Tak zaczyna się powieść „Zasypianie” Piotra Cieleckiego
Alkohol, znajoma prostytutka, bezpruderyjne i szalone koleżanki oraz własna babcia – z tym wszystkim musi zmierzyć się bohater na pierwszych kartach powieści „Zasypianie” Piotra Cieleckiego. Poniżej prezentujemy wam początek książki, która ukazała się w lutym nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Booklips.pl jest patronem medialnym wydania.
I
Obudziłem się i stwierdziłem, że idę. To dziwne, bo nie pamiętałem, żebym w ogóle wychodził z domu. Zatrzymałem się i rozejrzałem po okolicy. Wszystko wskazywało na to, że stoję pod swoim blokiem. Zaczynało świtać, wzdłuż ulicy jechał tramwaj, zgrzyt jego kół przewiercał czaszkę. Zaczynałem trzeźwieć. W desperackim geście podniosłem do ust butelkę, którą trzymałem w ręku. Mizerna resztka piwa bezczelnie zwilżyła suchy język. Nie było rady, należało się poddać. Wbiegając na klatkę schodową, wpadłem na sąsiadkę z psem. Pies się wystraszył i uciekł do komórki. Ciężko go winić. Wszedłem do domu, zatrzasnąłem drzwi i padłem na łóżko.
Gdy kilka godzin później zabrzęczał domofon, nie miałem wątpliwości, że dzwoni Jola. Pastwiła się zawsze nad guzikiem, jakby był wyjątkowo ohydnym karaluchem, którego należało wgnieść w ścianę budynku.
Poznałem Jolę we wrocławskiej Pruderii. Tańczyła wówczas na rurze i przysiadła się do stolika, przy którym piłem z kumplem. Przegadaliśmy całą noc, wyłoiliśmy masę alkoholu i dostaliśmy jej prywatny numer. Jakiś czas potem Jola przeniosła się do Łodzi, gdzie tańczyła w Magnesie, aż pewnego dnia postanowiła skierować swoją karierę na przetartą ścieżkę pospolitego kurewstwa. Stwierdziła, że praca tancerki jest wycieńczająca, źle wpływa na jej stawy, a poza tym musi przesiadywać pół nocy na kolanach obleśnych tłuściochów, którzy na koniec upijają się, spuszczają w spodnie i idą do domu, nie zamawiając nawet prywatnego tańca. ?Będę ekskluzywną kurwą, przynajmniej sytuacja się wyklaruje?, oznajmiła dumnie.
Ze swoją urodą i całkowitym brakiem zahamowań Jola dość szybko wysforowała się na pozycję gwiazdy w rozprowadzających ciało serwisach internetowych. Pół roku później jeździła używanym sportowym samochodem, razem z koleżanką wynajmowała mieszkanie w centrum i planowała zapisać się na kursy gotowania, jogi i origami, dopóki jeden z klientów nie wyjaśnił jej, że nie jest to odmiana Kamasutry. Pomagałem jej kilkakrotnie przy malowaniu ścian czy wnoszeniu mebli, a w zamian dostawałem przypalone tosty francuskie i zniżki na striptiz w klubie, w którym ciągle pracowały jej koleżanki. Niestety samą ignorancją nie byłem w stanie uciszyć domofonu. Wygramoliłem się z łóżka, poszedłem do przedpokoju i wpadłem na zgarbioną siwą postać, sięgającą mi czubkiem nastroszonej czupryny w okolice brody.
? Babcia?
? Dzień dobry wnusiu, daj buziaka.
Dałem.
? Co robisz na Retkini, babciu?
? Przyjechałam na rynek.
? To w śródmieściu nie macie rynków?
? Mamy, ale tu jest lepsza cebulka.
Z logiką babci nie wolno było dyskutować, zwłaszcza jeśli stała na straży kwestii spożywczych. W obronie racji przemawiających za nabyciem kalafiora na drugim końcu miasta ta pulchniutka miniaturka kobiety potrafiła wytoczyć erystyczne argumenty mogące wprowadzić w niezręczne milczenie nawet Schopenhauera.
Domofon ponownie się rozdzwonił.
? Kto to tak wydzwania?
? Znajoma.
? Jakaś znerwicowana?
Podniosłem słuchawkę.
? Kto tam?
? Twoja ździrowata koleżanka ? odpowiedział zachrypnięty lekko głos.
? Wchodź.
Jola wtargnęła do mieszkania jak horda barbarzyńskich najeźdźców, rozrzuciła botki, chwilę poprawiała fryzurę przed lustrem, a potem czmychnęła do sypialni, przestraszywszy się babci, która akurat wyszła z kuchni.
? Kto to był? ? spytała, łapiąc oddech. ? Posuwasz teraz osiemdziesiątki, ty perwersie?
? To moja babcia, kretynko.
? Aha. ? Usiadła na kanapie, porywając gazetę, która się tam poniewierała. ? Jakaś mała.
? Przed wojną ludzie nie byli produkowani w pełnej rozmiarówce ? wyjaśniłem.
Ciągle była w lekkim szoku.
? Mieszkasz z nią?
? Nie, przyjechała po cebulę.
Zmarszczyła brwi, odłożyła gazetę i sięgnęła do torebki po papierosa. Podałem jej zapałki i popielniczkę.
? Masz może jakieś książki Wittgensteina albo Hegla?
? Co takiego?
? Nie wywalaj tak gał, bezczelny fiutku, kurwy też czytają.
? Hegla? Chyba Kegla.
? Kogo? ? Wypuściła z płuc chmurę dymu i przyjrzała mi się spod przymkniętych powiek. ? Masz
mnie za kompletnego pustaka handlującego własną dupą, co?
? Nie ? zapewniłem pospiesznie. ? Po prostu nawet ludzie piszący doktoraty z Hegla nie czytają Hegla.
Zgasiła dopiero co zapalonego papierosa, wstała, odwróciła się do mnie tyłem i zupełnie bez ostrzeżenia podciągnęła przykrótką spódnicę, ukazując mi dwa niezwykle krągłe i opalone pośladki przecięte paskiem stringów.
? I co? ? spytała.
Mój fiut był kompletnie zaskoczony rozwojem wydarzeń, naprężył się i przygotował do ewentualnego ataku.
? Dupa ? stwierdziłem, przekrzywiając głowę. ? Bardzo zresztą ładna dupa.
? No nie? Strzeliłam sobie brazylijskie pośladki.
? Co takiego?
Ku mojemu rozczarowaniu opuściła spódnicę i usiadła ponownie na kanapie, zarzucając nogę na
nogę.
? No co ty, nie wiesz? To coś jak z cyckami, wsadza się w tyłek takie specjalne żelowe wkładki i dupa
wygląda, jakby nosiła ją J.Lo. Zrobiłam sobie operację za świąteczną premię, tanio nie było, ale szybko się zwróci.
? Dostajesz świąteczne premie?
? Stały klient podarował mi diamentowe kolczyki ? wyjaśniła, przewracając oczami. ? Miały być dla żony, ale stara pizda nie daje mu dupy od miesięcy, więc się wpienił i dał je swojej ulubionej Laurze.
Widząc, że nie nadążam, dodała:
? Czyli mnie. Tak mam teraz na imię. Od razu pobiegłam je sprzedać, bo i tak nie mogłabym w nich nigdzie wyjść. Wiesz, gdzie mieszkam. Pierwszego dnia jakiś lump odrąbałby mi głowę, żeby je ze mnie ściągnąć. Dostałam dziesięć tysięcy i akurat starczyło na nową dupę, fajna, co?
? Doskonała.
Wstała, wypięła tyłek i dumnie nim potrząsnęła.
? Słuchaj, masz może coś do picia?
? Mam wódkę.
? Czytasz w moich myślach.
Przyniosłem zmrożoną butelkę, kieliszki, szklankę i jakąś smętną resztkę soku pomarańczowego.
? Drinka? ? spytałem.
? A czy ty mnie kiedyś widziałeś z drinkiem?
? Tak, we Wrocławiu, miałaś go między cyckami.
? Dawno i nieprawda, to była upokarzająca robota. Lej czystą.
Wypiliśmy po kieliszku, a zaraz potem po następnym. Jola zadarła spódnicę i teraz przyglądałem się
kształtom jej cipki, odciskającej się wdzięcznie na powierzchni różowych majtek.
? Podoba ci się? ? spytała, podążając za moim spojrzeniem.
? Wygląda na wesołą.
? Wargi strzeliłam sobie trzy miesiące temu, zaraz przed pośladkami. Są teraz grubsze i jędrniejsze.
? Ile ty właściwie masz lat?
Znów przewróciła oczami i otworzyła usta w wyrazie niemego oburzenia.
? Świntuch. Dwadzieścia trzy, a co?
? Nie jesteś za młoda na operacje plastyczne?
Skrzywiła się jak wykładowca teorii chaosu kwantowego usiłujący wytłumaczyć tępemu ośmiolatkowi
zasady dodawania.
? Zdajesz sobie sprawę, co dzieje się z cipą, kiedy codziennie przez sześć dni w tygodniu ssie ją, liże, tarmosi i zalewa spermą kilkunastu facetów?
? Dziękuję, cofam pytanie. Prawdopodobnie nie pozbędę się tego obrazu z głowy przez najbliższe
siedem lat.
Zapaliła kolejnego papierosa i rozkraczyła się tak, że jej drogie, sztuczne i spracowane wargi naparły niebezpiecznie na brzegi majtek.
? Możesz mi wytłumaczyć, co sprawia kobietom taką frajdę w torturowaniu mnie? ? spytałem.
? Nie wiem. Moim zdaniem na przykład jesteś słodki, gdy robisz taką minę.
? Jaką?
? Taką pod tytułem: ?Dałbym jej trzy stówy i zerżnął, ale potem miałbym wyrzuty sumienia?.
? A, tę.
Wstała, poprawiła spódnicę i z papierosem w ustach podeszła do ciągnących się wzdłuż ściany
półek zastawionych książkami.
? Masz tego Hegla czy nie?
? Naprawdę będziesz go czytać? Mogę dać ci inne książki, takie gdzie? no, gdzie zasady gramatyki
są zasadami, a nie tylko luźnymi sugestiami.
? Nie żartuj ? mruknęła, puszczając do mnie oko. ? To nie dla mnie. Jestem lachociągiem, czytam tylko
napisy na opakowaniach tabletek antykoncepcyjnych i wyciągi z konta. Mój brat studiuje ekonomię i ma zajęcia z filozofii z jakimś faszystą.
? Masz brata?
? Pewnie, kurwy też mają rodziny.
? Przestań tak pieprzyć, wiesz, że nie o to mi chodzi.
? Wiem. ? Odłożyła papierosa do popielniczki, podeszła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję. ? Jesteś
najmilszym facetem, którego nie przerżnęłam. Prawdę mówiąc, chciałabym mieć takiego chłopaka jak ty. Wiesz, takiego prawdziwego, z którym chodziłabym do kina, na kolacje, oglądała filmy, leżąc pod kocem, i wyprowadzała na spacer moją chihuahuę.
? Ten pies wygląda jak katastrofa nuklearna.
? No to bernardyna, wszystko jedno. Powiedz, nie chciałbyś mieć takiej dziewczyny?
? Nie stać mnie na ciebie. ? Poczułem ukłucie jej sterczących sutków. Gdyby mój fiut miał nogi, z pewnością przebierałby teraz nimi z podniecenia.
? To prawda ? zdecydowała po chwili namysłu. ? Szkoda, bo jesteś naprawdę fajny. Poszukasz mi
tych książek?
Wygrzebałem dla niej Tractatus Wittgensteina i Fenomenologię ducha.
? Dzięki ? powiedziała i nachyliła się, chcąc pocałować mnie w usta.
Obraz kilkunastu facetów ssących jej cipkę i szwadron penisów oczekujących rewanżu ze strony Joli nie wypłowiał jednak jeszcze w mojej głowie na tyle, bym mógł się na to zdobyć. Pocałowałem przesadnie upudrowany policzek i czym prędzej czmychnąłem do przedpokoju. ? Daj znać, jak poszedł bratu egzamin ? poprosiłem, otwierając drzwi.
? Pewnie. Dzięki raz jeszcze. Masz u mnie darmowe obciąganie.
Zbiegła po schodach, chichocząc.
? Nie podoba mi się ta twoja koleżanka. ? Babcia stała za mną, gromiąc mnie lodowatym spojrzeniem.
Posiadała umiejętność bezgłośnego materializowania się przy człowieku w najmniej spodziewanym
momencie. Byłaby świetnym komornikiem, szpiegiem albo debetem na koncie.
? Dlaczego, babciu?
? Miała za długie paznokcie, za krótką spódnicę i wyglądała na latawicę.
? Na kogo?
Temperatura spojrzenia obniżyła się o kilka kolejnych stopni. Czym prędzej pocałowałem babcię w czoło i uciekłem do sypialni. Zdążyłem usiąść na łóżku i zgasić zostawiony przez Jolę niedopałek, kiedy zadzwonił telefon.
? Jesteś w domu?
? Cześć Sylwia.
? Muszę zgrać od ciebie moje zdjęcia z ostatniej imprezy. Będą za pięć minut.
Odłożyła słuchawkę. Pozbierałem z podłogi książki i gazety, które musiałem zdjąć z półek, szukając
Hegla i Wittgensteina dla Joli, wypiłem kieliszek wódki i zacząłem myśleć o śniadaniu.
Kilka minut później Sylwia wstąpiła w moje progi niczym fala tsunami. Posiadała niesamowitą zdolność wypełniania sobą przestrzeni. Była nie tylko gruba, ale również gęsta i oleista. Patrząc na nią, człowiek miał pewność, że gdyby pojawiała się na przykład na Saharze, wszystkim jej mieszkańcom zrobiłoby się nagle nieprzyjemnie ciasno. Była prawie mojego wzrostu, ważyła ponad sto kilogramów i ubierała się w sposób podkreślający jej nadwagę w najbardziej obcesowy z możliwych sposobów. Znad wąskich i krótkich biodrówek wylewał się pękaty brzuchol, przyciasna bluzka opinała serdelkowate ramiona, odkryte uda połyskiwały niczym dwa zaskoczone wieloryby, które sztorm wyrzucił na brzeg, a bezlitośnie ściśnięte skórzanym paskiem dupsko rozmiarów piłkarskiego stadionu spływało na tylne kieszenie kaskadami roztrzęsionej galarety. Do tego rzecz jasna wysokie szpilki, miniaturowa torebka, wyskubane brwi, zniszczona przez solarium skóra w odcieniu zgniłej pomarańczy i dekolt ukazujący cycki wielkości wałów przeciwpowodziowych. Biust Sylwii był akurat strzałem w dziesiątkę. Moim zdaniem powinno się go wpisać na listę dóbr narodowych obok fortepianu Rubinsteina, Szczerbca i kościoła Mariackiego.
? Co tam, malutki? ? zagaiła.
? Doskonale. Będę robił naleśniki, chcesz?
? Daj spokój, jestem na diecie.
Lepiej było nie brnąć.
? Chcesz wódki? ? zmieniłem błyskawicznie temat. Jola spojrzała na zegar, upewniając się, że idąc
do mnie, nie trafiła do innej strefy czasowej.
? Jest jedenasta!
? Z sokiem?
Machnęła ręką i z wdziękiem maszyny oblężniczej wtoczyła się do sypialni. Poszedłem do kuchni, zaparzyłem kawę, zajrzałem do lodówki i stwierdziłem, że póki co z rzeczy potrzebnych do zrobienia naleśników mam w domu jedynie patelnię.
Gdy wracałem do pokoju z gotową kawą, przyłapałem babcię na podglądaniu Sylwii przez szparę
w drzwiach.
? Babciu?
? Jakaś gruba!
? Babciu!
? No co?
Włączyłem komputer, wyszperałem na dysku zdjęcia z imprezy i nagrałem je na płytę. Sylwia jednak
uparła się, żeby przejrzeć je w mojej obecności. Nalałem sobie wódki i śmiertelnie znudzony patrzyłem
na pojawiające się na ekranie obrazy. I wtedy nie wiedzieć czemu stanął mi kutas.
Czasami nie mam nad nim żadnej kontroli. Swego czasu podejrzewałem nawet, że prowadzi on własne, niezależne ode mnie życie, w którym kieruje się znanymi wyłącznie sobie zasadami. Pewnego razu, gdy w towarzystwie Pięknego najadłem się grzybów halucynogennych, stworzyłem teorię, wedle której mój penis miał być skomplikowaną wielowymiarową istotą egzystującą jednocześnie na kilku płaszczyznach astralnych w swoich rozmaitych manifestacjach, a podłużna, żyłowata, przypominająca nieco grzyb forma, w jakiej oglądałem go na co dzień, była jedynie zmyślnym kamuflażem mającym uśpić czujność ludzkości i przygotować pole pod wielką inwazję penisomorficznych tworów z innej galaktyki. Choć nie miałem wiele na poparcie tej teorii, nie miałem również jednoznacznych dowodów zaświadczających o jej fałszywości. Tak czy inaczej mój penis miewał własne pomysły.
Sylwia naturalnie od razu to zauważyła. Posłała mi spojrzenie, którego nie powstydziłaby się najbardziej wyuzdana mieszkanka Sodomy, i bezceremonialnie wpakowała pulchną dłoń w moje bokserki. Początkowo chciałem czmychnąć, ale kilka pierwszych ruchów jej nadgarstka przekonało mnie, że być może warto poczekać. W trzeciej klasie liceum, na imprezie u znajomego, o mały włos nie przespaliśmy się ze sobą. Było to co prawda jakieś czterdzieści kilo i trzysta wizyt w solarium temu, ale bywam sentymentalny.
? Zawsze zastanawiało mnie, jakiego masz kutasa ? wyznała Sylwia, wykręcając moje jądra w sposób,
który sprawił, że poczułem napływające do oczu łzy.
? Zawsze zastanawiałem się, jak mój kutas wyglądałby między twoimi cyckami ? zasyczałem przez zaciśnięte zęby.
? Sprawdźmy. ? Wyswobodziła swoje potwory z okowów bluzki i stanika.
Okazały się absolutnie obezwładniające, gigantyczne, doskonale pierwotne i, mimo swych rozmiarów,
sterczące. Jakaś niewytłumaczalna siła, opierająca się zuchwale grawitacji, utrzymywała te olbrzymy w stanie, z którego zadowolona byłaby każda osiemnastolatka. Przysunąłem się do Sylwii i włożyłem sterczącego na baczność kutasa między Scyllę i Charybdę. Osunął się powoli po ich śliskich zboczach i wylądował na dnie spoconego lekko kanionu, znikając z pola widzenia. Sylwia położyła dłonie na piersiach i zaczęła powoli przesuwać nimi w górę i w dół.
? Nie mogłeś się oprzeć królowej, co? ? zamruczała, posyłając mi władcze spojrzenie.
? Ja pierdolę, jakie cyce ? odpowiedziałem, być może niezbyt elokwentnie.
Uśmiechnęła się dumnie i zaczęła ruszać nimi jeszcze szybciej.
? Nie obrazisz się, jeśli na nich poprzestaniemy? ? spytała.
? To znaczy?
? Nie zrozum mnie źle. Podobasz mi się, nawet bardzo, a na dodatek kończy mi się okres i jestem strasznie napalona, ale kumplujemy się i seks nie jest chyba najlepszym pomysłem. Poza tym zaczęłam spotykać się z takim jednym facetem od reklamy, a gdybym przespała się z tobą, znów miałabym bałagan w głowie, rozumiesz?
? Pewnie ? stwierdziłem. ? Obciąganie, wzajemna masturbacja i lizanie odbytu nie jest zdradą.
Jej uśmiech sugerował, że zgadzamy się w tym punkcie. Odgarnęła włosy z twarzy, wydobyła kutasa spomiędzy swoich piersi i objęła ustami jego nabrzmiałą głowę. Lizała ją, ssała, drażniła delikatnie zębami, nie przestając jednocześnie miętosić moich jąder. Gdy dochodziłem, dałem jej znać, ale zamiast przerwać, otworzyła szeroko usta i przymknęła oczy. Wystrzeliłem, wypełniając ją kolejnymi ciepłymi rozbryzgami, które przyjmowała, mrucząc z zadowoleniem. Gdy skończyłem, opadła na oparcie fotela, wytarła usta środkowym palcem, a zawartość wypluła do popielniczki.
? Znów palisz? ? zdziwiła się na widok leżących na jej dnie petów.
? Czasami. Chcesz coś do kawy?
? Nie. I dzięki za zdjęcia. ? Wstała, poprawiając bluzkę. ? A teraz królowa opuszcza lokal.
Miała coś w sobie, nie dało się jej tego odmówić. To ociekające brokatem, przedziwne zestawienie braku urody, prostoty i pewności siebie w pewnym sensie było zniewalające. Przynajmniej po kilku kieliszkach wódki wypitych na czczo.
Ubrałem się szybko, zapaliłem papierosa i wyszedłem z Sylwią na ulicę. Rozstaliśmy się przy stacji benzynowej. Gdy całowaliśmy się na do widzenia, poczułem bijący ciągle od niej zapach własnej spermy.
W Lidlu kupiłem piwo, mąkę, mleko, dżem truskawkowy, szynkę parmeńską, żółty ser, jajka, pół litra whisky i małą colę. Na parkingu wpadłem na Magdę. Stała przy wózkach, na uszach miała słuchawki i patrzyła na wejście do sklepu z wyraźnym lękiem. Na mój widok natychmiast się rozpromieniła.
? Co tam? ? zagadnąłem.
? Mam depresję.
To ci dopiero dzień, pomyślałem.
? I przyszłaś się leczyć w supermarkecie?
? Przyszłam na zakupy, ale boję się wejść.
Spojrzała nerwowo na rząd wózków, jakby spodziewała się, że któryś ją zaatakuje.
? Rozumiem. Napijesz się?
? Biorę psychotropy.
? Twój lekarz o tym wie?
? Kto?
? Piwo?
? Daj spokój, nie mogę. ? Skrzywiła się i raz jeszcze obejrzała dokładnie wózki. ? Jestem głodna. Zrobisz mi śniadanie?
? Będę robić naleśniki, chcesz?
Zmarszczyła czoło.
? Czy ty w ogóle jadasz coś oprócz naleśników?
? Staram się, ale jak tylko coś wypiję, zwykle mam ochotę na naleśniki.
Pokiwała głową. Wyraz twarzy sugerował, że podobna konsekwencja budzi jej szacunek.
? Mogą być ? uznała. ? Chodźmy.
Otworzyłem piwo, a Magda wzięła mnie pod rękę i pomaszerowaliśmy do domu. Na klatce schodowej natknęliśmy się na babcię. Zlustrowała szybko dziewczynę, a mnie posłała tryskające stężoną dezaprobatą spojrzenie. Magda nie należała do wysokich, wyglądała trochę jak wypłoszona mysz, nosiła za duże bluzy z kapturem i polarowe dresy, a na nogach wiecznie rozsznurowane buty do skateboardu. Ktoś przypominający wyglądem łobuziaka z piaskownicy nie mógł zyskać uznania w oczach seniorki rodu. Szybko wciągnąłem Magdę do windy i wjechaliśmy na górę.
W kuchni nalałem sobie whisky i zabrałem się do smażenia naleśników. Magda usadowiła się na blacie przy oknie i smętnie spoglądała na ciężkie chmury, zwieszające nad blokami opasłe brzuszyska. Po chwili zeskoczyła na podłogę, wzięła niedopite przeze mnie piwo i wyciągnęła z torebki kilka opakowań z lekami. Połknęła niebieską pigułkę w kształcie UFO, dwie małe różowe i pół białej, po czym z powrotem wgramoliła się na blat. Leki najwyraźniej działały błyskawicznie, bo po pięciu minutach jej przygaszenie ustąpiło miejsca niepohamowanej euforii. Zaczęła trajkotać i miotać się po kuchni, odbijała się od mebli, parapetu i ścian, wyciągając z szafek rozmaite rzeczy.
? W zeszłym tygodniu mój pies pływał na tratwie, którą zrobiliśmy z bratem i ojcem w dzieciństwie. To było, zanim jeszcze stary wyjechał do Singapuru, złapał syfa i rozwiódł się z mamą ? mówiła, odmierzając szklankę mleka i rozsypując mąkę po całej podłodze. ? Masz budyń? Mam straszną ochotę na budyń waniliowy.
Podałem jej budyń, ściągnąłem z patelni gotowy naleśnik z żółtym serem i szynką parmeńską i usiadłem
na blacie przy oknie, skąd z zainteresowaniem przyglądałem się Magdzie.
? Jedz, zanim ci wystygnie ? zachęciłem, podsuwając jej talerz.
Zmierzyła naleśnik podejrzliwym spojrzeniem i wróciła do zmieniania mojej kuchni w wysypisko
śmieci.
? Dzięki, nie ufam jajkom.
? Jajkom?
? Mogą mieć salmonellę i te małe? no?
? Kurczaki? ? zaryzykowałem.
Zamarła i przez moment próbowała sobie przypomnieć, jak wygląda kurczak.
? Priony ? zdecydowała wreszcie.
? Właśnie ? zgodziłem się, patrząc, jak łamie sitko i rozsypuje cukier.
? Masz jakiś banknot?
? Co takiego?
? Banknot, jakikolwiek, może być nawet dycha.
Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem portfel i podałem jej pięćdziesiąt złotych. Magda tymczasem znalazła w szufladzie wielgachny nóż z szerokim ostrzem, po czym zaczęła gorączkowo grzebać w torebce. Wyjęła z niej dwa telefony, kosmetyczkę, stos kwitków, rachunków, biletów i innych papierzysk, jakiś krem, a wreszcie małe plastikowe i grzechoczące pudełeczko. Wysypała na blat kilka białych tabletek, rozgniotła jedną z nich płaską częścią ostrza, powstały proszek sprawnie uformowała w długą kreskę, którą następnie wciągnęła nosem przez zwinięty w rulonik banknot.
? O mój Panie Boże ? jęknęła, gnąc się wpół i ściskając nos dwoma palcami.
? W porządku?
(…)
Piotr Cielecki „Zasypianie”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 320
Opis: Świat seksu i relacji męsko-damskich widziany oczami mężczyzny, który sądzi, że przeżył już wszystko. Piotr jest sympatycznym i dowcipnym fotografem, seksoholikiem, wielbicielem damskich ciał, hedonistą i łajdakiem ? co stwierdza wielokrotnie i raczej z przyjemnością. Żyje z dnia na dzień, nie ma planów ani oczekiwań. Płynie z biegiem wydarzeń, co jakiś czas cumując w łóżkach kolejnych kobiet. Zaspokaja swoje potrzeby, nie analizuje, nie martwi i nie cieszy się przesadnie. Kobiety kochają go i nienawidzą; obie sytuacje wywierają na nim podobnie nikłe wrażenie. Ale jak to w powieściach bywa ? pewnego dnia spotyka Weronikę ? kobietę inną niż wszystkie. Tylko czy bohater chce by było inaczej? Brawurowa, bezpruderyjna, dosadna proza sowizdrzalska o bliskości i obcości, seksie i niespełnieniu. (więcej o książce)
TweetKategoria: fragmenty książek