W pogoni za tajemniczym baronem narkotykowym. Przeczytaj fragment powieści „Ukryte na widoku” Jeffreya Archera

5 listopada 2021

„Ukryte na widoku” to drugi tom nowej serii powieściowej Jeffreya Archera o detektywie Williamie Warwicku. Postać ta znana już była czytelnikom pisarza. Po raz pierwszy bohater pojawił się bowiem w dość nietypowy sposób w serii „Kroniki rodziny Cliftonów”. „Sukces 'Kronik rodziny Cliftonów’ był szokiem. To oparta na mnie historia pisarza Harry’ego Cliftona. Pisał on książki o człowieku nazwiskiem William Warwick. Czytelnicy pisali do mnie z całego świata: 'Chcemy, żebyś napisał powieść o Williamie Warwicku’. Więc zdecydowałem, że spróbuję to zrobić, ale inaczej, ponieważ jest tak wiele historii kryminalnych. Postanowiłem więc, że napiszę opowieść o detektywie, a nie o zbrodniach” – tłumaczy Archer. Tak zrodził się pomysł na osobną serię o Williamie Warwicku. Autor zamierza prześledzić jego drogę od początku kariery w policji aż osiągnie stanowisko komisarza. Każda z powieści to osobna historia, każda też dotyczy innego rodzaju przestępstwa. W pierwszym tomie, „Nic bez ryzyka”, chodziło o kradzież bezcennego dzieła sztuki. W drugim tomie, pt. „Ukryte na widoku”, bohater próbuje schwytać tajemniczego barona narkotykowego. Poniżej możecie przeczytać pierwsze dwa rozdziały książki, która trafiła do sprzedaży nakładem Domu Wydawniczego Rebis.

1

14 KWIET­NIA 1986

Sie­dzieli we czwórkę przy stole wpa­trzeni w kosz upo­min­kowy.

– Dla kogo to jest? – zapy­tał komen­dant.

Wil­liam prze­czy­tał odręczną dedy­ka­cję na bile­ciku: „Dla pana komen­danta Hawksby’ego z powin­szo­wa­niami z oka­zji uro­dzin”.

– Lepiej go roz­pa­kuj, detek­ty­wie kon­sta­blu War­wick – zachę­cił go Jastrząb, pro­stu­jąc się na krze­śle.

Wil­liam wstał, roz­piął dwa skó­rzane paski i uniósł wieko pokaź­nego wikli­no­wego kosza wypeł­nio­nego arty­ku­łami, które jego ojciec nazwałby fry­ka­sami.

– Naj­wy­raź­niej ktoś doce­nia naszą pracę – zauwa­żył detek­tyw główny inspek­tor Lamont, wyj­mu­jąc z kosza butelkę szkoc­kiej whi­sky, zachwy­cony, że to black label.

– Zna też nasze upodo­ba­nia – zauwa­żył komen­dant, się­ga­jąc do wnę­trza kosza po pudełko cygar Mon­te­cri­sto, które poło­żył na stole przed sobą. – Teraz ty, detek­tyw kon­stabl Roy­croft – dodał, obra­ca­jąc w pal­cach kubań­skie cygaro.

Jac­kie powoli odsu­nęła deko­ra­cyjne wiórki, spod któ­rych wyło­nił się sło­iczek z foie gras – rary­ta­sem zde­cy­do­wa­nie nie na jej kie­szeń.

– Twoja kolej, detek­ty­wie kon­sta­blu War­wick – dyry­go­wał komen­dant.

Wil­liam poszpe­rał w koszu i natra­fił na butelkę oliwy z Umbrii. Wie­dział, że Beth się na niej pozna. Już miał wró­cić na swoje miej­sce, gdy zauwa­żył nie­wielką kopertę zaadre­so­waną do komen­danta Hawksby’ego, kawa­lera Queen’s Police Medal, z dopi­skiem „Do rąk wła­snych”. Się­gnął po nią i oddał ją sze­fowi.

Hawksby otwo­rzył kopertę i wyjął kar­to­nik. Z jego kamien­nej twa­rzy trudno było cokol­wiek wyczy­tać, ale ano­ni­mowe życze­nia mówiły same za sie­bie: „Wię­cej szczę­ścia następ­nym razem, panie komen­dan­cie”.

Kar­to­nik krą­żył z rąk do rąk. Uśmiech na twa­rzach obec­nych ustę­po­wał miej­sca ponu­rym minom, a przed chwilą wybrane pre­zenty w oka­mgnie­niu zna­la­zły się z powro­tem w koszu.

– Wie­cie, co jest w tym naj­gor­sze? – ode­zwał się komen­dant. – Że dziś naprawdę mam uro­dziny.

– Na tym nie koniec – włą­czył się Wil­liam, który opo­wie­dział o swo­jej roz­mo­wie z Mile­sem Faulk­ne­rem w Fit­zmo­lean Museum wkrótce po odsło­nię­ciu obrazu Rubensa Zdję­cie Chry­stusa z krzyża.

– Gdyby ten Rubens oka­zał się fał­szywy – powie­dział Lamont – to mogli­by­śmy aresz­to­wać Faulk­nera i ponow­nie skie­ro­wać jego sprawę do Old Bailey, a wtedy sędzia Nourse uchy­liłby zastrze­że­nie „w zawie­sze­niu” z wyroku, który wydał, i naj­bliż­sze cztery lata Faulk­ner spę­dziłby w wię­zie­niu.

– Naj­chęt­niej tak bym zro­bił – przy­znał Hawksby. – Ale gdyby się oka­zało, że to ory­gi­nał, to Faulk­ner po raz drugi zro­biłby z nas głup­ców i wysta­wił na publiczne pośmie­wi­sko.

Kolejne pyta­nie komen­danta zasko­czyło Wil­liama.

– Prze­strze­głeś swoją narze­czoną, że Rubens może być fal­sy­fi­ka­tem?

– Nie, sir. Posta­no­wi­łem nie mówić o tym Beth do czasu, aż pan zde­cy­duje o naszych dal­szych dzia­ła­niach.

– To dobrze. I niech tak zosta­nie. W ten spo­sób zyskamy tro­chę czasu na prze­my­śle­nie kolej­nego ruchu, ponie­waż jeśli mamy przy­skrzy­nić tego prze­klę­tego szu­brawca, musimy zacząć rozu­mo­wać jak on. A teraz niech mi to znik­nie z oczu – zażą­dał, wska­zu­jąc na kosz. – I dopil­nuj­cie, żeby wpi­sali go do reje­stru łapó­wek, ale dopiero po zba­da­niu odci­sków pal­ców. Nie spo­dzie­wam się jed­nak, żeby spe­cja­li­sta od dak­ty­lo­sko­pii oprócz naszych zna­lazł jesz­cze inne, chyba że Bogu ducha win­nego eks­pe­dienta z Har­rodsa.

Wil­liam zaniósł wikli­nowy kosz do sąsied­niego pokoju i popro­sił Angelę, sekre­tarkę komen­danta, o prze­ka­za­nie go do działu D705 w celu pobra­nia odci­sków pal­ców. Nie uszło jego uwagi, że była nieco roz­cza­ro­wana.

– Liczy­łam na sos żura­wi­nowy – przy­znała.

Po kilku minu­tach Wil­liam wró­cił do gabi­netu szefa i zdzi­wił się na widok pozo­sta­łych człon­ków zespołu bęb­nią­cych dłońmi w stół.

– Usiądź, detek­ty­wie sier­żan­cie War­wick – zwró­cił się do niego komen­dant.

– Teraz dla odmiany Chó­rzy­ście ode­brało mowę – sko­men­to­wał Lamont.

– Nie na długo – zapew­niła Jac­kie i wszy­scy się roze­śmiali.

– Chce­cie usły­szeć naj­pierw dobrą czy złą nowinę? – zapy­tał komen­dant, gdy się uspo­ko­ili.

– Naj­pierw dobrą – popro­sił Lamont. – Bo mój naj­śwież­szy raport o prze­myt­ni­kach dia­men­tów się wam nie spodoba.

– Niech zgadnę… – Hawksby zawie­sił głos. – Zorien­to­wali się, że nad­cho­dzisz, i wszy­scy ucie­kli?

– Nie­stety gorzej. Nawet się nie poja­wili, podob­nie jak prze­syłka z dia­men­tami, a ja spę­dzi­łem cały wie­czór z dwu­dzie­stoma uzbro­jo­nymi po zęby funk­cjo­na­riu­szami, wpa­tru­jąc się w morze. Więc przy­da­dzą mi się dobre wie­ści, sir.

– Z pew­no­ścią wie­cie, że detek­tyw kon­stabl War­wick zdał egza­min na sier­żanta, mimo że poczę­sto­wał kop­nia­kiem jed­nego z uczest­ni­ków pro­te­stu prze­ciwko broni jądro­wej w…

– Nic takiego nie zro­bi­łem – obru­szył się Wil­liam. – Ja go tylko uprzej­mie popro­si­łem, żeby się uspo­koił.

– Czego egza­mi­na­tor nie wziął pod uwagę ze względu na dobrą opi­nię, jaką się cie­szy Chó­rzy­sta.

– A złe wie­ści? – zapy­tał Wil­liam.

– Jako świeżo upie­czony detek­tyw sier­żant zosta­jesz prze­nie­siony do wydziału anty­nar­ko­ty­ko­wego.

– Lepiej, że ty, a nie ja – wtrą­cił Lamont z wes­tchnie­niem.

– Jed­nakże komi­sarz roz­trop­nie uznał, że zwy­cię­skiej dru­żyny nie powinno się roz­bi­jać – kon­ty­nu­ował komen­dant – a wobec tego od początku naj­bliż­szego mie­siąca obaj dołą­czy­cie do tego wydziału jako człon­ko­wie eli­tar­nej komórki anty­nar­ko­ty­ko­wej.

– Ja rezy­gnuję! – oznaj­mił Lamont, zry­wa­jąc się na równe nogi na znak nie­szcze­rego pro­te­stu.

– Nie­słusz­nie, Bruce. Zostało ci tylko osiem­na­ście mie­sięcy do eme­ry­tury, a jako szef nowej sek­cji otrzy­masz awans na detek­tywa nad­in­spek­tora.

Ta wia­do­mość wywo­łała drugą falę entu­zja­stycz­nego bęb­nie­nia w stół.

– Sek­cja ma funk­cjo­no­wać nie­za­leż­nie od ist­nie­ją­cych zespo­łów anty­nar­ko­ty­ko­wych. Jako samo­dzielna komórka będzie miała tylko jeden cel, do któ­rego przejdę za chwilę. Naj­pierw chcę ogło­sić, że do naszej ekipy dołą­czy nowy detek­tyw kon­stabl, który może nawet przy­ćmić naszego Chó­rzy­stę.

– Chcia­ła­bym to zoba­czyć! – oży­wiła się Jac­kie.

– Nie będziesz musiała długo cze­kać. Za kilka minut się tutaj zjawi. Ma godny podziwu życio­rys: stu­dio­wał prawo w Cam­bridge, gdzie jako czło­nek osady wio­ślar­skiej zdo­był nagrodę w zawo­dach nie­bie­skich óse­mek.

– Zwy­cię­skiej? – zapy­tał Wil­liam.

– Dwa lata z rzędu – odpo­wie­dział Jastrząb.

– W takim razie może powi­nien zacią­gnąć się do poli­cji rzecz­nej – pod­su­nął Wil­liam. – O ile dobrze pamię­tam, zawody nie­bie­skich roz­gry­wane są mię­dzy Put­ney a Mor­tlake, więc wró­ciłby do służby patro­lo­wej w tere­nie.

Jego słowa wywo­łały kolejną serię bęb­nie­nia w blat stołu.

– Z pew­no­ścią się prze­ko­nasz, że rów­nie dobrze radzi sobie na lądzie – oświad­czył komen­dant, gdy uci­chła owa­cja. – Ma na swoim kon­cie trzy lata służby w Regio­nal­nym Wydziale Kry­mi­nal­nym w Craw­ley. Ale jest jesz­cze coś, o czym powi­nie­nem był wspo­mnieć wcze­śniej…

Jastrzę­biowi prze­rwało ener­giczne puka­nie do drzwi.

– Pro­szę – powie­dział.

Drzwi się otwo­rzyły i do gabi­netu wszedł wysoki, przy­stojny, młody męż­czy­zna. Wyglą­dał, jakby przy­był pro­sto z planu popu­lar­nego serialu poli­cyj­nego, a nie z Regio­nal­nego Wydziału Kry­mi­nal­nego.

– Dzień dobry, sir – przy­wi­tał się. – Mel­duje się detek­tyw kon­stabl Paul Adaja. Powie­dziano mi, żebym się tu zgło­sił.

– Pro­szę usiąść, detek­ty­wie kon­sta­blu Adaja – zapro­sił go Jastrząb. – Przed­sta­wię cię człon­kom zespołu.

Wil­liam uważ­nie obser­wo­wał twarz Lamonta, na któ­rej nie było śladu uśmie­chu, gdy wymie­niał uścisk dłoni z Adają. W ramach swo­jej stra­te­gii Metro­po­li­talna Służba Poli­cyjna, Met, podej­mo­wała próby zwer­bo­wa­nia więk­szej liczby funk­cjo­na­riu­szy pocho­dzą­cych z mniej­szo­ści etnicz­nych, ale do tej pory rów­nie nie­sku­teczne jak próby aresz­to­wa­nia prze­myt­ni­ków dia­men­tów. Wil­liam się zasta­na­wiał, dla­czego ktoś taki jak Paul zde­cy­do­wał się wstą­pić do sił poli­cyj­nych i z jakiego powodu tak bar­dzo mu zależy, żeby jak naj­prę­dzej zna­leźć się w zespole.

– Spo­tka­nia wyż­szych rangą śled­czych naszego wydziału odby­wają się w każdy ponie­dzia­łek rano – wyja­śnił mu komen­dant. – Służą wymia­nie infor­ma­cji o postę­pach w docho­dze­niach w poważ­niej­szych spra­wach, które pro­wa­dzimy.

– Albo o ich braku – mruk­nął Lamont.

– Przejdźmy dalej – kon­ty­nu­ował Jastrząb, pozo­sta­wia­jąc tę uwagę bez komen­ta­rza. – Mamy nowe wia­do­mo­ści na temat Faulk­nera?

– Ponow­nie skon­tak­to­wała się ze mną jego żona Chri­stina – powie­dział Wil­liam. – Popro­siła o spo­tka­nie.

– Ach tak. Czyżby miała jakieś infor­ma­cje?

– Nie, sir. Nie mam poję­cia, czego chce, ale nie ukrywa, że tak jak my pra­gnie zoba­czyć swego męża za krat­kami. Nie sądzę jed­nak, żeby zapra­szała mnie na her­batę do Ritza tylko po to, żeby skosz­to­wać ich bułe­czek z maślaną śmie­taną.

– Pani Faulk­ner będzie dosko­nale poin­for­mo­wana o wszel­kich innych dzia­ła­niach prze­stęp­czych swego męża, o któ­rych warto by wie­dzieć zawczasu – powie­dział Lamont. – Nie­mniej nie ufał­bym tej kobie­cie ani tro­chę.

– Ja też nie – przy­znał Hawksby. – Ale gdy­bym miał wybie­rać mię­dzy Faulk­ne­rem a jego żoną, ją uznał­bym za mniej­sze zło. Choć tylko o krztynę.

– Zawsze mogę nie przy­jąć zapro­sze­nia.

– O tym nie ma mowy – zapro­te­sto­wał Lamont. – Być może ni­gdy nie nada­rzy się nam lep­sza oka­zja do zamknię­cia Faulk­nera. Nie zapo­mi­najmy też, że z uwagi na wyrok w zawie­sze­niu trafi do wię­zie­nia na co naj­mniej cztery lata za każde, nawet naj­mniejsze wykro­cze­nie.

– To prawda – potwier­dził Jastrząb. – Ale detek­ty­wie sier­żan­cie War­wick, możesz być pewien, że Faulk­ner będzie nas obser­wo­wał z taką samą uwagą jak my jego. Co wię­cej, z całą pew­no­ścią zatrudni pry­wat­nego detek­tywa, który będzie pil­no­wał jego żony przez okrą­głą dobę, aż do osta­tecz­nego zakoń­cze­nia pro­ce­dury roz­wo­do­wej. A zatem her­bata u Ritza jest do zaak­cep­to­wa­nia, nato­miast obiad wyklu­czony. Czy wyra­zi­łem się jasno?

– Jak naj­bar­dziej, sir. Jestem pewien, że Beth byłaby takiego samego zda­nia.

– I ni­gdy nie zapo­mi­naj, że prze­ję­zy­cze­nia pani Faulk­ner są zawsze dobrze wyćwi­czone. W dodatku ona dosko­nale wie, że wszystko, co ci powie, słowo w słowo powtó­rzysz po powro­cie do Yardu.

– Praw­do­po­dob­nie jesz­cze zanim kie­rowca dowie­zie ją do apar­ta­mentu przy Eaton Squ­are – dodał Lamont.

– Dobrze. Wróćmy do bie­żą­cego tematu. Jest kilka spraw, które będziesz musiał prze­ka­zać następcy w wydziale do spraw dzieł sztuki i anty­ków, zanim zaj­miesz się nowymi zada­niami.

– Przed przyj­ściem detek­tywa kon­sta­bla Adai miał nam pan wyja­śnić, sir, czym się będzie róż­nić nowa sek­cja od już funk­cjo­nu­ją­cych zespo­łów do spraw prze­stęp­czo­ści nar­ko­ty­ko­wej.

– W tej chwili nie mogę powie­dzieć zbyt wiele, ale z całą pew­no­ścią zosta­nie wam wyzna­czony tylko jeden cel i nie będzie nim łapa­nie na ulicy pod­rzęd­nych dile­rów han­dlu­ją­cych mari­hu­aną.

Nagle wszyst­kich olśniło.

– Komi­sarz chce – kon­ty­nu­ował Jastrząb – żeby­śmy ziden­ty­fi­ko­wali prze­stępcę, któ­rego nazwi­ska nie znamy, zresztą miej­sca pobytu rów­nież nie, choć przy­pusz­czamy, że mieszka i pra­cuje na połu­dnie od rzeki, w rejo­nie Wiel­kiego Lon­dynu. Wiemy nato­miast, czym się zaj­muje na co dzień.

Jastrząb otwo­rzył teczkę opa­trzoną klau­zulą „Ści­śle tajne”.

2

– Zda­łeś egza­min na sier­żanta czy już do końca życia będziesz detek­ty­wem kon­sta­blem? – zapy­tał ojciec Wil­liama.

Z miny Wil­liama niczego nie dało się wyczy­tać. Była nie­wzru­szona, jakby stał naprze­ciwko wybit­nego radcy kró­lew­skiego w miej­scu dla świadka.

– Pew­nego dnia pań­ski syn zosta­nie komi­sa­rzem – oznaj­miła Beth, uśmie­cha­jąc się cie­pło do przy­szłego teścia.

– Wciąż cze­kam na wyniki egza­minu – wes­tchnął Wil­liam i mru­gnął do narze­czo­nej.

– Jestem prze­ko­nana, że zda­łeś celu­jąco, mój drogi – włą­czyła się jego matka. – Ale gdyby do takiego egza­minu przy­stą­pił twój ojciec, to jego wyniku wcale nie była­bym pewna.

– Aku­rat z tym wszy­scy możemy się zgo­dzić – przy­znała Grace.

– Wer­dykt w tej spra­wie został wydany bez­pod­staw­nie. Nie przed­sta­wiono żad­nych dowo­dów ani fak­tów na jego uza­sad­nie­nie – oznaj­mił sir Julian. Wstał z krze­sła i zaczął krą­żyć po pokoju. – Powiedz mi, jaką formę ma ten egza­min – popro­sił, trzy­ma­jąc się za klapy mary­narki, jakby zwra­cał się do sędziów przy­się­głych, któ­rzy jesz­cze nie pod­jęli decy­zji.

– Składa się z trzech czę­ści. Spraw­ność fizyczna: trzeba prze­biec pięć mil w cza­sie nie­prze­kra­cza­ją­cym czter­dzie­stu minut.

– Szanse, że bym temu podo­łał, są nie­wiel­kie – oce­nił sir Julian, który wciąż się prze­cha­dzał po pokoju.

– Samo­obrona. W tej czę­ści led­wie sobie pora­dzi­łem.

– Ja też raczej nie miał­bym na co liczyć – pod­su­mo­wał sir Julian. – Chyba że przy­szłoby mi odpie­rać atak słowny, nie fizyczny.

– Na koniec trzeba prze­pły­nąć trzy dłu­go­ści basenu w mun­du­rze z pałką w ręce wysta­wioną nad wodę.

– Już na samą myśl o tym robi mi się słabo – powie­działa Grace.

– Jak dotąd twój ojciec zawiódł we wszyst­kich trzech kate­go­riach – zawy­ro­ko­wała matka. – A zatem z całą pew­no­ścią musiałby spę­dzić resztę życia w służ­bie patro­lo­wej w ran­dze kon­sta­bla.

– Czy w poli­cji inte­lekt wzbu­dza czy­je­kol­wiek zain­te­re­so­wa­nie? – zapy­tał sir Julian, zatrzy­mu­jąc się przed człon­kami rodziny. – Czy liczy się wyłącz­nie, kto wykona naj­wię­cej pom­pek?

Wil­liam nie zdra­dzał, że w rze­czy­wi­sto­ści żad­nego spraw­dzianu kon­dy­cji fizycz­nej nie było i tylko drażni się z ojcem. Posta­no­wił nie wyba­wiać star­szego pana z opre­sji.

– Potem trzeba zali­czyć testy prak­tyczne, tato. Jestem nie­zmier­nie cie­kaw, czy z nimi pora­dził­byś sobie lepiej.

– Jestem gotowy pod­dać się pró­bie – oznaj­mił sir Julian i ponow­nie ruszył na prze­chadzkę po pokoju.

– Musisz się sta­wić w trzech miej­scach popeł­nie­nia prze­stęp­stwa, żeby egza­mi­na­to­rzy mogli zaob­ser­wo­wać, jak zare­agu­jesz w róż­nych oko­licz­no­ściach. W pierw­szym teście wypa­dłem cał­kiem nie­źle. Trzeba było zmie­rzyć zawar­tość alko­holu w wydy­cha­nym powie­trzu u kie­rowcy, który przy­czy­nił się do nie­groź­nej koli­zji. Wynik testu był bursz­ty­nowy, nie czer­wony, co wska­zuje, że przed zda­rze­niem spo­ży­wał alko­hol, ale limit nie został prze­kro­czony.

– Zatrzy­ma­łeś go? – zapy­tała Grace.

– Nie, wypu­ści­łem, udzie­liw­szy poucze­nia.

– Dla­czego? – zapy­tał sir Julian.

– Dla­tego że wynik bada­nia mie­ścił się w dopusz­czal­nej nor­mie, a z danych w cen­tral­nym kom­pu­te­rze poli­cyj­nym wyni­kało, że kie­rowca ma czy­ste konto. Gdy­bym go zatrzy­mał, mógłby stra­cić pracę.

– Jesteś mię­cza­kiem – stwier­dził sir Julian. – Co dalej?

– Musia­łem inter­we­nio­wać w związku z napa­dem na sklep jubi­ler­ski. Jeden z pra­cow­ni­ków krzy­czał, a kie­row­nik doznał wstrząsu. Uspo­ko­iłem ich obu, nim wezwa­łem pomoc przez radio, po czym ogro­dzi­łem miej­sce zda­rze­nia i cze­ka­łem na przy­by­cie wspar­cia.

– Moim zda­niem do tej pory dosko­nale sobie pora­dzi­łeś – oce­niła matka.

– Też mi się tak zda­wało, zanim sta­ną­łem na czele oddziału mło­dych poli­cjan­tów, któ­rzy zabez­pie­czali marsz pro­te­sta­cyjny zwo­len­ni­ków roz­bro­je­nia jądro­wego. W pew­nej chwili zaczął się wymy­kać spod kon­troli.

– Co się stało? – zain­te­re­so­wała się sio­stra Wil­liama.

– Wygląda na to, że nie zare­ago­wa­łem wystar­cza­jąco spo­koj­nie, kiedy uczest­nik pro­te­stu nazwał jed­nego z funk­cjo­na­riu­szy z mojej ekipy faszy­stow­skim dra­niem.

– Trudno mi sobie wyobra­zić, jak mnie by nazwał – sko­men­to­wał sir Julian.

– Albo jak byś zare­ago­wał – dodała Mar­jo­rie.

Wszy­scy się roze­śmiali, z wyjąt­kiem Beth, która chciała wie­dzieć, jak się zacho­wał Wil­liam.

– Kop­ną­łem go w jaja.

– Co zro­bi­łeś?! – krzyk­nęła matka.

– Wła­ści­wie tylko wycią­gną­łem pałkę, ale zeznał na komi­sa­ria­cie zupeł­nie co innego. Nie­stety w rapor­cie nie opi­sa­łem rze­czy­wi­stego prze­biegu zda­rze­nia.

– Nie mogę uda­wać, że wypadł­bym lepiej – powie­dział sir Julian i opadł na krze­sło.

– Spójrzmy praw­dzie w oczy, ojcze – zwró­cił się do niego Wil­liam, poda­jąc mu fili­żankę kawy. – Zamknął­byś w aresz­cie pija­nego kie­rowcę, kie­row­ni­kowi sklepu i jego asy­sten­towi powie­dział­byś, żeby prze­stali histe­ry­zo­wać, i bez wąt­pie­nia kop­nął­byś po raz drugi pro­te­stu­ją­cego w jaja. Za prze­pro­sze­niem, mamo.

– Powie­dzia­łeś, że egza­min skła­dał się z trzech czę­ści – przy­po­mniał sir Julian, sta­ra­jąc się dojść do sie­bie.

– Trze­cia część jest spraw­dzia­nem pisem­nym.

– W takim razie wciąż mam szansę.

– Musisz odpo­wie­dzieć na sześć­dzie­siąt pytań w ciągu dzie­więć­dzie­się­ciu minut. – Wil­liam, zanim zaczął prze­py­ty­wać ojca, wypił łyk kawy i roz­parł się na krze­śle. – Czy gdy­byś zerwał dzi­kie żon­kile w ogro­dzie sąsiada, a następ­nie poda­ro­wał je swo­jej żonie, to któ­reś z was dopu­ści­łoby się czynu nie­do­zwo­lo­nego?

– Z całą pew­no­ścią mąż jest winien kra­dzieży – stwier­dził sir Julian. – Żona wie­działa, że wziął żon­kile z ogrodu sąsiada?

– Tak, nawet przy tym była – odpo­wie­dział Wil­liam.

– W takim razie zawi­niła poprzez przy­ję­cie skra­dzio­nych dóbr. Sprawa oczy­wi­sta i zamknięta.

– Nie zga­dzam się, wysoki sądzie – wtrą­ciła się Grace, wsta­jąc z miej­sca. – Uwa­żam, że słowo „dzi­kie” ma w tym wypadku klu­czowe zna­cze­nie. Jeśli wszyst­kie zain­te­re­so­wane strony wie­działy, że były to kwiaty dziko rosnące, bo nie zostały posa­dzone przez sąsiada, mój klient miał prawo je zerwać.

– Takiej odpo­wie­dzi udzie­li­łem – powie­dział Wil­liam. – I oka­zuje się, że Grace i ja mamy rację.

– Daj mi jesz­cze jedną szansę – popro­sił sir Julian, uda­jąc, że popra­wia togę.

– W jakim wieku młoda osoba jest odpo­wie­dzialna za popeł­nie­nie prze­stęp­stwa? Ośmiu, dzie­się­ciu, czter­na­stu czy sie­dem­na­stu lat?

– Dzie­się­ciu – odpo­wie­działa Grace, zanim ich ojciec zdą­żył się ode­zwać.

– Kolejna wła­ściwa odpo­wiedź – pochwa­lił ją Wil­liam.

– Przy­znaję, że rzadko bro­nię nie­let­nich – rzekł sir Julian.

– Tylko dla­tego, że nie stać ich na wygó­ro­wane hono­ra­rium dla cie­bie – zauwa­żyła Grace.

– A tobie, Grace, zda­rzyło się bro­nić osoby nie­let­niej? – zapy­tała matka, zanim Wil­liam zdą­żył powró­cić do prze­py­ty­wa­nia sir Juliana.

– Tak, zupeł­nie nie­dawno. W zeszłym tygo­dniu repre­zen­to­wa­łam mało­let­niego sprawcę kra­dzieży w skle­pie w Bal­ham.

– Ani przez chwilę nie wąt­pię, że dzięki tobie unik­nął kary, bo oznaj­mi­łaś, że pocho­dzi z ubo­giej rodziny i że ojciec regu­lar­nie go bije.

– Ją – popra­wiła Grace. – Ojciec tej dziew­czynki wypro­wa­dził się z rodzin­nego domu wkrótce po jej naro­dzi­nach, pozo­sta­wia­jąc wycho­wy­wa­nie trójki dzieci na bar­kach żony, która musiała pra­co­wać w dwóch miej­scach.

– Taka sprawa ni­gdy nie powinna tra­fić do sądu – powie­działa matka Wil­liama.

– Masz rację, mamo. I nie tra­fi­łaby, gdyby dziew­czynka nie została przy­ła­pana w lokal­nym super­mar­ke­cie na kra­dzieży naj­lep­szych kawał­ków mięsa, które scho­wała w tor­bie wyło­żo­nej folią alu­mi­niową, żeby bez wzbu­dza­nia czuj­nika anty­kra­dzie­żo­wego się stam­tąd wymknąć. Następ­nie odda­liła się o mniej wię­cej sto metrów od sklepu i sprze­dała mięso pozba­wio­nemu skru­pu­łów miej­sco­wemu rzeź­ni­kowi.

– Jaką decy­zję pod­jął sąd? – zapy­tała Mar­jo­rie.

– Rzeź­nika uka­rał wysoką grzywną, a dziecko otrzy­mało opiekę. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że tej doświad­czo­nej przez los dziew­czynki nie wycho­wy­wali kocha­jący rodzice z klasy śred­niej w wygod­nym, wiej­skim domu w Kent i że ni­gdy nie odda­liła się od wła­snych drzwi na wię­cej niż milę. Nie wie­działa nawet, że przez mia­sto, w któ­rym się uro­dziła, prze­pływa rzeka.

– Wysoki sądzie, czy powi­nie­nem zostać uznany za win­nego, tylko dla­tego że pró­bo­wa­łem zapew­nić moim dzie­ciom przy­zwo­ity start w życiu? – zapy­tał sir Julian. – Czy mam jesz­cze jedną szansę, zanim egza­mi­na­to­rzy odpra­wią mnie z kwit­kiem?

– Pozwól mu na pocie­sze­nie jesz­cze raz spró­bo­wać – wsta­wiła się za mężem Mar­jo­rie.

– Wła­ści­ciel pubu wie, że nie­któ­rzy klienci palą mari­hu­anę w piw­nym ogródku – powie­dział Wil­liam. – Czy bie­rze udział w prze­stęp­stwie?

– Z całą pew­no­ścią tak – powie­dział sir Julian. – Ponie­waż zezwala na wyko­rzy­sty­wa­nie swo­ich pomiesz­czeń do kon­sump­cji sub­stan­cji nie­do­zwo­lo­nych.

– A jeśli jeden z klien­tów palą­cych mari­hu­anę poczę­stuje skrę­tem zna­jo­mego, który tylko raz się zacią­gnie, to także jest winny prze­stęp­stwa?

– Oczy­wi­ście. Ów klient jest winny zarówno posia­da­nia, jak i udo­stęp­nia­nia nie­do­zwo­lo­nego nar­ko­tyku i powi­nien usły­szeć odpo­wied­nie zarzuty.

– Istne sza­leń­stwo – stwier­dziła Grace.

– Zga­dzam się – powie­dział Wil­liam. – Zwłasz­cza że siły poli­cyjne nie mają środ­ków, by ści­gać każde drobne wykro­cze­nie.

– Wcale nie takie drobne – sprze­ci­wił się sir Julian. – W grun­cie rze­czy jest to pierw­szy krok do sto­cze­nia się po równi pochy­łej.

– A jeśli wła­ści­ciel lub klient nie wie­dzieli, że dopusz­czają się czynu nie­do­zwo­lo­nego? – zapy­tała Beth.

– Nie­zna­jo­mość prawa nie jest uspra­wie­dli­wie­niem – wyja­śnił sir Julian. – Gdyby było ina­czej, każdy mógłby pozba­wić życia kogoś, kto mu się aku­rat nasu­nął na myśl, i twier­dzić, że nie wie­dział, że to czyn zaka­zany.

– Uwa­żam, że byłoby to dobre roz­wią­za­nie – oży­wiła się Mar­jo­rie. – Dawno temu mogła­bym się wytłu­ma­czyć bra­kiem zna­jo­mo­ści prawa i unik­nąć kary za zamor­do­wa­nie męża. Wła­ści­wie przed popeł­nie­niem zbrodni powstrzy­my­wała mnie tylko świa­do­mość, że będę go potrze­bo­wała do obrony, gdy sprawa trafi do sądu.

Wszy­scy się gło­śno roze­śmiali.

– Zapew­niam cię, mamo, że połowa Rady Adwo­kac­kiej chęt­nie by się tego pod­jęła, a druga połowa wystą­pi­łaby w cha­rak­te­rze świad­ków obrony – powie­działa Grace.

– Nie­mniej jed­nak – wtrą­cił się sir Julian, prze­su­wa­jąc dło­nią po zmarsz­czo­nym czole – chcę wie­dzieć, czy tym razem mia­łem rację.

– Tak, ojcze. Ale nie zdziw się, jeśli mari­hu­ana zosta­nie zale­ga­li­zo­wana za mojego życia.

– Mam tylko nadzieję, że nie za mojego – powie­dział poru­szony sir Julian.

– Przy­pusz­czam, że cho­ciaż twój ojciec byłby bez szans i oblałby egza­min, ty go zda­łeś – powie­działa Mar­jo­rie.

– Mimo kop­nię­cia pro­te­stu­ją­cego w jaja – dodał sir Julian.

– Nie, nic z tych rze­czy – zaprze­czył Wil­liam.

– Nie zda­łeś czy nie kop­ną­łeś go w jaja? – zapy­tał ojciec.

Znów roz­legł się gromki śmiech.

– Masz rację, Mar­jo­rie – powie­działa Beth, przy­cho­dząc na ratu­nek narze­czo­nemu. – Od przy­szłego ponie­działku Wil­liam będzie detek­ty­wem sier­żan­tem War­wic­kiem.

Sir Julian jako pierw­szy wstał i uniósł kie­li­szek.

– Gra­tu­la­cje, mój chłop­cze – powie­dział. – Pierw­szy szcze­bel na wyso­kiej dra­bi­nie kariery poko­nany.

– Pierw­szy szcze­bel poko­nany – powtó­rzyli pozo­stali człon­ko­wie rodziny i na sto­jąco wznie­śli toast.

– Ile szcze­bli bra­kuje ci do inspek­tora? – zapy­tał sir Julian, zanim usiadł.

– Daj spo­kój, ojcze – ode­zwała się Grace. – Bo powiem wszyst­kim, jak się o tobie wyra­ził sędzia, pod­su­mo­wu­jąc twoją ostat­nią sprawę.

– Zgorzk­niały, pod­sta­rzały ramol.

– Tra­fił swój… – zare­ago­wali chó­rem wszy­scy czworo.

– Jaki następny krok masz przed sobą, mój chłop­cze? – zapy­tał sir Julian, sta­ra­jąc się opa­no­wać.

– Jastrząb zamie­rza wywo­łać trzę­sie­nie ziemi w naszym wydziale. Poli­tycy w końcu przy­jęli do wia­do­mo­ści, że kraj stoi w obli­czu poważ­nego pro­blemu nar­ko­ty­ko­wego.

– Na ile jest poważny? – zapy­tała Mar­jo­rie.

– Ponad dwa miliony ludzi w Wiel­kiej Bry­ta­nii regu­lar­nie pali mari­hu­anę. Kolejne czte­ry­sta tysięcy wciąga koka­inę. Wśród nich znaj­dują się nawet nie­któ­rzy nasi zna­jomi, na przy­kład sędzia, cho­ciaż on robi to tylko w week­endy. Co gor­sza, mamy zare­je­stro­wa­nych ponad ćwierć miliona osób uza­leż­nio­nych od hero­iny, które obec­nie w znacz­nej mie­rze przy­czy­niają się do ogrom­nego prze­cią­że­nia publicz­nej służby zdro­wia.

– Jeśli rze­czy­wi­ście taka jest sytu­acja – powie­dział sir Julian – to zna­czy, że jacyś dra­nie zbi­jają for­tunę kosz­tem uza­leż­nio­nych.

– Nie­któ­rzy z czo­ło­wych baro­nów nar­ko­ty­ko­wych dosłow­nie miliony, a mło­dzi dile­rzy – część z nich to jesz­cze ucznio­wie – wycią­gają nawet sto fun­tów dzien­nie, czyli wię­cej niż mój komen­dant. O sobie, skrom­nym detek­ty­wie sier­żan­cie, nie wspo­mnę.

– Przy takich kwo­tach twoi mniej solidni kole­dzy mogliby ulec poku­sie i sko­rzy­stać z oka­zji – zauwa­żył sir Julian.

– Nie. Komen­dant Hawksby ma na ten temat swoje zda­nie. W jego mnie­ma­niu nie­uczciwy gli­niarz jest bar­dziej zde­mo­ra­li­zo­wany niż prze­stępca.

– I ma rację – przy­znał sir Julian.

– Jak w takim razie zamie­rza roz­wią­zać pro­ble­mem nar­ko­ty­ków? – zapy­tała Grace.

– Komi­sarz powie­rzył mu zada­nie powo­ła­nia eli­tar­nej sek­cji, któ­rej jedy­nym celem będzie wytro­pie­nie i uniesz­ko­dli­wie­nie pew­nego kon­kret­nego barona nar­ko­ty­ko­wego. Rejo­nowe służby do walki z prze­stęp­czo­ścią nar­ko­ty­kową będą się kon­cen­tro­wać na łań­cu­chu dostaw, nato­miast ulicz­nymi han­dla­rzami i użyt­kow­ni­kami – któ­rzy popeł­niają inne prze­stęp­stwa, na przy­kład dopusz­czają się roz­boju czy kra­dzieży w celu zdo­by­cia środ­ków na nar­ko­tyki – będą się zaj­mo­wać lokalne jed­nostki poli­cji.

– Ostat­nio bro­ni­łam kilku takich – powie­działa Grace. – Zde­spe­ro­wane, żało­sne istoty, któ­rych jedy­nym celem w życiu jest zdo­by­cie kolej­nej działki. Jak długo trzeba jesz­cze cze­kać, aż wła­dze zro­zu­mieją, że dla wielu takich osób jest to pro­blem natury medycz­nej i nie wszy­scy uza­leż­nieni powinni być trak­to­wani jak prze­stępcy?

– Ale prze­cież to są prze­stępcy – zapro­te­sto­wał jej ojciec. – Trzeba ich zamy­kać, a nie się z nimi pie­ścić. Pocze­kaj, aż wła­mią ci się do domu, wtedy zmie­nisz zda­nie.

– Już dwu­krot­nie mia­ły­śmy wła­ma­nie – powie­działa Grace.

– Praw­do­po­dob­nie zro­bił to ktoś, kto nie może utrzy­mać się w pracy. Uza­leż­nieni zaczy­nają od okra­da­nia wła­snych rodzi­ców, potem przy­ja­ciół, a potem każ­dego, kto zostawi otwarte okno – włą­czył się Wil­liam. – Kie­dyś pod­czas służby w tere­nie aresz­to­wa­łem mło­do­cia­nego, który miał w miesz­ka­niu tuzin tele­wi­zo­rów, dzie­siątki róż­nych urzą­dzeń elek­trycz­nych, obrazy, zegarki, a nawet tiarę. Trzeba też pamię­tać o pase­rach, któ­rzy zbi­jają nie­złą for­tunę. Otwie­rają tak zwane lom­bardy dla klien­tów, któ­rzy ni­gdy nie wrócą po zasta­wiony tam przed­miot.

– Rze­czy­wi­ście ich zamy­ka­cie? – zapy­tała Beth.

– Robimy to, ale są jak kara­lu­chy. Zła­piesz jed­nego, a z zaka­mar­ków wyłazi kilka następ­nych. Branża nar­ko­ty­kowa ma obec­nie zasięg mię­dzy­na­ro­dowy, na taką skalę jak prze­mysł naf­towy, meta­lur­giczny czy ban­ko­wość. Gdyby nie­które z naj­więk­szych kar­teli miały obo­wią­zek ujaw­niać swoje roczne zyski, nie tylko zna­la­złyby się w pierw­szej setce spółek gieł­do­wych, ale do pań­stwo­wej kasy mogłyby dodat­kowo popły­nąć miliar­dowe podatki.

– Być może nad­szedł czas roz­wa­żyć lega­li­za­cję nie­któ­rych nar­ko­ty­ków – powie­działa Grace.

– Po moim tru­pie! – obu­rzył się sir Julian.

– Oba­wiam się, że będzie o wiele wię­cej tru­pów, jeśli tego nie zro­bimy – dodał Wil­liam.

Sir Julian mil­czał przez chwilę, co wyko­rzy­stała Mar­jo­rie.

– Dzięki Bogu, że miesz­kamy w Sho­re­ham – powie­działa.

– Zapew­niam cię, mamo, że w Sho­re­ham jest wię­cej han­dla­rzy nar­ko­ty­ków niż poli­cjan­tów dro­gówki.

– Jaki plan na roz­wią­za­nie tego pro­blemu ma Jastrząb? – docie­kał sir Julian.

– Odciąć głowę potwo­rowi, który ma kon­trolę nad połową dile­rów w Lon­dy­nie.

– Dla­czego w takim razie go po pro­stu nie aresz­tu­je­cie?

– Pod jakim zarzu­tem? Ponadto nawet nie wiemy, jak on wygląda. Nie znamy jego praw­dzi­wego imie­nia i nazwi­ska ani miej­sca zamiesz­ka­nia. W swoim śro­do­wi­sku jest znany jako Żmija, ale jesz­cze się nam nie udało zlo­ka­li­zo­wać jego nory, a co dopiero mówić o…

– Jak tam wasze plany ślubne, Beth? – zapy­tała Mar­jo­rie, żeby zmie­nić temat. – Usta­li­li­ście w końcu datę?

– Nie­stety nie – odpo­wie­dział Wil­liam.

– Tak, już uzgod­ni­li­śmy ter­min – oznaj­miła Beth.

– Dosko­nale, że mnie o tym poin­for­mo­wa­łaś – mruk­nął Wil­liam. – Miejmy nadzieję, że tego dnia nie jestem na służ­bie albo, co gor­sza, nie wystę­puję w sądzie w cha­rak­te­rze świadka, pró­bu­jąc dopro­wa­dzić do wyroku ska­zu­ją­cego dla zatwar­dzia­łego prze­stępcy, któ­rego broni mój zbyt wysoko opła­cany ojciec.

– W takim razie roz­prawa zakoń­czy się przed obia­dem – zapew­nił sir Julian – i obaj zdą­żymy na czas.

– Chcia­ła­bym pro­sić was o przy­sługę – zwró­ciła się Beth do Mar­jo­rie, igno­ru­jąc ich obu.

– Oczy­wi­ście z przy­jem­no­ścią pomo­żemy – pod­chwy­ciła Mar­jo­rie.

– Ponie­waż mój ojciec spę­dził kilka lat w wię­zie­niu, a my…

– Pomyłka sądowa, która została słusz­nie uchy­lona – wtrą­ciła Grace.

– …dopiero nie­dawno zna­leź­li­śmy miej­sce, w któ­rym chcemy zamiesz­kać – cią­gnęła Beth – zasta­na­wia­łam się, czy mogli­by­śmy się pobrać w waszym, to zna­czy tutej­szym kościele?

– Gdzie Mar­jo­rie i ja bra­li­śmy ślub – dodał sir Julian. – Nie przy­cho­dzi mi na myśl nic, co mogłoby mi spra­wić więk­szą przy­jem­ność.

– Doprawdy? A co powiesz na to, żeby Miles Faulk­ner tra­fił do wię­zie­nia na cztery lata – pod­su­nął Wil­liam – a jed­no­cze­śnie Booth Wat­son, radca kró­lew­ski, został usu­nięty z Rady Adwo­kac­kiej?

Sir Julian przez jakiś czas mil­czał.

– Będę musiał popro­sić sędziego o prze­rwę i praw­do­po­dob­nie roz­wa­żyć zmianę zarzutu.

– A co ty na to, Grace? – zapy­tał Wil­liam.

– Chcia­ła­bym móc poślu­bić moją part­nerkę w tutej­szym kościele.
(…)

Jeffrey Archer „Ukryte na widoku”
Tłumaczenie: Justyna Zgierska
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 312

Opis: To nie jest powieść detektywistyczna, to jest opowieść o detektywie… William Warwick, znany już czytelnikom z tomu „Nic bez ryzyka”, otrzymuje awans na detektywa sierżanta i wraz z inspektorem Lamontem zostaje przeniesiony do wydziału antynarkotykowego. Elitarna komórka, do której trafiają, ma jeden cel: schwytanie tajemniczego barona narkotykowego. Jednocześnie William wraz ze swoją narzeczoną Beth przygotowują się do ślubu. Nie spodziewają się jednak, jaka niespodzianka czeka ich przy ołtarzu. Pętla wokół siatki przestępczej rozbudowanej na skalę, z jaką dotychczas londyńska policja nie miała do czynienia, stopniowo się zaciska. Ostatecznie ekipa specjalna Williama, wykorzystując to, co ukryte na widoku, zastawia wymyśloną przez niego pułapkę…

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek