banner ad

Syn irańskich imigrantów próbuje odnaleźć sens. Przeczytaj fragment powieści „Męczennik!” Kavego Akbara

5 czerwca 2025

Filia Literacka – nowy imprint Wydawnictwa Filia – opublikowała nominowaną do National Book Awards powieść „Męczennik!” irańsko-amerykańskiego poety Kavego Akbara. To historia Irańczyka mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, który zmaga się z depresją i uzależnieniem, nie potrafiąc poradzić sobie ze śmiercią rodziców. Bohater staje się obsesyjnie zafascynowany ideą męczeństwa, wierząc, że śmierć, która ma znaczenie, mogłaby nadać wartość temu, co postrzega jako bezsensowne życie. „Dla Cyrusa wszystko jest kryzysem egzystencjalnym. Wszystko – od filiżanki kawy, którą kupuje, przez rodzaj butów, jakie nosi, po etykę jogi – wszystkie te rzeczy są powodem kryzysu egzystencjalnego, z wyjątkiem tego, z kim sypia. Podobało mi się pisanie książki o queerowym bohaterze, dla którego queerowość nie jest nośnym fabularnie kryzysem egzystencjalnym. Nie ma konfliktu związanego z coming outem przed rodziną ani czymś podobnym, przez co musiałby przejść według neoliberalnego czytelnika” – mówi autor. Powieść w tłumaczeniu Jerzego Kozłowskiego jest już dostępna w księgarniach, a poniżej przeczytacie jej fragment.

TEGO WIECZORU CYRUS POJECHAŁ SAMOCHODEM NA MITYNG AA w Camp5 Center, miejscowym uczelnianym klubie dla odwykowców. Był to zaadaptowany budynek dawnego domu w stylu rzemieślniczym, z dwuspadowym dachem i rachitycznym drewnianym szkieletem, pomalowany na blady lawendowy kolor. Zwykle na parkingu kopciła pety banda gburowatych weteranów, gdy zawstydzeni smarkacze, kierowani na terapię przez sąd, unikali kontaktu wzrokowego, wchodząc i wychodząc z klubu o pełnych godzinach.

Cyrus przedarł się przez mgłę dymu papierosowego i vapingowego do głównych drzwi i wspiął się po schodach do małego okna, przy którym pracował za dnia Angus B., surowy starszy jegomość sprzedający kawę w kubkach i ciasteczka za pięćdziesiąt centów oraz kanapki z pastą jajeczną za dwa dolary, przy czym cały utarg szedł na comiesięczny czynsz Camp5. Cyrus kupił sobie kawę i zszedł do ciemnej sutereny. W półmroku otwartej sali stało sześć długich składanych plastikowych stołów, każdy otoczony niewygodnymi drewnianymi krzesłami podarowanymi przez uczelnię.

Był tam już jego sponsor. Gabe B., Gabriel Bardo. Dobiegał sześćdziesiątki i nie pił od trzydziestu trzech lat. Wychowywał się w okręgu Orange, dorywczo znajdował zatrudnienie w świecie telewizji, teraz prowadził kurs scenariopisarstwa w miejscowym college’u. Wyglądał jak dąb ubrany w dżinsową kurtkę, silna szczęka, bujny siwy wąs, wielkie dłonie wiecznie popękane od pracy przy tym czy innym projekcie. Siedział przy stole w głębi sali i Cyrus bez słowa zajął puste krzesło obok niego.

Podczas mityngu Cyrus miał kłopoty z koncentracją. Temat, życie na warunkach dyktowanych przez życie, był tak pojemny, że praktycznie nie wiadomo było, co znaczył. Biały koleś w średnim wieku po raz czwarty w ciągu roku świętował trzydzieści dni trzeźwości. Wszyscy klaskali. Jakiś dziadek rozpływał się nad własną wspaniałomyślnością podczas niedawnego sporu biznesowego i mówił:

– Jeśli nie wkładasz w nic wysiłku, to znaczy, że już się staczasz.

Wszyscy kiwali głowami. Na jego koszulce widniał napis dużymi białymi literami: „Ja nie uciekam, ja PRZEŁADOWUJĘ”. Młoda kobieta o ostrych rysach opowiadała, jak to w przedszkolu córki podczas dnia otwartego wciągała w łazience kokę. Wszyscy się śmiali. Gabe podzielił się historią o swym synu – miał na imię Shane, od tego bohatera westernu – nie szło mu w szkole, wagarował, ogólnie typowy nastolatek. Wspominając, jak to niedawno wydarł się na Shane’a za to, że ten zostawił w kuchni bałagan, Gabe powiedział:

– Dla mnie różnica między niebem i piekłem polega na tym, czy masz ten bałagan w dupie.

Zebrani mruczeli na znak zgody. Jeszcze kilka osób coś opowiedziało. Cyrus nie zamierzał się odzywać, zjawił się z przyzwyczajenia albo siłą rozpędu, jednak pod koniec spotkania poruszyło się w nim coś niecierpliwego i przemówił:

– Cześć, mam na imię Cyrus, jestem narkomanem i alkoholikiem. – Parę głów odwróciło się w jego stronę, większość jednak wiedziała, kim jest, jak wygląda. – Naskoczyłem dzisiaj na taką jedną dziewczynę w pracy. Nie znam jej i byłem dla niej wredny zupełnie bez powodu. I wiecie co? To było super uczucie tak ją cisnąć. Czuć, że mam kontrolę. Ciągle się tutaj mówi o poddawaniu się. Że trzeba się poddać. „Uwolnij mnie od siebie samego, żebym mógł lepiej spełniać Twoją wolę”. Trzeba się zrzec kontroli. Tylko że ja czuję cokolwiek jedynie w chwilach włamywania się do kokpitu. Włamanie do kokpitu? Kiepska metafora. – Cyrus uśmiechnął się, wziął głęboki wdech. – W moim życiu nie ma wielkich decyzji. Przeważnie siedzę tylko i słucham, jak mój mózg powtarza ciągle ten sam szajs: „Nie wolałbyś się teraz masturbować?”, „Nie wolałbyś poczuć się p o r u s z o n y?”. I odpowiedź zawsze, zawsze brzmi: tak, tak. Pogłaśniam muzykę w słuchawkach aż do bólu, zachowuję się jak chuj wobec randomowej kobiety, która tylko wykonuje swoją pracę. Bo wtedy przynajmniej coś czuję, zamiast nie czuć nic. Tym tylko jest trzeźwość. Niczym. Rozciągającym się we wszystkie strony niczym. Kiedyś było tak, że czułem coś tylko wtedy, gdy był to najwyższy stopień ekstazy lub najostrzejszy, najbardziej obezwładniający ból. Dragi i alkohol ścierały wszystko inne. A teraz wszystko jest w tym nijakim, pozbawionym faktury środku.

Szczurowaty młodszy gość, Joe A., odwrócił się ostentacyjnie, by spojrzeć na zegar ścienny. Cyrus mówił dalej:

– Gdy byłem mały i tata osiągnął odpowiedni stan upojenia, nalegał, żebym przed pójściem spać się pomodlił. „Po prostu pogadaj z Panem Bogiem, pogadaj z mamą. Powiedz im, co czujesz”. Rozmowa z Bogiem i rozmowa z nieżyjącą mamą to było to samo. Więc tak robiłem, mówiłem Bogu, że czuję się beznadziejnie, błagałem mamę, żeby mi pomogła pokonać smutek. Nawet gdy miałem siedem, dziesięć lat. Proponowałem im wymianę: „Możesz mi skrócić życie o dwadzieścia lat, jeśli przestaniesz unieszczęśliwiać tych, których mam”. Nie wiem nawet, co mnie tak smuciło. Miałem kolegów. Nie chodziłem głodny. Ale to gówno siedziało we mnie głęboko. Bóg? Mama? To były tylko słowa. W tym rzecz. Ta kobieta dzisiaj w pracy, ona wypowiadała przy mnie te wszystkie s ł o w a. I te słowa były puste; nienawidziłem jej za to. Ten program tutaj to samo. Tylko słowa. To znaczy kiedyś ciągle moczyłem łóżko i próbowałem się zabić. Przynajmniej już nie szczę w łóżku. Więc coś w tym jednak jest, nie? Obiektywnie rzecz biorąc. Ale opieram się. Cały czas jestem smutny. Zły. Jeśli mam być absolutnie szczery, wciąż uważam, że w większości jesteście, kurwa, bandą debili. Gdybyśmy się spotkali poza tymi murami, prawdopodobnie próbowalibyście mnie deportować…

– Sprawa zewnętrzna! – warknęła Wielka Susan, maciupeńka, lecz szorstka weteranka, która mimo przezwiska miała nie więcej niż metr pięćdziesiąt. – Bez związku z AA! – Jej głos sprawił, że wszyscy w sali wyprostowali się trochę na krzesłach.

– Widzicie, o to mi właśnie chodzi – odparł Cyrus, podnosząc ręce przed Wielką Susan. – Terapia składa się ze słów, a słowami rządzą te wszystkie reguły. Jak coś tak ograniczonego może dotknąć czegoś tak wielkiego jak „siła wyższa”, czymkolwiek, kurwa, jest? Jak może usunąć ze mnie tę wielką gnijącą kulę? To jest takie uczucie, jakby gigantyczna gąbka wysysała ze świata to wszystko, co ma sprawiać przyjemność. Jakie słowa mogą to uchwycić? – Sfrustrowany prychnął pod nosem. – Nie wiem. Nie wiem. Przepraszam.

Zgarbił się na swoim krześle, wypuścił powietrze. W pokoju przez sekundę, dwie – wieczność w tej grupie – panowała cisza, aż Mike P., kiedyś uzależniony od cracku, teraz właściciel kawiarni, zaczął opowiadać grupie, jaki jest piękny dzień na trzeźwość: słońce, chmury, drzewa. Gabe przez ułamek sekundy patrzył na Cyrusa ze specyficznym przekrzywieniem głowy i wykrzywieniem warg, co znaczyło coś w stylu: „No, to było interesujące”.

PO MITYNGU GABE ZAPYTAŁ CYRUSA, CZY MIAŁBY OCHOTĘ WPAŚĆ do Secret Stash, kawiarni Mike’a P. w centrum, i Cyrus wiedział, że właściwie nie jest to pytanie. Pojechali oddzielnie, Gabe swoim niebieskim volvo, Cyrus starym chevy cavalierem. Gabe dotarł na miejsce pierwszy i zamówił podwójne espresso dla siebie i americano dla Cyrusa. Obaj czekali w milczeniu na swoje kawy, a potem znaleźli w głębi lokalu mały okrągły stolik dla dwóch osób. Ściany obwieszone były pracami jakiegoś licealnego artysty. Nad nimi wisiały węglowe portrety strojących groteskowe miny nastolatków w ręcznie dorysowanych instagramowych ramkach.

– A więc – odezwał się w końcu Gabe – Bóg ze słów, hę? – Rozerwał saszetkę, wsypał cukier trzcinowy do swojego espresso i zamieszał. W kawiarni rozbrzmiewała ta głośna piosenka Arcade Fire, którą puszczano podczas turniejów hokejowych.

– Nie wiem, stary – odparł Cyrus. – Po prostu jest mi smutno. Nie mogę o tym mówić?

– Jasne – rzucił Gabe – jasne. – Pochylił się nad stolikiem, wpatrując się w Cyrusa. – Masz coś czerwonego w oku.

– Co?

– Naczynko czy coś? – Gabe wskazał na kącik swojego prawego oka, podpowiadając, gdzie Cyrus ma szukać. Ten wyciągnął telefon i skorzystał z funkcji aparatu, żeby się przejrzeć. Maluteńka czerwona Pangea w białku oka wpływająca do tęczówki.

– O, cholera.

– Dobrze się czujesz? – spytał Gabe.

– Tak, nie wiem. Pewnie dziwnie spałem czy coś.

– Czy coś, pewnie. Okej, Bóg ze słów, odczuwasz smutek. Mów dalej. – Pociągnął łyk espresso, które pozostawiło mały księżyc piany na skraju białych wąsów.

– Właściwie to tyle. Wielki patologiczny smutek. Niezależnie od tego, czy w ogóle o tym myślę, czy nie. Jak gigantyczna kula na torze kręglowym, która porywa za sobą wszystko, co po drodze.

– Może nie wierzysz, że Bóg chce, byś był szczęśliwy? Bóg, twoja matka, poezja, cokolwiek. Jesteś tak wyjątkowy, że wszyscy zasługują na szczęście, tylko t y nie?

– Co to w ogóle znaczy? „Bóg, twoja matka, poezja, cokolwiek”. Nie mam pojęcia, co ty, Wielka Susan, Mike czy ktokolwiek z was uważa za „siłę wyższą”. Większość myśli pewnie wtedy o brodatym starcu w chmurach, który się wkurza, gdy ja robię komuś loda, i posyła wszystkich muzułmanów do piekła. Jaki dla mnie pożytek z takiej siły wyższej? – Cyrus przerwał. – Czytam tych wszystkich starożytnych mistyków. Myślę, że mógłbym znaleźć jakąś perską siłę wyższą, coś w islamie…

– Oj tam, pieprzenie. – Gabe przewrócił teatralnie oczami. Węglowe twarze z rozchylonymi ustami przeraźliwie na nich warczały. – Jesteś najbardziej amerykański ze wszystkich chłopaków, jakich znam. To t y nauczyłeś Shane’a gry w Madden i jak ściągać torrenty Marvela. Kupujesz jebane w i n y l e. Odbywamy tę rozmowę w Indianie, nie w Teheranie.

Gabe był jedyną osobą w życiu Cyrusa, niezależnie od koloru skóry, która w ten sposób się do niego zwracała. Było w tym coś, jakiś rodzaj punkowego „chrzanić to” w wykonaniu emeryta, co Cyrus od dawna podziwiał, nawet jeśli Gabe w tym tańcu od czasu do czasu przekraczał granicę tabu poprawności politycznej. Mimo to, jakkolwiek abstrakcyjnie Cyrus zazdrościł Gabe’owi zdolności wypowiadania się bez zwracania uwagi na obowiązujące zasady higieny retorycznej, w tym konkretnym przypadku, wciąż znękany epizodem z doktor Monfort, poczuł, jak zagotował się w nim szlachetny gniew.
(…)

Kaveh Akbar „Męczennik!”
Tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 368

Opis: „Męczennik!” Kavego Akbara to opowieść o tym, jak niestrudzenie przez całe życie próbujemy odnaleźć sens – w wierze, sztuce, w nas samych i w innych ludziach. W tej historii osierocony syn irańskich imigrantów, od niedawna niepijący, wiedziony głosami artystów, poetów i władców, podejmuje poszukiwania, które prowadzą go do śmiertelnie chorej malarki, dożywającej swych dni w Muzeum Brooklyńskim.

Cyrus Shams jest młodym mężczyzną, zmagającym się z bagażem przemocy i straty: wskutek bezsensownego wypadku zestrzelono nad Teheranem samolot z jego matką na pokładzie; z kolei życie ojca w Ameryce określała praca w ubojni drobiu na Środkowym Zachodzie. Cyrus jest alkoholikiem, narkomanem i poetą, którego obsesja na punkcie męczenników popycha go do zgłębienia tajemnic własnej przeszłości – kluczem do rodzinnego sekretu jest wujek, który przed laty galopował po irańskich polach bitwy, przebrany za Anioła Śmierci, by dodawać otuchy i nieść pocieszenie umierającym, oraz pewien obraz z brooklyńskiej galerii sztuki.

Ta elektryzująca, zabawna, całkowicie oryginalna i głęboka powieść zapowiada pojawienie się nowego głosu na literackiej scenie.


Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek