W pogoni za tajemniczym baronem narkotykowym. Przeczytaj fragment powieści „Ukryte na widoku” Jeffreya Archera
„Ukryte na widoku” to drugi tom nowej serii powieściowej Jeffreya Archera o detektywie Williamie Warwicku. Postać ta znana już była czytelnikom pisarza. Po raz pierwszy bohater pojawił się bowiem w dość nietypowy sposób w serii „Kroniki rodziny Cliftonów”. „Sukces 'Kronik rodziny Cliftonów’ był szokiem. To oparta na mnie historia pisarza Harry’ego Cliftona. Pisał on książki o człowieku nazwiskiem William Warwick. Czytelnicy pisali do mnie z całego świata: 'Chcemy, żebyś napisał powieść o Williamie Warwicku’. Więc zdecydowałem, że spróbuję to zrobić, ale inaczej, ponieważ jest tak wiele historii kryminalnych. Postanowiłem więc, że napiszę opowieść o detektywie, a nie o zbrodniach” – tłumaczy Archer. Tak zrodził się pomysł na osobną serię o Williamie Warwicku. Autor zamierza prześledzić jego drogę od początku kariery w policji aż osiągnie stanowisko komisarza. Każda z powieści to osobna historia, każda też dotyczy innego rodzaju przestępstwa. W pierwszym tomie, „Nic bez ryzyka”, chodziło o kradzież bezcennego dzieła sztuki. W drugim tomie, pt. „Ukryte na widoku”, bohater próbuje schwytać tajemniczego barona narkotykowego. Poniżej możecie przeczytać pierwsze dwa rozdziały książki, która trafiła do sprzedaży nakładem Domu Wydawniczego Rebis.
1
14 KWIETNIA 1986
Siedzieli we czwórkę przy stole wpatrzeni w kosz upominkowy.
– Dla kogo to jest? – zapytał komendant.
William przeczytał odręczną dedykację na bileciku: „Dla pana komendanta Hawksby’ego z powinszowaniami z okazji urodzin”.
– Lepiej go rozpakuj, detektywie konstablu Warwick – zachęcił go Jastrząb, prostując się na krześle.
William wstał, rozpiął dwa skórzane paski i uniósł wieko pokaźnego wiklinowego kosza wypełnionego artykułami, które jego ojciec nazwałby frykasami.
– Najwyraźniej ktoś docenia naszą pracę – zauważył detektyw główny inspektor Lamont, wyjmując z kosza butelkę szkockiej whisky, zachwycony, że to black label.
– Zna też nasze upodobania – zauważył komendant, sięgając do wnętrza kosza po pudełko cygar Montecristo, które położył na stole przed sobą. – Teraz ty, detektyw konstabl Roycroft – dodał, obracając w palcach kubańskie cygaro.
Jackie powoli odsunęła dekoracyjne wiórki, spod których wyłonił się słoiczek z foie gras – rarytasem zdecydowanie nie na jej kieszeń.
– Twoja kolej, detektywie konstablu Warwick – dyrygował komendant.
William poszperał w koszu i natrafił na butelkę oliwy z Umbrii. Wiedział, że Beth się na niej pozna. Już miał wrócić na swoje miejsce, gdy zauważył niewielką kopertę zaadresowaną do komendanta Hawksby’ego, kawalera Queen’s Police Medal, z dopiskiem „Do rąk własnych”. Sięgnął po nią i oddał ją szefowi.
Hawksby otworzył kopertę i wyjął kartonik. Z jego kamiennej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać, ale anonimowe życzenia mówiły same za siebie: „Więcej szczęścia następnym razem, panie komendancie”.
Kartonik krążył z rąk do rąk. Uśmiech na twarzach obecnych ustępował miejsca ponurym minom, a przed chwilą wybrane prezenty w okamgnieniu znalazły się z powrotem w koszu.
– Wiecie, co jest w tym najgorsze? – odezwał się komendant. – Że dziś naprawdę mam urodziny.
– Na tym nie koniec – włączył się William, który opowiedział o swojej rozmowie z Milesem Faulknerem w Fitzmolean Museum wkrótce po odsłonięciu obrazu Rubensa Zdjęcie Chrystusa z krzyża.
– Gdyby ten Rubens okazał się fałszywy – powiedział Lamont – to moglibyśmy aresztować Faulknera i ponownie skierować jego sprawę do Old Bailey, a wtedy sędzia Nourse uchyliłby zastrzeżenie „w zawieszeniu” z wyroku, który wydał, i najbliższe cztery lata Faulkner spędziłby w więzieniu.
– Najchętniej tak bym zrobił – przyznał Hawksby. – Ale gdyby się okazało, że to oryginał, to Faulkner po raz drugi zrobiłby z nas głupców i wystawił na publiczne pośmiewisko.
Kolejne pytanie komendanta zaskoczyło Williama.
– Przestrzegłeś swoją narzeczoną, że Rubens może być falsyfikatem?
– Nie, sir. Postanowiłem nie mówić o tym Beth do czasu, aż pan zdecyduje o naszych dalszych działaniach.
– To dobrze. I niech tak zostanie. W ten sposób zyskamy trochę czasu na przemyślenie kolejnego ruchu, ponieważ jeśli mamy przyskrzynić tego przeklętego szubrawca, musimy zacząć rozumować jak on. A teraz niech mi to zniknie z oczu – zażądał, wskazując na kosz. – I dopilnujcie, żeby wpisali go do rejestru łapówek, ale dopiero po zbadaniu odcisków palców. Nie spodziewam się jednak, żeby specjalista od daktyloskopii oprócz naszych znalazł jeszcze inne, chyba że Bogu ducha winnego ekspedienta z Harrodsa.
William zaniósł wiklinowy kosz do sąsiedniego pokoju i poprosił Angelę, sekretarkę komendanta, o przekazanie go do działu D705 w celu pobrania odcisków palców. Nie uszło jego uwagi, że była nieco rozczarowana.
– Liczyłam na sos żurawinowy – przyznała.
Po kilku minutach William wrócił do gabinetu szefa i zdziwił się na widok pozostałych członków zespołu bębniących dłońmi w stół.
– Usiądź, detektywie sierżancie Warwick – zwrócił się do niego komendant.
– Teraz dla odmiany Chórzyście odebrało mowę – skomentował Lamont.
– Nie na długo – zapewniła Jackie i wszyscy się roześmiali.
– Chcecie usłyszeć najpierw dobrą czy złą nowinę? – zapytał komendant, gdy się uspokoili.
– Najpierw dobrą – poprosił Lamont. – Bo mój najświeższy raport o przemytnikach diamentów się wam nie spodoba.
– Niech zgadnę… – Hawksby zawiesił głos. – Zorientowali się, że nadchodzisz, i wszyscy uciekli?
– Niestety gorzej. Nawet się nie pojawili, podobnie jak przesyłka z diamentami, a ja spędziłem cały wieczór z dwudziestoma uzbrojonymi po zęby funkcjonariuszami, wpatrując się w morze. Więc przydadzą mi się dobre wieści, sir.
– Z pewnością wiecie, że detektyw konstabl Warwick zdał egzamin na sierżanta, mimo że poczęstował kopniakiem jednego z uczestników protestu przeciwko broni jądrowej w…
– Nic takiego nie zrobiłem – obruszył się William. – Ja go tylko uprzejmie poprosiłem, żeby się uspokoił.
– Czego egzaminator nie wziął pod uwagę ze względu na dobrą opinię, jaką się cieszy Chórzysta.
– A złe wieści? – zapytał William.
– Jako świeżo upieczony detektyw sierżant zostajesz przeniesiony do wydziału antynarkotykowego.
– Lepiej, że ty, a nie ja – wtrącił Lamont z westchnieniem.
– Jednakże komisarz roztropnie uznał, że zwycięskiej drużyny nie powinno się rozbijać – kontynuował komendant – a wobec tego od początku najbliższego miesiąca obaj dołączycie do tego wydziału jako członkowie elitarnej komórki antynarkotykowej.
– Ja rezygnuję! – oznajmił Lamont, zrywając się na równe nogi na znak nieszczerego protestu.
– Niesłusznie, Bruce. Zostało ci tylko osiemnaście miesięcy do emerytury, a jako szef nowej sekcji otrzymasz awans na detektywa nadinspektora.
Ta wiadomość wywołała drugą falę entuzjastycznego bębnienia w stół.
– Sekcja ma funkcjonować niezależnie od istniejących zespołów antynarkotykowych. Jako samodzielna komórka będzie miała tylko jeden cel, do którego przejdę za chwilę. Najpierw chcę ogłosić, że do naszej ekipy dołączy nowy detektyw konstabl, który może nawet przyćmić naszego Chórzystę.
– Chciałabym to zobaczyć! – ożywiła się Jackie.
– Nie będziesz musiała długo czekać. Za kilka minut się tutaj zjawi. Ma godny podziwu życiorys: studiował prawo w Cambridge, gdzie jako członek osady wioślarskiej zdobył nagrodę w zawodach niebieskich ósemek.
– Zwycięskiej? – zapytał William.
– Dwa lata z rzędu – odpowiedział Jastrząb.
– W takim razie może powinien zaciągnąć się do policji rzecznej – podsunął William. – O ile dobrze pamiętam, zawody niebieskich rozgrywane są między Putney a Mortlake, więc wróciłby do służby patrolowej w terenie.
Jego słowa wywołały kolejną serię bębnienia w blat stołu.
– Z pewnością się przekonasz, że równie dobrze radzi sobie na lądzie – oświadczył komendant, gdy ucichła owacja. – Ma na swoim koncie trzy lata służby w Regionalnym Wydziale Kryminalnym w Crawley. Ale jest jeszcze coś, o czym powinienem był wspomnieć wcześniej…
Jastrzębiowi przerwało energiczne pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedział.
Drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł wysoki, przystojny, młody mężczyzna. Wyglądał, jakby przybył prosto z planu popularnego serialu policyjnego, a nie z Regionalnego Wydziału Kryminalnego.
– Dzień dobry, sir – przywitał się. – Melduje się detektyw konstabl Paul Adaja. Powiedziano mi, żebym się tu zgłosił.
– Proszę usiąść, detektywie konstablu Adaja – zaprosił go Jastrząb. – Przedstawię cię członkom zespołu.
William uważnie obserwował twarz Lamonta, na której nie było śladu uśmiechu, gdy wymieniał uścisk dłoni z Adają. W ramach swojej strategii Metropolitalna Służba Policyjna, Met, podejmowała próby zwerbowania większej liczby funkcjonariuszy pochodzących z mniejszości etnicznych, ale do tej pory równie nieskuteczne jak próby aresztowania przemytników diamentów. William się zastanawiał, dlaczego ktoś taki jak Paul zdecydował się wstąpić do sił policyjnych i z jakiego powodu tak bardzo mu zależy, żeby jak najprędzej znaleźć się w zespole.
– Spotkania wyższych rangą śledczych naszego wydziału odbywają się w każdy poniedziałek rano – wyjaśnił mu komendant. – Służą wymianie informacji o postępach w dochodzeniach w poważniejszych sprawach, które prowadzimy.
– Albo o ich braku – mruknął Lamont.
– Przejdźmy dalej – kontynuował Jastrząb, pozostawiając tę uwagę bez komentarza. – Mamy nowe wiadomości na temat Faulknera?
– Ponownie skontaktowała się ze mną jego żona Christina – powiedział William. – Poprosiła o spotkanie.
– Ach tak. Czyżby miała jakieś informacje?
– Nie, sir. Nie mam pojęcia, czego chce, ale nie ukrywa, że tak jak my pragnie zobaczyć swego męża za kratkami. Nie sądzę jednak, żeby zapraszała mnie na herbatę do Ritza tylko po to, żeby skosztować ich bułeczek z maślaną śmietaną.
– Pani Faulkner będzie doskonale poinformowana o wszelkich innych działaniach przestępczych swego męża, o których warto by wiedzieć zawczasu – powiedział Lamont. – Niemniej nie ufałbym tej kobiecie ani trochę.
– Ja też nie – przyznał Hawksby. – Ale gdybym miał wybierać między Faulknerem a jego żoną, ją uznałbym za mniejsze zło. Choć tylko o krztynę.
– Zawsze mogę nie przyjąć zaproszenia.
– O tym nie ma mowy – zaprotestował Lamont. – Być może nigdy nie nadarzy się nam lepsza okazja do zamknięcia Faulknera. Nie zapominajmy też, że z uwagi na wyrok w zawieszeniu trafi do więzienia na co najmniej cztery lata za każde, nawet najmniejsze wykroczenie.
– To prawda – potwierdził Jastrząb. – Ale detektywie sierżancie Warwick, możesz być pewien, że Faulkner będzie nas obserwował z taką samą uwagą jak my jego. Co więcej, z całą pewnością zatrudni prywatnego detektywa, który będzie pilnował jego żony przez okrągłą dobę, aż do ostatecznego zakończenia procedury rozwodowej. A zatem herbata u Ritza jest do zaakceptowania, natomiast obiad wykluczony. Czy wyraziłem się jasno?
– Jak najbardziej, sir. Jestem pewien, że Beth byłaby takiego samego zdania.
– I nigdy nie zapominaj, że przejęzyczenia pani Faulkner są zawsze dobrze wyćwiczone. W dodatku ona doskonale wie, że wszystko, co ci powie, słowo w słowo powtórzysz po powrocie do Yardu.
– Prawdopodobnie jeszcze zanim kierowca dowiezie ją do apartamentu przy Eaton Square – dodał Lamont.
– Dobrze. Wróćmy do bieżącego tematu. Jest kilka spraw, które będziesz musiał przekazać następcy w wydziale do spraw dzieł sztuki i antyków, zanim zajmiesz się nowymi zadaniami.
– Przed przyjściem detektywa konstabla Adai miał nam pan wyjaśnić, sir, czym się będzie różnić nowa sekcja od już funkcjonujących zespołów do spraw przestępczości narkotykowej.
– W tej chwili nie mogę powiedzieć zbyt wiele, ale z całą pewnością zostanie wam wyznaczony tylko jeden cel i nie będzie nim łapanie na ulicy podrzędnych dilerów handlujących marihuaną.
Nagle wszystkich olśniło.
– Komisarz chce – kontynuował Jastrząb – żebyśmy zidentyfikowali przestępcę, którego nazwiska nie znamy, zresztą miejsca pobytu również nie, choć przypuszczamy, że mieszka i pracuje na południe od rzeki, w rejonie Wielkiego Londynu. Wiemy natomiast, czym się zajmuje na co dzień.
Jastrząb otworzył teczkę opatrzoną klauzulą „Ściśle tajne”.
2
– Zdałeś egzamin na sierżanta czy już do końca życia będziesz detektywem konstablem? – zapytał ojciec Williama.
Z miny Williama niczego nie dało się wyczytać. Była niewzruszona, jakby stał naprzeciwko wybitnego radcy królewskiego w miejscu dla świadka.
– Pewnego dnia pański syn zostanie komisarzem – oznajmiła Beth, uśmiechając się ciepło do przyszłego teścia.
– Wciąż czekam na wyniki egzaminu – westchnął William i mrugnął do narzeczonej.
– Jestem przekonana, że zdałeś celująco, mój drogi – włączyła się jego matka. – Ale gdyby do takiego egzaminu przystąpił twój ojciec, to jego wyniku wcale nie byłabym pewna.
– Akurat z tym wszyscy możemy się zgodzić – przyznała Grace.
– Werdykt w tej sprawie został wydany bezpodstawnie. Nie przedstawiono żadnych dowodów ani faktów na jego uzasadnienie – oznajmił sir Julian. Wstał z krzesła i zaczął krążyć po pokoju. – Powiedz mi, jaką formę ma ten egzamin – poprosił, trzymając się za klapy marynarki, jakby zwracał się do sędziów przysięgłych, którzy jeszcze nie podjęli decyzji.
– Składa się z trzech części. Sprawność fizyczna: trzeba przebiec pięć mil w czasie nieprzekraczającym czterdziestu minut.
– Szanse, że bym temu podołał, są niewielkie – ocenił sir Julian, który wciąż się przechadzał po pokoju.
– Samoobrona. W tej części ledwie sobie poradziłem.
– Ja też raczej nie miałbym na co liczyć – podsumował sir Julian. – Chyba że przyszłoby mi odpierać atak słowny, nie fizyczny.
– Na koniec trzeba przepłynąć trzy długości basenu w mundurze z pałką w ręce wystawioną nad wodę.
– Już na samą myśl o tym robi mi się słabo – powiedziała Grace.
– Jak dotąd twój ojciec zawiódł we wszystkich trzech kategoriach – zawyrokowała matka. – A zatem z całą pewnością musiałby spędzić resztę życia w służbie patrolowej w randze konstabla.
– Czy w policji intelekt wzbudza czyjekolwiek zainteresowanie? – zapytał sir Julian, zatrzymując się przed członkami rodziny. – Czy liczy się wyłącznie, kto wykona najwięcej pompek?
William nie zdradzał, że w rzeczywistości żadnego sprawdzianu kondycji fizycznej nie było i tylko drażni się z ojcem. Postanowił nie wybawiać starszego pana z opresji.
– Potem trzeba zaliczyć testy praktyczne, tato. Jestem niezmiernie ciekaw, czy z nimi poradziłbyś sobie lepiej.
– Jestem gotowy poddać się próbie – oznajmił sir Julian i ponownie ruszył na przechadzkę po pokoju.
– Musisz się stawić w trzech miejscach popełnienia przestępstwa, żeby egzaminatorzy mogli zaobserwować, jak zareagujesz w różnych okolicznościach. W pierwszym teście wypadłem całkiem nieźle. Trzeba było zmierzyć zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu u kierowcy, który przyczynił się do niegroźnej kolizji. Wynik testu był bursztynowy, nie czerwony, co wskazuje, że przed zdarzeniem spożywał alkohol, ale limit nie został przekroczony.
– Zatrzymałeś go? – zapytała Grace.
– Nie, wypuściłem, udzieliwszy pouczenia.
– Dlaczego? – zapytał sir Julian.
– Dlatego że wynik badania mieścił się w dopuszczalnej normie, a z danych w centralnym komputerze policyjnym wynikało, że kierowca ma czyste konto. Gdybym go zatrzymał, mógłby stracić pracę.
– Jesteś mięczakiem – stwierdził sir Julian. – Co dalej?
– Musiałem interweniować w związku z napadem na sklep jubilerski. Jeden z pracowników krzyczał, a kierownik doznał wstrząsu. Uspokoiłem ich obu, nim wezwałem pomoc przez radio, po czym ogrodziłem miejsce zdarzenia i czekałem na przybycie wsparcia.
– Moim zdaniem do tej pory doskonale sobie poradziłeś – oceniła matka.
– Też mi się tak zdawało, zanim stanąłem na czele oddziału młodych policjantów, którzy zabezpieczali marsz protestacyjny zwolenników rozbrojenia jądrowego. W pewnej chwili zaczął się wymykać spod kontroli.
– Co się stało? – zainteresowała się siostra Williama.
– Wygląda na to, że nie zareagowałem wystarczająco spokojnie, kiedy uczestnik protestu nazwał jednego z funkcjonariuszy z mojej ekipy faszystowskim draniem.
– Trudno mi sobie wyobrazić, jak mnie by nazwał – skomentował sir Julian.
– Albo jak byś zareagował – dodała Marjorie.
Wszyscy się roześmiali, z wyjątkiem Beth, która chciała wiedzieć, jak się zachował William.
– Kopnąłem go w jaja.
– Co zrobiłeś?! – krzyknęła matka.
– Właściwie tylko wyciągnąłem pałkę, ale zeznał na komisariacie zupełnie co innego. Niestety w raporcie nie opisałem rzeczywistego przebiegu zdarzenia.
– Nie mogę udawać, że wypadłbym lepiej – powiedział sir Julian i opadł na krzesło.
– Spójrzmy prawdzie w oczy, ojcze – zwrócił się do niego William, podając mu filiżankę kawy. – Zamknąłbyś w areszcie pijanego kierowcę, kierownikowi sklepu i jego asystentowi powiedziałbyś, żeby przestali histeryzować, i bez wątpienia kopnąłbyś po raz drugi protestującego w jaja. Za przeproszeniem, mamo.
– Powiedziałeś, że egzamin składał się z trzech części – przypomniał sir Julian, starając się dojść do siebie.
– Trzecia część jest sprawdzianem pisemnym.
– W takim razie wciąż mam szansę.
– Musisz odpowiedzieć na sześćdziesiąt pytań w ciągu dziewięćdziesięciu minut. – William, zanim zaczął przepytywać ojca, wypił łyk kawy i rozparł się na krześle. – Czy gdybyś zerwał dzikie żonkile w ogrodzie sąsiada, a następnie podarował je swojej żonie, to któreś z was dopuściłoby się czynu niedozwolonego?
– Z całą pewnością mąż jest winien kradzieży – stwierdził sir Julian. – Żona wiedziała, że wziął żonkile z ogrodu sąsiada?
– Tak, nawet przy tym była – odpowiedział William.
– W takim razie zawiniła poprzez przyjęcie skradzionych dóbr. Sprawa oczywista i zamknięta.
– Nie zgadzam się, wysoki sądzie – wtrąciła się Grace, wstając z miejsca. – Uważam, że słowo „dzikie” ma w tym wypadku kluczowe znaczenie. Jeśli wszystkie zainteresowane strony wiedziały, że były to kwiaty dziko rosnące, bo nie zostały posadzone przez sąsiada, mój klient miał prawo je zerwać.
– Takiej odpowiedzi udzieliłem – powiedział William. – I okazuje się, że Grace i ja mamy rację.
– Daj mi jeszcze jedną szansę – poprosił sir Julian, udając, że poprawia togę.
– W jakim wieku młoda osoba jest odpowiedzialna za popełnienie przestępstwa? Ośmiu, dziesięciu, czternastu czy siedemnastu lat?
– Dziesięciu – odpowiedziała Grace, zanim ich ojciec zdążył się odezwać.
– Kolejna właściwa odpowiedź – pochwalił ją William.
– Przyznaję, że rzadko bronię nieletnich – rzekł sir Julian.
– Tylko dlatego, że nie stać ich na wygórowane honorarium dla ciebie – zauważyła Grace.
– A tobie, Grace, zdarzyło się bronić osoby nieletniej? – zapytała matka, zanim William zdążył powrócić do przepytywania sir Juliana.
– Tak, zupełnie niedawno. W zeszłym tygodniu reprezentowałam małoletniego sprawcę kradzieży w sklepie w Balham.
– Ani przez chwilę nie wątpię, że dzięki tobie uniknął kary, bo oznajmiłaś, że pochodzi z ubogiej rodziny i że ojciec regularnie go bije.
– Ją – poprawiła Grace. – Ojciec tej dziewczynki wyprowadził się z rodzinnego domu wkrótce po jej narodzinach, pozostawiając wychowywanie trójki dzieci na barkach żony, która musiała pracować w dwóch miejscach.
– Taka sprawa nigdy nie powinna trafić do sądu – powiedziała matka Williama.
– Masz rację, mamo. I nie trafiłaby, gdyby dziewczynka nie została przyłapana w lokalnym supermarkecie na kradzieży najlepszych kawałków mięsa, które schowała w torbie wyłożonej folią aluminiową, żeby bez wzbudzania czujnika antykradzieżowego się stamtąd wymknąć. Następnie oddaliła się o mniej więcej sto metrów od sklepu i sprzedała mięso pozbawionemu skrupułów miejscowemu rzeźnikowi.
– Jaką decyzję podjął sąd? – zapytała Marjorie.
– Rzeźnika ukarał wysoką grzywną, a dziecko otrzymało opiekę. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że tej doświadczonej przez los dziewczynki nie wychowywali kochający rodzice z klasy średniej w wygodnym, wiejskim domu w Kent i że nigdy nie oddaliła się od własnych drzwi na więcej niż milę. Nie wiedziała nawet, że przez miasto, w którym się urodziła, przepływa rzeka.
– Wysoki sądzie, czy powinienem zostać uznany za winnego, tylko dlatego że próbowałem zapewnić moim dzieciom przyzwoity start w życiu? – zapytał sir Julian. – Czy mam jeszcze jedną szansę, zanim egzaminatorzy odprawią mnie z kwitkiem?
– Pozwól mu na pocieszenie jeszcze raz spróbować – wstawiła się za mężem Marjorie.
– Właściciel pubu wie, że niektórzy klienci palą marihuanę w piwnym ogródku – powiedział William. – Czy bierze udział w przestępstwie?
– Z całą pewnością tak – powiedział sir Julian. – Ponieważ zezwala na wykorzystywanie swoich pomieszczeń do konsumpcji substancji niedozwolonych.
– A jeśli jeden z klientów palących marihuanę poczęstuje skrętem znajomego, który tylko raz się zaciągnie, to także jest winny przestępstwa?
– Oczywiście. Ów klient jest winny zarówno posiadania, jak i udostępniania niedozwolonego narkotyku i powinien usłyszeć odpowiednie zarzuty.
– Istne szaleństwo – stwierdziła Grace.
– Zgadzam się – powiedział William. – Zwłaszcza że siły policyjne nie mają środków, by ścigać każde drobne wykroczenie.
– Wcale nie takie drobne – sprzeciwił się sir Julian. – W gruncie rzeczy jest to pierwszy krok do stoczenia się po równi pochyłej.
– A jeśli właściciel lub klient nie wiedzieli, że dopuszczają się czynu niedozwolonego? – zapytała Beth.
– Nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem – wyjaśnił sir Julian. – Gdyby było inaczej, każdy mógłby pozbawić życia kogoś, kto mu się akurat nasunął na myśl, i twierdzić, że nie wiedział, że to czyn zakazany.
– Uważam, że byłoby to dobre rozwiązanie – ożywiła się Marjorie. – Dawno temu mogłabym się wytłumaczyć brakiem znajomości prawa i uniknąć kary za zamordowanie męża. Właściwie przed popełnieniem zbrodni powstrzymywała mnie tylko świadomość, że będę go potrzebowała do obrony, gdy sprawa trafi do sądu.
Wszyscy się głośno roześmiali.
– Zapewniam cię, mamo, że połowa Rady Adwokackiej chętnie by się tego podjęła, a druga połowa wystąpiłaby w charakterze świadków obrony – powiedziała Grace.
– Niemniej jednak – wtrącił się sir Julian, przesuwając dłonią po zmarszczonym czole – chcę wiedzieć, czy tym razem miałem rację.
– Tak, ojcze. Ale nie zdziw się, jeśli marihuana zostanie zalegalizowana za mojego życia.
– Mam tylko nadzieję, że nie za mojego – powiedział poruszony sir Julian.
– Przypuszczam, że chociaż twój ojciec byłby bez szans i oblałby egzamin, ty go zdałeś – powiedziała Marjorie.
– Mimo kopnięcia protestującego w jaja – dodał sir Julian.
– Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczył William.
– Nie zdałeś czy nie kopnąłeś go w jaja? – zapytał ojciec.
Znów rozległ się gromki śmiech.
– Masz rację, Marjorie – powiedziała Beth, przychodząc na ratunek narzeczonemu. – Od przyszłego poniedziałku William będzie detektywem sierżantem Warwickiem.
Sir Julian jako pierwszy wstał i uniósł kieliszek.
– Gratulacje, mój chłopcze – powiedział. – Pierwszy szczebel na wysokiej drabinie kariery pokonany.
– Pierwszy szczebel pokonany – powtórzyli pozostali członkowie rodziny i na stojąco wznieśli toast.
– Ile szczebli brakuje ci do inspektora? – zapytał sir Julian, zanim usiadł.
– Daj spokój, ojcze – odezwała się Grace. – Bo powiem wszystkim, jak się o tobie wyraził sędzia, podsumowując twoją ostatnią sprawę.
– Zgorzkniały, podstarzały ramol.
– Trafił swój… – zareagowali chórem wszyscy czworo.
– Jaki następny krok masz przed sobą, mój chłopcze? – zapytał sir Julian, starając się opanować.
– Jastrząb zamierza wywołać trzęsienie ziemi w naszym wydziale. Politycy w końcu przyjęli do wiadomości, że kraj stoi w obliczu poważnego problemu narkotykowego.
– Na ile jest poważny? – zapytała Marjorie.
– Ponad dwa miliony ludzi w Wielkiej Brytanii regularnie pali marihuanę. Kolejne czterysta tysięcy wciąga kokainę. Wśród nich znajdują się nawet niektórzy nasi znajomi, na przykład sędzia, chociaż on robi to tylko w weekendy. Co gorsza, mamy zarejestrowanych ponad ćwierć miliona osób uzależnionych od heroiny, które obecnie w znacznej mierze przyczyniają się do ogromnego przeciążenia publicznej służby zdrowia.
– Jeśli rzeczywiście taka jest sytuacja – powiedział sir Julian – to znaczy, że jacyś dranie zbijają fortunę kosztem uzależnionych.
– Niektórzy z czołowych baronów narkotykowych dosłownie miliony, a młodzi dilerzy – część z nich to jeszcze uczniowie – wyciągają nawet sto funtów dziennie, czyli więcej niż mój komendant. O sobie, skromnym detektywie sierżancie, nie wspomnę.
– Przy takich kwotach twoi mniej solidni koledzy mogliby ulec pokusie i skorzystać z okazji – zauważył sir Julian.
– Nie. Komendant Hawksby ma na ten temat swoje zdanie. W jego mniemaniu nieuczciwy gliniarz jest bardziej zdemoralizowany niż przestępca.
– I ma rację – przyznał sir Julian.
– Jak w takim razie zamierza rozwiązać problemem narkotyków? – zapytała Grace.
– Komisarz powierzył mu zadanie powołania elitarnej sekcji, której jedynym celem będzie wytropienie i unieszkodliwienie pewnego konkretnego barona narkotykowego. Rejonowe służby do walki z przestępczością narkotykową będą się koncentrować na łańcuchu dostaw, natomiast ulicznymi handlarzami i użytkownikami – którzy popełniają inne przestępstwa, na przykład dopuszczają się rozboju czy kradzieży w celu zdobycia środków na narkotyki – będą się zajmować lokalne jednostki policji.
– Ostatnio broniłam kilku takich – powiedziała Grace. – Zdesperowane, żałosne istoty, których jedynym celem w życiu jest zdobycie kolejnej działki. Jak długo trzeba jeszcze czekać, aż władze zrozumieją, że dla wielu takich osób jest to problem natury medycznej i nie wszyscy uzależnieni powinni być traktowani jak przestępcy?
– Ale przecież to są przestępcy – zaprotestował jej ojciec. – Trzeba ich zamykać, a nie się z nimi pieścić. Poczekaj, aż włamią ci się do domu, wtedy zmienisz zdanie.
– Już dwukrotnie miałyśmy włamanie – powiedziała Grace.
– Prawdopodobnie zrobił to ktoś, kto nie może utrzymać się w pracy. Uzależnieni zaczynają od okradania własnych rodziców, potem przyjaciół, a potem każdego, kto zostawi otwarte okno – włączył się William. – Kiedyś podczas służby w terenie aresztowałem młodocianego, który miał w mieszkaniu tuzin telewizorów, dziesiątki różnych urządzeń elektrycznych, obrazy, zegarki, a nawet tiarę. Trzeba też pamiętać o paserach, którzy zbijają niezłą fortunę. Otwierają tak zwane lombardy dla klientów, którzy nigdy nie wrócą po zastawiony tam przedmiot.
– Rzeczywiście ich zamykacie? – zapytała Beth.
– Robimy to, ale są jak karaluchy. Złapiesz jednego, a z zakamarków wyłazi kilka następnych. Branża narkotykowa ma obecnie zasięg międzynarodowy, na taką skalę jak przemysł naftowy, metalurgiczny czy bankowość. Gdyby niektóre z największych karteli miały obowiązek ujawniać swoje roczne zyski, nie tylko znalazłyby się w pierwszej setce spółek giełdowych, ale do państwowej kasy mogłyby dodatkowo popłynąć miliardowe podatki.
– Być może nadszedł czas rozważyć legalizację niektórych narkotyków – powiedziała Grace.
– Po moim trupie! – oburzył się sir Julian.
– Obawiam się, że będzie o wiele więcej trupów, jeśli tego nie zrobimy – dodał William.
Sir Julian milczał przez chwilę, co wykorzystała Marjorie.
– Dzięki Bogu, że mieszkamy w Shoreham – powiedziała.
– Zapewniam cię, mamo, że w Shoreham jest więcej handlarzy narkotyków niż policjantów drogówki.
– Jaki plan na rozwiązanie tego problemu ma Jastrząb? – dociekał sir Julian.
– Odciąć głowę potworowi, który ma kontrolę nad połową dilerów w Londynie.
– Dlaczego w takim razie go po prostu nie aresztujecie?
– Pod jakim zarzutem? Ponadto nawet nie wiemy, jak on wygląda. Nie znamy jego prawdziwego imienia i nazwiska ani miejsca zamieszkania. W swoim środowisku jest znany jako Żmija, ale jeszcze się nam nie udało zlokalizować jego nory, a co dopiero mówić o…
– Jak tam wasze plany ślubne, Beth? – zapytała Marjorie, żeby zmienić temat. – Ustaliliście w końcu datę?
– Niestety nie – odpowiedział William.
– Tak, już uzgodniliśmy termin – oznajmiła Beth.
– Doskonale, że mnie o tym poinformowałaś – mruknął William. – Miejmy nadzieję, że tego dnia nie jestem na służbie albo, co gorsza, nie występuję w sądzie w charakterze świadka, próbując doprowadzić do wyroku skazującego dla zatwardziałego przestępcy, którego broni mój zbyt wysoko opłacany ojciec.
– W takim razie rozprawa zakończy się przed obiadem – zapewnił sir Julian – i obaj zdążymy na czas.
– Chciałabym prosić was o przysługę – zwróciła się Beth do Marjorie, ignorując ich obu.
– Oczywiście z przyjemnością pomożemy – podchwyciła Marjorie.
– Ponieważ mój ojciec spędził kilka lat w więzieniu, a my…
– Pomyłka sądowa, która została słusznie uchylona – wtrąciła Grace.
– …dopiero niedawno znaleźliśmy miejsce, w którym chcemy zamieszkać – ciągnęła Beth – zastanawiałam się, czy moglibyśmy się pobrać w waszym, to znaczy tutejszym kościele?
– Gdzie Marjorie i ja braliśmy ślub – dodał sir Julian. – Nie przychodzi mi na myśl nic, co mogłoby mi sprawić większą przyjemność.
– Doprawdy? A co powiesz na to, żeby Miles Faulkner trafił do więzienia na cztery lata – podsunął William – a jednocześnie Booth Watson, radca królewski, został usunięty z Rady Adwokackiej?
Sir Julian przez jakiś czas milczał.
– Będę musiał poprosić sędziego o przerwę i prawdopodobnie rozważyć zmianę zarzutu.
– A co ty na to, Grace? – zapytał William.
– Chciałabym móc poślubić moją partnerkę w tutejszym kościele.
(…)
Jeffrey Archer „Ukryte na widoku”
Tłumaczenie: Justyna Zgierska
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 312
Opis: To nie jest powieść detektywistyczna, to jest opowieść o detektywie… William Warwick, znany już czytelnikom z tomu „Nic bez ryzyka”, otrzymuje awans na detektywa sierżanta i wraz z inspektorem Lamontem zostaje przeniesiony do wydziału antynarkotykowego. Elitarna komórka, do której trafiają, ma jeden cel: schwytanie tajemniczego barona narkotykowego. Jednocześnie William wraz ze swoją narzeczoną Beth przygotowują się do ślubu. Nie spodziewają się jednak, jaka niespodzianka czeka ich przy ołtarzu. Pętla wokół siatki przestępczej rozbudowanej na skalę, z jaką dotychczas londyńska policja nie miała do czynienia, stopniowo się zaciska. Ostatecznie ekipa specjalna Williama, wykorzystując to, co ukryte na widoku, zastawia wymyśloną przez niego pułapkę…
TweetKategoria: fragmenty książek