Wypadek, który zmienił wszystko. Przeczytaj fragment nagrodzonego Pulitzerem reportażu „Jeden dzień z życia Abeda Salamy” Nathana Thralla
Opublikowany przez Wydawnictwo Znak Literanova „Jeden dzień z życia Abeda Salamy” autorstwa Nathana Thralla to nagrodzony Pulitzerem reportaż o Palestyńczyku próbującym odnaleźć swojego syna po wypadku autobusu szkolnego. Czy gdyby wypadek nie zdarzył się w państwie podzielonym murem, historia potoczyłaby się inaczej? Poniżej przeczytacie sam początek książki.
W dniu poprzedzającym wypadek Milad Salama z trudem powstrzymywał ekscytację wycieczką szkolną.
– Baba – zwrócił się do swojego ojca Abeda, ciągnąc go za rękę. – Możemy kupić jedzenie na jutro?
Był wieczór, znajdowali się w domu teściów Abeda, właścicieli niewielkiego sklepiku w pobliżu. Abed wyszedł więc ze swoim pięcioletnim synem i ruszyli wąską uliczką Dahijat as-Salam, dawnej dzielnicy ich rodzinnego miasta, Anaty.
Ulica nie miała chodnika, posuwali się więc powoli między zaparkowanymi albo stojącymi w korku samochodami. Nad nimi wisiała plątanina kabli, drutów i gołych żarówek, a powyżej pięły się wieżowce, które były cztery, pięć, a nawet sześć razy wyższe niż bariera separacyjna, czyli ośmiometrowy betonowy mur otaczający miasto. Abed pamiętał czasy, nie tak bardzo odległe, kiedy Dahijat as-Salam była rzadko zabudowaną wsią wciąż mogącą rozrastać się na boki, a nie tylko piąć w górę. W sklepie kupił Miladowi butelkę tapuziny, izraelskiego napoju pomarańczowego, opakowanie pringlesów i jego ulubione jajko niespodziankę.
Następnego dnia wczesnym rankiem Hajfa, żona Abeda – szczupła kobieta o jasnej karnacji, którą odziedziczył po matce Milad – pomogła chłopcu założyć mundurek: koszulę z białym kołnierzykiem, szary sweter z godłem prywatnej szkoły Nur al-Huda, do której należało przedszkole Milada, i za duże szare spodnie, które chłopiec musiał stale podciągać. Adam, dziewięcioletni brat Milada, już wyszedł. Z ulicy dobiegł cichy klakson białego autobusu szkolnego. Milad szybko dokończył śniadanie, na które składał się jak zwykle labne – ser jogurtowy – z oliwą i zatarem, i wytarł miskę do czysta kawałkiem pity. Uśmiechnął się promiennie, zabrał ze sobą lunch i przekąski, pocałował mamę na pożegnanie i pobiegł do drzwi. Abed jeszcze spał.
Kiedy się obudził, na zewnątrz było szaro i padał ulewny deszcz, a wiatr wiał tak mocno, że ludzie na ulicy nie byli w stanie iść prosto. Hajfa wyjrzała przez okno i zmarszczyła brwi.
– Nie podoba mi się ta pogoda.
– Dlaczego tak się tym przejmujesz? – zapytał Abed, kładąc jej rękę na ramieniu.
– Sama nie wiem. Po prostu coś mnie tknęło.
Abed pracował w izraelskiej firmie telekomunikacyjnej Bezeq, ale tego dnia miał wolne. Wraz z kuzynem Hilmim wybierali się po mięso do znajomego, Atefa, który prowadził masarnię w Dahijat as-Salam. Na miejscu nie zastali jednak właściciela, co było dość zaskakujące. Abed poprosił jednego z pracowników, by się dowiedział, co go zatrzymało.
Atef mieszkał w innej części Jerozolimy, w gęsto zaludnionej dzielnicy Kafr Akab, zdominowanej przez wysokie bloki – budowane nielegalnie i gdzie popadnie – a do tego odgrodzonej od reszty miasta punktem kontrolnym i murem, podobnie jak Dahijat as-Salam. Aby uniknąć codziennych korków i czekania w kolejce do punktu kontrolnego, które nieraz trwało długie godziny, Atef dojeżdżał do pracy okrężną drogą.
Okazało się, że dzisiaj utknął w ogromnym zatorze. Podobno doszło do wypadku na drodze między punktami kontrolnymi Dżaba i Kalandia. Chwilę później do Abeda zadzwonił siostrzeniec.
– Czy Milad nie miał jechać dzisiaj na wycieczkę? Niedaleko Dżaby był wypadek autobusu szkolnego.
Abed poczuł, jak strach ściska mu żołądek. Opuścił zakład mięsny i wraz z Hilmim wsiadł do jego srebrnego jeepa. Jechali w porannym korku trasą prowadzącą w dół wzgórza, mijając po drodze nastolatków rozpoczynających pracę w warsztatach samochodowych z szyldami po hebrajsku, a więc przeznaczonych dla żydowskich klientów, szkołę Milada, a potem posuwali się wzdłuż muru. Trasa wiodła pomiędzy wysokimi apartamentowcami ultraortodoksyjnego osiedla Newe Ja’akow, a potem pięła się w górę stromego wzgórza do Gewa Binjamin, żydowskiego osiedla zwanego także Adam – tak samo jak miał na imię starszy brat Milada.
Na skrzyżowaniu przy osiedlu żołnierze zatrzymywali samochody, by nie zbliżały się do miejsca wypadku, a to powodowało zator. Abed wyskoczył z jeepa. Hilmi, zakładając, że wypadek nie był poważny, pożegnał się z kuzynem i zawrócił.
Mało brakowało, a przez ojca Milad nie pojechałby na wycieczkę. Nie była to kwestia przeczucia, a jedynie nieuwagi.
Dzień wcześniej Abed był z Hilmim w Jerychu, stał właśnie na płaskiej, pylistej równinie najniżej położonego miasta na Ziemi, ponad dwieście pięćdziesiąt metrów pod poziomem morza, kiedy zadzwoniła do niego Hajfa z pytaniem, czy zapłacił sto szekli za wycieczkę Milada. Abedowi jednak wyleciało to z głowy. Wcześniej Hajfa nie chciała, by Milad jechał, ale widząc, jak bardzo synowi na tym zależy, dała za wygraną. Chłopiec od kilku dni o niczym innym nie mówił. Kiedy Hajfa dzwoniła do męża, Milad akurat biegał po domu jej rodziców, rozemocjonowany, nie mogąc się doczekać powrotu ojca, by pójść z nim po przekąski. Było już późno. Abed wiedział, że jeśli nie zdąży przed zamknięciem szkoły, następnego ranka Milada nie wpuszczą do autobusu.
Popołudnie było chłodne i pochmurne, zwiastowało jutrzejszą burzę. Liście palm daktylowych szeleściły w oddali. Abed powiedział Hilmiemu, że muszą się szybko zbierać.
Hilmi przyjechał do Jerycha w interesach. Ostatnio odziedziczył siedemdziesiąt tysięcy dolarów i chciał te pieniądze zainwestować w ziemię. W Anacie, gdzie mieszkali Salamowie, nie zostało już wiele do kupienia. Dawniej Anata – długie pasmo ziemi rozciągające się od porośniętych drzewami gór Jerozolimy w kierunku wschodnim, do jasnożółtych wzgórz i pustynnych dolin na obrzeżach Jerycha – była jednym z najdroższych miast na Zachodnim Brzegu. Ale Izrael skonfiskował niemal wszystkie tutejsze grunty albo uniemożliwił ich zakup mieszkańcom Anaty, takim jak Abed czy Hilmi. Miasto, które niegdyś rozpościerało się na trzydziestu kilometrach kwadratowych, zajmowało teraz powierzchnię ponad dwanaście razy mniejszą. Tak więc jego mieszkańcom, którzy chcieli kupić ziemię, zostawało Jerycho.
By zdążyć do szkoły Milada przed zamknięciem, Abed i Hilmi skierowali się na główną arterię Izraela łączącą wschód z zachodem, autostradę numer 1. Wjechali na grzbiet górski, minęli trzy zamknięte osiedla żydowskie zbudowane na terenie dawnej Anaty oraz beduińskie slumsy, Chan al-Ahmar, położone na terenie, który niegdyś był własnością dziadka Abeda. Skręcili w ulicę Abu George’a, gdzie ich oczom ukazały się gaje oliwne, należące dawniej do Abeda i jego braci, a potem przejęte przez osadników. Dalej droga prowadziła ich w pobliżu niesławnej strefy E1, gdzie Izrael planował zbudować kilka tysięcy nowych mieszkań w blokach i hotelach oraz stworzyć strefę przemysłową. Wreszcie, zjeżdżając z ostatniego wzgórza, minęli osiedle Anatot i przyległą bazę wojskową, również położoną na rodzinnych ziemiach Salamów.
Po wjeździe do Anaty Abed i Hilmi skierowali się w stronę szkoły, która znajdowała się na samym skraju miasta, tuż przy murze. Wokół budynku było cicho, szkoła wyglądała na opustoszałą. Abed pędem przeszedł przez metalową bramę, przemknął po sztucznej trawie, wpadł do holu i oznajmił sekretarce, że chce zapłacić za wycieczkę.
– Już za późno – usłyszał. – Szkoła jest zamknięta.
Pobiegł więc po schodach na górę, gdzie odnalazł znajomą nauczycielkę, Mufidę. Zadzwoniła do dyrektora, ten natomiast skontaktował się z sekretarką i Abed, oddychając z ulgą, ruszył z powrotem na dół, by zapłacić. Milad miał jednak pojechać na wycieczkę.
Padało, gdy na skrzyżowaniu Abed wysiadł z auta Hilmiego. Miał na sobie długi czarny płaszcz, który włożył, spodziewając się deszczowej pogody. Im bliżej był miejsca wypadku, tym większy ogarniał go lęk. Po chwili zaczął biec truchtem, aż zobaczył nadjeżdżającego zielonego wojskowego jeepa. Zatrzymał go, wyjaśnił żołnierzom po hebrajsku, że jego syn prawdopodobnie był w tamtym autobusie, i poprosił ich o podwózkę. Odmówili. Wtedy Abed rzucił się do biegu. Na początku nie widział autobusu, widok zasłaniała mu osiemnastokołowa ciężarówka z naczepą stojąca w poprzek drogi i blokująca jej trzy pasy. Zebrał się tam już kilkudziesięcioosobowy tłum, Abed rozpoznał w nim kilkoro rodziców, którzy przybyli na miejsce wypadku.
– Gdzie jest autobus? – spytał. – Gdzie są dzieci?
Chwilę później dostrzegł przewrócony na bok spalony wrak. Nie było jednak widać żadnych dzieci, nauczycieli ani karetek. Wśród gapiów Abed zauważył kuzyna, za którym nie przepadał, Amina. Kilka lat temu obaj wdali się w brutalną bójkę, na skutek której Abed wylądował w szpitalu. Amin pracował teraz dla palestyńskich Prewencyjnych Sił Bezpieczeństwa – organizacja ta egzekwowała izraelskie prawo w miastach Zachodniego Brzegu. Miał opinię jednego z najbardziej skorumpowanych funkcjonariuszy, którzy groźbami wymuszali pieniądze.
– Co się tutaj stało? – spytał go Abed.
– Był straszliwy wypadek – odpowiedział Amin. – Z autobusu wyniesiono spalone ciała, potem leżały na ziemi.
Abed zostawił Amina, serce mu waliło. Jak można powiedzieć ojcu coś takiego? Wtedy też po raz pierwszy usłyszał o ofiarach śmiertelnych. Wyobraźnia zaczęła mu podsuwać najgorsze obrazy. Wcisnął się w tłum, nie mogąc wyrzucić z głowy słów Amina.
Między zgromadzonymi krążyły plotki: że dzieci zabrano do kliniki w Ar-Ram, oddalonej o dwie minuty od miejsca wypadku; że znajdują się w Ramie, izraelskiej bazie wojskowej przy wjeździe do Ar-Ram; że przebywają w centrum medycznym w Ramallah; że przewieziono je z Ramallah do szpitala Hadassa na górze Skopus. Abed musiał zdecydować, dokąd się udać. Jego zielony dowód osobisty, przeznaczony dla mieszkańców Zachodniego Brzegu, uniemożliwiał mu wjazd do Jerozolimy i sprawdzenie szpitala Hadassa. Plotkę o Ar-Ram uznał za niezbyt wiarygodną, biorąc pod uwagę, że nie było tam szpitala. Centrum medyczne w Ramallah wydawało się więc najbardziej prawdopodobne. Poprosił dwóch nieznajomych o podwiezienie. Dopiero co przejechali dwie i pół godziny z Dżaninu i zmierzali w przeciwną stronę, ale zgodzili się bez wahania.
Długo wlekli się w korku powstałym na skutek wypadku. Na drodze między Jerozolimą a Ramallah minęli centrum zabaw Kids Land, gdzie teraz powinna się bawić klasa syna Abeda. Na dachu stał ogromny SpongeBob, jedna z ulubionych postaci z kreskówek Milada.
Gdy Abed i tych dwóch uczynnych ludzi wreszcie dojechali do placówki w Ramallah, ich oczom ukazały się sceny rodem z koszmaru: wyły syreny karetek, sanitariusze przewozili ranne dzieci na szpitalnych łóżkach, spanikowani rodzice krzyczeli i płakali, a ekipy telewizyjne przeprowadzały rozmowy z personelem szpitala. Abed z urywanym oddechem i uciskiem w piersi torował sobie drogę pośród tego chaosu, starając się zdławić narastające w nim przerażenie. Ale jego umysł nie słuchał. Uczepił się tylko jednej natarczywej myśli: czy to kara za to, co zrobiłem Asmahan?
(…)
Nathan Thrall „Jeden dzień z życia Abeda Salamy”
Tłumaczenie: Monika Bukowska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Liczba stron: 336
Opis: Nagroda Pulitzera 2024 za najlepszą książkę non-fiction. Jeden z najważniejszych światowych reportaży ostatnich lat. Trzymająca w napięciu opowieść o nieszczęśliwym wypadku, z której wyłania się przejmujący obraz życia w państwie podzielonym murem.
Pięcioletni Milad, syn Abeda Salamy, jest podekscytowany szkolną wycieczką. Część rodziców boi się wyjątkowo deszczowej pogody, ale ostatecznie autobusy ruszają w drogę. Kilka godzin później Abed dowiaduje się, że doszło do wypadku. Gdy dociera na miejsce, widzi spalony autobus i wszechogarniający chaos. Część dzieci przewieziono do szpitali w Jerozolimie i na Zachodnim Brzegu, niektóre zaginęły. Abed musi odnaleźć syna, ale czy mu się to uda? Jest po niewłaściwej stronie muru separacyjnego i ma niewłaściwe dokumenty. Jak przekroczy punkty kontrolne?
Autor tworzy pełną empatii i zrozumienia opowieść, w której splatają się głosy palestyńskich rodziców i ratowników oraz izraelskich osadników i żołnierzy. W jaki sposób wydarzenia z przeszłości i decyzje polityków doprowadziły wszystkich bohaterów do tego jednego tragicznego dnia?
fot. Judy Heiblum
Kategoria: fragmenty książek