobaczenia.

Tematy: , , ,

Kategoria: opowiadania