„Człowiek” i „Szkoła”. Przeczytaj dwie krótkie prozy z tomu „Wypracowania Fritza Kochera” Roberta Walsera
15 maja do księgarń trafia pierwszy polski przekład tomu wczesnych próz Roberta Walsera. „Wypracowania Fritza Kochera” to zbiór małych form prozatorskich stylizowanych na rozprawki szkolne napisane przez zmarłego gimnazjalistę na zadany przez nauczyciela temat. Książka ukazuje się w tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz, a poniżej możecie przeczytać dwie z zamieszczonych w niej historii.
CZŁOWIEK
Człowiek jest stworzeniem delikatnym. Ma tylko dwie nogi, ale za to serce jak stworzone na siedlisko całego roju myśli i odczuć. Człowieka można by przyrównać do pięknie urządzonego ogrodu rozkoszy, gdyby nasz nauczyciel pozwalał na podobne aluzje. Niekiedy człowiek układa wiersze, a w tym najwyższym, najszlachetniejszym stanie nazywa się go poetą. Gdybyśmy wszyscy byli tacy, jak powinniśmy, mianowicie tacy, jak Bóg przykazuje, bylibyśmy nieskończenie szczęśliwi. Niestety, zaprzątają nas niepotrzebne namiętności, które aż nadto prędko podkopują nasze dobre samopoczucie i kładą kres naszemu szczęściu.
Człowiek powinien we wszystkich sprawach stać ponad swoim kolegą zwierzęciem. Tymczasem nawet nierozgarnięty uczeń może codziennie obserwować ludzi, którzy zachowują się tak, jakby byli bezrozumnymi zwierzętami. Pijaństwo jest obrzydliwą rzeczą – czemuż człowiek mu ulega? Najwyraźniej dlatego, że niekiedy czuje potrzebę utopienia rozumu w marzeniach, które pływają w każdym rodzaju alkoholu. Jest to tchórzostwo akurat na miarę tak niedoskonałego stworzenia, jakim jest człowiek. Jesteśmy pod każdym względem niedoskonali. Nasza nieudolność rozciąga się na wszystkie przedsięwzięcia, do których się zabieramy i które byłyby wspaniałe, gdyby nie wynikały ze zwykłej żądzy posiadania. Dlaczego musimy być tacy? Raz wypiłem szklankę piwa, ale już nigdy więcej tego nie uczynię. Do czego to prowadzi? Na pewno nie do szlachetnych aspiracji. Składam tu przyrzeczenie: chcę być dzielnym, godnym zaufania człowiekiem. Wszystko, co wielkie i piękne, niech znajdzie we mnie zarazem żarliwego naśladowcę i strażnika. Potajemnie marzę o sztuce. Ale od teraz już nie robię tego potajemnie, bo oto w swej naiwności właśnie się wygadałem. Niech mnie za to przykładnie ukarzą. Cóż powstrzyma szlachetną umysłowość od szczerych wyznań? Na pewno nie perspektywa batów. To głupstwo. Batów boją się najwyżej niewolnicy i psy. Mnie przeraża tylko jeden upiór: niskość. Ach, chciałbym wznieść się tak wysoko, jak tylko człowiek zdoła. Chcę być sławny. Chcę poznawać piękne kobiety, kochać je i być przez nie kochany i pieszczony. Nie stracę przez to nic z elementarnej siły (twórczej), przeciwnie, z każdym dniem będę silniejszy, bogatszy, sławniejszy, coraz bardziej wolny, śmiały i odważny do szaleństwa. Za taki styl należy mi się dwója. Ale oświadczam, że to jest najlepsze wypracowanie, jakie kiedykolwiek napisałem. Każde słowo płynie z serca. Pięknie jest przecież mieć niespokojne, wrażliwe, wybredne serce. To najpiękniejsza rzecz w człowieku. Człowiek, który nie potrafi strzec swojego serca, jest nieroztropny, bo pozbawia się niewyczerpanego źródła słodkiej, niezwyciężonej mocy, pozbawia się skarbu, który wyróżnia go spośród ziemskich stworzeń: bogactwa, żaru, którego – jeśli chce pozostać człowiekiem – nic mu nie zastąpi. Człowiek, który ma serce, jest nie tylko najlepszy, ale także najroztropniejszy, posiada bowiem coś, czego nie da mu cała skrzętna roztropność. Powtarzam jeszcze raz: nie chcę się nigdy upijać; nie chcę się cieszyć na jedzenie, bo to brzydko; chcę się modlić, a jeszcze bardziej pracować, bo zdaje mi się, że praca już jest modlitwą; chcę być pilny i słuchać tych, którzy zasługują, by ich słuchano. Rodzice i nauczyciele zasługują na to, bez wątpienia. Oto moje wypracowanie.
SZKOŁA
„O pożytkach i konieczności szkoły” – tak brzmi temat na tablicy. Twierdzę, że szkoła jest pożyteczna. Trzyma mnie sześć do ośmiu godzin dziennie w swoich żelaznych albo drewnianych szponach (ławki) i pilnuje, by mój umysł nie zwyrodniał w zbytkach. Muszę się uczyć, to znakomicie. Przygotowuje mnie do przyszłego życia publicznego – to jeszcze lepiej. Szkoła istnieje, a ja lubię i wielbię fakty. Chętnie chodzę do szkoły i chętnie ją opuszczam. To najmilsza odmiana, jakiej może sobie życzyć nicpoń łobuziak. W szkole ocenia się każdego według wiedzy. Różnice już się nie liczą. Najuboższy urwis ma prawo olśniewać bogactwem wiedzy i zdolności. Nikt, nawet nauczyciel, nie zabroni mu się wyróżniać. Wszyscy go szanują, gdy błyszczy; wszyscy się go wstydzą, gdy jest ignorantem. Uważam, że takie drażnienie ambicji i swobodna rywalizacja o podziw kolegów to dobry patent. Jestem okropnie ambitny. Nic nie uszczęśliwia mojej duszy tak, jak poczucie, że zaskoczyłem nauczyciela rozumną odpowiedzią. Wiem, że jestem jednym z najlepszych uczniów, ale stale drżę na myśl, że ktoś jeszcze bystrzejszy mógłby mnie prześcignąć. Ta myśl pali i podnieca jak piekło. Tak więc szkoła jest bardzo pożyteczna: zmusza do wysiłku, pobudza, mobilizuje, pieści wyobraźnię, jest przedsionkiem, niejako poczekalnią życia. Nic, co istnieje, nie jest bez pożytku. A już najmniej szkoła. Tylko leniwi i z tego powodu często karceni uczniowie mogliby pomyśleć coś podobnego. W ogóle dziwi mnie, że zadają nam takie pytanie. Uczniowie nie mogą właściwie wypowiadać się o pożytkach i konieczności szkoły, w której sami jeszcze tkwią. O czymś takim powinni pisać ludzie starsi. Choćby sam nauczyciel albo mój ojciec, którego uważam za mądrego człowieka. Teraźniejszości, która śpiewa i hałasuje wokół, nie da się w należytej formie ująć pisemnie. Owszem, można pleść ile wlezie, ale pytanie, czy ten groch z kapustą (pozwalam sobie na tak niegrzeczne określenie mojej pracy) cokolwiek mówi i znaczy? Mam tkliwe uczucie dla szkoły. Staram się dobrowolnie kochać to, co kiedyś mi narzucono i o czego niezbędności ze wszystkich stron mnie przekonywano. Szkoła jest nieodzownym gorsetem dla młodzieży i przyznaję, że to cenny element stroju. Ile utrapienia znosiliby rodzice, rzemieślnicy, przechodnie na ulicy, właściciele sklepików, gdyby nie obowiązek szkolny! Jak spędzać czas, gdyby nie było lekcji do odrobienia! Psie figle w końcu są wyczerpujące. Spacerować się nie da, bo zawsze trafi się sposobność do figli. Doprawdy, szkoła to przemiły wynalazek. Bynajmniej nie ubolewam, lecz gratuluję sobie z całego serca, że jestem w szkole. Tak albo podobnie powiedzą wszyscy rozumni i miłujący prawdę uczniowie. Mówić o pożytkach czegoś, co jest konieczne, nie ma potrzeby, ponieważ wszystko, co konieczne, jest bezwzględnie pożyteczne.
Robert Walser „Wypracowania Fritza Kochera”
Tłumaczenie: Małgorzata Łukasiewicz
Wydawnictwo: PIW
Liczba stron: 150
Opis: Opublikowane w 1904 roku krótkie prozy, a lepiej rzec wypracowania Fritza Kochera, stały się zaczynem literackiej drogi Roberta Walsera. Wyznaje autor: „Chłopiec, który pisał te wypracowania, zmarł wkrótce po opuszczeniu szkolnych murów. Z niejakim trudem udało mi się skłonić jego matkę, czcigodną i zacną damę, by przekazała mi te prace do publikacji. Nic dziwnego, że przywiązywała dużą wagę do tych kartek, stanowiących wszak boleśnie słodką pamiątkę po synu. Dostałem je na koniec po zapewnieniach, że zamierzam opublikować wypracowania bez żadnych zmian, tak jak napisał je Fritz. Wielu ludziom mogą wydać się w wielu miejscach zgoła nie dziecinne, w wielu innych – nazbyt dziecinne. Proszę jednak pamiętać, że niczego tu na własną rękę nie zmieniłem. Dziecko potrafi przemawiać niemal w tej samej chwili bardzo rozumnie i bardzo niemądrze: tak też rzecz ma się z tymi wypracowaniami”. Po raz pierwszy po polsku w kongenialnym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz. Projekt okładki i obwoluty: Frycz i Wicha.
Kategoria: opowiadania