Premiera thrillera psychologicznego „Odnaleziona” Magdaleny Stachuli. Przeczytaj początek książki

22 maja 2021

19 maja ukazał się najnowszy thriller psychologiczny Magdaleny Stachuli. „Odnaleziona” to opowieść o losach Leny, którą poznaliśmy w „Oszukanej”. Autorka podkreśla jednak, że pisała książkę tak, by można było ją czytać bez znajomości poprzedniego tomu. Pojawiają się ci sami bohaterowie, ale też nowe postacie.

Po traumatycznych wydarzeniach w Polsce Lena uciekła do Danii. Chce odzyskać spokój i w końcu przestać się bać. Skromne oszczędności nie mogły wystarczyć jej na długo, dlatego musiała znaleźć sobie pracę. Opiekuje się niepełnosprawną Sarą, Polką mieszkającą od siedemdziesięciu lat w Kopenhadze. Własny pokój i świetne wynagrodzenie pozwalają dziewczynie na chwilę wytchnienia, ale nie na spokój – nieustannie czuje się obserwowana. Kroki na klatce schodowej, spojrzenia przypadkowych przechodniów przyprawiają ją o szybsze bicie serca. Boi się, że zostanie odnaleziona.

Przypadek sprawia, że na trop Leny wpada Emil, jej dawny współlokator. Decyzję o wyjeździe do Danii podjął pod wpływem impulsu i chęci zmiany przepełnionego marazmem, szarego życia. Pragnął nowego początku, nowej szansy, a przede wszystkim – zapomnieć o Lenie. Widząc dziewczynę po drugiej stronie ulicy na światłach, rusza za nią, ale Lena znika w wagoniku odjeżdżającego metra. Mężczyzna nie daje za wygraną, szuka jej w internecie, liczy na to, że spotka ją ponownie na peronie stacji Østerport, jednak błędnie zakłada, że pojawia się tam regularnie w drodze do domu z pracy. Jego wysiłki nie umykają uwadze kobiety, z którą związał się w Kopenhadze i której chorobliwa zazdrość nie wróży niczego dobrego…

O Lenie myśli też ogarnięty obsesją na jej punkcie Nikodem. Próbuje popełnić samobójstwo, dręczony swoimi mrocznymi tajemnicami i jej zniknięciem. W ostatniej chwili ratuje go wiedziona instynktem matka, która nienawidzi Leny, przypisuje jej wyłączną winę za stan, w jakim znajduje się syn. On zaś nie zamierza porzucić planów o odnalezieniu dziewczyny. Przypadek sprawia, że pewnego dnia znajduje zdjęcie ze spotkania Polonii w gazetce z Kopenhagi. Jedzie do Danii. Jednak on i kochanka Emila nie są jedynymi osobami, których powinna obawiać się Lena. W grze jest ktoś jeszcze…

Poniżej możecie przeczytać sam początek powieści „Odnaleziona” Magdaleny Stachuli, która opublikowana została nakładem wydawnictwa Edipresse Książki.

PROLOG
Kopenhaga
Droga z Tingbjerg w kierunku centrum

Rower leżał na poboczu, tylne koło było wygięte do góry, łańcuch przysypany żwirem, a wiklinowy koszyk zwisał z wykrzywionej kierownicy. Kierowca volvo zwolnił, choć i tak jechał powoli, nie więcej niż trzydzieści na godzinę, bo właśnie wychodził z ostrego zakrętu. Kolor ramy roweru przyciągnął jego uwagę, soczysta mięta. Znał się na barwach jak mało który mężczyzna, był projektantem w jednym z największych kopenhaskich domów mody. Stylowa zieleń ramy kontrastowała z jaskrawą żółcią w tle.

Jego serce na moment zamarło, włączył światła awaryjne i zatrzymał samochód, w niebezpiecznym miejscu, tuż za zakrętem. Wyskoczył z auta, drobne krople deszczu migotały w blasku włączonych reflektorów, kiedy przebiegał przed maską. Zatrzymał się przy rowerze i zastygł bez ruchu. Spod żółtej peleryny wystawały nogi kobiety. Nie mylił się, pierwsze wrażenie okazało się tym właściwym. Ktoś jest ranny i potrzebuje natychmiastowej pomocy. Nachylił się nad ofiarą wypadku, chwycił za ociekającą deszczem pelerynę, przewrócił kobietę na plecy.

Młoda i martwa twarz. Przyszło mu na myśl, że kobieta musiała podobać się facetom, chociaż teraz niewiele zostało z jej atrakcyjności.

Pęknięta czaszka, zasychająca krew na skórze skroni i włosach – w jednej sekundzie zrozumiał, że jest już za późno. Niekontrolowany cichy jęk wydobył się z jego ust, wiedział, że ten obraz pozostanie z nim na długo.

Zaczął klepać się po klatce piersiowej w poszukiwaniu telefonu komórkowego, po chwili wyjął smartfon z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Już miał wybrać numer alarmowy, gdy nagły impuls zablokował ruch jego palca po wyświetlaczu.

A jeśli mu nie uwierzą? Jeśli policja uzna, że to on potrącił kobietę? Nie powinien się w to mieszać. Jej nikt już nie pomoże, a jemu może tylko zaszkodzić. Jest znaną i wpływową osobą, nie potrzebuje problemów, wizyt na policji, zeznań w sądzie. Jeżeli teraz odjedzie, nikt się nie dowie, że tu był, a za dwadzieścia minut zaszyje się w swoim przytulnym apartamencie w centrum Kopenhagi. Mógł słuchać muzyki, być skupionym na drodze, nie patrzeć na boki, poza tym się ściemnia, dosłownie za kilka chwil zapadnie zmrok, widoczność jest utrudniona. Nie jest spostrzegawczą osobą, siąpi deszcz, po prostu nie zauważył roweru ani ciała kobiety na poboczu. Jutro rano ma lot do Nowego Jorku, fashion week, na który czekał od wielu tygodni. Kto wie, czy zeznania w sprawie wypadku nie zatrzymają go w kraju, a na to nie może sobie pozwolić. To nie jego sprawa, ktoś, kto potrącił kobietę, uciekł z miejsca wypadku, za to grozi więzienie, ale on nie ma z tym nic wspólnego.

Pośpiesznym krokiem wrócił do samochodu, wyłączył światła awaryjne i ruszył przed siebie. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Co chwilę zerkał we wsteczne lusterko, jakby się bał, że nagle ktoś pojawi się za nim. Na szczęście nikt nie jechał, być może kolejny kierowca, tak jak on kilka minut wcześniej, z ciekawości zatrzymał się przy kobiecie, a poza tym to mało uczęszczana droga.

To spostrzeżenie sprawiło, że niepokój znów dorwał mu się do gardła. To nie mógł być wypadek. Wychodząc z ostrego zakrętu, nie jedzie się szybko, mało prawdopodobne, żeby śmiertelnie potrącić rowerzystę, co najwyżej lekko zranić. Oczywiście bywają wyjątki, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że ktoś celowo to zrobił. Wjechał w kobietę, bo chciał ją zabić. Być może jego podświadomość zarejestrowała drobny szczegół, ulotne wrażenie, które jasno wskazywało na morderstwo, a nie nieszczęśliwy wypadek? Teraz nie potrafił sobie przypomnieć, nazwać po imieniu, ale czuł, że w tamtym miejscu zdarzyło się coś złego.

Nacisnął pedał gazu, nie chciał już wracać myślami do martwej kobiety, tylko jak najszybciej znaleźć się w domu. Wziąć ciepłą kąpiel i zapaść się w miękki fotel z kieliszkiem bourbona w dłoni. Jutro o tej porze będzie wysoko, w przestworzach nad Oceanem Atlantyckim, z dala od Kopenhagi i przyziemnych spraw.

Z przeciwnej strony nadjeżdżała biała furgonetka. Poczuł, że się poci. Był dobrych kilka kilometrów od miejsca zdarzenia, po drodze minął parę zjazdów. Kierowca busa jechał szybko, wątpliwe, żeby zwrócił na niego uwagę. Poza tym wcale nie musi kierować się w tamtą stronę i natrafić za kilka minut na martwą dziewczynę na poboczu. I, do cholery, przecież jest niewinny, dlaczego martwi się, że ktoś go widział, oskarży o morderstwo lub nieudzielenie pomocy?

Skręcił w kierunku swojego osiedla, starł pot z czoła, wyłączył ogrzewanie, sięgnął po pilota i otworzył bramę do podziemnego garażu. A jeśli ta kobieta jeszcze żyła, a jego telefon mógł jej pomóc? To niemożliwe, przecież widział jej twarz, była martwa. Po co wybrał tamtą drogę, teraz ma tylko przez to wyrzuty sumienia. Wiedział, że nie zagłuszy ich lampka najlepszego trunku. Zaparkował samochód, wyłączył silnik i wysiadając z auta, zauważył, że do butów ma poprzyklejane liście. Wdepnął w nie tam, w miejscu morderstwa. Zrobiło mu się niedobrze. Może liście trzymają się na lepkiej i gęstej krwi tamtej kobiety?

Odruchowo zaczął wycierać buty o kratkę kanalizacyjną, by pozbyć się brudu. A jeśli zostawił ślady podeszew swoich butów na innych liściach, odciski palców na pelerynie denatki? Musi się uspokoić, nie ma nic wspólnego z tamtym zdarzeniem, nie jest winny jej śmierci. Padający deszcz zmyje ślady jego obecności, może być spokojny. Chociaż ruszając w stronę windy, wiedział, że ten wieczór nie będzie należał do łatwych. I wszystko przez nieznajomą dziewczynę, kobietę, która dzisiaj nie wróci do domu, której ktoś niebawem zacznie szukać, a może nawet już szuka. Jeszcze dziś wieczorem, najpóźniej jutro, zostanie odnaleziona, a świat jej bliskich legnie w gruzach.

Kim była? Dlaczego ktoś ją zabił? I kim jest morderca? Pytania bez odpowiedzi były czymś, czego nie znosił, za to one uwielbiały jego. Wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki nie pozna prawdy.

CZĘŚĆ PIERWSZA
PRZED ZABÓJSTWEM

LENA
11 września 2019
Kopenhaga

Siadam na łóżku z bijącym sercem. Kręci mi się w głowie, pokój przed moimi oczami wiruje, coś mnie zbudziło, jakiś hałas. Dźwięk tłuczonego szkła? Ktoś rozbił szybę i wtargnął do domu?

Gwałtownie podrywam się z pościeli, serce wali z zawrotną prędkością, krew pulsuje w uszach, znów zawrót głowy, za szybko wstałam, przytrzymuję się szafy, żeby nie upaść. Łapię równowagę i na koszulę nocną zarzucam szlafrok leżący na fotelu. Pasek wypadł ze szlufek, ale nie mam czasu się po niego schylać. Powinnam uciekać. Głos w mojej głowie łomocze z coraz większą siłą. Znaleźli mnie, wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Nigdy i nigdzie nie będę bezpieczna. Ukradli mi przyszłość i nic tego nie zmieni.

Drzwi do mojego pokoju nie mają zamknięcia, a nawet gdyby, dla nich to żadna przeszkoda. Podbiegam do okna i odsłaniam rolety. Świta. Blade promienie słońca muskają fasadę kamienicy po przeciwnej stronie ulicy. Mój pokój znajduje się na zaadaptowanym poddaszu, nie uda mi się tędy uciec. To już koniec. Jak w ogóle byłam w stanie choć przez chwilę myśleć, że mogę spać spokojnie po tym, co się zdarzyło? Przeklinam siebie za naiwność. Uciekać! Powinnam się na tym teraz skupić. Ale jak i dokąd? Może się schować? W szafie, pod łóżkiem, na balkonie?

W popłochu rozglądam się po pokoju, z korytarza dobiega odgłos przesuwanego po podłodze szkła. Żadnych rozmów, kroków, nikt po mnie nie idzie? Otwieram drzwi i wyglądam na korytarz. Szur, szur, szur, tępy odgłos dochodzący z dołu, spokojny, wręcz nienaturalnie powolny. Na palcach podchodzę do szczytu schodów i widzę kawałki szkła na deskach, a potem słyszę pochlipywanie. Cichy szloch. A więc to nie oni? Nie ma tu nikogo oprócz mnie i pani Sary?

Zbiegam po schodach i dostrzegam ją na środku salonu, siedzi na swoim wózku inwalidzkim i w ręku ściska trzonek miotły.

– I na dodatek jeszcze ciebie zbudziłam – mówi, podnosząc na mnie wzrok.

– Pani Saro, co się stało? – pytam, kucając przed nią.

Chwytam za jej dłonie, są zimne i pomarszczone.

– Rozbiłam wazon – mówi. – Ten po prababce Larsa, to był Holmegaard – dodaje, spoglądając na mnie smutno. Przywołuje najstarszą hutę szkła w Danii, słynącą z wysokiej jakości przedmiotów o ponadczasowej i eleganckiej formie, już kilkukrotnie opowiadała mi historię tego wazonu. – Ale niezdara ze mnie. Ręce się trzęsą, a chciałam słoneczniki wstawić do wody, wczoraj wieczorem Søren przyniósł.

Ma na myśli sąsiada spod szóstki. Emerytowanego profesora nauk społecznych, wieloletniego przyjaciela pani Sary i jej męża Larsa. Pani Sara uważa, że słoneczniki są najpiękniejszymi kwiatami na świecie, gdy tylko jedne uschną, w wazonie pojawiają się kolejne.

– Są jak słońce, nie znam osoby, która nie uśmiecha się na ich widok.

Mówi tak za każdym razem, gdy układa z nich świeży bukiet i stawia w swoim ulubionym wazonie, którego kolorowe fragmenty leżą teraz pod moimi gołymi stopami.

– Proszę mi to dać. – Biorę od niej zmiotkę i pochylam się nad rozbitym wazonem.

– Włóż kapcie – prosi. – Jeszcze wdepniesz w odłamek szkła.

Posłusznie wbiegam do swojego pokoju i wsuwam na nogi klapki.

– Wobec starości człowiek jest taki bezradny – mówi, kiedy znów jestem na dole.

Pani Sara z natury jest pogodną osobą, rzadko kiedy bywa smutna czy przygnębiona, ale czasem jakieś wydarzenie zakłóca jej życiowy zen i potrzebuje kilku godzin, by znów wrócić do dobrej formy. Mówi wtedy, jak ważne jest życiowe hygge. Słyszałam o tym terminie, ale nie sądziłam, że naprawdę tak często to słowo jest wypowiadane w Danii. Pani Sara właściwie w każdej sytuacji wtrąca je do naszych rozmów, sprawnie zastępując nim kilka polskich przymiotników, jak „przyjemny”, „przytulny”, „urokliwy”, teraz też rozwodzi się na ten temat. Zastygam z miotłą w dłoni i zerkam na nią, zastanawiając się, co by zrobiła, gdyby była na moim miejscu. Czy w mojej sytuacji też umiałaby odnaleźć hygge?

A może zaryzykować i zdobyć się na szczerość wobec niej? Przyznać się, co zrobiłam, z jakiego powodu kilka miesięcy temu przyjechałam do Danii i zdradzić, dlaczego muszę się ukrywać? Zrzucić z siebie ten cały ciężar, wygadać się… Tylko czy ona potrafiłaby mnie zrozumieć?

– Smucisz się? – pyta nagle. – Z powodu tego wazonu?

– Nie – protestuję, podnosząc się z kolan.

Emocje wyryte na mojej twarzy nie mają nic wspólnego ze zbitym wazonem, chciałabym mieć tylko takie problemy.

– Na targu staroci kupimy nowy. – Uśmiecham się, wyrzucając zawartość szufelki do kubła na śmieci.

Mój puls zwolnił, nadal jestem bezpieczna, ukryta w domu staruszki w centrum Kopenhagi. Tu, w jej obecności, nic mi nie grozi, mogę się uspokoić. Odkładam szufelkę do szafki w przedpokoju i ruszam w stronę kuchni.

W pomieszczeniu czuć zapach ryby i cebuli, które wczoraj pani Sara jadła na kolację. Podchodzę do okna i otwieram je na oścież, wpuszczając rześkie powietrze do mieszkania. Opłukuję ręce nad zlewem i sięgam po płócienną szmatkę z napisem po duńsku: hav en god dag znaczącym: miłego dnia. Mimo że pobudka była nieprzyjemna, to będzie dobry dzień, obiecuję sobie w myślach.

– Zrobię nam śniadanie, a potem pójdziemy na spacer – mówię, wyjmując pieczywo z chlebaka. – Zapowiada się piękny dzień, trzeba to wykorzystać.

– Sernik i kawa – wtóruje mi starsza pani, pojawiając się w progu.

– I to mi się podoba.

Odwracam się w jej stronę. Szeroki uśmiech na jej twarzy sprawia, że od razu czuję się lepiej. Doceniam każdą chwilę spędzoną w obecności tej wesołej staruszki, choć nawet przez moment nie potrafię zapomnieć, dlaczego tu się znalazłam. Nie można przejść do porządku dziennego nad tym, że zabiło się człowieka.
(…)

Magdalena Stachula „Odnaleziona”
tłumaczenie:
wydawnictwo: Edipresse Książki
ilość stron: 304

Opis: Magda Stachula, mistrzyni domestic noir, która jak nikt inny w Polsce potrafi dotknąć najciemniejszych stron ludzkiej natury, właśnie powraca z kolejnym niepokojącym thrillerem psychologicznym. Dwudziestotrzyletnia Lena, po traumatycznych wydarzeniach w Polsce, ucieka do Danii, jednak nie na długo udaje jej się odzyskać spokój, bo demony przeszłości powracają. Gra, w której przyjdzie jej wziąć udział jest nierówna i ktoś w niej poniesie śmierć. Autorka z prawdziwie wirtuozerską precyzją prowadzi czytelnika przez świat swoich bohaterów. Znakiem rozpoznawczym Magdaleny Stachuli jest przedstawianie zdarzeń z perspektywy kilku postaci, co pozwala nie tylko na identyfikowanie się z każdą z nich, ale powoduje emocjonalny rollercoaster odbiorcy. Nie ma tylko jednej prawdy. Pisarka wodzi nas za nos, zagrywa i zaskakuje. Umiejętnie stopniuje napięcie, dozuje informacje, sprawia, że nie ma mowy o oderwaniu się od lektury.

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek