W poszukiwaniu najbardziej odizolowanych społeczności eskimoskich. Fragment książki „Wielka podróż psim zaprzęgiem” Knuda Rasmussena

14 lutego 2022

Knud Rasmussen, syn duńskiego misjonarza oraz grenlandzkiej Inuitki, przeprowadził szereg ekspedycji, których celem było dotrzeć do najbardziej odizolowanych Eskimosów żyjących na górnym krańcu Ameryki Północnej. Chciał udokumentować wierzenia i doświadczenia tych społeczności, zanim ich życie zostanie nieodwołalnie zmienione przez napływ misjonarzy, handlarzy i poszukiwaczy przygód. Najsłynniejszą i najdłuższą wyprawę, którą odbył w latach 1921-1924, opisał w książce „Wielka podróż psim zaprzęgiem”. W stulecie tych wydarzeń Wydawnictwo Marginesy postanowiło przybliżyć polskim czytelnikom to słynne dzieło. Fragment książki przeczytacie poniżej.

Takornaoq, „Stroniąca od Ludzi”

Na samym środku rozległego jeziora stara Eskimoska łowiła pstrągi. Mimo początku zimy lód zgrubiał na tyle, że z ogromnym wysiłkiem udało się jej wyrąbać przerębel, w którą mogła zarzucić swoje linki. Co jakiś czas wielką szuflą odgarniała przeszkadzające jej bryły lodu. W końcu położyła się na brzuchu i wcisnęła w otwór górną część tułowia, tak że ukazała nam się jedynie para okutanych w skóry, powykrzywianych nóg majtających między zwałami śniegu.

Z ziemi poderwało się niespodziewanie małe szczenię, wcześniej przysypane śniegiem, które zaczęło wściekle jazgotać. Zdezorientowana staruszka wygramoliła się ze swojego przerębla, po czym ujrzała mnie i „Bosmana” pędzących prosto w jej stronę i nasze psy przymierzające się do otoczenia jej i szczenięcia.

Na ten widok kobieta wydała z siebie piskliwy wrzask, chwyciła za kark przerażonego szczeniaka i ze wszystkich sił rzuciła się do ucieczki. Jej paniczny bieg jeszcze bardziej rozjuszył nasze psy, które zdążyły zwietrzyć osiedle, przez co wzmogły swój galop. Wnet dopędziliśmy uciekinierkę, a wtedy błyskawicznie ją schwyciłem i niezbyt delikatnie cisnąłem na sanie.

Siedziała tam teraz z przerażeniem w oczach. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, na co w jej oczach pojawiły się łzy wywołane wielkim zaskoczeniem, ale przede wszystkim szczęściem, że znalazła się wśród przyjaciół.

Była to stara Takornaoq, czyli „Stroniąca od Ludzi”. Jakże często zaśmiewaliśmy się później z burzliwego przebiegu naszego spotkania!

Siedziała, kurczowo obejmując małego pieska, który bez przerwy popiskiwał, podczas gdy nasz zaprzęg sunął z wielką prędkością. Nagle wśród psiego skowytu dosłyszałem zupełnie inny dźwięk, który niewymownie mnie zaskoczył. Pochyliłem się nad kobietą i ostrożnie zajrzałem pod noszone przez nią futro. Kryło się pod nim niemowlę, mocno wczepione w jej szyję i zawodzące na wyścigi z przybraną matką i przybranym psim bratem.

Po niedługim czasie ukazało się nam osiedle składające się z trzech igloo. Ich mieszkańcy nie do końca byli pewni, czy powinni nas witać, czy raczej przed nami uciekać. Dopiero gdy rozpoznali ożywioną, roześmianą Takornaoq, wybiegli nam na spotkanie i z radosnym zdumieniem otoczyli nas kręgiem. „Stroniąca od Ludzi” niezbyt pasowała do nadanego jej imienia. Zalewając innych potokiem słów, zdającym się uspokajać jej nerwy, przekazała wszystkim wieści, jakimi ją wcześniej uraczyliśmy, czym udało jej się porządnie rozbudzić ciekawość całego osiedla. Jesteśmy prawdziwymi ludźmi z krwi i kości, oznajmiła, ale z kraju położonego hen daleko, po drugiej stronie wielkiego morza.

Takornaoq, która poczuła się silna wśród swoich współmieszkańców, przedstawiała mnie wszystkim ze zdecydowaną matczyną opiekuńczością. Inernerunassuaq, „Ten, Którego Stworzono za Szybko”, stary szaman, pochodził z okolic magnetycznego bieguna północnego. Kiedy stanąłem z nim twarzą w twarz, jego oczy zacisnęły się w wąziutkie kreseczki i nie omieszkał zwrócić mojej uwagi na swój szamański pas brzęczący na futrze najróżniejszymi tajemniczymi kośćmi zwierząt. Jego małżonka, zwana „Lodowcem”*, była tłusta i prostoduszna, taka, jaką powinno się być, kiedy wiąże się swój los ze specjalistą od wiedzy tajemnej. Tych dwoje dorobiło się gromadki dzieci, które nieustannie kręciły się wokół nas. Żadne z nich nie osiągnęło jeszcze wieku, kiedy wymienia się je z imienia, zatem gdy rodzice chcieli uciszyć któreś z nich, musieli wskazać delikwenta palcem.

Wśród obecnych był także Talerortalik, „Mężczyzna z Płetwami”, mąż córki szamana o imieniu Uvtukitsoq, „Wąskie Łono”. Wydawali się dość niepozorni, ale później okazało się, że to oni zapewniali utrzymanie mędrcowi i jego rodzinie. Poznaliśmy także Peqingassoqa, czyli „Pokrzywionego”, który był kaleką. Takornaoq poinformowała mnie, że z tak wielkim zapałem oddawał się łowieniu pstrągów, że noszone przez niego futro było zawsze oblodzone z przodu od leżenia przy przeręblu. Po jej słowach Peqingassoq wbił we mnie mądre, przenikliwe oczy, tak charakterystyczne dla wszystkich kalek.

Zebranych było więcej, ale o pozostałych „Stroniąca od Ludzi” wspomniała jedynie pobieżnie, ponieważ najpierw chciała zaprowadzić mnie do swojego domu. Mieszkała w dobrze utrzymanym igloo, tylko nieco zimnym, dopóki nie roznieciliśmy ognia w lampie tranowej.

Wgramoliliśmy się z „Bosmanem” na leże wyścielone ciepłymi skórami reniferowymi, nad ogniem zaś zaczęła się gotować mięsna strawa. Gospodyni umieściła się między nami z tą zaskakującą informacją, że teraz jest zamężna z nami obydwoma, ponieważ jej małżonek, którego zresztą darzyła dużą sympatią, przebywa w podróży. Następnie wyciągnęła niemowlę z kaptura i z matczyną dumą ułożyła je w worku uszytym z zajęczych skór. – Ma na imię Qasitsoq, czyli „Dyszkant” – oznajmiła. Został tak nazwany od ducha górskiego. Urodził się jako jedno z bliźniąt niejakiego Nagsuka, „Rogu”, i kosztował ją psa oraz patelnię. Właściwie była to zbyt hojna zapłata za stworzenie bardziej przypominające skórę i kości, i Takornaoq nie przestawała narzekać, że „Róg” ją oszukał, zachowując sobie tłustsze z dwojga dzieci.

„Stroniąca od Ludzi” mówiła nieprzerwanym strumieniem i jedynie krótką chwilę zajęło nam wyrobienie sobie zdania na jej temat. Była dumna ze swego pochodzenia, albowiem należała do słynnego plemienia Iglulik zamieszkującego w okolicach cieśniny Fury and Hecla.

– Ojcu i matce często rodziły się dzieci, które umierały – opowiadała – mój ojciec był wielkim szamanem i ponieważ bardzo pragnął mieć dzieci, udał się daleko w głąb lądu do świętego ptaka, żyjącego samotnie nura lodowca, którego poprosił o pomoc. Urodziłam się zatem z pomocą tego stworzenia, dość osobliwego, bo raz było ptakiem, a raz człowiekiem. I jako jedyna przeżyłam.

Kiedy strawę wyjęto z kotła i zagotowano wodę na herbatę, radość „Stroniącej od Ludzi” z naszej niespodziewanej wizyty osiągnęła takie szczyty, że nie tylko zaczęła opowiadać historie, ale również zaimprowizowała krótką pieśń, znów moszcząc się na legowisku między mną i „Bosmanem”. Jej głos pokrywała patyna co najmniej sześćdziesięciu przeżytych zim, ale upiększyła tylko wzruszająco niewinne słowa pieśni:

Ajaija – aja – jaija.
Ziemie wokół mego osiedla pięknieją.
Gdy mam przed sobą twarze nigdy wcześniej niewidziane,
pięknieje wszystko, a życie staje się podziękowaniem.

Goście przynoszą chwałę mojemu domowi.
Ajaija – aja – jaija.

Po śpiewie zabraliśmy się do posiłku. „Stroniąca od Ludzi” nie ucztowała z nami. Tę ofiarę złożyła życiu „Dyszkanta”, bowiem w jej plemieniu każda matka niemowlęcia musi używać własnych naczyń kuchennych, z których nikomu innemu nie wolno jeść.

Zaraz po jedzeniu Takornaoq udała się do bocznego schowka w swoim igloo i wyciągnęła stamtąd całego renifera. Patrzyła na nas z tym swoim poczciwym uśmiechem na ustach i pokazała na zwierzę ze słowami:

– Postępuję tak, jak zrobiłby mój mąż, gdyby był w domu. Wyjdźcie na dwór i dajcie go waszym psom.

Pierwszy raz w życiu moim i „Bosmana” otrzymaliśmy karmę dla psów od kobiety.

Wieczór był długi i bogaty w przeżycia. Od czasu do czasu zachodzili do nas inni mieszkańcy osiedla, którzy pragnęli uczestniczyć w rozmowie, ale nieprzerwanie przewodziła jej „Stroniąca od Ludzi”. „Bosman” zasnął tuż przed nadejściem północy, a gdy wszyscy goście pomału wymknęli się do domu, stara Takornaoq opowiedziała mi o największym wydarzeniu w całym swoim życiu.

– Od dzieciństwa do starości widziałam wiele różnych ziem i przez cały ten czas moje życie nie było jednakowe. Pamiętam czasy, gdy żyłam dostatnio, i takie, gdy żyłam w potrzebie.

Kiedyś spotkałam kobietę, która się uratowała, żywiąc trupami swojego męża i dzieci.

Podróżowaliśmy z mężem z Iglulik do Pond Inlet, kiedy pewnej nocy przyśnił mu się przyjaciel, którego pożarli jego najbliżsi. Następnego dnia wyruszyliśmy w dalszą drogę i wtedy zdarzyła się dziwna rzecz – nasze sanie co chwilę za trzymywały się w śniegu, ale gdy za każdym razem sprawdzaliśmy, co może być tego przyczyną, niczego nie znajdowaliśmy. W taki sposób podróżowaliśmy aż do wieczora i rozbiliśmy obóz. Rankiem następnego dnia nad naszym namiotem przeleciała pardwa. Najpierw rzuciłam za nią kłem morsa, ale nie trafi łam. Potem cisnęłam toporem, ale on także chybił. Znowu wyruszyliśmy w drogę. Śnieg był teraz tak głęboki, że ciągnęliśmy sanie razem z psami.

Wtem usłyszeliśmy w oddali jakiś odgłos, który raz brzmiał niczym ostatnie tchnienie umierającego zwierzęcia, innym razem niczym ludzki krzyk. Kiedy podjechaliśmy bliżej, byliśmy w stanie rozróżnić słowa. Najpierw ich nie rozumieliśmy, wydawało się, jakby dochodziły z daleka. Były to słowa, a jednak niesłowa, głos brzmiał charcząco. Nasłuchiwaliśmy bez ustanku, próbując rozróżnić pojedyncze wyrazy i w końcu zrozumieliśmy, co takiego oznaczają te krzyki. Głos załamywał się co chwilę, ale to, co próbował przekazać, brzmiało: „Nie jestem godna dłużej żyć między ludźmi, pożarłam swoją rodzinę”.

Usłyszeliśmy z mężem, że głos należy do kobiety, spojrzeliśmy po sobie i wykrzyknęliśmy:

– Kobieta ludożerca! Co się teraz z nami stanie?

Najpierw ukazał się nam lichy szałas wzniesiony ze śniegu i kawałka skóry renifera. Wciąż słychać było ten niewyraźny, trzęsący się głos. Kiedy podeszliśmy bliżej, ujrzeliśmy obgryzioną głowę ludzką. W maciupeńkim zaciszu przypominającym namiot siedziała w kucki kobieta z twarzą zwróconą do nas. Krwawiła z kącików oczu, tak dużo płakała.

– Kikaq („Moja Ty Obgryziona Kosteczko”) – odezwała się – pożarłam swojego męża i dzieci.

„Kikaq” to przydomek, jaki nadała mojemu mężowi.

Zostały z niej jedynie skóra i kości. Wyglądała, jakby odpłynęła z niej wszelka krew, ubrana była bardzo skąpo, ponieważ zjadła większą część swojego ubrania – obydwa rękawy i cały dół. Gdy mój mąż pochylił się nad nią, wyszeptała:

– Pożarłam twojego towarzysza z pojedynków pieśniarskich.

Mąż odpowiedział:

– Zachowałaś wolę życia i dlatego żyjesz.

Natychmiast rozstawiliśmy namiot w pobliżu jej schronienia, odcięliśmy część skóry zasłaniającej wejście i sporządziliśmy niewielki namiot dla tej kobiety. Była nieczysta, więc nie mogła zamieszkać z nami. Za każdym razem, gdy chciała wstać, przewracała się na śnieg. Próbowaliśmy nakarmić ją zamarzniętym mięsem renifera, ale po kilku kęsach zaczęła trząść się na całym ciele, nie będąc w stanie przełknąć nic więcej.

Zaniechaliśmy podróży i zamiast tego zawieźliśmy ją z powrotem do Iglulik, wiedzieliśmy bowiem, że tam mieszka jej brat. Udało się jej odzyskać pełnię sił i obecnie jest żoną wielkiego łowcy Igtussarssua, stała się nawet jego ulubioną małżonką, mimo że wcześniej był już żonaty. Cóż, nic więcej nie mam do opowiedzenia o tym najbardziej przerażającym zdarzeniu z mojego życia…

Ruiny kamiennych domów można znaleźć na całym północnym wybrzeżu Ameryki. Według przekazów eskimoskich są pozostałościami siedzib prehistorycznego ludu olbrzymów zwanych Tunitami. W rzeczywistości byli oni najprawdopodobniej przodkami obecnych Eskimosów z Grenlandii, budujących domy w taki sam sposób.

Następnego ranka pożegnaliśmy z „Bosmanem” naszą gospodynię i wyruszyliśmy z powrotem do „Miecha”.

Informacje, jakie zdobyliśmy dzięki temu rekonesansowi, uświadomiły nam, że z naszej kwatery na Wyspie Duńczyków można będzie robić wycieczki, które pozwolą zrealizować wiele ważnych zadań. W okolicy znajdowały się liczne ruiny domostw, których zbadanie pomogłoby nam zdobyć cenną wiedzę na temat rozwoju kultury eskimoskiej w tym regionie. Na dodatek lud Aivilik znad zatoki Repulse poinformował nas nie tylko o interesujących plemionach zamieszkujących daleko na północy w Iglulik i na Ziemi Baffina, lecz także o pewnym osobliwym ludzie z głębi obszaru zwanego Barren Grounds. Lud ten mówił tym samym językiem co oni, ale żył bez żadnego kontaktu z morzem i polowaniami na morskie ssaki, co stanowi zwyczajową podstawę gospodarki Eskimosów. Należało go szukać w tundrze między Zatoką Hudsona i arktycznym wybrzeżem Przejścia Północno-Zachodniego.

Mogliśmy teraz zaplanować pracę na pierwszy rok naszej wyprawy. W pierwszej kolejności Therkel Mathiassen i Kaj Birket-Smith mieli złożyć wizytę kapitanowi Clevelandowi, aby zasięgnąć więcej informacji na temat okolicy, następnie Birket-Smith z Jakobem Olsenem powinni wyruszyć do Eskimosów z interioru. Zadaniem Mathiassena było najpierw udanie się na północ z Peterem Freuchenem, aby wykonać prace kartograficzne na Ziemi Baffina i równocześnie prowadzić studia nad Eskimosami Iglulik. Po powrocie stamtąd wiosną należało zająć się wykopaliskami w ruinach dawnego osiedla nad zatoką Repulse. Byliśmy przekonani, że prace archeologiczne w tym miejscu przyniosą cenne rezultaty, dowiedzieliśmy się bowiem od tubylców, że tutejsze ruiny pochodziły od mitycznego ludu duchów olbrzymów zwanych Tunitami.

Eskimoskich członków ekspedycji poprzydzielano do różnych podgrup. Ja sam po zaopatrzeniu wszystkich w konieczny ekwipunek i wyprawieniu ich w drogę miałem pod koniec marca udać się śladem Birket-Smitha, aby go wspomóc w pracy. Na razie natomiast przewodniczyłem licznym łowieckim wycieczkom, których celem było zgromadzenie mięsa dla ludzi i psów jeszcze przed rozpoczęciem wszystkich długich wypraw.
_
Przypisy:
* Nur lodowiec, gatunek ptaka z rodziny nurów.

Knud Rasmussen „Wielka podróż psim zaprzęgiem”
Tłumaczenie: Agata Lubowicka
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 344

Opis: Piąta Ekspedycja Thule (1921–1924): najdłuższa i najważniejsza podróż, jaką Rasmussen oraz dwójka Inuitów odbyli psimi zaprzęgami. Przejechali dystans 18 000 kilometrów od Zatoki Hudsona, przez Przejście Północno-Zachodnie, Alaskę, aż po Czukotkę znajdującą się po zachodniej stronie Cieśniny Beringa. Podczas podróży Rasmussen odwiedzał wszystkie społeczności inuickie zamieszkujące wzdłuż północnych wybrzeży Ameryki oraz w głębi lądu, spisując ich mity i wierzenia oraz zbierając eksponaty etnograficzne dla Muzeum Narodowego w Kopenhadze. Dzięki świetnej znajomości języka, a także wiedzy o zwyczajach Inuitów z Grenlandii, zyskał zaufanie rozmówców, zwłaszcza szamanów – najbardziej szanowanych członków plemion. „Wielka podróż psim zaprzęgiem” – od prawie stu lat bestseller w Danii – to fascynująca opowieść o zachwycie innością kulturową i jej głębokim zrozumieniu. Arktyka Rasmussena to nie lodowa pustynia ziejąca pustką i śmiercią, ale przestrzeń kipiąca życiem, posiadająca własną historię i kulturę, którym należy się szacunek.


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek