Queerowa odpowiedź na „Otchłań” Jamesa Camerona. Fragment powieści „Nasze podmorskie żony” Julii Armfield

24 września 2024

Opublikowana nakładem Wydawnictwa Poznańskiego powieść „Nasze podmorskie żony” Julii Armfield to dramat z elementami body horroru, który opowiada o miłości, żalu i pamięci. Miri desperacko próbuje ponownie nawiązać relację ze swoją żoną Leah, która wróciła zupełnie odmieniona z misji głębinowej zakończonej katastrofą. Pomimo podjętych starań życie, które kobiety razem zbudowały, zaczyna się rozpadać. „Nasze podmorskie żony” można określić queerową odpowiedzią na „Otchłań” Jamesa Camerona. Książka w przekładzie Agnieszki Walulik jest już dostępna w sprzedaży, a poniżej przeczytacie jej fragment.

Miri.

Stoję pod tryskającym prysznicem i przez dwadzieścia minut się drę. Nic mi nie jest — tak w zasadzie. Tylko czasami czuję potrzebę, żeby wyparzyć się aż do szpiku kości, trzeć uda cukrem, aż pojawią się na nich krwawe smugi i odpływ zatka się zbędnymi drobinami mnie. Cały ranek wisiałam na telefonie, kursując od jednego automatycznego nagrania do drugiego i z powrotem — większość z nich domaga się ode mnie numeru, którego nie jestem w stanie podać, a reszta zapewnia, że mój telefon jest dla nich ważny. Koło południa odsunęłam słuchawkę od ucha i zaczęłam tłuc nią o ścianę jakieś siedemnaście razy. Później rzuciłam resztki i poszłam po zmiotkę. Leah siedziała na kanapie, na mój wybuch podniosła głowę. Przez chwilę wyobrażałam sobie swego rodzaju powrót — że Leah, którą znałam, wynurzy się spoza zdziwienia tej osoby i zapyta, co ja, kurwa, robię. Ale tak się nie stało, więc gdy już uprzątnęłam pozostałości telefonu, powiedziałam jej, że idę pod prysznic, a potem rozejrzę się za nowym aparatem.

Chcę objaśnić Leę w taki sposób, żebyście ją pokochali, tylko problem w tym, że kochanie to coś, co każdy robi z osobna i za pośrednictwem odrębnego zestawu oczu. Praktycznie nie da się — przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia — słuchać, jak ktoś opowiada o swoim partnerze, i nie marzyć o tym, żeby trochę się z tym pospieszył: „No dobra, czyli mówisz, że on lubi długie spacery, albo że ona jest koziorożcem — do brzegu, do brzegu”. Łatwo zrozumieć, dlaczego ktoś kogoś kocha, ale znacznie trudniej wcisnąć się do wewnątrz tego zrozumienia, podciągnąć je sobie pod brodę jak kołdrę i poczuć, że osadza się wokół ciebie jako coś prawdziwego.

Z Leą, którą znałam, rzecz polegała na tym, że czasami, gdy siedziałam na kanapie, o coś tam wkurzona, łapała mnie za nogi i zaczynała nimi przebierać, skandując: „Tour de France, Tour de France”, póki nie wybuchnęłam śmiechem. I na tym, że dziewięć razy na dziesięć nie byłaby w stanie zdobyć się na nieżyczliwe słowo, nieważne, o kogo chodziło, lecz mniej więcej trzy razy do roku rzucała o jakimś wspólnym znajomym coś tak niespotykanie okrutnego, że natychmiast zatykała sobie usta dłońmi i obracała się w miejscu, jakby chciała odwrócić zły los. Mniej więcej sześć miesięcy po tym, jak zaczęłyśmy się spotykać, przeczytała książkę o dwóch lesbijkach, które przesyłały sobie nawzajem maile ze znaczącymi cytatami z poezji, i wkrótce potem zapytała, czy my też nie powinnyśmy robić czegoś w tym stylu. „Jeśli kiedykolwiek prześlesz mi jakieś wiersze — odpisałam esemesem — to cycki ci utnę” — więc przez następne półtora tygodnia wysyłała mi mailem kolejne utwory z Dzieł zebranych Wilfreda Owena, podpisując każdą wiadomość mrugającym emoji i serduszkiem.

Raz powiedziała mi, że kiedy była młoda, często wyobrażała sobie łuski rosnące pod jej skórą — łuszczącą się warstwę srebra i błękitu między kośćcem a powierzchnią ciała; warstwę, która ustrzeże ją przed nasiąknięciem wodą, gdyby kiedyś utonęła. Często tak właśnie o niej myślałam — przed seksem lub gdy przetaczała się ku mnie w nocy; o dłoniach wciągających ją w czarną toń, o łuskach zarastających jej oczy.

Nauczyła mnie pływać, bo nie umiałam — chwytała mnie w pasie i podtrzymywała, żebym się nie zanurzyła. „Gdybym miała cię uczyć w taki sposób, jak uczono mnie — powtarzała zawsze — to wepchnęłabym cię pod wodę”. Rano chodziłyśmy na publiczną plażę, a potem siadywałyśmy w kawiarni, całe wilgotne pod ubraniem, i jadłyśmy kanapki z bekonem, a Leah wyławiała kostki lodu ze swojej dietetycznej coli.

Raz zaprosiła mnie na kolację ze znajomymi ze studiów: jakimś gościem imieniem Toby, który mieszkał w piwnicy urządzonej jak wystawa sklepu z meblami do samodzielnego składania, razem ze swoją znacznie atrakcyjniejszą dziewczyną Sam; dwiema lesbijkami zajmującymi się biologią morską — nazywały się Allegra i Jess i aktualnie nie były parą, choć kiedyś podobno owszem; wreszcie z nieszkodliwym nudziarzem o imieniu Dan oraz jego dziewczyną Poppy, która obnosiła się ze swoją biseksualnością, tapirowała włosy na wzór jakiejś telewizyjnej kaznodziejki i pozostawiała ślady szminki chyba dosłownie na wszystkim w promieniu metra od swoich ust. Pamiętam tamten wieczór tak, jak pamięta się rzeczy przełomowe, choć naprawdę nie wydarzyło się wtedy nic szczególnie wstrząsającego. Doszłam do wniosku, że lubię Toby’ego i Sam znacznie bardziej, niż się spodziewałam; oboje żartowali, ale nigdy kosztem tego drugiego, odstawili też scenkę z Kto się boi Virginii Woolf, która polegała głównie na żłopaniu wina i obrażaniu się nawzajem, aż wreszcie spękali i zaczęli się śmiać. „Ale mam sukę za męża, no nie?” — zapytała mnie Sam, puszczając oko i przybierając ton wampa à la Liz Taylor. Pamiętam, że puściliśmy Edge of Seventeen i Toby porwał Jess w tan po kuchni, udając, że śpiewa. Ktoś przyniósł lilleta i Jess zrobiła vesper martini w plastikowych kubkach nie od kompletu. Mieliśmy wegetariańską lazanię, kotlety wieprzowe i grzyby gotowane w portwajnie — nic z tego do siebie nie pasowało. W którymś momencie Allegra nachyliła się do mnie przez stół i zapytała, czy nie uważam, że Leah wygląda zupełnie jak Jean Seberg w Do utraty tchu. Studiowały na tym samym kierunku i podobno wszyscy w ich grupie zauważyli to podobieństwo. Spojrzałam na Leę, która właśnie znosiła na stół sztućce — Leę z jej krótkimi włosami i ciałem pływaczki, i na to, jak się poruszała po kuchni. Już chciałam powiedzieć, że „nie mam pojęcia, kto to jest Jean Seberg”, ale zamiast tego przytaknęłam i przyznałam: „No w sumie, faktycznie. Wow, nigdy nie przyszło mi to do głowy”. Ktoś przewrócił kieliszek, rozlewając całą zawartość — szkło roztrzaskało się na kuchennej podłodze — i ulżyło mi, że to nie ja. „Podoba mi się wizja życia w mieście — oświadczyła Jess — ale to chyba dlatego, że nie chciałabym mieszkać gdzieś, gdzie nie mogłabym natychmiast namierzyć jakichś innych lesbijek czy gejów”. Sam otworzyła butelkę czerwonego wina z Co-op i ktoś zapytał, czy będzie coś na deser. „Jak powiecie, że pavlova, to się, kurwa, zabiję” — oświadczył Dan; właściwie nie pamiętam, żeby przez cały wieczór powiedział cokolwiek poza tym. „Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie myślą, że skoro sprosili towarzystwo na kolację, to można podać pavlovą”. Leah puściła do mnie oko przez stół, a ja w nietypowym przebłysku pomyślałam, że absolutnie za nią szaleję. „Co ty masz do pavlovej?” — zapytał Tony z urażoną miną. Ktoś zapuścił składankę Elli Fitzgerald. „Nie byłaś jeszcze z kobietą?” — zapytała w pewnym momencie Poppy z ustami czerwonymi od wina, nachylając się ku mnie w taki sposób, jakby robiła sobie zakusy na moje migdałki. „A t y?”, zapytałam w odpowiedzi, na co wybuchnęła śmiechem. „Oj, skarbie. Wiesz, jak ludzie mówią: 'Dla Jennifer Aniston mogłabym zostać lesbijką’ czy: 'Dla Gillian Anderson mogłabym zostać lesbijką’? No więc ja dla Dana zostałam h e t e r y c z k ą”.

Pod koniec wieczoru podeszła do mnie Allegra i nachyliła się takim ruchem, że początkowo nie połapałam się, o co jej chodzi, i odchyliłam się na krześle dalej, niż zamierzałam. „Nie chciałam brać cię w ramiona — wyjaśniła — tylko że siedzisz na mojej kurtce”. Oblałam się czerwienią, wyciągnęłam spod siebie kurtkę i oddałam jej, przez cały ten czas nie wpadając na żadną inteligentną ripostę.

„Koniecznie musisz jeszcze do nas zajrzeć” — oświadczyła Sam, przytulając mnie mocno, i szepnęła coś, co zapewne miało być poufne, ale niestety wypadło tylko bełkotliwie, ponieważ Sam miała nieźle w czubie. Gdy szłyśmy z Leą na przystanek autobusowy, powiedziałam jej o uwadze Poppy. Leah parsknęła śmiechem i przechyliła się ku mnie z energią, która wytrąciła mnie z równowagi i nawet mi się spodobała. „No tak — skomentowała, łapiąc mnie za rękę i pociągając do biegu, bo zza zakrętu wyjechał właśnie nasz autobus. — Poppy jest spoko, tylko lubi, żeby wszyscy w i e d z i e l i”.
(…)

Julia Armfield „Nasze podmorskie żony”
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 288

Opis: Hipnotyzujące połączenie romansu z horrorem. Leah pracuje jako biolożka morska i właśnie wróciła z supertajnej misji, która zakończyła się katastrofą. Cokolwiek wydarzyło się podczas ekspedycji, Leah nie chce o tym mówić, a jednocześnie z dnia na dzień jej ciało zmienia się w sposób, za którym umysł nie nadąża. Po sześciu miesiącach spędzonych na dnie oceanu jest zupełnie inną osobą, co szybko zauważa jej żona – Miri. Czy Leah zabrała część podwodnego świata na powierzchnię, zakłócając tym samym panujący tam status quo?

Miri wie, że wspólne życie z Leah bezpowrotnie minęło. I choć ukochana wciąż jest fizycznie obok niej, to czuje, że wymyka się z jej objęć, bo ktoś lub coś się o nią upomina… To przepiękna historia o miłości, stracie i życiu, które toczy się wszędzie. Nawet na dnie oceanu.


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek