Znak Literanova wydaje zbiór opowiadań autora „Dżentelmena w Moskwie”. Przeczytaj przed premierą fragment książki „Stolik dla dwojga” Amora Towlesa

3 lutego 2025

26 lutego wydawnictwo Znak Literanova opublikuje zbiór opowiadań Amora Towlesa, autora bestsellerowego „Dżentelmena w Moskwie”. W książce „Stolik dla dwojga” znajdziemy pełne dowcipu, uroku i inteligentnej gry z czytelnikiem historie o ludziach, których lubimy pomimo ich wad i słabości. Opowiadania z pierwszej części zbioru łączy Nowy Jork, a w drugiej części postać Evelyn – bohaterki znanej czytelnikom z powieści „Dobre wychowanie”. Poniżej przedpremierowo przeczytacie fragment jednego z utworów.

„I will survive”

Było piękne sobotnie popołudnie na początku maja. Nell i ja wybieraliśmy się właśnie na targ, zaopatrzeni w bawełniane torby na zakupy, kiedy ze swojego mieszkania na Upper East Side zadzwoniła jej matka, Peggy. Przekazałem Nell słuchawkę.

– Cześć, mamo. Co tam?

– Mogłabyś do mnie przyjechać?

– Kiedy?

– Teraz.

– W tej chwili?

– Muszę z tobą o czymś porozmawiać.

Nell spojrzała na mnie i przewróciła oczami. Kiedy poprzednim razem matka wezwała ją do siebie, żeby z nią o czymś porozmawiać, chciała skrytykować sukienkę, którą Nell włożyła na przyjęcie zaręczynowe Ellie Houghton w Colony Club. (Że za czarna, za krótka, za bardzo widoczny zamek błyskawiczny). Kilka miesięcy wcześniej postanowiła upomnieć Nell, że powinna wysyłać kartki z podziękowaniami do ciotek, nawet tych, które na urodziny dają człowiekowi skarpetki.

Nell mogłaby oczywiście spytać, o co chodzi, ale nie miałoby to większego sensu. Kiedy Peggy postanawiała oznajmić ci coś osobiście, nie było szans, by się dowiedzieć, w czym rzecz, zanim nie siadło się z nią do rozmowy. W międzyczasie ona coraz mocniej to coś rozpamiętywała, robiła się coraz bardziej niezadowolona i coraz bardziej przekonana, że w twoim wychowaniu zaniedbano jakiejś poważnej lekcji. Dlatego Nell i jej siostra już dawno się nauczyły, że jeśli Peggy chce z nimi o czymś porozmawiać, najlepiej załatwić to możliwie jak najszybciej.

– W porządku – odpowiedziała Nell i wręczyła mi swoją pustą torbę na zakupy. – Już jadę.

Matka i ojczym Nell, John, mieszkali na rogu Park Avenue i Osiemdziesiątej Trzeciej Ulicy, w wielkim budynku z dwiema windami i czwórką portierów. Pokoje w ich apartamencie pomalowano na tak ciemne, nasycone kolory, że wprost biła od nich moralna pewność, której Nell i mnie najwyraźniej brakowało, skoro wszystkie ściany w naszym dwupokojowym mieszkaniu pomalowaliśmy na kość słoniową lub złamaną biel.

Peggy przywitała Nell przy drzwiach i zaprowadziła ją do kuchni, gdzie zaproponowała jej filiżankę herbaty. Nell już wtedy powinna się była zorientować, że coś jest nie w porządku. Zwykle Peggy dzieliła się swoimi poglądami na życie w salonie i nie podawała przy tym herbaty.

Jadąc metrem, Nell próbowała przewidzieć, o czym jej matka zamierza rozmawiać. W pierwszej kolejności obstawiała konieczność rodzenia dzieci w młodym wieku. Peggy już od roku kluczyła wokół tego tematu – to wyrażając podziw dla młodych matek z wózkami, gdy niby to przypadkiem minęła je na ulicy, to napomykając, że starsza siostra jednej z koleżanek z klasy Nell wydaje obecnie fortunę w klinice leczenia niepłodności. Jak każdy dobry prawnik, Nell szykowała sobie riposty, ale riposty na niewiele się zdawały w konfrontacji z Peggy. Dlatego kiedy usiadły z filiżankami herbaty przy stoliku w kuchni, Nell przygotowała się na przyjęcie ciosu.

– U Jeremy’ego wszystko w porządku? – zagaiła matka.

– Tak.

– Cieszę się. Nadal konfabuluje artykuły w tym piśmie?

– Weryfikuje, mamo. Tak, dalej pracuje dla „Harper’s Bazaar”.

– No tak, oczywiście.

Peggy potrzebowała więcej czasu niż zwykle, żeby przejść do sedna. Nawet nalała sobie drugą filiżankę herbaty.

– Dolać ci? – spytała córkę.

– Nie, dziękuję. Wolę kawę.

– To może zrobić ci kawy?

– Nie trzeba.

– To zajmie tylko chwilę.

– Mamo, naprawdę nie trzeba! Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?

Peggy odstawiła filiżankę i wyprostowała się na krześle.

– Myślę, że twój ojczym ma romans.

Nell zachichotała.

Peggy zacisnęła wargi.

– Nie życzę sobie być pośmiewiskiem.

– Przepraszam, mamo. Nie śmieję się z ciebie. Zaskoczyłaś mnie, to wszystko. To zupełnie nie w stylu Johna. Poza tym ile on ma lat? Sześćdziesiąt osiem?

– To nie ma nic do rzeczy.

– Okej. W takim razie powiedz, dlaczego podejrzewasz go o romans.

Peggy wzięła głęboki oddech.

– Odkąd sięgam pamięcią, twój ojczym w każdą sobotę chodzi grać w squasha do Union Clubu.

– No tak.

– Cóż, dwa tygodnie temu zajrzałam do ich comiesięcznego newslettera, żeby sprawdzić, kiedy ma się odbyć ich wiosenny turniej. I wtedy zobaczyłam w kalendarium, że na pierwszego lipca zaplanowali ponowne otwarcie kortów… po półrocznym remoncie.

Nell oparła się na krześle, lekko zbita z tropu.

– A on wychodził grać przez całą wiosnę?

– W każdą sobotę. Dziś też.

Nell milczała przez chwilę, po czym pokręciła głową.

– Musi być jakieś sensowne wyjaśnienie, mamo. Na Manhattanie jest ze sto kortów do squasha. Może po prostu gra teraz gdzieś indziej.

– Nigdy nie wspominał, że chodzi teraz na jakiś inny kort.

– Co nie oznacza, że tego nie robi.

– Albo to jedna z tych sytuacji, kiedy komuś jest na rękę, żeby o czymś nie wspomnieć.

– Kłamstwo przez zatajenie prawdy?

– Dokładnie.

– A próbowałaś z nim o tym rozmawiać? Zapytać, dokąd chodzi?

– Nie zadaje się mężowi takich pytań – obruszyła się Peggy. A potem pochyliła się w stronę córki. – Właśnie dlatego zadzwoniłam po ciebie.

– Chcesz, żebym ja z nim porozmawiała?

– Oczywiście, że nie. Chcę, żebyś go śledziła.

– Śledziła?!

– Właśnie.

Ton Peggy stał się bardziej gorączkowy:

– Chcę, żebyś wyszpiegowała, co on robi w te wszystkie sobotnie popołudnia. Dokąd chodzi. Z kim się spotyka. Jak sama powiedziałaś, może istnieć całkowicie sensowne wytłumaczenie. Albo…

Wyjęła z kieszeni złożoną kartkę. Nell rozwinęła ją i zobaczyła, że została wydarta z miesięcznego newslettera innego prywatnego klubu i zawiera kolaż zdjęć uczestników jakiejś niedawnej imprezy. Pośrodku znajdowała się fotografia trzech kobiet w kolorowych sukienkach i z podobnymi fryzurami. Peggy wskazała na stojącą w środku sześćdziesięciolatkę.

– …umawia się z nią.

Nell przypatrzyła się bliżej.

– Co to za jedna?

Peggy odwróciła wzrok i spojrzała na kuchenkę. Po chwili zebrała się w sobie i wskazała na podpis pod zdjęciem. Wynikało z niego, że kobieta nazywa się Lydia Spencer i jest przewodniczącą komitetu ogrodniczego.

– Chyba pochodzi z Cleveland – powiedziała Peggy, jakby to była obelga. – Albo jakiegoś innego miasta w Ohio. Nie wiem dokładnie. Ale zawsze robiła słodkie oczy do twojego ojczyma, możesz mi wierzyć. Rozglądaj się za nią.

Nell powoli odłożyła wycinek na stół.

– Mamo, nie będę się za nikim rozglądać. Ale jeśli chcesz, żebym porozmawiała z Johnem, to mogę…

– Ani słowa na ten temat twojemu ojczymowi! Ani słowa. Zrozumiano? – Głos jej się trząsł.

– Okej – powiedziała Nell, unosząc dłonie w geście kapitulacji. – Nic mu nie powiem.

Peggy wpatrywała się w nią przez chwilę, żeby się upewnić, że dobrze się zrozumiały. A potem ponownie przeniosła wzrok na kuchenkę. Kiedy znów odwróciła się do córki, nie była opanowana. Zaczęła płakać.

– Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mi pomóc, Nell. Przecież nigdy cię o nic nie proszę. Teraz też potrzebuję tylko, żebyś poświęciła mi godzinę swojego czasu. Godzinę, żeby się dowiedzieć, dokąd chodzi mój mąż.

Kiedy Peggy po raz pierwszy wspomniała o swoich podejrzeniach, Nell zachichotała – częściowo z tego względu, że jej matka miała zasłużoną reputację osoby robiącej afery z niczego. Potrafiła się naburmuszyć, bo Nickersonowie nie pojawili się u niej na świątecznym przyjęciu, bo portier Mario uporczywie mówi do niej madame, bo siostra Nell, Susie, wzięła ślub w plenerze! Przede wszystkim jednak Nell zlekceważyła podejrzenia matki, ponieważ pomysł, że jej ojczym mógłby okazać się niewierny, kompletnie nie pasował do jego charakteru. John był uosobieniem prawości i porządności, w najlepszym sensie.

Czego nie dałoby się powiedzieć o ojcu Nell…

Pod wieloma względami Harry Foster stanowił idealną partię dla Peggy. Podobnie jak ona urodził się i wychował na Manhattanie. Pochodził z dobrej rodziny, uczęszczał do dobrych szkół i dostał dobrą pracę w dobrej firmie na Wall Street. Mimo to, przy całym tym odpowiednim pochodzeniu – a może właśnie z jego powodu – widać było, że wszelkie zasady traktuje jak coś umownego. Kiedy był w dobrym humorze, chętnie opowiadał anegdotę ze szkoły z internatem, jak to spektakularnie dał się przyłapać na próbie ściągania na klasówce z Wieku niewinności. A także inną, o tym, jak odebrał telefon kolegi i przejął ważnego nowego klienta. Lubił żartować, że dobitka po nieczystym zagraniu to jego ulubiony trik w golfie. Bliżej prawdy byłoby stwierdzenie, że to jego ulubiony trik w życiu.

Kiedy Nell miała dwanaście lat, a jej siostra czternaście, Harry nabrał zwyczaju przynoszenia Peggy kwiatów raz w tygodniu. Dwanaście tulipanów, dwanaście lilii, dwanaście róż. Peggy była wniebowzięta. Wpisywało się to w jej poczucie romantyzmu, rytuału i estetyki wnętrz. Przycinała łodygi i układała kwiaty w wazonie, by wystawić je w widocznym miejscu, w przedpokoju lub na środku stołu w jadalni. Zawsze, kiedy ktoś z gości na kolacji skomplementował ten element wystroju, z przyjemnością wyjaśniała swobodnym tonem, że mąż co czwartek wręcza jej bukiet.

Potem okazało się jednak, że nowy nawyk Harry’ego zaczął się od zwrócenia uwagi na ładną młodą florystkę z kwiaciarni naprzeciwko jego biura. W każde czwartkowe popołudnie zaglądał tam, żeby kupić tuzin dowolnych kwiatów, które mieli akurat w asortymencie, i przy okazji poflirtować. Kiedy w lipcu Peggy jak co roku wyjechała z dziećmi do rodzinnego letniego domu w Maine, Harry zaczął kupować bukiety kwiaciarce – i to w jej dwupokojowym mieszkaniu w Queens były teraz przycinane, układane w wazonie i wystawiane w widocznym miejscu.

Jak co roku Harry dołączył do rodziny w Maine w ostatnim tygodniu sierpnia. Kiedy jednak nadeszło Święto Pracy, lodówka została opróżniona, a bagażnik spakowany, Harry oznajmił Peggy, że nie zamierza wracać. Ani do Nowego Jorku, ani do pracy, ani do małżeństwa. Był zakochany w innej kobiecie i oboje postanowili mieszkać w letnim domu przez zimę. Albo przynajmniej do narodzin dziecka.

Jeśli ta puenta wydaje się wam raczej zimna i niezapowiedziana, pomyślcie, jak musiała się poczuć Peggy.
(…)

W kolejną sobotę Nell była gotowa. Cały tydzień planowała i przygotowywała się. Zamierzała wyruszyć z naszego mieszkania przed pierwszą, żeby na pewno dotrzeć na miejsce przed drugą. Pożyczyła moją granatową bomberkę i granatową czapkę z daszkiem z napisem Jeopardy!, którą dostałem na urodziny od brata. W kurtce, czapce i ciemnych ray-banach wyglądała jak gwiazda filmowa w drodze do Starbucksa na zdjęciach w jakimś tabloidzie. Kazała sobie „przypomnieć”, jak się robi zdjęcia canonem. A potem spytała mnie, jak się śledzi.

– A niby skąd miałbym wiedzieć?

– Przecież lubisz kryminały!

Posłała mi spojrzenie pełne rozczarowania i miała rację. Przy całych moich literackich aspiracjach nie znalazłem dotąd czasu na lekturę Marcela Prousta czy Thomasa Manna. Za to jakoś udawało mi się czytać powieści kryminalne. Całe mnóstwo powieści kryminalnych. Przeczytałem wszystkie książki Raymonda Chandlera i Dashiella Hammetta (dwukrotnie), a także utwory Rexa Stouta, Rossa Macdonalda i Georges’a Simenona. Do tego obejrzałem tyle kina noir, że wystarczyłoby na całe życie.

– No dobrze – powiedziałem, odnajdując w sobie wewnętrznego Sama Spade’a – jeśli masz zamiar kogoś śledzić, powinnaś nie spuszczać go z oka, ale tak, żeby on cię nie zobaczył. Najlepiej trzymać się o jakieś pół przecznicy z tyłu, i to po drugiej stronie ulicy.

Nell kiwała głową.

– Przechodnie mogą ci zapewnić naturalny kamuflaż, ale równie dobrze może się okazać, że zasłonią ci widok. Na szczęście John ma metr dziewięćdziesiąt i jest siwy, więc powinnaś być w stanie go wypatrzeć z pewnej odległości, nawet w tłumie.

– Dobra – powiedziała, wczuwając się w rolę.

– Kiedy dwie osoby umawiają się na spotkanie – ciągnąłem, głośno myśląc – najczęściej przychodzą osobno, ale za to wychodzą razem. Jeśli pójdziesz za Johnem do jakiejś restauracji czy hotelu, może się okazać, że będziesz czekać na zewnątrz godzinę albo i więcej, żeby się dowiedzieć, z kim się tam spotkał. Więc może zabierz ze sobą jakąś przekąskę.

– I butelkę wody.

– Tego akurat nie rób – ostrzegłem. – Lepiej, żeby nie zachciało ci się do toalety w trakcie obserwacji podejrzanego.

– No widzisz? – Uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że się przydasz.
(…)

Amor Towles „Stolik dla dwojga”
Tłumaczenie: Aleksandra Kamińska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Liczba stron: 464

Opis: Literackie pudełko czekoladek wypełnione najlepszymi opowieściami. Znudzony fałszerz, zuchwały koneser sztuki, kobieta próbująca odkryć sekret ojczyma i Evelyn, bohaterka „Dobrego wychowania”, która powraca, by dokończyć swoją historię. Co się stanie, gdy jedno z nich nie wysiądzie z pociągu, czyjś lot do domu zostanie odwołany, a ktoś inny otrzyma propozycję nie do odrzucenia? Jakie będą konsekwencje podjętych pochopnie, błahych decyzji? Nikt tak wnikliwie i subtelnie jak Towles nie portretuje relacji międzyludzkich i nie opowiada o nich z właściwymi dla siebie humorem i elegancją. Autor mistrzowsko przedstawia nasze słabostki i wątpliwe motywacje, dla każdego – dość przewrotnie – szukając pozytywnego zakończenia.

fot. Dmitri Kasterine


Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek