Śmiertelne potrącenie i ciało na tyłach klubu. Przeczytaj fragment kryminału „Pogorzelisko” Przemysława Żarskiego

5 listopada 2024

Nakładem wydawnictwa Czwarta Strona ukazała się siódma powieść Przemysława Żarskiego, autora m.in. „Śladu” i „Blizny”. „Pogorzelisko” to opowieść o ludzkich słabościach, poczuciu odrzucenia i relacjach, które poddawane próbom, kruszą się i obumierają bezpowrotnie. „Wierzę, że się wam spodoba, że dostarczy wam wrażeń i pozwoli przejrzeć się w tych relacjach, zależnościach i wyborach, że znajdziecie w niej cząstkę siebie – swoich obaw, nadziei i wspomnień” – zachęca do lektury pisarz. Sam początek książki przeczytacie poniżej.

1986

Zamroczony człowiek z trudem dowlókł się do krawędzi jezdni. W jego głowie wciąż pobrzmiewało echo uderzenia.

Przełknął zalegającą w ustach wydzielinę. Krew. To musiała być krew. Wyczuwał ją na języku i pomiędzy zębami. Trzymał się na nogach ostatkiem sił.

Najwyższa pora wziąć się w garść.

– Wstawaj! – Uklęknął i potrząsał za ramię leżącą przed nim kobietę. – Słyszysz mnie? Obudź się, do cholery! No obudź się wreszcie!

Zabił człowieka. Ta myśl kołatała między skrońmi, wżerała się w mózg.

Młoda kobieta nie dawała oznak życia.

– Wstań. Zacznij oddychać, na litość boską! – Szarpał ofiarę za rękę, wierząc, że to coś zmieni. W końcu wsunął dłonie pod jej plecy i spróbował ją podnieść. Martwe ciało przelewało mu się przez ręce.

Zabiłem ją, powtarzał do znudzenia, oswajając się z tą myślą i próbując przekonać do niej otumaniony mózg. Wciąż odczuwał skutki wypadku, ale starał się znaleźć wyjście z tragicznej sytuacji. Padający deszcz utrudniał koncentrację.

Zauważył między drzewami odbijające się światła jadącego z przeciwka pojazdu. Samochód był daleko – kątem oka widział, jak zjeżdża ze wzniesienia, podczas gdy sam tkwił pośrodku niczego. Ciemność wypełzła z lasu, oblepiała go i sprawiała, że oddech grzązł mu w gardle.

Co dalej? Droga wiodła przez las, o tej porze nikt się tu nie zapuszczał. Jeśli wróci do domu i wezwie pomoc, znajdą porzucone w lesie auto, namierzą go i odpowie za jej śmierć.

Może wszystko mu się przywidziało na skutek urazu, do którego doszło podczas wypadku? Zamykał oczy i otwierał je na zmianę, licząc, że obraz pod powiekami rozmyje się i zniknie. Zwłoki wydawały się nienaturalnie wygięte, włosy kobiety były posklejane krwią i błotem. Łzy same cisnęły mu się do oczu; ostatnie dni były sinusoidą wrażeń.

Ona na to nie zasłużyła. Zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.

Klęczał przed maską i spoglądał w jej martwe źrenice. Widział w nich obojętność i pustkę, które przeszywały go na wskroś. Usiłował przypomnieć sobie moment zderzenia. Przed oczami stanęły mu rozsypujące się na przedniej szybie włosy, słyszał głuchy dźwięk opadającego na jezdnię ciała. Zahamował, jednak było już za późno.

Przekrzykujące się w mózgu głosy zlewały się w bełkot­liwy jazgot i utrudniały mu zebranie myśli. Nie warto ich słuchać, stwierdził.

Ona nie żyje. Nie żyje! Żadne zaklęcia tego nie zmienią. Ten koszmar był czymś realnym. Skradał się na patykowatych odnóżach, chwytał go za gardło i pozbawiał tchu.

Wsłuchiwał się w deszcz bębniący o maskę samochodu, wbijający w nią tępe kły. W rozmazanym świetle reflektorów strach wydawał się czymś namacalnym.

Nie zauważył, kiedy rozpętała się ulewa. Deszcz smagał szyby i spływał rwącym strumieniem wzdłuż szosy. Woda ściekała z mokrych włosów, wlewała mu się za koszulkę i chłodziła rozgrzane do czerwoności ciało.

Nie wiedział, w jaki sposób auto znalazło się na poboczu. Pamiętał tylko, że koła straciły przyczepność na śliskiej nawierzchni, uderzył w coś i poczuł szarpnięcie w fotelu. Walnął głową w szybę, między skrońmi czuł pulsujące tętno.

Słuchał zgrzytu wycieraczek; zmazywały z szyby pozostałości krwi oraz deszczu.

Gapił się w ślad po pęknięciu, który powstał, gdy kobieta wylądowała na masce. Miał wrażenie, że rozrastał się z każdą sekundą niczym pajęczyna.

Wrócił do samochodu i opuścił głowę na kierownicę.

Nie miał już siły udawać. Zrozumiał, że nie cofnie biegu tragicznych wydarzeń.

– I co teraz? – rzucił na głos, spoglądając gdzieś w dal.

Światła jadącego z przeciwka pojazdu były jak wybawienie. Pogodził się z tym, że zapłaci za błędy najwyższą cenę.

– Mamy przerąbane. – Tyle zdołał usłyszeć. Siedząca obok postać zaczęła płakać.

2019

Grudki białego puchu rozsiadały się na parapetach kamienic jak wysypane z poduszek pierze. Wirowały w górze w niezgrabnym tańcu i kleiły się do twarzy błądzących w mroku ludzi. Wkrótce znikną. Jesień nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Z zaplecza na tyłach klubu wyłoniło się dwóch mężczyzn. Wyższy z nich ściskał w dłoni butelkę po wódce, na dnie zostało kilka kropel przezroczystego trunku. Szedł po stopniach i niewiele brakowało, a wywinąłby orła na śliskiej nawierzchni.

Jego kumpel stał z rękami w kieszeniach i świetnie się bawił jego kosztem.

– Niedawno wyszedłeś z pierdla, a już odstawiasz niezłe balety – droczył się z nim.

– Pierdol się. Nie uroniłem nawet kropli. – Grzegorz Ignaczak uniósł butelkę na znak, że ma wszystko pod kontrolą. Upił ostatni łyk, wytarł usta rękawem kurtki i obmacał kieszenie, jakby czegoś szukał. – Kurwa. Zostawiłem w środku komórkę. Wciąż zapominam, że noszę ją cały czas przy sobie.

– Skleroza nie boli. Ja się zwijam. Taksiarz nie będzie czekał do usranej śmierci, a już zdążyłem go nieźle wkur­wić. Dowleczesz się jakoś do domu?

– Wal się. Trafię na kwadrat bez psa przewodnika. Zdzwonimy się, jak wrócisz.

Znajomy uniósł środkowy palec i rozpłynął się w bramie przed klubem. W zatoczce czekał na niego taksówkarz. Ignaczak wszedł ostrożnie po schodach na zaplecze lokalu. Kilka minut później wrócił na plac i popatrzył w niebo.

Śnieg drażnił mu skórę, wiatr wsuwał zimne paluchy pod kurtkę i drapał ją pazurami. Grzegorz nie zwracał na to uwagi, w trakcie odsiadki stęsknił się za kaprysami pogody. Przestał też zadręczać się tym, co poszło nie tak w jego życiu. To bez sensu. Zaufał niewłaściwym ludziom i dał się uwieść wizji łatwych pieniędzy. A do tego był skurwysynem.

A może po prostu prześladował go pech? I przyciągał problemy.

Miał przy sobie działkę amfetaminy i właśnie zdał sobie sprawę, że w razie wpadki nie będzie taryfy ulgowej. Wolał się mieć na baczności. Skończył z takim życiem – a przynajmniej to sobie wmawiał.

Rozejrzał się. W oknach wokół nie paliło się światło. Lokatorzy zdawali się nie przejmować sąsiedztwem klubu, mimo że tętniący w jego trzewiach hałas sprawiał, że kamienica drżała w posadach, a wrzaski podchmielonych gości i nocne rozróby niosły się echem w pobliskich uliczkach albo wlewały do mieszkań przez rozlatujące się okna. Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do najgorszych warunków, uznał Ignaczak. Sam przerabiał to za każdym razem, kiedy wracał na wolność.

Nad ranem lokal opustoszał i zrobiło się ciszej. Mężczyzna wypluł zalegającą w ustach flegmę i podszedł do ustawionych pod ścianą kontenerów na śmieci. Nie chciało mu się raz jeszcze wracać do środka. Stanął przy jednym z nich, rozsunął rozporek i opróżnił pęcherz, śledząc strużkę pary unoszącą się ku niebu. Ulżyło mu.

Zdawało mu się, że usłyszał za plecami czyjeś kroki. Zrobił się przewrażliwiony? W więzieniu nauczył się mieć oczy dookoła głowy. Każdy szelest, każdy ruch wzbudzał czujność. Ignaczak miał kłopot z przystosowaniem się do normalnego życia, z wygłuszeniem lęku i przesadnej ostrożności. Wszystko wymagało czasu, a znając jego szczęście, za chwilę znów wpakuje się w tarapaty.

Skończył sikać. Zasunął rozporek i odwrócił się. A jednak się nie pomylił. Stała przed nim niewyraźna postać. W pożółkłym świetle lamp nie był w stanie rozpoznać napastnika. Nie zauważył żadnych szczegółów, dzięki którym zdołałby go zidentyfikować. Odruchowo uniósł ręce na wysokość głowy, zrobił krok do tyłu i o mały włos nie wpadł na kontener.

Zrozumiał, że odciął sobie w ten sposób drogę ucieczki. Nieznajomy trzymał w dłoni broń.

Ignaczak postanowił grać na czas. Liczył na to, że ktoś wyjdzie z klubu i spłoszy napastnika, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Przełknął ślinę. Wiedział, że czas zmienić strategię.

– Spokojnie. Możemy się jakoś dogadać.

Żadnej reakcji.

– Nie znam cię. Musiałeś mnie z kimś pomylić – tłumaczył. Starał się nie wykonywać nerwowych ruchów, wolał nie sprowokować faceta. – Mam przy sobie trochę forsy, oddam ci ją. – Sięgnął do kieszeni i zaczął szukać portfela. – Weź ją. To wszystko, co mam.

W świetle lampy zauważył, że napastnik w niego celuje. Nie usłyszał huku wystrzału, nie poczuł, kiedy kula przeszyła mu czaszkę na wylot ani dotyku zimnej gleby, na którą opadło jego bezwładne ciało. Gęsta plama krwi wykwitła wokół twarzy, wchłonęła drobinki śniegu i zabarwiła je na purpurowo.

Ale tego też nie zdążył zarejestrować.

*

Znaleźli się w wąskiej uliczce w sąsiedztwie rynku. Błyskające w niebo światła policyjnych kogutów ściągnęły ich na dziedziniec rozlatującej się kamienicy. Mimo wczesnej pory wokół zebrało się trochę ludzi. Aleksandra Lazar zdążyła przywyknąć, że ciekawość przyciąga gapiów do zbrodni jak światło zbłąkane ćmy. Widocznie tkwiła w ludzkiej naturze od początku i domagała się zaspokojenia.

Martwy mężczyzna leżał w kałuży krwi. Policjanci dotarli na miejsce przed szóstą i musieli doświetlać się latarkami. Lazar zauważyła, że parapety w oknach na dziedzińcu uginają się pod ciężarem pomarszczonych twarzy. Wyrwane ze snu zjawy śledziły z uwagą nerwowy spektakl świateł i cieni. Śmierć na nikim nie robiła tu wrażenia. Wtapiała się w tło. Wsiąkała w stęchłe mury.

Młody funkcjonariusz rozmawiał z ludźmi przed klubem. Pozostali byli teraz w środku i rozpytywali ostatnich klientów. Patrol dotarł pierwszy, kilka minut po otrzymaniu zgłoszenia.

Lazar podeszła bliżej zwłok i przykucnęła ostrożnie. Zespół techników zdążył już zacząć pracę i nie chciała zatrzeć ewentualnych śladów.

Ofiara leżała na plecach, z lekko przekrzywioną głową. Rana nad łukiem brwiowym była osmolona i śledcza spodziewała się, że kula przebiła czaszkę denata. Przyczyna zgonu wydawała się oczywista. Mężczyzna zginął od strzału z broni z niewielkiej odległości. Pytanie, co było motywem. To on stanowił klucz do rozwikłania zagadki.

Wstała i spojrzała w kierunku Błażeja Urygi. Stał niedaleko, próbując poskładać rozsypane części układanki w całość. Wydawał się skupiony, często powtarzał, że praca w wydziale kryminalnym jest wszystkim, co potrafi robić. Żaden z przypadkowych świadków nie miał pojęcia, jak doszło do tragedii.

– Wygląda na to, że ktoś wykończył go z zimną krwią – zaczęła policjantka. – W grę mogły wchodzić jakieś porachunki. Zalazł komuś za skórę. To nie wygląda na przypadkową zbrodnię.

– Gość ma przy sobie portfel i dowód. Brak śladów bójki, szarpaniny. To przypomina bardziej egzekucję. Morderca stanął kilka metrów dalej, wyciągnął broń i strzelił – wyliczał Błażej.

Śnieg wciąż prószył, ale na ziemi szybko zmieniał się w kleistą breję. Na dziedzińcu nie zachowały się ślady obuwia. Zanim śledczy zdołali tu dotrzeć, stali bywalcy klubu wydeptali plac, kręcąc się wokół zwłok. Nie mogli zrobić nic głupszego.

Ola zaklęła pod nosem. Wiedziała, że technicy nie będą z tego powodu szczęśliwi. Skinęła na Urygę, a ten rozłożył bezradnie ręce. Rozumieli się bez słów.

– Nikt niczego nie widział. Na zwłoki natknął się pracownik klubu, gdy wyszedł wyrzucić śmieci. Zanim przyjechaliśmy, ci durnie postanowili się upewnić, że facet naprawdę jest sztywny – dodał zrezygnowany. – Zespół zrobił to, co do niego należało, prokurator niepotrzebnie się tu fatyguje. To zamknięty dziedziniec. Żadnych kamer.

– Jesteś pewien, że nie ma innej drogi?

– Sprawca musiał wyjść z klubu od zaplecza lub przyszedł od strony miasta. Nie zeskoczył przecież z okna – wytknął przytomnie Błażej. – Zabezpieczymy teren, pogadamy z ludźmi, przeszukamy okolicę i zaczekamy na wytyczne. Trzeba będzie sprawdzić monitoring i przetrzepać mieszkańców tych ruder. – Wskazał na mieszkania znajdujące się w kamienicy. – Facet zginął w środku nocy, ale prokurator i tak będzie się upierał, że ktoś mógł coś widzieć. Znasz go.

Lazar nie spodziewała się, że zacznie dzień od wizyty w takim miejscu. Obiecała córce, że wybiorą się do kina. Nie chciała jej zawieść.

Odkąd Ola rozstała się z mężem, starali się sprawiedliwie dzielić opieką nad córką. Wolałaby mieć ją przy sobie cały czas, ale wiedziała, że to ustępstwo ze strony Artura. Zdradzała go z kolegą z pracy i wciąż jej to wypominał, a praca w policji utrudniała opiekę nad dzieckiem.

Prokurator Papaj pojawił się na miejscu ujawnienia zwłok pół godziny później. Kręcił się wokół ciała, palił papierosa za papierosem i robił tylko to, co do niego należało. Współpraca z nim przebiegała sprawnie, jeśli spuścić zasłonę milczenia na żenujące żarty, które uwielbiał. Nie chciał jej w ten sposób dogryźć lub pokazać miejsca w szeregu, po prostu miał osobliwe poczucie humoru. Zdaniem Oli, dopóki nie piętrzył trudności i zdawał się na jej policyjny nos, mógł od czasu do czasu być dupkiem.

– Ofiarą jest prawdopodobnie Grzegorz Ignaczak. Pięćdziesiąt sześć lat. Miał przy sobie dokumenty i portfel. Trochę gotówki. Jeśli to on, to ma za sobą bogatą kryminalną przeszłość. Niedawno wyszedł na wolność – zreferował jeden z policjantów.

– I nie zabawił na niej zbyt długo – stwierdził przytomnie prokurator, ściskając w dłoni paczkę papierosów. – Zdołaliście ustalić, za co siedział?

– Kradzieże, rozboje, narkotyki. Trochę się tego uzbierało. To wstępne informacje, trzeba je zweryfikować.

– Co tu robił i jak doszło do zabójstwa?

– Zginął od strzału z niewielkiej odległości. Napastnik stał kilka metrów dalej, zaskoczył go – wtrącił się Uryga i spojrzał w stronę techników. Zabezpieczali ślady. – Ignaczak imprezował w klubie z kumplem. Wyszli tędy, ale nikt nie widział, jak doszło do zabójstwa. Sprawdzamy kosze na śmieci wokół rynku, przeszukujemy okolicę, jak dotąd nie ma śladu po broni. – Śledczy wskazał ręką na bramę prowadzącą na dziedziniec. – Znaleźliśmy kilka kamer wokół rynku i rozpytujemy mieszkańców kamienic, to trochę potrwa – dodał niewzruszony. – Barman pamięta ofiarę. Twierdzi, że mężczyźni dobrze się bawili, wypili po kilka piw, domówili butelkę wódki. Nic nie wskazuje na to, żeby doszło między nimi do sprzeczki. Ale nie ma pojęcia, kim byli. Pracuje tu od niedawna. Nigdy wcześniej ich w tym miejscu nie widział.

– Zdobyliście namiary na kumpla zastrzelonego faceta?

– Jeszcze nie. Rozmawiamy z obsługą. Część z nich rozeszła się już do domów. – Błażej wzruszył ramionami.

– Szukajcie dalej, ktoś musiał coś widzieć. Znajdziemy go – podsumował Papaj i poklepał Urygę po ramieniu. – Rozpytajcie stałych bywalców, pracowników. Może technicy wykopią spod ziemi jakieś fanty. Łuskę, cokolwiek. – Odwrócił się do Lazar i rzucił: – Zwijam się. Piździ tu jak w kieleckim.

Ola odprowadziła go wzrokiem. Ktoś, kto zastrzelił leżącego obok człowieka, musiał być pewny siebie albo zdesperowany, skoro zdecydował się zrobić to w bramie, w sąsiedztwie popularnego klubu. Ktoś mógł go zobaczyć. Wiedział, że nie odpowie za zbrodnię, lub był po prostu głupi. Gdyby miała wybierać, obstawiłaby drugą opcję.

Ale to nie był koncert życzeń.
(…)

Przemysław Żarski „Pogorzelisko”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 352

Opis: Nad ranem, na dziedzińcu kamienicy za klubem, ginie Grzegorz Ignaczak. Biorąc pod uwagę trudną przeszłość mężczyzny, lista jego wrogów jest długa. Który z nich zdecydował się pociągnąć za spust? I dlaczego to zrobił? Podkomisarz Aleksandra Lazar zjawia się na miejscu zdarzenia, by zmierzyć się z kolejną sprawą. Jednocześnie myślami krąży wokół dramatycznej historii własnej rodziny. Noc, która zmieniła jej życie, wciąż kryje w sobie wiele tajemnic. Czy po latach uda się rozwiązać tę zagadkę? A może bezpieczniej nie rozgrzebywać przeszłości i pozwolić jej na zawsze pozostać w ukryciu? „Pogorzelisko” to historia pełna niepokoju i trudnych wyborów.


Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek