Śmierć w biurze. Przeczytaj przed premierą początek thrillera „Winni jesteśmy wszyscy” Bartosza Szczygielskiego

21 stycznia 2021

27 stycznia będzie miała premierę pierwsza książka Bartosza Szczygielskiego wydana w Czwartej Stronie Kryminału. „Winni jesteśmy wszyscy” to thriller, który zapewnia ogrom emocji, zaskakuje, porusza i nie daje się łatwo wymazać z pamięci. Czego winni jesteśmy wszyscy? Odpowiedzi będziecie mogli poszukać w thrillerze Bartosza Szczygielskiego, a tymczasem u nas przeczytacie przedpremierowo sam początek książki.

17.42

Śmierć miała znajomą twarz.

Widywał ją regularnie i znał na pamięć prawie każdy jej fragment. Miała oczy w kolorze suchego cementu. Otoczone cienką warstwą skóry, spod której przebijały żyłki ciągnące się pomiędzy pieprzykami. Każda sekunda spędzona na biurowej wykładzinie pozwalała mu lepiej zapamiętać szczegóły. Zapamiętać tę chwilę. Wiedział, że będzie do niej wracał wielokrotnie, a z każdym kolejnym razem pamięć będzie odbierała mu detale, które teraz były wyraźne jak nigdy wcześniej. Z czasem wszystko pokryje mgła.

Identyczna z tą, która zbliżała się do źrenic Agnieszki.

Nie mógł zrobić nic, żeby ją zatrzymać.

Włosy kobiety zsunęły się z czoła i wylądowały w świeżej kałuży krwi. Czuł bijące od niej ciepło. Metaliczny zapach wdzierał się do nozdrzy i napierał dalej, by wryć się w sam środek mózgu. Powoli. Kolejny szczegół, który będzie prześladował go przez następne miesiące, by zniknąć później pod naporem innych myśli.

Konrad przesunął się odrobinę w stronę Agnieszki. Na tyle, na ile pozwalało mu rozerwane przez kulę ciało. Odgarnął włosy z jej twarzy. Zostawiły na skórze ślady jak po pędzlu.

– Spokojnie – powiedział, przysuwając się bliżej. – Spokojnie.

Dzwonienie w uszach powoli ustawało. Zaczynały docierać do niego dźwięki otoczenia. Krzyki z sąsiednich pokojów. Jeden po drugim. Głosy przerażenia, których nie potrafił rozróżnić, a które nagle się urwały, zagłuszane przez huk wystrzału. Znał ten dźwięk. Walther P-99. Polimerowy szkielet. Częściowo napięta iglica.

Podniósł się z podłogi i oparł plecami o biurko. Spojrzał na leżące obok ciało. Kałuża wokół głowy Agnieszki robiła się coraz większa, coraz cieplejsza. I miał wrażenie, że coraz bardziej lepka. Zbliżała się do jego nóg, a on nie robił nic, żeby ją powstrzymać.

Położył dłoń na głowie kobiety. Wyczuł tam miękką masę. W opuszek palca wskazującego wbił się kawałek czaszki. Na wykładzinie obok nich było ich pełno. Czuł to, choć nie mógł ich zobaczyć. Jedyne, co widział, to krew wsiąkająca we włókna.

– Spokojnie.

Mówił do siebie. Agnieszka już nie słuchała, a jeżeli to robiła, to z zupełnie niedostępnego dla niego miejsca. Konrad spojrzał na kobietę po raz ostatni, a potem zajął się sobą. Nie mógł dłużej czekać. Krew wypływająca z rany pod prawym obojczykiem zniszczyła mu już koszulę i spodnie. Jeszcze chwila, a zabierze mu znacznie więcej.

Pochylił się i lewą dłonią sprawdził, czy na plecach ma ranę wylotową. Zdawało mu się, że trwało wieczność, zanim wymacał fragmenty rozerwanej tkanki.

– Opanuj się. – Rozejrzał się po pokoju.

Znał tę przestrzeń lepiej niż własne mieszkanie. Liczba mebli była podobna. Minimalizm w czystej postaci, by przychodzący tu klienci widzieli wyłącznie tyle, ile musieli. Pasowało mu to. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale wcześniej nie wykrwawiał się, siedząc oparty o biurko, które kosztowało równowartość dwóch jego pensji. Teraz zamiast prostych mebli wolałby mieć pod ręką apteczkę, żeby zatamować krwawienie. Jeżeli nie zrobi tego w ciągu kilku minut, straci przytomność, a wtedy już nic nie będzie w stanie zdziałać.

Zestaw pierwszej pomocy wisiał na ścianie przy biurku sekretarki. Pamiętał to ze szkolenia BHP. Dzieliło go od apteczki kilkanaście metrów. Wystarczyło wyjść na korytarz, minąć ekspres do kawy i miałby na wyciągnięcie ręki gazę i bandaż. Liczył, że ktoś dbał o to, by wnętrze apteczki było uzupełnione. Takie rzeczy też miały termin przydatności do użycia.

Jego zbliżał się niebezpiecznie szybko.

Musiał improwizować. Prawa część ciała wyglądała tak, jakby dostała główną rolę w filmie o zombie, więc postanowił zaufać lewej. Zaczął macać dłonią po powierzchni biurka. Musiał uważać, żeby nie strącić kawy w jednorazowym kubku. Nie zdążył wypić nawet połowy, kiedy wszystko trafił szlag.

Natrafił na długopis, który położył sobie na kolanach – zamierzał skorzystać z niego za chwilę. Kolejny traf był już znacznie lepszy. Apaszka w kolorze dojrzałego awokado. Agnieszka rzuciła ją niedbale na blat, gdy do niego przyszła. Spojrzał na metkę, choć wyczuł pod palcami, że źle trafił.

– Jasna cholera. – Zgniótł materiał w dłoni. – Jedwab.

Równie dobrze mógł zrobić opatrunek z ażurowego obrusu, ale nie miał wyboru. Wiedział, że w tej chwili liczy się ucisk, nic więcej. Resztą zajmą się medycy, o ile zdążą przyjechać, zanim dostanie kolejną kulkę.

Konrad przycisnął apaszkę do rany najmocniej, jak potrafił. Oznaczało to, że ledwo musnął ciało. Palce zachowywały się tak, jakby wsadził rękę w gniazdko elektryczne. Drgały nieustannie w takt coraz szybciej bijącego serca.

Apaszka przesiąkła krwią w parę sekund. Luksusowe materiały nie nadawały się na pole walki. Nawet jeżeli to znajdowało się w centrum Warszawy, a on z okna widział Pałac Kultury. Miejsce, w którym się umiera, nie miało najmniejszego znaczenia. Zdawał sobie z tego sprawę lepiej niż Agnieszka. Śmieszyło go to, jaką przykładała wagę do stroju, i to że nie chciała wyjść z mieszkania, jeżeli buty nie pasowały do torebki. Teraz jedna ze szpilek leżała pod ścianką działową, a druga obok jej siniejącej stopy. Na żadnej nie dostrzegł śladów krwi.

Życie jest pełne niespodzianek, pomyślał, dociskając materiał do ciała.

Zrobiło się przeraźliwie cicho, a to nie oznaczało niczego dobrego. Złapał za długopis i włożył go do ust. Ściągnął skuwkę zębami, a następnie wypluł ją na podłogę. Zacisnął długopis w dłoni na tyle, na ile starczyło mu sił. Przycisnął pięść do klatki piersiowej, tak by końcówka długopisu była na dole. Prowizoryczna broń, ale jeżeli będzie miał szczęście, to wystarczy.

Podniesienie się z podłogi kosztowało go więcej, niż zakładał.

Biurko stało trzy metry od miejsca, gdzie kilka minut temu znajdowały się drzwi. Teraz na progu widział kupkę mlecznego szkła i klamkę. Obszedł biurko i ruszył w stronę korytarza.

Wyjrzał ostrożnie z gabinetu.

Wszystkie dźwięki, których na co dzień nawet nie rejestrował, teraz uderzyły w niego z podwójną mocą. Minilodówka stojąca pod ekspresem do kawy brzęczała niemiłosiernie. Zagłuszała wszystkie jego myśli. Musiał się skupić, jeżeli chciał wyjść z tego żywy. Zrobił pierwszy krok, uważając, żeby nie stanąć na szkło. Wolał nie wzbudzać dodatkowego hałasu. Szczególnie że nie wiedział, gdzie teraz znajduje się strzelec.

Przechodząc wzdłuż korytarza, zajrzał ostrożnie do kolejnego z gabinetów. Monika, która wiecznie zostawiała w zlewie brudny kubek po kawie, płakała cicho pod swoim biurkiem. Nawet nie zwróciła na niego uwagi. Wpatrywała się w swoje nogi i resztki rajstop, które je oblekały. Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nigdy nie był dobrym kłamcą, więc nawet się nie odezwał.

Miał ruszyć dalej, ale zatrzymał się w pół kroku.

Mężczyzna stał na końcu korytarza. Tuż przy biurku sekretarki, która leżała na podłodze. Żyła, ale potrzebowała nowych spodni. Strzelec wpatrywał się prosto w niego. Włosy miał zlepione od krwi, a biała koszulka z podobizną Myszki Miki wyglądała, jakby przed chwilą wyciągnął ją z pralki i zarzucił niedbale na siebie. Kilkanaście minut temu ta koszulka była biała. Teraz ledwo można było dojrzeć jakikolwiek inny kolor niż czerwień.

– Spokojnie. – Konrad przycisnął długopis mocniej do piersi.

Był za daleko, żeby zaatakować. Wychodząc ze swojego gabinetu, liczył na to, że uda mu się zajść faceta od tyłu. Wbiłby mu wtedy długopis w tętnicę szyjną i zakończył to przedstawienie. Kiedy stał z nim twarzą w twarz, był na straconej pozycji. Nóż w tej sytuacji sprawdziłby się znacznie lepiej, ale Konrad nie mógł wybrzydzać. Nauczono go korzystać z tego, co miał pod ręką. Czegokolwiek, co dawało choć najmniejsze szanse przeżycia.

– Porozmawiajmy – zaproponował, robiąc krok do przodu. – Możemy…

Nie zdążył dokończyć zdania. Mężczyzna podniósł pistolet i przyłożył go sobie do skroni. Konrad nawet nie próbował go powstrzymać. Patrzył tylko, jak w jednej chwili facet stoi wyprostowany kilka metrów od niego, by w kolejnej jego ciało zwaliło się na podłogę. Twarz strzelca wybuchła przy tym, rozsadzając lewy oczodół i plamiąc fragmentami mózgu wszystko wokół.

Resztki faceta były wszędzie.

Wliczając w to usta sekretarki.
(…)

Bartosz Szczygielski „Winni jesteśmy wszyscy”
tłumaczenie:
wydawnictwo: Czwarta Strona
ilość stron: 391

Opis: Istnieją miejsca, do których nie należy zaglądać, a także czyny, których nie wolno się dopuścić. I to za żadną cenę. W piątkowe popołudnie, kiedy wszyscy myśleli już o weekendzie, Konrad Łazar zastanawiał się nad czymś innym. Próbował zrozumieć, jak doszło do tego, że była kochanka wykrwawia się na jego oczach i, co ważniejsze, dlaczego nie udało mu się tego przewidzieć. Przecież na co dzień płacono mu za to, by zbierał informacje. By układał je w logiczne ciągi i przewidywał następstwa pewnych wydarzeń. W końcu był w tym naprawdę dobry. Tego się jednak nie spodziewał. Podobnie jak faktu, że odtąd nikt w jego otoczeniu nie będzie bezpieczny, a śmierć upomni się o wszystkich, na których mu zależy. Wkrótce Konrad wyruszy do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, a które należy spalić do szczętu.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek