Skąd się biorą pomysły i czy warto planować fabułę? Remigiusz Mróz odpowiada ? fragment książki „O pisaniu. Na chłodno”

30 listopada 2018


Rzecz dla aspirujących pisarzy i wszystkich, którzy interesują się kulisami tworzenia książek. Jeden z najlepiej sprzedających się polskich autorów, Remigiusz Mróz, wydał poradnik pisania. „[To] cała moja droga. Od pierwszej przeczytanej książki do ostatniej napisanej. I o wszystkim, czego się podczas tej podróży nauczyłem” ? komentuje Mróz. „O pisaniu. Na chłodno” znajdziecie już w księgarniach, a my polecamy premierowy fragment książki, w którym autor wyjaśnia, skąd się biorą pomysły i czy warto planować fabułę swojej powieści.

Niektórych inspirują nagłówki w gazetach, innych zdarzenia, których są świadkami, lub napotykani ludzie. Douglas Adams wpadł na pomysł napisania „Autostopem przez galaktykę”, kiedy pijany w sztok leżał na polu pod gołym niebem i wpatrywał się w gwiazdy, mając pod ręką przewodnik autostopowicza po Europie. Niekiedy pisarz jest w stanie zidentyfikować moment, w którym wpadł na dany pomysł, innym razem po prostu tego nie pamięta, więc wymyśla mniej lub bardziej durną odpowiedź z chińskim portalem zakupowym.

Pomysł historii opisanej później w „Kasacji” wziął się z moich rozmyślań nad tym, co by było, gdybym miał bronić człowieka, który ani się do winy nie przyznaje, ani nie twierdzi, że jest niewinny. Przy „Ekspozycji” wystarczyło, że wróciłem z gór i od razu za nimi zatęskniłem ? wyobraziłem sobie Giewont i wpadło mi do głowy, że umieszczenie na nim ciała ofiary byłoby ciekawym początkiem historii (to wbrew pozorom jeden z moich mniej niepokojących pomysłów).

Przed „Zaginięciem” zacząłem zastanawiać się nad możliwymi wyjaśnieniami sytuacji, w której z zamkniętego na cztery spusty, zabezpieczonego alarmem domu znika mała dziewczynka. W wypadku „Behawiorysty” wystarczyły zajęcia z negocjacji i mediacji, i omawiany w ich trakcie dylemat wagonika. Przy „Nieodnalezionej” zaciekawienie tym, co by się stało, gdyby ktoś po dziesięciu latach od zaginięcia narzeczonej zobaczył przypadkowo jej zdjęcie na Facebooku. I tak dalej.

Dobry przykład tego, że pomysły naprawdę są wszędzie, stanowi w moim wypadku „Hashtag”. Na napisanie tamtej książki wpadłem za sprawą esemesa od firmy kurierskiej. Mimo że nic nie zamawiałem, pewnego ranka otrzymałem informację, że moja przesyłka czeka na odebranie w paczkomacie. Wszystkie dane się zgadzały, oprócz tego, że paczkomat znajdował się na drugim końcu miasta. Umysł od razu zaczął podsuwać możliwe scenariusze i szybko uzmysłowiłem sobie, że mam materiał na powieść. (Okazało się, że Dagmara zamówiła coś dla siebie, ale zrobiła to z konta, do którego był przypisany mój adres i numer telefonu. Mniejsza z tym).

Idee są wszędzie. Przynajmniej jedna znajduje się także w Twojej głowie, gotowa i czekająca na to, by coś z nią zrobić. Podstawowe pytanie brzmi więc: czy ten pomysł wystarczy na kilkusetstronicową powieść?

Tego się nie dowiesz, dopóki nie spróbujesz jej napisać. Nie ma niestety żadnej formuły, która pozwalałaby to ustalić, przez co w pisarskich szufladach (nie tylko mojej) zalega mnóstwo nieskończonych powieści. Na anglojęzycznej Wikipedii jest cały artykuł poświęcony niewydanym pozycjom Kinga ? a to tylko te, o których zająknął się publicznie przy tej czy innej okazji. Niektóre historie po prostu nie nadają się do opowiedzenia w powieściowej formie, mimo że wydają nam się dobre.

A może po prostu potrzebują trochę czasu. Wielokrotnie zdarza się, że pisarze zaczynają pracę nad jakimś projektem, po czym w pewnym momencie odkładają go, przekonani, że nic z tego nie będzie.

Wracają jednak do niego po latach, czasem nawet po kilku dekadach, i nagle okazuje się, że opowieść biegnie dalej. Zatem jeśli obawiasz się, że zmarnujesz czas na coś, co może okazać się niewypałem, natychmiast przestań.

Co najgorszego może się stać? Podszkolisz trochę warsztat, szlifując go tą historią? Zyskasz fragment opowieści, do którego zawsze możesz wrócić?

Czas poświęcony pisaniu nigdy nie jest czasem straconym. Jeśli nawet stworzysz coś, co będzie sprzeczne ze wszystkimi prawidłami sztuki, i tak wyjdziesz na plus. Jeśli wrócisz kiedyś do tekstu, to podczas redakcji nauczysz się więcej rzeczy niż dzięki czytaniu jakiegokolwiek poradnika.

A zatem ? sytuacja jest jasna? Świetnie. Zabierajmy się do roboty.

2

Mam planować czy nie?

Jeśli mnie o to zapytasz, odpowiem bez chwili zawahania: nie. Inny pisarz może udzielić przeciwnej odpowiedzi, bo każdy z nas ma swój sposób na opowiadanie historii. Ja jednak trzymam się tego, co powiedział kiedyś mój niekwestionowany autorytet w tej materii. A mianowicie tego, że plan to ostatnia deska ratunku dobrego pisarza i podstawowe narzędzie pracy nudziarza.

Mówiąc to, Stephen King nieco uogólniał, bo są pisarze, którzy postępując wedle wcześniej przyjętego planu, potrafią pisać porywające książki. Moim zdaniem stanowią jednak nieliczne wyjątki potwierdzające regułę. Ilekroć sprawdzam, jak autor tworzył którąś z moich ulubionych książek, okazuje się, że działał bez wcześniej przygotowanego planu.

King w swojej książce o pisaniu ? którą polecam z całego serca, bo jest nieporównywalnie lepsza od tej ? twierdzi, że z tworzeniem książek jest jak z naszym życiem. Nie potrafimy przewidzieć, co stanie się jutro. Oprócz tego dodaje, że istotą pisarskiego fachu jest spontaniczność ? a jej się wyrzekamy, ilekroć planujemy to, co mamy zamiar napisać. Według Kinga powstają wówczas książki sztuczne i nienaturalne, a mnie się wydaje, że nie musimy długo szukać, by znaleźć potwierdzenie tej tezy. Nie znaczy to jednak, że nigdy nie zdarzyło mu się rozpisać sobie jakiegoś planu ? i o tym też warto pamiętać.

Do wyjątków, o których wspomniałem, należy (w pewnym sensie) J.K. Rowling. Ileś lat temu wirtualny świat obiegła przeskanowana kartka z notatnika autorki, która zawisła nawet na jej oficjalnej stronie. Jak wiemy, nic w przyrodzie nie ginie, a już szczególnie nie w tej cyfrowej. Rzecz dotyczyła tylko kilku rozdziałów, które Rowling rozpisała w trakcie tworzenia piątej książki o Harrym Potterze. Warto te zdjęcia wygooglować, bo dają bezpośredni wgląd w jej proces twórczy, a oprócz tego pokazują, że pisarka była wyjątkowo skrupulatna. Podzieliła kartkę na dziesięć kolumn i kilkanaście wierszy, a potem zaczęła wypisywać w nich wszystko, co przyszło jej na myśl. Gdy spojrzeć na te bohomazy, można odnieść wrażenie, że patrzy się na kalendarz więzienny wyjątkowo niezrównoważonego psychopaty z rozdwojeniem osobowości. Dla nas to raczej abstrakcja, dla niej jednak był to fundament, dzięki któremu mogła działać.

Nie jest jednak tak, że Rowling zaplanowała wszystko od początku do końca ? zarówno jeśli chodzi o serię, jak i poszczególne książki. W wywiadzie dla „Scholastic Interview” w 2000 roku przyznała, że czasem ma ogólny zarys fabuły, ale nic ponadto. Resztę wymyśla w trakcie pisania, bo ? jak podkreśliła ? to znacznie lepsza zabawa. Czy zatem ostatecznie możemy włączyć J.K. Rowling do kategorii planistów? Raczej nie.

Z pewnością jednak znajduje się w niej Joseph Heller, który popełnił kultową powieść z niezapomnianym Yossarianem. Tabelki z pracy nad „Paragrafem 22” zachowały się do dzisiaj, dzięki czemu możemy zobaczyć, jak poukładany pomysł miał w głowie autor (swoją drogą zawsze przed napisaniem książki miał gotowe pierwsze i ostatnie zdanie). W porównaniu z pedantycznymi planami Hellera bazgroły J.K. Rowling jawią się jako niewinna igraszka z fabułą. Amerykański prozaik dokładnie rozpisywał, co i w jakim momencie konkretnie będą robić jego bohaterowie. Na szczęście zachował pewną elastyczność, pisał bowiem ołówkiem, dzięki czemu mógł wymazać któryś kwadracik i zapełnić go od nowa.

Sięgnijmy jednak po bardziej współczesne przykłady. Harlan Coben nigdy nie planuje ? wyruszając w swoją literacką podróż, zna punkt początkowy i końcowy, ale nie wie, którędy biegnie łącząca je trasa. Może ją pokonać w linii prostej, najkrótszą drogą, ale w jej trakcie równie dobrze może zainteresować go coś innego, przez co decyduje się na objazd.

Jeszcze większą swobodą twórczą charakteryzuje się Lee Child, który cały proces przyrównał do pewnego kulinarnego programu telewizyjnego. W jego ramach znani i poważani szefowie kuchni otrzymywali zupełnie przypadkowy zbiór składników, z których musieli ugotować coś, co potwierdziłoby ich renomę. Child twierdzi, że u niego praca nad książką wygląda podobnie ? mniej więcej do połowy wrzuca do tej mikstury wszystko, co wydaje mu się ciekawe, bez ładu i składu, a potem stawia sobie wyzwanie, by upichcić z tego coś wyjątkowego. Wydaje mi się, że to kompletne szaleństwo ? i że Lee Child ma swoją stałą listę składników ? ale jeśli sprawdza się to w jego przypadku, świetnie.

Podoba mi się też to, co na ten temat ma do powiedzenia George Saunders. Twierdzi, że tworzenie według planu jest jak przyjście na randkę z karteczkami, na których mamy gotowe kwestie. To dobry przykład, bo z jednej strony możemy się ratować, kiedy coś pójdzie nie tak ? z drugiej jeśli będziemy sięgać po jedną za drugą, na wielką magię raczej nie mamy co liczyć.

Do zatwardziałych planistów należał zaś William Faulkner. Kiedy pracował nad swoją „Przypowieścią” (która w istocie była powieścią), zaplanował skrupulatne opróżnianie kolejnych butelek bourbona. I planu trzymał się co do kropli.

Nie była to jednakże jedyna strategia, jaką obrał. W przerwach między jednym a drugim łykiem stawał przed pustą ścianą w swoim gabinecie, brał do ręki coś do pisania, a potem zaczynał działać. Dużymi literami wypisywał dni tygodnia, a pod nimi drobnym maczkiem planował, co powinien w danym dniu napisać. Jego pracownia w Rowan Oak zachowała się do dzisiaj, podobnie jak skrupulatne notatki. Po bourbonie nie ma śladu.

O ile ten drugi element dobrze pasuje do artystycznej wizji pisania, o tyle ten pierwszy niekoniecznie. Bo gdzie miejsce na muzę i natchnienie, kiedy pisarz stoi przed ścianą i wypisuje sobie plan pracy na cały tydzień jak jakiś menedżer projektu? Gdzie dotyk czarodziejskiej różdżki, która znienacka podrzuci mu jakąś przełomową ideę? Nie ma. Nie istnieje. Jest robota do zrobienia, więc trzeba zakasać rękawy i do dzieła.

Jedną z najbardziej pracowitych obecnie autorek jest z pewnością Gillian Flynn. Jeśli nie pisze nowej książki, możemy być pewni, że zajmuje się tworzeniem scenariusza (albo oryginalnego, albo na bazie swojej prozy). Autorka „Zaginionej dziewczyny” z pewnością ma uporządkowany tryb pracy, należy jednak do osób, które absolutnie nie planują. Twierdzi, że po prostu nie potrafi tego robić, bo bardziej interesują ją postacie, wydarzenia i motywy przewodnie niż fabuła. Jeśli nawet coś sobie rozpisze, ostatecznie się tego nie trzyma ? czasem dotyczy to nawet gotowego tekstu. Podczas redakcji jednej z książek Flynn ostatecznie? zmieniła postać zabójcy. I dobrze, bo dzięki temu dostaliśmy nie tylko druzgocący finał książki, ale także serialu HBO.

Patrząc na autorów, których przytoczyłem, można by pomyśleć, że ci, którzy tworzą literaturę popularną, raczej nie planują, ci zajmujący się literaturą „bardzo piękną” tak. Tyle że to nieprawda. Zdobywca Pulitzera, Jeffrey Eugenides, nigdy nie planuje. Nie ma pojęcia, co wydarzy się na kolejnych kartach jego powieści. Z kolei John Grisham nie zacznie pisać, jeśli nie ma wcześniej przygotowanego planu.

Pisarze podzielający pogląd Grishama podkreślają szereg korzyści, jakie płyną z drobiazgowego spisywania idei w notatnikach, na kolorowych kartach czy na ścianach swoich gabinetów. Przede wszystkim dzięki temu nie pogubisz się w opowiadanej historii ? a ta nie musi być specjalnie zawiła, by takie niebezpieczeństwo wystąpiło.

Pisanie to układanie puzzli, które nie mają jeszcze określonego kształtu ani rozmiaru ? bywa, że niektóre nie chcą się uformować, a w dodatku są tak małe, że możesz ułożyć cały obraz i nie dostrzec, że gdzieś brakuje miniaturowego elementu.

Gdy patrzy się na proces twórczy pod tym kątem, okazuje się, że nie ma sposobu, by czymkolwiek zastąpić skrupulatne planowanie. Istnieje jednak metoda, która pozwala obejść negatywne skutki nadmiaru puzzli. Można bowiem pójść na żywioł, popędzić na łeb na szyję z fabułą, nie przejmując się jakimkolwiek planem ? ale jednocześnie zachować na tyle przytomności umysłu, by gdzieś zapisywać niektóre rzeczy, jakie w tym pędzie się pojawią. Nawet jeśli wydają nam się tak kluczowe, że z pewnością ich nie zapomnimy, za kilkadziesiąt stron mogą przecież zejść na drugi plan, a potem się rozmyć. W takiej sytuacji zerkanie co jakiś czas do notatek jest na wagę złota.

Drugim dużym atutem strategii planistycznej jest to, że widzimy? o czym jest nasza książka. Brzmi niedorzecznie? Może, ale nie ma w tym żadnego absurdu. Sam King podkreśla, że dopiero podczas pierwszej ? a czasem nawet drugiej ? redakcji widzi oś, wokół której wszystko się kręci. Dopiero wtedy potrafi dostrzec, co właściwie chciał przekazać i co stanowi kwintesencję fabuły. Dopiero po redakcji może przedstawić książkę wydawcy i powiedzieć: ta jest o potworze, ale też o gościu, który miał cholernie trudne dzieciństwo; tamta o ludziach zamkniętych w hotelu, ale tak naprawdę o alkoholizmie. Dzięki planowi łatwiej złapać przesłanie, które tkwi w każdej opowieści.

Ale to nie wszystko. Show must go on ? ta myśl przyświeca każdemu pisarzowi, który postanowił, że wypadałoby kiedyś swoją książkę ukończyć. Dzięki planowaniu widać dokładnie, że show w istocie będzie trwał, i to odbiera autorowi najlepszą wymówkę, jaką może mieć, by nie pisać dalej ? eliminuje niebezpieczeństwo braku kolejnych pomysłów. Jeśli wszystkie już spiszemy, nie będzie dla nas ratunku. Nie wymigamy się brakiem inwencji, książka będzie musiała powstać.

Mimo tych wszystkich zalet pozostaję po stronie tych, którzy planowania nie znoszą. Wydaje mi się, że odbiera to największą przyjemność z pisania i sprawia, że to my kontrolujemy historię, a nie ona nas. Najciekawiej jest zaś właśnie wtedy, gdy dochodzi do odwrotnej sytuacji. Bez planowania pisarz na własnej skórze przekona się, co może zaskoczyć odbiorcę powieści ? bo on sam również zostaje zaskoczony.

W moim przypadku ostatecznie wszystko sprowadza się do kreatywności. Jeśli rozpiszę sobie wcześniej ogólny plan powieści i się go trzymam, po prostu idę spokojnie przed siebie. Występuje pewien dreszczyk emocji, gdy docieram do momentu kulminacyjnego lub zwrotu akcji, bo mimo że wiem, jak historia się potoczy, nie mam pojęcia, jak wyjdzie mi jej opowiedzenie. Te emocje są jednak niczym w porównaniu z tymi, które czuję, gdy książka zaczyna pisać się sama.

Taki poziom kreatywności można osiągnąć tylko wówczas, kiedy się nie planuje. Idee wyrastają jedna na drugiej, nawarstwiają się, zastępują, przepychają i tworzą cudowny galimatias, który stanowi kwintesencję pisania. Dlatego generalnie nie planuję. Czasem korci mnie, żeby rozrysować drzewo rodzinne lub bardziej zawiłą intrygę ? ale wówczas zadaję sobie pytanie: „Skoro ja muszę sobie to rozpisać, to czy przypadkiem Czytelnik też nie będzie musiał?”. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, wywołuję Houston i zgłaszam, że mamy problem. W końcu nie chodzi o to, żeby przy lekturze powieści odbiorca szkicował przeróżne niuanse w notatniku ? a raczej o to, by rysował obrazy w wyobraźni.

Jest jeszcze jeden plus braku planowania. Dzięki temu postrzegamy swoją powieść jako dzieło nieustannie zmieniające kształt. Łatwiej jest nam usuwać z niego fragmenty, które nie powinny się w nim znaleźć. Łatwiej jest spojrzeć z dystansem na to, co się stworzyło, bo sam proces twórczy jest wtedy z założenia nieco chaotyczny. Ostatecznie więc moim zdaniem lepiej nie planować ? a przynajmniej nie nader skrupulatnie. Każdy z nas ma jakiś zamysł fabuły w głowie i wydaje mi się, że jest to najlepsze miejsce do jego przechowywania. Podobnie jest z pomysłami ? jeśli czujemy, że jakiś musimy natychmiast zapisać, najpewniej nie jest tak dobry, jak nam się wydaje. Gdyby był, mielibyśmy pewność, że nigdy nam z głowy nie wyleci.
(…)

Remigiusz Mróz „O pisaniu na chłodno”
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Opis: W kraju, w którym rzekomo nikt nie czyta, jego książki rozchodzą się w milionach egzemplarzy. W wieku trzydziestu lat został najpopularniejszym współczesnym polskim pisarzem. Kim jest? Jak tworzy?

W tej książce Remigiusz Mróz daje się poznać od dotychczas skrzętnie skrywanej strony. Opisuje swoją pisarską drogę i trzyma czytelnika w napięciu, niczym w jednym ze swoich najlepszych kryminałów. Odkrywa kulisy własnego warsztatu, a ostatecznie udowadnia, że każdy z nas nosi w sobie przynajmniej jedną nienapisaną książkę. Wszystko to robi na chłodno, ale także z przymrużeniem oka ? dzięki czemu pozycja ta to nie tylko wyczerpujące kompendium pisarskie dla wszystkich, którzy myślą o stworzeniu własnej powieści, lecz porywająca, zabawna i momentami poruszająca lektura.

Tematy: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek