Wznowienie „Szklanego klosza” Sylvii Plath już w księgarniach. Przeczytaj fragment książki

23 stycznia 2019


23 stycznia wydawnictwo Marginesy opublikowało wznowienie „Szklanego klosza”, kultowej powieść Sylvii Plath ? amerykańskiej poetki, pisarki i eseistki. Książka ukazała się oryginalnie w 1963 roku, na niecały miesiąc przed samobójczą śmiercią autorki. Choć jest to fikcja, wiele z opisanych wydarzeń nawiązuje do osobistych przeżyć Sylvii. Brytyjska krytyka wychwalała książkę jako „pierwszą kobiecą powieść w stylu Salingera”. „Szklany klosz” stał się głosem pewnego pokolenia kobiet, które żyły ? jak to określiła Jeanette Winterson ? w strasznym czasie, szczególnie dla tych mądrych i ambitnych z nich. Poniżej możecie przeczytać fragment książki, którą wznowiono w znanym już polskim czytelnikom i cenionym przekładzie Miry Michałowskiej (dokonano jedynie ? jak zawsze w takim przypadku ? nowej redakcji i korekty).

1

Upalne to było lato, dziwne lato, w którym stracono Rosenbergów, a ja siedziałam w Nowym Jorku i nie bardzo wiedziałam po co i dlaczego. Głupio mi się robi na myśl o karze śmierci. Sama wzmianka o tym, że można uśmiercić człowieka za pomocą prądu, przyprawia mnie o mdłości, a w gazetach o niczym innym nie pisali ? wielkie nagłówki wybałuszały na mnie oczy z każdego rogu ulicy, ze zjazdów do kolejki podziemnej ziejących zapachem palonych fistaszków i gazu ziemnego. Nie miałam powodu utożsamiać się z Rosenbergami, ale mimo woli wciąż wyobrażałam sobie, jak to jest, kiedy kogoś smaży się żywcem prądem puszczonym po wszystkich nerwach.

Byłam pewna, że jest to najstraszliwsza tortura, jaką można zadać człowiekowi.

Sam Nowy Jork był wystarczająco ohydny. O dziewiątej rano nie było już śladu po niby to wiejskim powietrzu, co nie wiadomo jakim sposobem wkradało się nocą do miasta. Rozwiewało się, znikało z pamięci niczym słodki sen. Na dnie granitowych kanionów rozpalone ulice dygotały w słonecznym pyle. Dachy samochodów skrzyły się i skwierczały, suchy, piekący kurz zapylał oczy, drażnił krtań.

W biurze i w radiu mówiono nieustannie o sprawie Rosenbergów, tak że nie można się było od nich ani na chwilę odczepić. Czułam się więc tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam ludzkie zwłoki. Później przez wiele tygodni głowa tego truposza ? a raczej resztki jego głowy ? wyzierała nagle w czasie śniadania spoza jaj na bekonie, wyłaniała się zza sylwetki Buddy?ego Willarda ? który był przede wszystkim odpowiedzialny za to, że tego trupa obejrzałam ? i po pewnym czasie poczułam się tak, jak gdybym ciągnęła za sobą tę straszną głowę na sznurku, jak czarny, beznosy, śmierdzący octem balon na uwięzi.

Tego lata byłam pewna, że dzieje się ze mną coś niedobrego, bo jedyna rzecz, jaka trzymała się mojej mózgownicy, to ci Rosenbergowie i jeszcze to, jaka jestem głupia, że zakupiłam masę kosztownych, niewygodnych sukien, wiszących teraz w szafie jak śnięte ryby, i jeszcze, że wszystkie te moje małe sukcesy w college?u rozprysły się w zetknięciu z zimnym marmurem i szkłem fasad drapaczy na Madison Avenue niczym bąbelki szampana.

A mówiło się, że przeżywam najlepszy okres swojego życia.

Mówiło się, że jestem obiektem zazdrości tysięcy absolwentek college?u jak Ameryka długa i szeroka, bo one tylko marzą o tym, żeby kuśtykać po brukach nowojorskich w czarnych lakierkach na zbyt wysokich obcasach numer trzydzieści siedem, zakupionych u Bloomingdale?a w czasie przerwy obiadowej wraz z paskiem z takiej samej czarnej lakierowanej skóry i czarną lakierowaną torebką, żeby była całość. A kiedy, na dodatek, w piśmie, w którym cała nasza dwunastka pracowała tego lata, ukazała się moja fotografia ? ja z koktajlem w ręku, wciśnięta w przyciasną bluzkę z imitacji srebrnej lamy, wpuszczoną w namarszczoną spódniczkę z białego tiulu, otoczona grupą wspaniale zbudowanych młodych, anonimowych Amerykanów, specjalnie, rzecz prosta, na okazję tę wynajętych ? było dla wszystkich oczywiste, że bawię się na sto dwa.

To może się zdarzyć tylko w naszym kraju, mówiono. Bo popatrzcie. Oto dziewczyna, która dziewiętnaście lat życia spędza na zabitej deskami prowincji, tak biedna, że nie może sobie nawet pozwolić na zaabonowanie magazynu, dostaje stypendium, studiuje w pierwszorzędnym college?u, otrzymuje jedną nagrodę, potem drugą i wreszcie wysyłają ją do Nowego Jorku, gdzie zaczyna sterować tym miastem jak własnym samochodem.

Tylko że ja nie sterowałam ani tym miastem, ani w ogóle niczym, nawet własnym losem. Po prostu telepałam się z hotelu do redakcji, z redakcji na przyjęcie, z przyjęcia do hotelu, z hotelu do pracy jak bezwolny trolejbus. Powinnam się była chyba cieszyć tym wszystkim i przejmować jak inne dziewczyny, ale jakoś nie umiałam wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Było mi obojętnie i bardzo pusto ? tak musi być w oku cyklonu. Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu.

W hotelu mieszkałyśmy w dwunastkę.

Wszystkie byłyśmy laureatkami konkursu, rozpisanego przez znany magazyn kobiecy, na wiersze, opowiadania i slogany. W nagrodę otrzymałyśmy miesięczną pracę w redakcji magazynu w Nowym Jorku. Opłacono nasze bieżące wydatki, a do tego dochodziły niezliczone ilości rozmaitych darmowych imprez, bilety na balet, na pokazy mody. Słynny zakład fryzjerski dbał o nasze włosy, ułatwiano nam spotkania ze znanymi osobistościami świata kultury i nauki oraz umożliwiano zasięganie porad w sprawie pielęgnacji cery.

Do dzisiaj mam zestaw szminek dla osoby o ciemnych oczach i włosach, owalne puzderko z tuszem do rzęs i miniaturową szczoteczkę, okrągły pojemniczek niebieskich cieni do powiek, tyci, w którym akurat mieści się czubek wskazującego palca, i trzy pomadki do ust ? od pomarańczy do fuksji ? wszystko to umieszczone w złoconym pudełku z lusterkiem na wieczku. Mam też biały futerał do okularów słonecznych, nabijany kolorowymi muszelkami i cekinami, ozdobiony małą rozgwiazdą z masy plastycznej.

Wiedziałam dobrze, że firmy traktują te prezenty jako darmową reklamę swoich wyrobów, ale nie chciałam być cyniczna. Bo szczerze mówiąc, te hojne dary bardzo mnie cieszyły. Jeszcze przez dłuższy czas ukrywałam je po różnych kątach, a później, kiedy wyzdrowiałam, wydobyłam wszystkie z ukrycia i teraz trzymam je znowu na wierzchu. Od czasu do czasu używam pomadki do ust, a w zeszłym tygodniu odprułam rozgwiazdę z masy plastycznej z futerału na okulary słoneczne i dałam ją małej do zabawy.

Tak więc w hotelu mieszkałyśmy w dwunastkę, w tym samym skrzydle, na tym samym piętrze, w pojedynczych pokojach, jedna obok drugiej, co zresztą przypominało mi życie w domu studenckim. Nie był to normalny hotel ? to znaczy taki, w którym mieszkają zarówno mężczyźni, jak i kobiety, jak popadnie, na tych samych piętrach.

Hotel ten ? nazywał się Amazonka ? przyjmował wyłącznie kobiety, a były to przeważnie moje rówieśnice, córki zamożnych rodziców, którzy chcieli mieć pewność, że mężczyźni nie będą mieli do nich dostępu i nie będą mogli ich uwieść. Wszystkie te panny uczęszczały do szkół dla sekretarek, jak na przykład szkoła pani Katy Gibbs, gdzie wymagano, żeby przychodziły na lekcje w kapeluszach i rękawiczkach, albo były już takich szkół absolwentkami i teraz pracowały dla różnych dyrektorów bądź po prostu obijały się po Nowym Jorku i czekały na dobrą partię.

Wyglądało na to, że dziewczęta te okropnie się nudzą. Obserwowałam je, jak leżąc na tarasie, robią wszystko, żeby zachować przywiezioną z Bermudów opaleniznę, jak ziewają, malują sobie paznokcie u nóg, no i, jak już powiedziałam, śmiertelnie się nudzą. Jedna z nich mówiła mi, że jest znudzona wycieczkami na jachtach, znudzona lataniem samolotami dokoła świata, znudzona jazdą na nartach w Szwajcarii i na dodatek znudzona mężczyznami, których poznała w Brazylii.

Mdli mnie na widok takich dziewcząt. Robię się z miejsca tak zazdrosna, że mowę mi odbiera. Miałam dziewiętnaście lat i z wyjątkiem tej wycieczki do Nowego Jorku nie ruszyłam się jeszcze nigdy poza Nową Anglię. Była to więc moja pierwsza wielka życiowa szansa, a ja siedziałam i jak głupia pozwalałam, żeby mi ta szansa przeciekała przez palce jak woda.

Przypuszczam, że jedną z przyczyn moich wszystkich kłopotów była Doreen.

Nigdy w życiu nie znałam podobnej dziewczyny. Doreen przyjechała z głębokiego Południa, z college?u dla bogatych panienek. Miała bardzo jasne, niemal białe włosy, które okalały jej głowę jak cukrowa wata, oczy niebieskie, niemal przezroczyste, jak twarde, wypolerowane paciorki z agatów i równie niezniszczalne. Jej usta stale układały się w dziwny uśmieszek. Uśmieszek bynajmniej nie przykry, raczej wesoły i tajemniczy zarazem. Uważała, że ludzie nie są nazbyt mądrzy i że gdyby chciała, to z każdego zrobiłaby balona.

Doreen wybrała sobie mnie na przyjaciółkę. Od pierwszej chwili. Dała mi do zrozumienia, że uważa mnie za znacznie inteligentniejszą od pozostałych, a ja z kolei muszę przyznać, że była to naprawdę bardzo zabawna dziewczyna. Z reguły siadała obok mnie przy stole konferencyjnym, a kiedy nasi znakomici prelegenci wygłaszali swoje referaty, szeptała mi na ucho dowcipne i zgryźliwe uwagi.

W tym jej college?u, opowiadała mi, dziewczyny były tak zwariowane na punkcie elegancji, że robiły sobie pokrowce na torebki z tego samego materiału co suknie i w ten sposób do każdej toalety miały dobraną niby to specjalną torebkę. Tego rodzaju pomysły zawsze robiły na mnie kolosalne wrażenie. Kojarzyły mi się z życiem pełnym zamierzonej, starannie przemyślanej dekadencji, a to przyciągało mnie jak magnes.

Jeden jedyny raz Doreen nawrzeszczała na mnie. Wtedy, kiedy denerwowałam się, że nie zdążę oddać roboty na czas.

? Po co ty tak harujesz?

Doreen leżała na moim łóżku, ubrana w jedwabny szlafroczek z łososiowego jedwabiu, i piłowała swoje długie, lekko pożółkłe od nikotyny paznokcie, podczas gdy ja przepisywałam na maszynie wywiad, jaki przeprowadziłam z pewnym znakomitym powieściopisarzem.

Wszystkie miałyśmy krochmalone bawełniane nocne koszule, szlafroki pikowane albo uszyte z materiału frotté, żeby mogły służyć również jako narzutki plażowe. Ale nie Doreen. Doreen paradowała we wspaniałych, półprzezroczystych, długich do ziemi negliżach z nylonu i koronek. Tkaniny lubiła cieliste, przyklejające się do ciała. Wionął od niej bardzo interesujący, trochę piżmowy zapach potu, przypominający liście takiej jednej paproci, które zrywa się, rozgniata w dłoniach i wącha.

? Dobrze wiesz, że stara Jotka nawet nie zauważy, czy oddasz jej to jutro czy dopiero w poniedziałek. ? Doreen zapaliła papierosa. Wypuszczała dym przez nozdrza i przyglądała mi się jakby zza cienkiej zasłony. ? Jotka jest brzydka jak noc ? dodała beznamiętnie. ? Założę się, że ten jej stary mąż gasi wszystkie światła, zanim się do niej dobierze, inaczej by się zrzygał.

Jotka była moją opiekunką i mimo tego, co mówiła o niej Doreen, bardzo ją lubiłam. W odróżnieniu od innych gaduł, redaktorek naszego pisma, nie nakładała sztucznych rzęs i błyskotliwej tandetnej biżuterii. Była przy tym inteligentna, więc ten wybitny brak urody wcale mnie nie raził. Czytała w kilku językach i znała wszystkich wziętych autorów piszących do kobiecych magazynów.

Usiłowałam sobie wyobrazić Jotkę poza jej nieprzytulnym gabinetem i bez urzędowego kapelusza przeznaczonego na oficjalne obiady, leżącą z tłustym mężem w łóżku, ale jakoś mi to nie wychodziło. Zawsze mam trudności z wyobrażaniem sobie ludzi w łóżku.

Jotka chciała mnie koniecznie czegoś nauczyć, wszystkie starsze panie zawsze chciały mnie czegoś uczyć, ale nagle nabrałam pewności, że te ich nauki już mi się na nic nie zdadzą. Teraz nałożyłam pokrywę na maszynę do pisania i zamknęłam ją.

? Mądre dziecko. ? Doreen się uśmiechnęła.
(…)

Sylvia Plath „Szklany klosz”
Tłumaczenie: Mira Michałowska
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 344

Opis: Esther jest wyjątkowo inteligentna, piękna, utalentowana, jednak powoli jej świat się rozpada ? i być może nie ma już dla niej ratunku. Kiedy ma dziewiętnaście lat, przyjeżdża do Nowego Jorku ? miasta spełnienia, szczęścia, zabawy, kariery ? na miesięczny staż w redakcji miesięcznika dla dziewcząt. Ma poznać miasto, spędzić miło czas. Esther nie potrafi się jednak odnaleźć. Nie ma ochoty na nocne zabawy, nie umie znaleźć odpowiedniego towarzystwa, jest zniechęcona. Odkrywa, że dobre oceny, które zawsze zdobywała w szkole, tutaj nie mają znaczenia. Esther nie umie zdecydować, na czym jej zależy, co ją interesuje, czy w ogóle istnieje taka rzecz. Nie czuje się taka jak inne dziewczyny ? śliczne, uśmiechnięte i zadowolone z życia. Przychodzi załamanie? Sylvia Plath, w swojej kanonicznej powieści, brawurowo wciąga czytelników w chorobę Esther, a jej załamanie nerwowe jest przedstawione w tak wiarygodny sposób, że wydaje się racjonalne. „Szklany klosz” to podróż do najmroczniejszych i najbardziej przerażających zakamarków ludzkiej psychiki.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek