Jack Kerouac opisuje fabułę swej ostatniej powieści, której nigdy nie zdołał ukończyć

31 lipca 2015

list-kerouaca-o-powiesci
We wrześniu 1968 roku Jack Kerouac wysłał do swojego agenta, Sterlinga Lorda, list z prośbą o znalezienie wydawnictwa zainteresowanego publikacją nowej książki, którą zamierzał napisać. Powieść miała nosić tytuł „Spotlight” i dopełniać autobiograficzny cykl Legenda Duluoza, jednak nigdy nie została ukończona. Kerouac zmarł rok później na skutek krwotoku wewnętrznego będącego skutkiem długotrwałego nadużywania alkoholu. Jedyną pamiątką po powieści pozostaje poniższy list, w którym opisał jej fabułę.

27 września 1968

Drogi Sterlingu

Oto co uczynię w „Spotlight”. Użyję mych wystąpień publicznych w TV i wywiadów jako szczebli w drabinie narracji. Pomiędzy mogę dorzucić więcej kwestii prywatnych, jak me dwa pobicia w barach i inne rzeczy, ale główna opowieść będzie. Zacznę od wtedy, gdy mieszkam z moją Maw na tej tylnej werandzie na Florydzie w 1957 roku, spłukany, kłócący się, co kupić na deser, bo nie mamy pieniędzy na mięso, i niespodziewanie zjawia się „Time”, żeby przeprowadzić ze mną wywiad na temat nadchodzącej premiery „W drodze”. W tymże czasie mam także świnkę złapaną podczas trzęsienia ziemi w Meksyku w sierpniu 1957. Potem przespaceruję się na stację kolejową i siądę w ciepłym suchym powietrzu, czekając na mój pociąg do Nowego Jorku, kombinując, że pojadę tam i sprawdzę, jak radzi sobie ta nowa książka. Po przyjeździe do Nowego Jorku zaglądam do kosza na śmieci na Penn Station, żeby zobaczyć, jaką miałem recenzję w „New York Timesie”. Ale skoro ktoś opluł jedynego „Timesa” w śmietniku, nie tykam go i zmierzam do Viking Press, żeby zobaczyć, co się wydarzyło. Kiedy tam docieram, mówią mi, że w ciągu jednej nocy odniosłem sukces. I jestem głodny. Więc idziemy do Schrafta po drugiej stronie ulicy i zamawiam sobie lunch, ale wszyscy wokół mnie nadają tak bardzo, że zaczynam rozumieć w tamtej chwili i miejscu, że sukces jest wtedy, gdy nie możesz więcej cieszyć się jedzeniem w spokoju. Auć. Potem udajemy się na moje pierwsze wystąpienie publiczne u Johna Wingate’a w jego show na Kanale 7, gdzie kamerzysta prawie że wjechał do mojej szklanki z wodą i rozlał ją, na co Wingate, który dobrze wiedział o tym tricku, powiedział „Co jest, pijaczku?”. Potem byłem u Wingate’a jeszcze raz, potem w show Bena Hechta, potem z wykładem na Uniwersytecie Brandeisa, gdzie zostałem ostro wygwizdany za spieranie się o pokój z Wechslerem, redaktorem „New York Posta”, który twierdził, że Ameryka jest wystarczająco skomplikowana z potrzebą posiadania poezji, a ja, że jest wiesz czyim synem, ze szczegółami pomiędzy. Dalej zmierzamy do premiery mojego filmu „Pull My Daisy” na festiwalu filmowym w San Francisco, gdzie wydarzyło się sporo innych rzeczy, jak zabawne spotkanie z Davidem Nivenem i jego pytanie, którą dziewczynę z przyjęcia, znając moją biegłość w tych sprawach (choć ja nie znałem jego), powinien według mnie zabrać do domu, a potem jeżdżenie po kraju w samochodach i czekanie na ciężarówkach, i pobicie, o którym ci wspominałem. A potem wyprawa do Montrealu w Kanadzie, żeby pojawić się (w programie francuskojęzycznym) (1967) i w końcu, ostatnie wystąpienie w programie Williama F. Buckleya Jr. (ABC), gdzie Buckley nie przestawał kopać mnie w buty i kazał mi siedzieć cicho, żeby inni goście mogli zademonstrować, jak nudni lub głupi byli i, jak mówiłem, wszystko przemieszane ze szczegółami ważnymi dla przedstawienia tego, co będzie tą opowieścią: w rzeczywistości, Sterlingu, ogromną opowieścią, ale powinna być też w porządku jako lokalna historia.

Jest to ostatnia chronologicznie część Legendy Duluoza i oczywiście nie poruszę doświadczeń z „Big Sur” z 1960 ani „Satori w Paryżu” z 1965, ale tylko wspomnę o nich mimochodem. Dopełni to Legendę aż do teraz i równie dobrze może być moim najbardziej wyczerpującym doświadczeniem pisarskim, skoro historia jest tak pełna niezwykłego ryzyka, mężczyzn, kobiet, psów, kotów, prostych ludzi, agentów, wydawców, naciągaczy, telewizyjnych dyrektorów nazywających mnie „pijanym kretynem”, celebrytów, pijaków, bookmacherów, uch, poczekaj, aż się przekonasz. Ale nie dokonam tego bez pieniędzy na życie, więc pokaż ten list jakiemuś rokującemu nadzieje wydawcy i bierzmy się za to.

p.s. Użyję tytułu „Spotlight”, ponieważ tak nazywała się w Lowell stara gazeta teatralna mojego ojca, gdy grał w karty z W.C. Fieldsem, Georgem Arlissem i Georgem Burnsem za sceną starego teatru B.F. Keitha w Lowell. Tytuł ten uhonoruje pamięć jego pracy. Naprawdę nie sądzę, że musi brzmieć „Beat Spotlight”, jak proponowałem na początku, chyba że wydawcy uważają inaczej, byle było tam „spotlight”. I oczywiście żadnych zmian w tekście.

Załączam swój podpis pod kontraktem dla Marshalla A. Besta z Vikinga. Odpowiada mi twa porada, odpowiada mi i mej żonie, Elle travaille en racuillon, to znaczy wstecz, wstecz w kierunku kąta, a nie naprzód z naszym przyjaznym agentem z sąsiedztwa. (Uważam, że powinna pilnować swoich spraw i zmywać swe naczynia).

Pozdrowienia dla Cindy i Rebeki.

List ujawniono po raz pierwszy w tym miesiącu. Oryginał trafił na licytację w domu aukcyjnym RR Auctions.

Tłumaczenie: Krzysztof Stelmarczyk
fot. Tom Palumbo/Wikimedia Commons

Tematy: , , ,

Kategoria: listy