Zaskakujące wyznanie Michalinki na łożu śmierci. Przeczytaj sam początek powieści „Trzy serca” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza
Wydawnictwo MG wznowiło klasyka polskiej literatury międzywojennej – powieść „Trzy serca” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1938 roku. Oto wkraczamy w świat dawnego ziemiaństwa, elit artystycznych i arystokratów, w którym autor umieścił inspirowaną prawdziwym zdarzeniem historię trojga młodych ludzi znających się od dzieciństwa. Ich losy pewnego dnia splatają się w nierozerwalny węzeł. Z jakiego powodu? Tego dowiecie się, czytając poniżej sam początek książki. W rok po premierze „Trzy serca” doczekały się ekranizacji z Aleksandrem Żabczyńskim w jednej z głównych ról.
I
Wszystkie okna pałacu w Prudach jarzyły się od świateł. Z wnętrza płynęły dźwięki orkiestry przez rozległe gazony, przez kwietniki, wśród starych drzew parku, nad nieruchomymi taflami stawów, aż daleko rozsypywały się w rżyskach cichnącymi szmerami.
Od lat wielu po raz pierwszy Prudy wydawały wielki bal. Okazje po temu były dwie: pani Matylda Tyniecka obchodziła swoje sześćdziesiąte urodziny, a obchodziła je tak uroczyście i tak hucznie z racji powrotu syna, który wreszcie zdecydował się na przyjazd do kraju, na ustatkowanie się i objęcie w posiadanie swoich Prudów.
Od sześciu lat nie pokazał się tu ani razu. Włóczył się po całym świecie, wciąż zmieniając uczelnie, hulając, wpadając w różne skandaliki, których echo zbyt często docierało aż do Wielkopolski i budziło w pani Matyldzie z trudem hamowany gniew.
— Wierz mi, Kate — mówiła do swej siostrzenicy — że dużo w tym musi być przesady. Roger w gruncie rzeczy jest dobrym chłopcem.
A nawet w tej obronie Kate z łatwością wyczuwała gniew ciotki Matyldy. Już to, że nazywała jedynaka Rogerem, nie zaś jak zwykle Gogo, świadczyło o tym dobitnie. Poza tym owo miękkie i w jej głosie pełne ciepła „Keeit”, w chwilach wzburzenia zamieniało się w krótkie i ostre „Kejt”. A Kate była zbyt inteligentna i zbyt subtelna, by tego nie wyczuć.
Pani Matylda zaś najbardziej obawiała się tego, by jej pupilka nie nabrała złego wyobrażenia o Gogu. Od dawna przeznaczyła ją w duchu na żonę dla syna. I bynajmniej nie dlatego, że nie mógłby on znaleźć lepszej partii. Dzięki swojemu bogactwu, dzięki swoim dziewięciu pałkom w koronie, dzięki wreszcie renomie światowca i nieprzeciętnej urodzie mógł sięgnąć po każdą. Kate Pomianówna nie miała nic. Ale jeżeli stara, doświadczona i mądra pani Matylda ją właśnie wybrała na synową, na przyszłą hrabinę Tyniecką i panią na Prudach, uczyniła to nie bez najgłębiej przemyślanych powodów. Kate bowiem w oczach pani Matyldy była doskonałością. Nie tylko zresztą w jej oczach.
W całym pałacu, w całych Prudach, w całej okolicy nie było nikogo, kto by na nią nie patrzył z zachwytem, kto by o niej nie mówił z uwielbieniem. Zarówno panie, jak i panowie, zarówno oficjaliści, jak i służba, zarówno ci, co znali ją od lat pięciu, odkąd przybyła do Prudów, jak i ci, co ujrzeli ją po raz pierwszy, wszyscy otaczali ją atmosferą nieustannej adoracji i jeżeli dziwili się czasem, to tylko temu, że nie mogą znaleźć żadnej skazy ani na jej piękności, ani w charakterze, ani w umysłowości. Jedna była tylko osoba, która nie uważała jej za doskonałość, tą osobą była sama Kate.
Otóż pani Matylda Tyniecka drżała na myśl, że ten fenomen, ta wymarzona następczyni jej w Prudach, nad której wykształceniem i wychowaniem czuwała przez szereg lat, zostanie przez kogoś innego zdobytą, lub, co jeszcze gorsze, że Gogo, ten lekkomyślny chłopiec, nie pozna się na niej. Do dwudziestego ósmego roku życia, obijając się wśród płytkiej i hulaszczej młodzieży, mógł spaczyć swój gust i teraz przejść obojętnie obok tej cudownej Kate.
Obawy jednak były niepotrzebne. Kate i tym razem zwyciężyła, zwyciężyła od pierwszego spojrzenia. Gdy przed trzema tygodniami Gogo ujrzał ją po raz pierwszy przy stole, po prostu nie umiał ukryć wrażenia. Stał się zażenowany, zabawnie nadrabiał miną, bąkał coś pod nosem, palnął kilka niedorzeczności i nie spuszczał oczu z kuzynki. Po paru dniach odzyskał wprawdzie swobodę, ale przecież zgubił gdzieś bez śladu swój nonszalancki sposób bycia.
A teraz tańczył z nią prawie bez przerwy. Stara pani nie martwiła się, że zwraca to powszechną uwagę, uważała jednak za stosowne przywołać syna do porządku.
— Gogo, wiele panien podpiera ściany. Nie możesz wciąż tańczyć z Kate.
— Mamo — powiedział szeptem — ja… ją kocham.
Stara pani podniosła lorgnon do oczu:
— O?.. Czy sądzisz, że jest to twoją wyłączną tajemnicą?…
Roger wzruszył ramionami:
— Nie zamierzam kryć się z tym. Gotów jestem powiedzieć to każdemu.
— Sądzę, że postąpisz rozsądniej, mówiąc to jej — z lekką ironią odpowiedziała pani Matylda i odeszła do grupy starszych pań. Po chwili zobaczyła, że Roger wychodzi z Kate na taras i pomyślała: „No, nareszcie”.
Przez jedno mgnienie ogarnął ją niepokój: czy Kate nie odmówi mu ręki?… Ale już w następnej chwili uspokoiła się. To było zupełnie wykluczone. Taka dziewczyna jak Kate, z jej absolutnym taktem, z jej wysublimowanym obejściem, nie dopuściłaby nigdy do oświadczyn, gdyby nie zamierała ich przyjąć. Ma już przecie dziewiętnaście lat, a rozumie życie jak dojrzała kobieta.
I nie myliła się stara pani. Kate, wychodząc z Rogerem na taras, dobrze wiedziała, że kuzyn poprosi ją o rękę, i była zdecydowana oddać mu ją. Była zdecydowana, chociaż zespół uczuć, jakie żywiła dlań, nie wydawał się jej czymś dorastającym do miana miłości. Nie, nie była w nim zakochana. Miała wiele życzliwości, sympatii, w ciągu tych trzech tygodni zdążyła polubić go i ocenić w nim te zalety, które miał niewątpliwie: szczerość, bezpośredniość, gest i dumę w dobrym stylu. Nie z racji tych zalet jednak gotowa była zostać jego żoną, ale po prostu dlatego, że wyczuwała życzenia ciotki Matyldy, wobec której miała wiele zobowiązań natury moralnej i materialnej. Zresztą rozumiała sama, że małżeństwo z Gogiem będzie dla niej karierą.
Roger stał przy niej i mówił głosem, który drgał pomimo pozornego opanowania:
—…kocham cię, Kate, jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem, jak nie kochałem samego siebie. Bądź moją! Nie będziesz moją żoną, będziesz moją królową… Kate!… Zaklinam cię, nie odmawiaj… To byłaby moja śmierć! Kate! Powiedz… powiedz… Nie odepchniesz mnie?…
— Nie. Gogo — odezwała się cicho.
Szalone szczęście zacisnęło mu krtań. W pierwszej chwili chciał ją porwać w ramiona, lecz zabrakło mu śmiałości. Stała przed nim jasna, wysmukła, z dobrym i rozumnym uśmiechem, w którym była jakby serdeczna łaskawość. Jej włosy koloru złocistej słomy, zaczesane gładko i spadające w długich lokach, nadawały twarzy dziewczęcy wyraz, prawie dziecinny, a szafirowe oczy patrzyły prosto, głęboko i odważnie. I Roger zrozumiał, że nie na próżno powiedział jej, że będzie jego królową.
Sama podała mu obie ręce. Całował je i szeptał porywczo:
— Boże, jaki ja jestem szczęśliwy! Kate! Kasieńko najdroższa! Jedyna… Obsypię cię brylantami, kwiatami… Zadziwię tobą świat, olśnię tobą świat!.. Rozsadzi mnie chyba pycha, że mam taką żonę!… Kate!… Ubóstwiam cię, uwielbiam…
— Panienko Kasiu — odezwał się za nimi zdyszany głos. — Czy tu jest panienka Kasia?…
Pokojówka Herta wbiegła na taras i zawołała:
— Prędko, panienko, Michalince znowu zrobiło się niedobrze! Ledwie dyszy!
— Dobrze, już idę — skinęła głową Kate. — Przepraszam cię, Gogo. Muszę biednej Michalince zrobić zastrzyk kamfory.
Przeszła prędko przez salę balową, gdzie kilkadziesiąt par tańczyło kujawiaka, przez szereg pokojów, aż do kredensu, gdzie stała apteczka. Ostatnimi dniami często do niej musiała zaglądać. Stara poczciwa Michalinka, niegdyś mamka i niańka Goga, a od lat klucznica w pałacu, zapadła na ciężką niedomogę serca.
W kredensie panował tłok i rejwach. Raz po raz wpadali lokaje z brzęczącymi od szkła tacami, w wielkie dzbany nalewano kruszon, orszadę, na kryształowych kloszach układano owoce i ciasta. Tu też pan Maciek kalkulował rozmieszczenie gości i przyjezdnej służby po pokojach gościnnych i oficynach, pochylony nad listą gości, raz po raz odrywał się od niej, by wydać dyspozycje, by wydzielić nowe paczki świec.
Pan Maciek był z tytułu prowentowym pisarzem, ale w rzeczywistości sprawował w Prudach tysiące różnych funkcji. Dokonywał wypłaty, posyłano go po ważniejsze zakupy, jeździł do Poznania w celu załatwiania rozmaitych spraw w urzędach, nadzorował służbę w pałacu, a podczas większych zjazdów stawał się czymś w rodzaju ochmistrza dworu, jako że pani Matylda miała do niego pełne zaufanie. Pan Maciek był synem Michalinki i bratem mlecznym Rogera. Już z tego tytułu miał na całe życie zapewniony chleb w Prudach.
Kate, wyjmując z apteczki strzykawkę, eter i ampułki z kamforą, powiedziała:
— Niech pan Maciek nie zapomni o wstawieniu drugiego łóżka do pokoju czternastego.
— Tak jest, panienko. Pamiętam o tym.
— A teraz może pan Maciek zajrzy do swojej matki. Idę z zastrzykiem. Znowu czuje się biedactwo gorzej.
— Dziękuję, panienko. Ale teraz nie mam czasu. Jeżeli panienka pozwoli, to może później.
Zawsze był taki obowiązkowy, grzeczny i służbisty, wyprostowany jak struna w swoich długich butach, zielonkawych spodniach i frenczu.
Wprost z kredensu strome schody prowadziły na drugie piętro, gdzie mieściły się pokoje służbowe. Kate szybko przebiegła długi korytarz i weszła do niewielkiej schludnej izdebki. Niczym nieosłonięta żarówka zapełniała pokój jaskrawym światłem. Na wysokim łóżku w białej pościeli leżała Michalinka. Uśmiechnęła się do Kate, z trudem łapiąc oddech.
Puls przestraszył Kate. Był ledwie wyczuwalny. Z pośpiechem napełniła szprycę i zrobiła zastrzyk.
— Dziękuję, panno Kasiu — wyszeptała chora. — Ale chyba już tym razem nie pomoże… Niech panienka idzie, tam zabawa… bal… ślicznie panience w tej białej sukni…
— Posiedzę przy Michalince — Kate pogłaskała ją po ręku.
Przy sposobności sprawdziła puls. Nie poprawiał się i uznała za konieczne powtórzyć zastrzyk. Minęło kilka minut. Chora leżała z zamkniętymi powiekami i robiła wrażenie nieżywej. Niespodziewanie odezwała się:
— Już umrę…
— Będzie Michalinka żyła. Zaraz to przejdzie.
— Nie, panienko. To już koniec. Czuję, że koniec… Panienko… Panience jednej ośmielę się… w tej godzinie… wyznać… w oczy spojrzeć…
Kate była zdziwiona:
— O czym Michalinka mówi?
Widocznie pod działaniem kamfory umierającej przybyło trochę sił. Jej szept brzmiał teraz wyraźniej, a oczy patrzyły przytomnie.
— O grzechu moim, o strasznym grzechu… panienko… Niech Bóg będzie dla mnie miłosierny… Szatan mnie skusił i głupota moja… Szatan mnie skusił i głupota moja… Byłam wtedy młoda, młoda i głupia… Przedwczoraj wyznałam na świętej spowiedzi i ksiądz kanonik kazał mi wyjawić prawdę… Tę moją grzeszną tajemnicę…
Przymknęła powieki, lecz zaraz podniosła je znowu i zapytała:
— Czy panienka wie, że byłam mamką młodego hrabiego?
— Owszem, wiem.
— Było to dwadzieścia osiem lat temu… Pani hrabina nie mogła karmić i zawołano mnie do pałacu… Przed miesiącem właśnie urodziłam mego Maćka… Zdrowa byłam, ładna i pokarmu miałam dość na dwoje. I mój syn zdrów był, a synek hrabiostwa jakiś słabowity… Pomyślałam sobie: a może nie wyżyje?… Co mój ma całe życie być w biedzie i w pracy… Szatan takie myśli podsunął… Tylko szatan… I wtedy zamieniłam ich. Tak, zamieniłam…
Kate zbladła i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w twarz umierającej.
— Jak to?… Jak to?… To znaczy?… Co Michalinka mówi?…
— To znaczy, że moim synem jest ten z nich, co teraz uchodzi za hrabiego Rogera Tynieckiego, a prawdziwym Rogerem Tynieckim jest Maciuś Zudra, pisarz prowentowy.
(…)
Tadeusz Dołęga-Mostowicz „Trzy serca”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 416
Opis: Przedwojenna Warszawa pełna restauracji, barów, nocnych dancingów. Bawi się elita artystyczna, bawią arystokraci, ziemiaństwo. Szerokim strumieniem leją się burgundy, koniaki, wódka i toczą dyskusje po świt… Wesoły i szaleńczy świat dobrobytu, bez jutra, bez zmartwień. Ale nocne życie wciąga, psuje się barometr honoru i pragnień, kruszy się majątek, zaczyna się powolne spadanie.
On – codzienny uczestnik nocnych eskapad, ona – wytworna, piękna i inteligentna. To w niej wszyscy się kochają. No i ten trzeci, nagle wywyższony w hierarchii społecznej, nie do końca wiadomo, kim jest teraz. Jak to wygląda, tak dzień po dniu, w przedwojennej rzeczywistości?
„Trzy serca” to wspaniałe studium psychologiczne postaci i bogata podróż po warszawskich realiach kreślona przez Tadeusza Dołęgę-Mostowicza – wybornego znawcę duszy ludzkiej i zapewne stałego bywalca wielu warszawskich lokali epoki.
Kategoria: fragmenty książek