W pracowni malarza-mistyka Erwina Sówki. Przeczytaj fragment książki „Aglo” Zbigniewa Rokity

W księgarniach znajdziecie nową książkę laureata Nagrody Nike Zbigniewa Rokity. „Aglo” to zbiór opowieści o Górnym Śląsku, dzięki którym autor wprowadza czytelników w kolejne zakamarki skomplikowanej śląskiej historii i tożsamości, stawiając też pytania o przyszłość Śląska. Osią narracji jest podróż autora słynną Siódemką – linią tramwajową, która prowadzi od Katowic aż do Bytomia. Każdy przystanek jest dla Rokity okazją do snucia innej opowieści. Poniżej możecie przeczytać fragment jednego rozdziału książki, w którym autor opisuje historię malarza-mistyka Erwina Sówki.
Wzaświatowstąpienie Erwina Sówki
– Erwin mówił, że siedzimy na drugim słońcu na chwilę przed odpaleniem – wyjaśnia mi Arkadiusz Gola, śląski fotograf i wykładowca Instytutu Twórczej Fotografii Uniwersytetu Śląskiego w Opawie. To jego zdjęcia ilustrują tę książkę. Przyjaźnił się z Erwinem Sówką.
– Jak to rozumieć?
– Erwin rozumiał to dosłownie. Wyobraź sobie ogromną bryłę węgla, na której teraz jesteśmy: kilkadziesiąt na kilkadziesiąt kilometrów szeroką i na ponad kilometr głęboką. Żyjemy na ogromnej żyle ciągnącej się od Mysłowic do Ostropy. Gdyby w Śląsk uderzył meteor albo gdybyśmy sami rzucili jakąś iskrę na ten węgiel, on zapłonie. Erwin powtarzał, że musimy być w gotowości. Słońce pali się cały czas, nieustannie eksploduje, a Śląsk mógłby być drugim słońcem, ma taką samą energię. Był przekonany, że ta energia nieustannie na nas działa, że stąpanie po czystej energii nas przemienia. Nie twierdził, że Ślązacy są nadludźmi, ale że przez tę niewyobrażalną podziemną moc wszystko na Śląsku jest bardziej kolorowe, żywsze, ciekawsze, a historia intensywniejsza.
***
Nikiszowiec i Giszowiec to dwa osiedla przykopalniane i dwa eksperymenty społeczne. Zaprojektowali je słynni niemieccy architekci, kuzyni Emil i Georg Zillmannowie. Powstały w przededniu I wojny światowej i służyły rodzinom górników z kopalni Giesche, późniejszej katowickiej kopalni Wieczorek.
Eksperyment pierwszy, Nikiszowiec, polegał na zbudowaniu dziewięciu kilkukondygnacyjnych ceglanych bloków mieszkalnych z ogromnymi wspólnymi podwórkami oraz rynkiem. Osiedle zostało ulokowane przy samej kopalni.
Eksperyment drugi, Giszowiec, to z kolei budowa około 300 samodzielnych domów z ogrodami otoczonych lasem. Osiedle jest oddalone od kopalni o 2–3 kilometry.
Sprawdzano, w jakich warunkach śląskiemu górnikowi będzie się lepiej żyło i pracowało: bardziej kolektywnie i w mieście, bliżej kopalni, czy bardziej indywidualnie i w lesie, dalej od kopalni.
Matka rodzi Erwina na strychu, przy kominie. Sówka przychodzi na świat w górniczej śląskiej rodzinie w 1936 roku w jednym z domów Giszowca, już w polskich Katowicach. Centrum swojego malarskiego świata umieści z kolei na Nikiszowcu.
Sówka podniesie Śląsk do rangi sztuki.
***
Do sztuki ciągnie go od zawsze. I mimo że jest niemal samoukiem, dziś uchodzi – obok Tomasza Sętowskiego i Zdzisława Beksińskiego – za najciekawszego przedstawiciela realizmu magicznego w powojennym polskim malarstwie.
Samoukiem jest „niemal”, gdyż jako młodzian przez rok chodzi na zajęcia plastyczne w śródmiejskim domu kultury mieszczącym się w pięknym gmachu na rogu Francuskiej i Wojewódzkiej. Łapie tam podstawy, coś o kresce, coś o perspektywie. Na tym kończy się jego wykształcenie artystyczne. Zaraz potem zatrudnia się jako plastyk, zajmuje się propagandą polityczną w kopalni Wieczorek na Nikiszu. Maluje wzniosłe hasła o socjalistycznej przyszłości, z gipsu odlewa bieruty, leniny oraz staliny. Dzieje się to już nie w Katowicach, a w Stalinogrodzie (lubi podróżować i gdyby wracając, poprosił z przyzwyczajenia o bilet do Katowic, odpowiednio poinstruowane kasjerki w dworcowej kasie odrzekłyby: „Takie miasto nie istnieje”). Wytrzymuje tam krótko – praca słabo płatna, perspektywa wojska, lepiej zrobić to, co ojciec i inne chopy: iść na grubę.
Erwin trafia na przodek, w same czeluście Śląska. Na Wieczorku przepracuje ponad 35 lat. Narzeka, że na dole brakuje mu kolorów. Później na jego obrazach barwy będą takie, jakimi widzi je górnik, który po szychcie wychodzi na powierzchnię: głębokie, mocne, w całym swoim przepychu.
•••
W 1955 roku ojciec Erwina poznaje na kopalni Ewalda Gawlika. Gawlik jest górnikiem, ale też uzdolnionym malarzem, i gdy dowiaduje się o Erwinie, bierze go pod swoje skrzydła.
Arek Gola zabiera mnie do katowickiego Muzeum Śląskiego. Poradził, by porozmawiać z Sonią Wilk, kierowniczką tutejszego Działu Plastyki Nieprofesjonalnej. Ona również przyjaźniła się z Erwinem Sówką. Pytam ją, czy to Ewald Gawlik zaprowadził Erwina do słynnej Grupy Janowskiej.
– Grupa Janowska to mit, który powstał dużo później – mówi mi. – W rzeczywistości był to przykopalniany klub, do którego po pracy mógł przyjść każdy interesujący się sztuką górnik z Wieczorka lub hutnik z Szopienic. Rozmawiali, pili, trochę malowali. Siedzieli i nagle któryś rzucał: „No to, chopy, po pięć”. Wrzucali wtedy do czapki po 5 złotych i jeden szedł kupić. A gdy w głowach już szumiało, zaczynały się wielkie dyskusje, których ofiarami padały roztrzaskiwane o rant krzesła obrazy.
– A jaki był poziom pozostałych malarzy?
– Przez klub przewinęło się wiele osób, większości nazwisk nie znamy. Przez te wszystkie lata było zaledwie kilku bardzo dobrych artystów i tylko jeden wybitny: Erwin Sówka.
Grupa obrośnie licznymi legendami, współcześni szepcą między innymi o demonicznych praktykach jej członków. Może i coś w tym jest, bo Sówka będzie później wspominał: „Nas było w kole zawsze tylko 12, a jak przychodził 13, to znaczyło, że do roku jeden musi umrzeć. Jak przyszedłem, zmarł Paweł Stolorz. Potem też tak było. Kiedy zmarli Bąk i Urbanek”.
Dla biografii Sówki ważne jest jednak coś innego: to tutaj poznaje ezoterykę.
•••
Mitycznym założycielem Grupy Janowskiej był Teofil Ociepka, starszy od Sówki o 45 lat górnik i malarz. Na okultyzm, czyli wiedzę tajemną o wszechświecie i zamieszkujących go bytach, Ociepka trafia jako żołnierz armii Cesarstwa Niemieckiego podczas I wojny światowej. Modne wówczas w Niemczech okultystyczne lektury naznaczą całe jego życie. Składa śluby, między innymi wstrzemięźliwości seksualnej i alkoholowej. Pracuje na kopalni Wieczorek, ale w rzeczywistości żyje wśród bytów astralnych, demonów i bóstw gdzieś w zaświatach, fascynuje się jasnowidzeniem, jasnosłyszeniem, telepatią, w okolicznych osadach górniczych zakłada związki okultystyczne.
Ociepka wierzy, że poza dwoma światami – ducha i materii – istnieje jeszcze trzeci: świat duszy. Kluczem do niego ma być magia, a miejscem, gdzie dusze przebywają między śmiercią a kolejnym wcieleniem, jest planeta Saturn. Saturna zaludniają także inne, demoniczne byty, które mogą kontaktować się z ludźmi i wpływać na ich los.
Po II wojnie światowej Ociepka zostaje wprowadzony na warszawskie salony i robi oszałamiającą karierę. Jego obrazy kupują uznani twórcy, między innymi Julian Tuwim, o znajomość ze śląskim artystą zabiegają ludzie ze śmietanki towarzyskiej. Jednocześnie nadal pracuje na KWK Wieczorek. To tam poznaje go młody Erwin. Sówka wspominał później, że chodził czasem do maszyny Ociepki, żeby z nim porozmawiać, ale niewiele ze słów śląskiego mistyka rozumiał. Niebawem jednak, pod koniec lat 50., Ociepka na zawsze porzuca Śląsk i przenosi się do Bydgoszczy. Ale nic to: Sówka nigdy tak naprawdę nie potrzebował przewodnika.
Ociepka pod koniec życia ekscytuje się pierwszymi lotami sowieckich kosmonautów i amerykańskich astronautów, maluje im to, co spotkają, gdy dotrą do Saturna. W końcu znika, umiera w 1978 roku. Jedni mówią, że pod koniec życia był starcem ze sklerozą, inni, że przygotowywał się do swojej podróży na Saturna.
•••
Roboty na grubie Sówka nie lubi. Lata później wyzna w wierszu: „Kopalnia to wnętrze kobiety / W niej ja zamknięty na trzydzieści pięć lat / Tyle byłem w łonie Barbary”. Im głębiej zjeżdża pod ziemię, tym mocniej fantazjuje o kosmosie, z każdym rokiem coraz bardziej pociąga go wiedza tajemna, ale wciąż boi się rozwinąć skrzydła i chwalić obrazami, na których maluje to, co widzi już coraz wyraźniej.
Na razie nie chce zwracać na siebie uwagi. Działalność malarzy proletariuszy z przykopalnianego domu kultury jest władzom na rękę, o ile ci nie podważają nazbyt marksistowskiego dogmatu o ateizmie i materializmie. Partia przypomina sobie o górnikach artystach z okazji 1 maja czy 22 lipca, chętnie eksponuje co grzeczniejsze scenki rodzajowe z górniczego życia czy śląskie landszafty. Arek Gola spyta kiedyś Sówkę o obraz, na którym znajduje się dwóch sowieckich kosmonautów i rakiety z napisem „CCCP”: „Wiesz, mieliśmy zadany temat: Rusy w kosmosie. Nie chcieliśmy awantur, to każdy namalował Rusów w kosmosie, pośmialiśmy się, popiliśmy”. Sówka nie chce, żeby uznano go za wariata i przydzielono do najgorszych prac. Z utęsknieniem odlicza lata do pynzyje, obiecuje sobie, że jako emerytowany górnik poświęci się już tylko malarstwu. A żeby nigdy o tym nie zapomnieć, w dużym pokoju swojego mieszkania wiesza puste białe płótno, które przypomina, że ma do namalowania coś ważnego.
Emerytura przychodzi w 1984 roku. Sówka ma 48 lat i drugą połowę długiego życia może już w pełni poświęcić malarstwu.

Pracownia Erwina Sówki, Katowice 2011 rok (fot. Arkadiusz Gola)
•••
Gola zabiera mnie do mieszkania, w którym kilkadziesiąt lat żyli Erwin i Irmgarda Sówkowie. To 11. piętro w bloku z wielkiej płyty na Zawodziu, przy ulicy Łącznej. Czekają na nas pani Irma i ich syn Bogdan. Ona mieszka tu dziś sama.
Erwin po raz pierwszy ujrzał Irmę, gdy schodziła ze schodów. Wystarczył rzut oka i powiedział: „To będzie moja żona”. Miała wtedy 14 lat, on był już dorosły. W tym wieku to duża różnica, ale Erwin cierpliwie czekał i po 18. urodzinach Irmy pobrali się. Byli dobrym małżeństwem. Od ich przyjaciół słyszę, że bardzo się kochali. Na stole Erwin zawsze miał fotografię Irmy w stroju komunijnym.
Była mu też modelką. Sówkę zawsze fascynowała kobiecość. Kobiety uczynił jednym z głównych motywów swojego malarstwa: obfite, bujne, obłe, mocarne, często roznegliżowane. Szczególnie ukochał sobie Świętą Barbarę, choć nie wiem, kiedy dowiedział się, że to postać mitologiczna, a nie historyczna.
– Powtarzał, że kobieta jest życiem, a mężczyzna jedynie trutniem – mówi Arek Gola. – Kobiety go zachwycały. Kiedyś opowiadał mi o swoim pierwszym zauroczeniu kobietą. Był wtedy małym chłopcem. Z piwnicy przez okienko do zrzucania węgla widział ławkę, na której siadła kobieta, tyłem do niego. Nie mógł oderwać oczu od jej nóg. To był jego pierwszy zachwyt kobiecością.
Dla tych, którym Sówka tylko obił się o uszy, będzie hajerem od furgających gołych bab. Znajomemu aktorowi Grzegorzowi Stasiakowi wyznaje: „Wiesz, co jest moim największym marzeniem? Być tam w środku, jak kobieta orgazm przeżywo”.
Śląsk był jego matczyzną, a nie ojczyzną, Sówka był śląskim matriotą, nie patriotą.
Rozglądam się po salonie, w którym siadamy we czwórkę: ja, syn Bogdan, Arek i pani Irma.
– My sie na tym niy znōmy – mówi pięćdziesięcioparoletni Bogdan.
– Co to znaczy?
– My niy poradzymy tak ôpowiadać. My sōm proste ludzie. Co ôjciec mioł tam w gowie…
– Tęskni pani za panem Erwinem? – pytam panią Irmę.
– Nō… Tela lot…
– Wiela lot żeście byli razem? – pytam, choć wiem, że ponad 60.
Zamiast odpowiedzieć, pani Irma pokazuje mi jego zdjęcie.
– Mōm go tukej… – Irmgarda płacze.
– A tam jest jeszcze jedna izba? – pytam po chwili, wskazując na pokój obok.
– Ja, tam dziadek malowoł – mówi pani Irma.
– I społ – dodaje Bogdan.
– Bo jak wstoł, to musioł ôbrozki swoje widzieć.
– Nojbardzij lubiōł rano malować.
– Zapach werniksu i farb ôlejnych bōł wszyńdzie.
– Od kiedy nie ma pana Erwina, to zapach w mieszkaniu jest inny, tak? – dopytuję.
– Ja, zapach sie zmiyniōł.
– A czy mogę wejść do pracowni Erwina Sówki?
•••
Do pracowni wprowadza mnie Bogdan. To niewielka, prosta izba. Wysłużone łóżko, stara meblościanka, biurko z malarskimi szpejami, trochę książek, dwa zice, trzy kwiotki. Niczego nie ruszali od dnia, gdy w styczniu 2021 roku Erwina zabrała karetka. Wtedy widzieli go po raz ostatni.
– Tu mosz na sztaludze naszkicowany jego ôstatni obraz. Ale to je ino pora krysek ôłōwkiym – mówi mi Bogdan.
– To je ôstatni ôd niego – z drugiej izby dobiega głos pani Irmgardy. Chodzi już z trudem.
– To huta?
– Niy, to cechownia na Wieczorku.
Mógłby mieszkać wszędzie, ale chciał mieszkać w gierkowskim bloku. Mówił, że w bloku kumuluje się energia wielu ludzi, że blok jest potężniejszy niż dom. Siadam na zicu, na którym Sówka pracował. Patrzę przez jego okno. Na wprost widzę okna mojego mieszkania. To kilkaset metrów stąd.
– On patrzył na mój blok. Co za zaszczyt.
– A wiesz, czamu na ta strona są droższe mieszkania niż na tamto? – pyta mnie Bogdan.

Erwin Sówka w swojej pracowni, Katowice 2008 rok (fot. Arkadiusz Gola)
– Czamu?
– Bo stamtōnd widać Sosnowiec.
Na pynzyji Erwin Sówka jak planował, tak zrobił: oddał się malarstwu. Ale nie malował widzialnego Śląska, malował jego duszę. W ceglanym amfiteatrze Nikiszowca czy na katowickim blokowisku wydarzają się rzeczy święte, które nie powinny się dziać na Śląsku. Malował to, co zazwyczaj dzieje się jedynie w miejscach dobrze urodzonych, w jakichś Jerozolimach czy Rzymach. Był alchemikiem z Zawodzia, który w sacrum przemieniał profanum laub, węgla i placów. Przełożył Śląsk na język uniwersalności. Odmalował wszechświat, którego Śląsk jest centrum i ołtarzem. Dotychczas spoglądano na Śląsk z perspektywy Berlina czy Warszawy, ale on odwrócił reguły i z perspektywy Śląska spojrzał na Saturna czy niebo. W tym, co uchodziło za śląską brzydotę, odnalazł piękno, powtarzał, że kopalniane i hutnicze zanieczyszczenia są dla Śląska makijażem, który ten nosi dumnie niczym szykowna kobieta.
Sówka był katolikiem, ale rzadko chodził do kościoła. Krytykował kościół instytucjonalny, mówił, że jest pusty. Tłumaczyła mi to Sonia Wilk:
– Swoją teozofię budował przede wszystkim na Biblii, ale do świata judeochrześcijańskiego dołączył bóstwa i demony hinduistyczne, egipskie czy sumeryjskie. Uważał, że religie się nie wykluczają, że są różnymi drogami osiągnięcia tego samego celu. To malarstwo niesłychanie wieloznaczne, pełne symboli. Wciąż jest w nim sporo do rozszyfrowania, wielu wiadomości ukrytych na obrazach Sówki wciąż jeszcze nie odczytaliśmy.
Przeglądam książki w jego pracowni. Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się, że będzie ich więcej. Księgozbiór nie jest zbyt bogaty: kilkadziesiąt pozycji, parotomowa encyklopedia, Biblia, trochę albumów.
– Dużo niy czytoł. Nojczyńścij program telewizyjny – z uśmiechem mówił przy innej okazji syn Bogdan.
To skąd tyle wiedział? Z tym pytaniem udam się potem do warszawskiego mieszkania Henryka Wańka, rocznik 1942, wybitnego śląskiego malarza i pisarza, znajomego Sówki.
– Wiesz, on sam dla siebie był kopalnią wiedzy, którą drążył i drążył. Niektórym to jest dane. Sówka nie był wyznawcą jakiejś doktryny czy filozofii. Był jak XVII-wieczny filozof z Görlitz Jakob Böhme: prosty szewc, który nie prowadził wielkich studiów, choć dorobił się ogromnej sławy, a Schelling nazywał go największym niemieckim filozofem. Sądzę, że Sówka czytał coś więcej niż programy telewizyjne, był mędrcem, ale niewątpliwie nie erudytą. Jego wiedza nie była uporządkowana, akademicka, mądrość czerpał skądinąd – powie mi Waniek.
Krążyła też plotka, że Erwin Sówka jest kosmitą.
(…)
Zbigniew Rokita „Aglo”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Znak Literanova
Liczba stron: 320
Opis: Czy podróż tramwajem może być jednocześnie wyprawą w kosmos? Tak, gdy kosmosem jest Śląsk, a pasażerem-kosmonautą Zbigniew Rokita. Laureat Nagrody Nike, autor „Kajsia” i „Odrzani” podróżuje słynną Siódemką – tramwajem, którego trasa wije się między Katowicami, Chorzowem, Świętochłowicami i Bytomiem – spajając te miejsca w Aglo, jedyną taką aglomerację.
Tu pomniki są inne, murale wyznaczają granice dzielnic, a aktualności wypisuje się na garażach przy przystanku Wiśniowa. Autor prowadzi nas przez zakamarki skomplikowanej historii i tożsamości regionu, zabiera do pracowni malarza-mistyka Erwina Sówki, na śląskie stadiony, w głąb kopalni Wujek i do osób, które pamiętają jej krwawe dzieje. Pomiędzy widocznymi z okien tramwaju familokami, wilhelmińskimi kamienicami i kikutami przemysłu można dostrzec nie tylko teraźniejszość i przeszłość Śląska, ale również jego niepewną przyszłość.
Jak bardzo różnią się polska i śląska pamięć tych samych wydarzeń i czy te różnice muszą dzielić? Dlaczego Ślązacy są uwierającym kamykiem w polskim bucie? Czym skończy się rozgrywająca się na naszych oczach górnośląska rewolucja?
TweetKategoria: fragmenty książek















