„Ptaki” Tarjeia Vesaasa – pierwowzór literacki filmu „Żywot Mateusza” dostępny w nowym przekładzie. Przeczytaj fragment książki

19 listopada 2024

„Ptaki” Tar­jeia Ve­sa­asa szerokiej publiczności znane są z ekra­ni­za­cji z 1968 roku za­ty­tu­ło­wa­nej „Ży­wot Ma­te­usza”, w której niezapomnianą rolę za­grał Fran­ci­szek Pieczka. Sama po­wieść ukazała się ponad pół wieku temu w polskim przekładzie, teraz postanowiono przetłumaczyć ją ponownie wraz z wcześniejszym opowiadaniem „Niedojda”, w którym również występuje ten sam bohater.

„Umiesz­cze­nie obu tek­stów w jed­nym to­mie po­zwala w wy­jąt­kowy spo­sób prze­śle­dzić ewo­lu­cję two­rze­nia przez au­tora po­staci głów­nego bo­ha­tera – od wraż­li­wego na piękno przy­rody i nie w pełni spraw­nego fi­zycz­nie Nie­dojdy do re­flek­syj­nego, pró­bu­ją­cego zro­zu­mieć świat i sie­bie Mat­tisa, w któ­rym oto­cze­nie wi­dzi głów­nie przy­głu­piego obi­boka” – wyjaśnia we wstępie autorka nowego przekładu, Maria Gołębiewska-Bijak.

Książka jest już dostępna w księgarniach, a poniżej przeczytacie fragment „Niedojdy” w nowym tłumaczeniu.

Nie­dojdę za­trzy­mano na środku go­ścińca i za­py­tano, czy mógłby się pod­jąć rą­ba­nia drewna. Sta­nął przed nim wy­soki, bar­czy­sty męż­czy­zna i spoj­rzał mu w oczy.

– Co? – za­py­tał za­sko­czony Nie­dojda. Nie wie­rzył, że do­brze usły­szał. Mie­wał cza­sami szum w uszach. Ale czy ten męż­czy­zna nie po­wie­dział „Mat­tis”?

Tam­ten po­wtó­rzył:

– Po pro­stu za­py­ta­łem, czy mógł­byś pod­jąć się dla mnie ścinki i rą­ba­nia, Mat­tis.

Mat­tis, po­wie­dział. Jak gdyby ni­gdy nic. Jakby tu był ja­kiś inny ro­bot­nik.

Nie­dojda tak się ucie­szył, że zro­biło mu się go­rąco. Szybko jed­nak ukrył w so­bie tę ra­dość, żeby tam­ten nic nie za­uwa­żył. Wie­dział, że ro­bot­nicy nie drżą z ra­do­ści, je­śli do­staną taką ofertę. Od­po­wia­dali po pro­stu tak albo nie, w za­leż­no­ści od tego, jak im pa­so­wało. Tylko że ten mocno zbu­do­wany męż­czy­zna po­wie­dział Mattis. A do wszyst­kich, któ­rzy mó­wili do niego „Mat­tis”, na­tych­miast przy­twier­dzała się jakby gwiazda. Je­żeli się zda­rzyło, że ktoś do niego za­ga­dał, rzadko uży­wał imie­nia. Mat­tis do­brze wie­dział, że mię­dzy ludźmi ni­gdy nie na­zy­wał się ina­czej niż Nie­dojda.

– Tak – od­parł, gdy upo­rząd­ko­wał so­bie to wszystko w gło­wie.

– Mo­żesz to wziąć na sie­bie?

– Tak.

Męż­czy­zna za­py­tał trzy razy. Dla­czego mu­siał to ro­bić?

– To do­brze.

To do­brze, po­wtó­rzyło się jak echo w du­szy oży­wio­nego Nie­dojdy.

– Na­prawdę je­stem aku­rat w po­trze­bie – rzu­cił męż­czy­zna. Po­tem szybko od­chrząk­nął za­kło­po­tany.

– Gdzie to jest? – za­py­tał Nie­dojda, na­wet nie usły­szaw­szy tego, co po­wie­dział męż­czy­zna.

– Mam na my­śli Za­chod­nie Zbo­cza. Tam ro­śnie tyle wy­so­kich brzóz.

– Tak, zga­dza się – przy­tak­nął Nie­dojda, choć wcale nie znał tam­tej oko­licy.

– Wi­dać znasz tam­ten re­jon.

Nie­dojdę prze­peł­niała duma. Męż­czy­zna wciąż jesz­cze tu stał. Stoi na środku drogi i roz­ma­wia ze mną. Ten silny męż­czy­zna, wła­ści­ciel la­sów i zbo­czy. Gdyby po­ja­wiła się tu jesz­cze cała gro­mada lu­dzi i to zo­ba­czyła. Mo­głaby się zbiec cała pa­ra­fia. Przy­da­łoby się im. Choć po praw­dzie to nie nie­dziela. A droga tak pu­sta, jak tylko może być.

Męż­czy­zna jesz­cze stał. Jesz­cze nie skoń­czył. Po­zwo­lił Nie­doj­dzie pła­wić się w tej ła­sce.

Znie­ru­cho­miały Nie­dojda pła­wił się w tej ła­sce i cze­kał.

Działo się to gdzieś w dru­giej po­ło­wie maja. Je­zioro po­ni­żej drogi od dawna było wolne od lodu, od­dy­chało i od nowa żyło. Woda w nim wez­brała. Błę­kit nieba po­ciem­niał. Pach­niało świe­żym li­sto­wiem i zie­mią. Czuło się, że to wszystko jest oso­bliwe. Że być na ziemi to ta­jem­nica.

Ży­cie i praca na roli. Wszy­scy się tru­dzą. Każdy tro­chę za­ra­bia. Tra­fiło się też temu nie­doj­dzie Mat­ti­sowi, za­trzy­mano go na środku drogi i za­pro­po­no­wano cię­cie drzew na opał.

Męż­czy­zna wy­glą­dał na za­do­wo­lo­nego. Zna­lazł drwala do da­le­kich la­sów na Za­chod­nich Zbo­czach. Nic nie wspo­mniał o tym, że Nie­dojda jest ostat­nim z py­ta­nych po tym, jak wszy­scy inni po­wie­dzieli „nie”. Po­dobna myśl prze­mknęła Nie­doj­dzie przez głowę, bo miał złe do­świad­cze­nia, ale od­su­nął ją od sie­bie. Prze­cież tym ra­zem nie musi tak być.

Męż­czy­zna wy­cią­gnął z kie­szeni za­rdze­wiały klucz. Po­dał go Nie­doj­dzie:

– To jest klucz do ko­leby.

Nie­dojda wziął go, nie ru­sza­jąc się z miej­sca.

– Do­brze – po­wie­dział ci­cho.

Był to jakby klucz do wiel­kiego skarbu. Albo do nad­zwy­czaj­nego domu. Za nim szła moc. Nie­dojda przy­jął wraz z klu­czem oznakę wła­dzy i od­po­wie­dzial­no­ści.

Tym­cza­sem męż­czy­zna mó­wił:

– Za długo by trwało, gdy­byś każ­dego dnia pły­nął tam i z po­wro­tem, więc chyba bę­dziesz mu­siał tam za­miesz­kać.

– Do­brze.

– Chyba się nie bo­isz spać sam?

Nie­dojda po­czer­wie­niał, a męż­czy­zna po­czuł lek­kie za­kło­po­ta­nie. Po­wie­dział coś, czego nie po­wi­nien mó­wić, bo prze­cież do­ty­czyło to Nie­dojdy. Zwy­kłego ro­bot­nika nie pyta się, czy się nie boi spać sam w cha­cie po dru­giej stro­nie je­ziora. Męż­czy­zna stra­cił swoją gwiazdę – była taka kru­cha i nie­trwała, że nie ist­niało nic aż tak nie­trwa­łego.

– No do­brze – po­spie­szył ze zmianą te­matu. – To za­czniesz może już ju­tro, je­śli masz czas. Ściąć trzeba tylko wy­so­kie brzozy. Zresztą są ozna­ko­wane, wy­star­czy tym się kie­ro­wać. Po­tem po­tniesz je na zwy­kłą dłu­gość do sprze­daży i uło­żysz w pół­famny. To drewno, które będę sprze­da­wał.

Słowa pły­nęły z ust męż­czy­zny i przy­cią­gały Nie­dojdę. Wie­dział też jakby dla­czego. Słu­chał uważ­nie z klu­czem w ręce.

– W ta­kim ra­zie szczę­śli­wej drogi – za­koń­czył męż­czy­zna.

– Szczę­śli­wej drogi – po­wie­dział Nie­dojda.

Znów był sam na dro­dze.

Nie­dojda szedł do domu. Bar­dzo chciał spo­ty­kać lu­dzi idą­cych mu na­prze­ciw. Za­zwy­czaj tego uni­kał, dziś jed­nak czuł wprost prze­ciwną po­trzebę. Brało się to od owego za­rdze­wia­łego klu­cza, który ści­skał w pię­ści scho­wa­nej w kie­szeni spodni. Dano mu klucz do domu. Miał mieć wła­dzę rzą­dze­nia tym do­mem, otwie­rać go i za­my­kać, kiedy ze­chce. Cie­szył się, a kiedy na ko­goś się na­ty­kał, pa­trzył mu pro­sto w twarz, aż lu­dzie się dzi­wili. Roz­ma­wiano z nim, do­stał za­ro­bek i klucz. Wszystko w ciągu jed­nego dnia. Szara tkań mi­nio­nych dni wi­siała w pa­mięci – od­su­nął ją, zo­sta­wił za sobą. Prze­cież i tak tam przy­na­le­żała. Była jak stara oku­rzona pa­ję­czyna z reszt­kami much. Na tym tle za­wi­sły te­raz gwiazdy. To, co w jego sercu naj­pięk­niej­sze, wy­szło na jaw, tak przy­naj­mniej się wy­da­wało.

Główna droga, którą szedł, pro­wa­dziła przez ba­gno, roz­le­głe, kwa­śne, nie­uprawne ba­gno z wiech­ciami nie­do­szłych świer­ków tu i ów­dzie we mchu. Ma­łych drze­wek, które ni­gdy nie do­ra­stały, je­dy­nie le­d­wie się prze­bi­jały przez ży­cie, po­kryte ciem­nymi po­ro­stami i su­chymi, cien­kimi, po­krę­co­nymi ga­łąz­kami.

Zo­stały tam…

Nie­dojda spoj­rzał na nie z lę­kiem.

W tej sa­mej chwili zbli­żyło się szyb­kim kro­kiem kilku wy­rost­ków. Z książ­kami pod pa­chą. Pew­nie ze szkoły. Albo może z eg­za­mi­nów przed kon­fir­ma­cją na ple­ba­nii. Byli w tym wieku.

Na dzi­siaj skoń­czyli. We­seli, z by­strym wzro­kiem. Na­sta­wieni na hecę. Nie­dojda ich zo­ba­czył i chciał uciec, bo to naj­gor­sze, co go spo­ty­kało. Jed­nak nie było jak umknąć. Na ta­kich nie po­ma­gał na­wet klucz.

Za­uwa­żył ten błysk, który prze­biegł po ich twa­rzach, gdy w po­śpie­chu szu­kali, co by tu spe­cjal­nego po­wie­dzieć Nie­doj­dzie. Nie mieli nic przy­go­to­wa­nego, nic wy­star­cza­jąco nie­zu­ży­tego, chyba żeby coś wpa­dło w ostat­niej chwili…

Może dla­tego, że lśniła ja­sna gwiazda – w każ­dym ra­zie sam nie wie­dział, kiedy wska­zał na ba­gno:

– Pa­trz­cie na nie! – rzu­cił ni stąd, ni zo­wąd.

Wpa­trzyli się zdu­mieni. Strzał, który wła­śnie miał paść z ich edu­ko­wa­nych mó­zgów, nie padł. Nic tam nie wi­dzieli.

Nie­dojda wska­zy­wał pal­cem:

– Pa­trz­cie na nie­do­szłe świerki!

Ode­brało im mowę. Nie­dojda stał przed nimi, ści­ska­jąc w kie­szeni klucz. Ni­ski, su­chy i po­krę­cony, do tego z rzadką bródką jak ciemny po­rost pod szczęką. Ni­gdy się nie zda­rzyło, żeby w pełni po­zbył się tej sfu­sze­ro­wa­nej brody, za­wsze tro­chę jej tam zwi­sało.

Chło­pa­kom krew ude­rzyła do głów i szybko po­szli da­lej. Nie­dojda ru­szył w swoją stronę. Tro­chę sam sobą zdzi­wiony, ale szczę­śliwy. Dawno już nie od­niósł ta­kiego zwy­cię­stwa. Wie­lo­krot­nie prze­ży­wał to wy­da­rze­nie od nowa.

Wy­cią­gną­łem rękę i wska­za­łem pro­sto na drzewa. Chło­paki pew­nie na­wet o tym nie śniły. Pa­trz­cie na nie­do­szłe świerki!, tak im po­wie­dzia­łem. A im się to na­wet nie śniło.

Ści­snął klucz w kie­szeni.

No i ścinka drzew. Jak inni męż­czyźni. Na drewno opa­łowe.

Mam te­raz z czym wra­cać do sio­stry, po­my­ślał i prze­szedł na drugą stronę go­ścińca do ich cha­łupy.
(…)

Tarjei Vesaas „Ptaki”
Tłumaczenie: Maria Gołębiewska-Bijak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 334

Opis: Kultowa norweska powieść w nowym przekładzie. Mattis i Hege są rodzeństwem, które łączy silna więź emocjonalna. Hege opiekuje się bratem, o którym miejscowi mówią „taki trochę głupek”. Mattis nieco inaczej patrzy na otaczającą go rzeczywistość, nie przejmuje się opiniami innych, ale zachwyca go nieprzenikniony świat przyrody, który dla niego jest prosty i łatwy. Kiedy nad domem pojawiają się słonki – ptaki, których nigdy wcześniej nie widział w okolicy, a Hege się zakochuje, Mattis czuje, jakby jego świat się rozpadał. Podejmuje więc rozpaczliwą próbę walki o uwagę siostry. Ale czy nie jest już za późno? W nowym wydaniu dołączone jest opowiadanie „Niedojda”, które stało się dla autora bezpośrednią inspiracją do napisania „Ptaków”.


Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek