Wznowienie książki „Kobiety i duch inności” Marii Janion. Przeczytaj fragment
Wydawnictwo W.A.B. wznawia książkę „Kobiety i duch inności”, w której Maria Janion po raz kolejny zajęła się opisaniem figury Innego w kulturze, tym razem z kobiecej perspektywy. Jedną z bohaterek książki jest nieheteronormatywna młodopolska pisarka Maria Komornicka (znana też jako Piotr Włast). Poniżej możecie przeczytać fragment poświęcony jej utożsamianiu się z losem Oscara Wilde’a.
Autobiografia symboliczna
Bowiem w każdej chwili życia jest człowiek i tym, czym się stanie, i tym, czym był. Sztuka jest symbolem, bo i człowiek jest symbolem.
Wilde, De profundis
Komornicka wybrała postać Oscara Wilde’a do identyfikacji symbolicznej. Świadczy o tym przede wszystkim utwór zamieszczony w „Chimerze” w roku 1905 pod tytułem Oskar Wilde. Apokryf idealny, ale i wiele innych znamion, rozsianych w jej twórczości i w życiu. Wydaje się, że w swych ciężkich zmaganiach z losem poszukiwała sobowtóra, kogoś, na czyim przykładzie mogła w wyobraźni przejść drogę duchowej Transformacji, która stała się najważniejszym celem jej życia. Catherine David trafnie zwraca uwagę na to, że „temat sobowtóra strukturyzuje całe dzieło Wilde’a i nadaje mu głębię refleksyjną”. Ma tu na myśli przede wszystkim Portret Doriana Graya i Salome. Sam Wilde zaś – już z perspektywy więziennej w De profundis – zauważał, że tajemnicze tchnienie tego, co będzie, obecne jest w wielu jego utworach, gdyż człowiek to całość przeszłości i przyszłości, a radość musi znaleźć uzupełnienie w cierpieniu, powodzenie zaś w upadku. Inaczej życie stałoby się jednostronne. Ten dualizm, objawiający się również w sobowtórowym rozszczepieniu, stanowi cechę myślenia Wilde’owskiego.
Być może w jakimś stopniu jest on również kluczem do słynnych zagadek Wilde’a.
Najważniejsza jego tajemnica dotyczy pytania: d l a c z e g o – w roku 1895 – wytoczył proces o zniesławienie markizowi de Queensberry, ojcu swego kochanka – Alfreda Douglasa, skazując się niejako dobrowolnie (gdyż mógł jeszcze uciec do Francji, gdzie prawo było łagodniejsze) na dwa lata ciężkich robót? W roku 1885 wprowadzono bowiem w Anglii, czego nie było już wówczas w żadnym cywilizowanym kraju, bardzo wysokie kary za homoseksualizm. Gdy przyjaciele nalegali, aby jechał do Dover, a stamtąd do Calais, powtarzał bezustannie: „Za późno” i „Pociąg już odszedł”. To nieprawda, gdyż w ciągu półtorej godziny, która minęła od chwili wydania wyroku, zdążyłby jeszcze uciec do Francji. Słowa przez niego wypowiadane świadczą może, że znalazł się w sferze niejako pozapraktycznej i brzmią jak wyrok przeznaczenia.
Robert Badinter, który napisał sztukę o uwięzieniu Wilde’a pod tytułem C.3.3. (było to więzienne oznaczenie jego osoby), podkreśla, że słynny artysta działał niemal samobójczo, zawzięcie, niedorzecznie, na własną zgubę. Łatwo można było przewidzieć to, co pokazuje Badinter w swym dramacie: że „wyrafinowany dandys” przekształci się w „groteskową postać” więźnia i nędzarza. Ale Wilde wyzywał katastrofę.
Dysponujemy dziś niezliczoną ilością propozycji wytłumaczeń jego decyzji. Zatrzymajmy się na tych, które najbardziej zapadają w pamięć.
Hesketh Pearson, autor obszernego Życia Oscara Wilde’a, przyjmuje hipotezę, tchnącą realizmem życiowym i zdrowym rozsądkiem. Wytłumaczenie, jego zdaniem, znajdziemy w charakterze Wilde’a. Od najmłodszych lat wykazywał zdolności aktorskie. Widział siebie – pisze Pearson – jako postać symboliczną, która wspina się powoli ku szczytom sukcesu, by wreszcie nagle upaść na samo dno, pogrążając się w otchłań klęski. Jego zachowanie podczas procesów dowodzi, że „był na wpół zahipnotyzowany własnym obrazem, obrazem człowieka, którego przeznaczeniem jest cierpieć”. Zachowywał się „niemal tak, jak gdyby stał się symboliczną postacią stworzoną we własnej wyobraźni”. Niemal automatycznie grał rolę, która stała się jego drugą naturą. Upostaciowane przeznaczenie, oto autoportret, który skreślił i który skrupulatnie wykonywał. Pearson w gruncie rzeczy kwestionuje autentyczność zachowań homoseksualnych Wilde’a. Twierdzi, że „bardziej pociągała go myśl, że uczyni coś horrendalnego, niż istotna chęć zaspokojenia naturalnych pragnień”. Nie jest to zgodne z naszą wiedzą o rozwoju homoseksualnych zainteresowań Wilde’a, ale o tym później. Pearson łączy wiedzę o steatralizowanej matce Wilde’a i o steatralizowanej jego młodości z wykładnią własnego życia, którą Wilde stworzył już w więzieniu w Reading na początku roku 1897. Opublikował ją pod tytułem De profundis, w pięć lat po śmierci Wilde’a, w roku 1905, jego przyjaciel i wykonawca testamentu, Robert Ross. Trzeba pamiętać, że była to „oczyszczona” wersja obszernego listu do Alfreda Douglasa, a pierwsze wydanie integralne ukazało się dopiero w roku 1949.
Wielu autorów powołuje się na André Gide’a, który zanotował tak często cytowaną wypowiedź Wilde’a podczas spotkania w Algierze na początku roku 1895. Ma ona znamiona prawdopodobieństwa, gdyż jej treść potwierdzają inne jego wyznania z tego okresu: „Trzeba zawsze pragnąć całym sercem tego, co najtragiczniejsze… Przyjaciele doradzają mi ostrożność. Ale czyż ja mogę być ostrożny? Byłby to krok wstecz. A ja muszę posuwać się naprzód, jak tylko mogę najdalej. Nie mogę już wiele dalej się posunąć. Coś się musi stać… coś innego”. Rozmowa Wilde’a z Gide’em odbyła się na kilka tygodni przed dramatycznymi wydarzeniami, wskutek których Wilde znalazł się po drugiej stronie swego dotychczasowego życia. Podkreślano nieraz bijącą z jego słów determinację pójścia do kresu. Naznaczałoby to działania Wilde’a pewną tragiczną świadomością.
W jakimś stopniu zauważa ją również Kazimierz Brandys w eseju Hôtel d’Alsace. Cytuje słowa, które w powieści Wilde’a wypowiada malarz Basil Hallward po spotkaniu z Dorianem Grayem: „Miałem dziwne uczucie, że zbliża się do mnie Los, ofiarowując mi cudowne rozkosze i wyrafinowane cierpienia”. Podkreśla, że Wilde opisuje tu spotkanie z Alfredem Douglasem, którego wtedy jeszcze nie znał. Było to na dwa lata przed ich pierwszym zetknięciem. To dziwne, zaskakujące przeczucie Losu Brandys opatruje następującym komentarzem: „Nasuwa się myśl, że Wilde od dawna czekał na to spotkanie. Gardził tanimi przeżyciami, napisał kiedyś, że człowiek sentymentalny to ten, co funduje sobie luksus uczucia i nie chce zapłacić. Więc czekał na to spotkanie, aby zapłacić najwyższą cenę?”. Byłby zatem bezwzględnie konsekwentny w spełnianiu swego tragicznego przeznaczenia.
„Magazine Littéraire” w numerze poświęconym Skandalicznemu Wilde’owi (nr 343 z 1996 roku) przypomina sztukę M a u r i c e ’ a R o s t a n d a z 1935 roku pod tytułem Proces Oscara Wilde’a. Autor ów utrzymywał, że Wilde wiedział, iż nienawiść Douglasa do własnego ojca zniszczy go, i ta niepotrzebna wiedza była „jak jedno z owych ostrzeżeń mistycznych”, które podsuwa los. Każdy w jego sztuce postępuje za własną obsesją: Douglas – zemsty; Wilde – pociągu do otchłani.
Robert Badinter w swej sztuce, jak i w komentarzu do niej pod znamiennym tytułem Oscar Wilde, czyli o niesprawiedliwości, podkreśla, że pisarz znalazł się w pułapce między ojcem a synem. W rozmowie z Rossem w dramacie C.3.3. Wilde upiera się, że nie będzie uciekał. Ross uważa, że postępuje jak szaleniec, który zostanie zadręczony na śmierć w ponurych więzieniach. Na co Wilde: „Nie mogę uciec, nie potrafię nawet powiedzieć dlaczego, ale nie mogę się na to zdecydować. Uciec znaczyłoby dla mnie zniszczyć siebie”. Ross replikuje: „Zniszczysz siebie, zostając”. Tak czy owak zatem czeka go zagłada. Badinter dostrzega tragiczny konflikt, który nieuchronnie zmiażdży bohatera. Jego zdaniem zazwyczaj osobowość samego protagonisty zawiera w sobie „ukrytą sprężynę fatalnych wydarzeń”. „Wystarczy byle impuls ze strony losu, aby ruszyła piekielna machina, którą w sobie nosi, i doprowadziła do wybuchu”. W wypadku Wilde’a tak się właśnie stało. Konflikt między synem a ojcem, w centrum którego znalazł się Wilde, wyniósł na powierzchnię prowokację obyczajową i moralną dekadenta i dandysa, Lorda Paradoksu i Perwersji. Siła odpowiedzi na nią społeczeństwa wiktoriańskiego była wprost straszna. Ta potworność repliki ma w sobie również coś zagadkowego.
Samym swym istnieniem Wilde znieważał tego, którego nazywał typowym Brytyjczykiem – „Tartuffe’em siedzącym za kontuarem w swoim sklepiku”. Pearson pisał, że ludzie epoki wiktoriańskiej „potępiali Wilde’a z taką energią i skrupulatnością, że ten jeden przykład wystarczy, aby uznać ową epokę za najbardziej zepsutą w historii świata. Furia, z jaką oskarżali, ich samych oskarża”. Tu tkwiła największa ironia położenia Wilde’a. Krytyk literacki, Joseph Gleeson White, ujął rzecz nadzwyczaj przenikliwie i lakonicznie: „Nigdy już nie podniesie głowy, gdyż ma przeciwko sobie wszystkich ludzi wiodących haniebne życie”. Świetny znawca procesów Wilde’a, Pierre Kyria, sądzi, że na długie lata otaczający go skandal pozostał „sprawą emblematyczną”.
Homoseksualizm był głęboko zakorzeniony w społeczeństwie brytyjskim, a jednocześnie w epoce wiktoriańskiej zachowywało ono wobec niego postawę pełną skrajnej obłudy. Hipokryzja w tej kwestii osiągała niebywałe rozmiary. Badinter, będący przede wszystkim prawnikiem, pisze: „Sprawa Wilde’a należała do tych rzadkich przypadków, kiedy prawo znajdowało sobie kozła ofiarnego, aby zaspokoić nie do końca stłumione namiętności i lęki purytańskiego społeczeństwa”. To skłoniło go do napisania sztuki: „Coraz mocniej odczuwałem krzywdę, wyrządzoną Wilde’owi, którego nietolerancyjne i pewne siebie społeczeństwo złożyło w ofierze”. Wtrącenie Wilde’a do więzienia, mówił Badinter w wywiadzie dla „Le Nouvel Observateur”, miało uwolnić obłudne społeczeństwo od jego własnej perwersyjności.
Dlaczego jednak to właśnie Wilde został potraktowany jako zwierzę ofiarne i bezlitośnie unicestwiony? Złożyło się na to prawdopodobnie kilka czynników.
Z jednej strony trzeba podkreślić, że to właśnie Wilde demaskował bez ogródek stosunek społeczeństwa brytyjskiego do swych artystów. W zadziwiającym śmiałością sądów eseju Dusza człowieka w epoce socjalizmu (1891) pisał o tym, że Byron trwonił swą osobowość w walce z głupotą, hipokryzją i filisterstwem Anglików. Czasem takie walki potęgują jedynie niemoc twórczą. Dalej wspomina Shelleya, który, gdy tylko mógł, podobnie jak Byron, opuścił czym prędzej Anglię. „Gdyby Anglicy mieli pojęcie, jak wielkim był on w rzeczywistości poetą, rzuciliby się na niego z całą wściekłością i byliby mu życie uczynili nieznośnym, co by się im przypuszczalnie udało”. Podobny sąd o Byronie znajdujemy u Macaulaya, który uważał, iż Brytyjczycy raz na kilka lat uznają, że ich cnota została znieważona, i ruszają w poszukiwaniu kozła ofiarnego, najczęściej jest to artysta, by wyładować na nim swój gniew. „Niesława, którą zmuszony był znieść Byron, mogła zachwiać silniejszym duchem. […] Wszystkie groźne moce żerujące na upadku szlachetniejszych istot pospieszyły na przygotowaną dla nich ucztę i ze swego punktu widzenia miały słuszność, bo postępowały zgodnie z własną naturą. Niecodzienna to rzecz jednak, aby zaciekła nienawiść ambitnych durniów została nagrodzona śmiertelną męką takiego ducha, poniżeniem takiego imienia”. Wszakże, dodaje Pearson, było to niemal niczym w porównaniu z tym, co musiał wycierpieć Wilde. Tu stajemy w obliczu wspomnianej zagadki, którą wszakże pomaga nam rozjaśnić wielu obserwatorów i badaczy zgłębiających tę emblematyczną sprawę.
Wilde został skazany na wyjątkowo ciężki reżim więzienny, a za każde uchybienie groziły mu dodatkowe kary. Nie wolno mu było odzywać się do strażników ani zwracać do innych więźniów lub patrzeć na nich. Wychodząc z celi, musiał zakrywać twarz kapturem. Po trzech miesiącach miał prawo do jednego listu na kwartał i dwudziestominutowego widzenia raz w miesiącu i tak dalej, i tym podobne. Potworność tego uwięzienia uzasadnić może obskurancki apel w „National Observer”: „Trzeba skończyć raz na zawsze z tymi dekadentami i ich ohydnymi koncepcjami sztuki, gorszymi niż misteria eleuzyńskie (sic!)”. William Butler Yeats uważał, że wściekłość przeciwko Wilde’owi wzmogła się jeszcze wskutek braku zaufania, jaki mają Brytyjczycy w ogóle w stosunku do sztuki i artystów, o czym już wiemy od samego autora Duszy człowieka.
Było jednak zdumiewające to, że wyjątkowa surowość wyroku dosięgła tego, który był uwielbiany i tak bawił, zwłaszcza swymi powiedzeniami, zachowaniami, sztukami teatralnymi, społeczeństwo wiktoriańskie. Anne-Sylvie Homossel pisze obrazowo, że krew, która płynęła w żyłach Londynu – od roku 1878, roku opuszczenia Oxfordu przez Wilde’a, aż do roku 1895, roku procesu i upadku – to były jego słowa. Autorka eseju w „Magazine Littéraire” znajduje tylko jedno wytłumaczenie: „’Każdy zabija to, co kocha’, napisał Wilde w Balladzie o więzieniu w Reading. I Londyn zrobił to samo z Wilde’em”. Byłaby to zatem jakaś zemsta społeczeństwa na sobie samym? Jakiś samowampiryzm, gdyż to wampiry właśnie zabijają to, co kochają? Zniszczyć to, co wyrafinowane i paradoksalne, w sposób zaciekły i brutalny? Odtąd wielu artystów mogło utożsamiać swój los z losem Wilde’a. Wśród nich również Maria Komornicka.
(…)
Maria Janion „Kobiety i duch inności”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 384
Opis: Maria Janion, inspirowana krytyką feministyczną, układa własną historię kobiet. Pośród jej bohaterek znajdują się kobiety rzeczywiście istniejące oraz kobiety-symbole, obecne w tekstach kultury i zbiorowej wyobraźni, m.in. Maria Komornicka, Lenora, Marianna, Grażyna, Élisabeth Badinter, Izabela Filipiak czy Nicole Müller. W każdym przypadku są to postaci wyraziste, stanowiące istotne punkty odniesienia. Analizując twórczość nie tylko pisarek, lecz także pisarzy (Bürger, Mickiewicz, Kraszewski, Grass), Janion wydobywa obecną tam pod rozmaitymi postaciami, tłumioną przez kulturę inność.
fot. Laura Bielak/W.A.B.
Kategoria: fragmenty książek