Za drzwiami rezydencji jednego z braci Warner. Fragment „Na Zachód od Edenu” Jean Stein

12 lipca 2017


Nakładem wydawnictwa Agora ukazała się książka „Na Zachód od Edenu” autorstwa Jean Stein. Pisarka, czerpiąc z tradycji oralnej, rekonstruuje historię pięciu słynnych rodów Hollywood, które w złotej epoce kina trzęsły Ameryką i światem. Autorka, jak mało kto, nadawała się do spisania ich losów. Jean była bowiem córką Julesa Steina, założyciela firmy MCA, jednego z pierwszych kreatorów wielkich gwiazd Hollywood, m.in. Bette Davis, Grety Garbo, Ingrid Bergman i Franka Sinatry. Swoją rodzinę również opisała na kartach tej książki. Poniżej prezentujemy premierowy fragment, w którym znane osobistości opowiadają o Jacku Warnerze, amerykańskim producencie filmowym i współzałożycielu Warner Brothers, a także o jego bliskich.

Arthur MILLER: Pokolenie Jacka Warnera wynalazło dominującą globalną kulturę. Globalną, nie tylko amerykańską. Świat marzy o ucieczce od przygnębiającego, zwyczajnego życia wśród przemysłu i techniki. Można zrozumieć, jak ci ludzie osiągnęli sukces, jeśli wziąć pod uwagę, skąd przyjechali. Tam nikt nie miał szans, by coś zmienić. Żyli w nędznej dziurze, a trafili w miejsce, w którym sny da się urzeczywistnić. Jeśli coś można pomyśleć, można to także zrobić. Magia. I oni tą magią wypełnili swoje filmy. George Cukor powiedział mi kiedyś: „Naszym celem była ucieczka od rzeczywistości. Wszyscy dobrze to rozumieliśmy”. Tworzyli Nibylandię, sztuczny świat. Ci imigranci, Żydzi z Europy Wschodniej, wyśnili sobie sen o blond włosach, niebieskich oczach i prostym nosie. Wszystko musiało być w nim piękne. Stworzyli bajkę, bo byli imigrantami i ten kraj postrzegali jako krainę z bajki. Niesamowite, że udało im się porwać cały naród.

David GEFFEN: Jack Warner był wspaniałym człowiekiem, podobnie jak i cała reszta. To byli niezwykli ludzie, ale zarazem potwory. Biznes filmowy jest bezlitosny i trzeba być potworem, aby go tworzyć.

Cy HOWARD: Dziś nikomu nie leży na sercu dobro branży, ale oni się o nią troszczyli. Naprawdę lubili ten biznes. Podobał im się, dbali o niego. Uwielbiali wychodzić między ludzi i rzucać się w wir wydarzeń. Nie robili tego dla pieniędzy. Pieniądze były tylko skutkiem ubocznym. Lubili wyjść rano z domu i spotykać się z perfekcyjnie opalonymi Teksańczykami o prostych nosach, którzy tańczyli wokół nich i szczebiotali: „Jak cudownie tu być!”. Studio było jak rodzina, a ktoś taki jak Loretta Young pełnił funkcję żony. Całkiem zresztą niezłej. Nie chciałbyś myśleć: „O, to Ginger Rogers, moja żona”, zamiast wracać do tej w domu? No więc oni mieli i jedno, i drugie.

Nie wiem jednak, po co nowy bogacz miałby się wprowadzać do domu po starym bogaczu. Powinien wyrobić sobie własną tożsamość. Rozumiem za to, czemu starzy bogacze potrzebowali nowych tożsamości. Nikt ich nie zaprosił do General Motors czy na Wall Street, więc rozkręcili swój biznes. Ustanawiali reguły. Ale po co nowemu pokoleniu tożsamość po Starym Świecie?

David GEFFEN: Pewnego razu przejeżdżałem z przyjacielem obok domu Jacka Warnera przy Angelo Drive. Zauważyliśmy, że bramy są otwarte, więc wjechaliśmy do środka, ale zaraz pojawił się strażnik, który nie pozwolił nam nawet popatrzeć na dom. W marcu 1990 roku przeczytałem nekrolog Ann Warner w „The Hollywood Reporter” i pomyślałem sobie: „Hmm, powiem, że chcę kupić tę rezydencję, i wtedy pozwolą mi ją pooglądać”. Tym razem mnie wpuścili. Była wspaniała, bardzo hollywoodzka, bardziej niż dom Louisa B. Mayera, Davida O. Selznicka czy jakiejkolwiek innej postaci tamtej ery. Stanowiła hołd złożony sposobowi życia w Hollywood. Tak na mnie wpłynął duch tego miejsca, że ją kupiłem. Co ciekawe, zapłaciłem za dom więcej, niż Jack Warner dostał za sprzedaż swojego studia w 1956 roku. O ile wiem, wziął trzydzieści osiem milionów, a ja dałem czterdzieści siedem.

Jack WARNER JR.: Po sukcesie Śpiewaka jazzbandu w 1927 roku ojciec kupił parcelę obok domu Harolda Lloyda. Teren był zarośnięty orkiszem i trawą, a oni sprowadzili konie i ludzi ze szpadlami. Warner postawił przytłaczający dom w stylu hiszpańskim, który nazywaliśmy „hiszpańską ruderą”. Mimo wszystko jednak był wspaniały. Został zaprojektowany i urządzony przez dział artystyczny studia. Umieli świetnie tworzyć plany filmowe, z domami szło im już dużo gorzej. Nie wybudowali co prawda domu od zera ? ojciec zatrudnił architekta i budowlańców ? ale zajęli się wystrojem wnętrz. Musieli mieć mnóstwo starych hiszpańskich mebli na zbyciu. Były brzydkie, niewygodne i ciężkie. Życie tam przypominało mieszkanie w muzeum w otoczeniu zabytkowych rzeczy, które powinny stać gdzieś na wystawie. Albo w rekwizytorni, z której pewnie zresztą je zabrano. Jednak niektóre części domu były wspaniałe. Podłogi pochodziły z Europy, boazeria z Anglii.

Mój ojciec zbudował tam pole golfowe na dziewięć dołków, ale nie przypominam sobie, by z niego korzystano. Kiedyś zaprosiłam grupę znajomych z drużyny golfowej na USC i ojciec strasznie mnie opierniczył, że podeptali trawę, narobili wgłębień w darni i tak dalej. Było to pole golfowe, na którym nie grano w golfa. Użyto go tylko raz, podczas parapetówki. Ojciec zrobił przyjęcie razem z Haroldem Lloydem ? pierwsze i jedyne. W tym celu zbudowali mostek nad murem dzielącym parcele, po którym tam i z powrotem chodzili ludzie.

Barbara WARNER HOWARD: Nasz dom zbudowano w stylu hiszpańskim, którego mama nie znosiła. Ojciec mieszkał tam wcześniej z pierwszą żoną. Mama ciągle go nękała: „Pozwól mi tylko zmienić to i owo”, ale on się nie zgadzał. W końcu pewnego dnia wrócił do domu i zobaczył, że skontaktowała się z kimś ze studia i kazała wyburzyć buldożerem całą fasadę. Wszystko, co miało związek z Hiszpanią, zniknęło. Więc ostatecznie pozwolił jej przeprojektować front domu. Mama była pod wielkim wrażeniem posiadłości i przed rozpoczęciem prac dokładnie ją obejrzała. Z niewielką pomocą hollywoodzkiego architekta wnętrz Billy?ego Hainesa przerobiła dom w wymarzoną międzywojenną rezydencję w stylu Południa. Dorastała w Ferriday w stanie Luizjana i miała piękne wspomnienia z życia wśród plantacji.

Była tam wielka brama z kutego żelaza, przy której stał wynajęty przez studio strażnik. Jechało się aleją pod baldachimem z koron dyskretnie podświetlonych nocą jaworów, po czym objeżdżało się piękną fontannę stojącą na wyłożonym cegłą placyku. Później przechodziło się przez mahoniowe drzwi do holu z krętymi schodami, ogromnym kryształowym żyrandolem i podłogą z parkietem w stylu wersalskim, którą matka wyszukała we Francji. Na dole znajdowało się kino z wielkim, sięgającym od podłogi po sufit ekranem, a obok niego bar z ladą z jasnego dębu o ścianach z paneli obitych skórą. W jadalni na parterze były krzesła w stylu regencji i angielski stół na dwadzieścia cztery osoby. Obok znajdował się pokój dla pań, gdzie kobiety mogły się zebrać, gdy mężczyźni palili poobiednie cygara. Była w nim podłoga z różowego marmuru i weneckie posążki przedstawiające Maurów. W pokoju kredensowym stała staroświecka centralka telefoniczna, którą potrafił obsługiwać tylko kamerdyner. Pokoje rodziców były na górze ? mieli tam nawet łaźnię parową ? podobnie jak moja mała sypialnia i pokoik, które udekorowano na różowo (wciąż nie znoszę tego koloru) z użyciem dużych ilości perkalu. Nigdy nie byłam szczególnie przywiązana do tego domu, wolałam przebywać na dworze. Do dziś nie potrafię określić, co właściwie do niego czułam.

Jean STEIN: Nasz dom był skromny w porównaniu z rezydencją Warnerów. Przypominała Partenon, z polem golfowym oraz wodospadem do kompletu. Skala tego wszystkiego przyprawiała o zawrót głowy. Każde urodziny Barbary były sporym przedstawieniem ? dziesiątki dzieci zasiadały przy eleganckim stole bankietowym. Pamiętam, jak podczas jednego z przyjęć pan Warner zajrzał do pokoju w chwili, gdy wnoszono tort. Krzyknął: „Wszystkiego najlepszego, Bajdeczko!”, po czym szybko zamknął drzwi.
(…)

Jean Stein „Na Zachód od Edenu”
Tłumaczenie: Dariusz Żukowski
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 320

Opis: Kogo tu nie ma? W opowieści o słynnych rodach, które trzęsły Los Angeles i Kalifornią, a poprzez kino ? Ameryką i światem, usłyszymy Lauren Bacall i Arthura Millera, Gore?a Vidala i Joan Didion, Dennisa Hoppera i Katharine Hepburn, a także członków owych klanów. „Dzieje Los Angeles są jak podniecająca przejażdżka kolejką górską, która stopniowo zamienia się w koszmar” ? stwierdza jeden z bohaterów i zarazem narratorów tej historii, splatanej przez autorkę niczym perfekcyjny warkocz, przywodzący na myśl „samomówiące” książki noblistki Swietłany Aleksijewicz. W pięciu panoramicznych, zazębiających się rodzinnych sagach ten koszmar miewa różną postać. Dlaczego Edward L. Doheny, oscarowo sportretowany przez Daniela Day-Lewisa w filmie „Aż poleje się krew”, umarł w biedzie i niesławie? Czy Raymond Chandler, opisując tę sprawę w „Wysokim oknie”, zrekonstruował fakty, czy zmyślał? Jaki mit stworzył Jack Warner, szef słynnej wytwórni Warner Brothers? I co spowodowało, że zmienił się w potwora?

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek