Premiera nowej powieści autorki „Pójdę sama”. Przeczytaj fragment „Kiedy kocham, krzyczę” Chisako Wakatake

Wydawnictwo W.A.B. opublikowało nową książkę Chisako Wakatake, japońskiej pisarki, która zadebiutowała w wieku 63 lat nagradzaną powieścią „Pójdę sama”. „Kiedy kocham, krzyczę” to poruszająca historia o samotności, wspólnocie i sile ludzkich więzi. W centrum wydarzeń splatają się losy czworga postaci, które zmagają się z własnymi problemami i samotnością. Wszystko się zmienia, gdy trafiają do mieszkania tajemniczej kobiety. Książka jest już do kupienia w księgarniach, a poniżej możecie przeczytać fragment przedstawiający jedną z bohaterek.
ROZDZIAŁ TRZECI
Choć świat uważam za zły i bezlitosny (…)*
Dzień X, miesiąc Y
Deszczowo. Od rana do wieczora nic specjalnego.
Wcale nie przez pogodę. Monotonia dokładnie taka sama jak wczoraj.
Nie miałam nic do zrobienia, więc bez celu tkwiłam w mieszkaniu oparta o ścianę z wyciągniętymi nogami. Nijaki, goły pokój, w nim tylko ja. Nic go nie wypełnia. Pustka. Nie żebym chciała drogich ubrań albo torebek. Raczej nie pragnę też słyszeć tu śmiechu małego dziecka. Niezbyt mi ona przeszkadza. Ta pustka. Nie bardzo. Jest mi obojętne. W sumie, chyba, niezbyt, raczej.
Powtarzam te słowa wiele razy. Co w ten sposób tracę?
Przecież to nic złego przyznać, że w takie deszczo- we dni czuję się samotna. Że czuję się fatalnie.
Żeby chociaż własnego serca nie stracić z oczu.
Dzień X, miesiąc Y
Wczesna wiosna. W drodze powrotnej ze spaceru znalazłam bylicę yomogi na wale przy rzece. Może i nie mam żadnej wiedzy, ale yomogi potrafię rozpoznać. Pachniała specyficznie. Pod wpływem impulsu zerwałam kilka łodyżek z miękkimi liśćmi. W domu umyłam je, rozgotowałam, poszatkowałam, rozmiękczyłam kluski ryżowe mochi, które zostały po Nowym Roku, zmieszałam razem. I gotowe: kluski z yomogi, czyli autentyczne kusamochi. Spróbowałam od razu, były pyszne, mocno pachniały zieleniną. Choć ze słodką pastą z fasoli byłyby jeszcze lepsze. Po pierwszej udanej próbie nabrałam ochoty na więcej – ze smartfonem w dłoni zaczęłam szukać innych dzikich roślin jadalnych. Nobiru, pędy skrzypu, lepiężnik, kropidło seri. Telefon bardzo pomagał, wystarczyło wycelować obiektyw i od razu identyfikował dany okaz, a nawet wyszukiwał, jak go przyrządzić. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że pędy skrzypu w ogóle są jadalne; obrane z pochew liściowych (tak się to podobno nazywa), usmażone i zalane jajkiem wyszły pyszne. Nobiru zjadłam z pastą miso. Smakował odrobinę gorzkawo, do tego ostro, taka intensywniejsza odmiana szczypioru. W przeciwieństwie do warzyw ze sklepu te mają, sama nie wiem, jak to nazwać, głębię? Jakiś dziki urok? Zupełnie nieznane smaki, które kryją się tuż obok nas. Rośliny, na które nikt nie zwraca uwagi, ale one i tak trwają, żyją. Spodobało mi się. Pierwszy raz od dawna miałam dobry humor. Uśmiechałam się. Tyle można odkryć – wystarczy tylko poszukać. Skoro tak, chyba dam radę utrzymać się przy życiu. Tak sobie wtedy pomyślałam.
Natychmiast usłyszałam głos. I po to robiłaś aż magisterkę? Zaraz ściągnął mnie w dół.
Zawsze tak jest. Kiedy tylko coś mnie cieszy, z mojego wnętrza dobiega głos. Szyderczy rechot.
Zazwyczaj w takiej sytuacji od razu opadam z sił, mało brakuje, bym zwinęła się w kłębek, ale akurat tym razem radość chyba była silniejsza, bo sprzeciwiłam się z całych sił.
Nie przeszkadzaj mi się cieszyć. Taka jestem naprawdę, zaakceptuj to. I zrozum wreszcie. Zrozum mnie.
Zdolna, świetna w nauce, we wszystkim lepsza niż inni – to fałszywy obraz samowolnie stworzony przez mózg. Próbowałam mu dorównać, stawałam na palcach, ale nic z tego. Nie dałam rady.
Jestem słaba. Mała. To coś złego?
Wołałam wtedy, prawie jakbym krzyczała z bólu.
Teraz chciałam zapisać te słowa w ciszy.
Dzień X, miesiąc Y
W lodówce prawie nic nie zostało. Dzisiaj już naprawdę muszę poluzować moją żelazną dyscyplinę finansową i pójść na zakupy. I najwyższa pora znaleźć jakąś pracę. Stan konta zbliża się do poziomu alarmowego. Może pójdę do pośredniaka? I zadzwonię do agencji pracy tymczasowej.
Zebrałam się i poszłam do pośredniaka. Myślałam, że na pewno coś znajdę, jeśli tylko nie będę wybredna, ale nawet nie miałam z czego wybierać. Skutki pandemii są podobno poważniejsze, niż ktokolwiek się spodziewał. Rzeczywiście jakoś więcej ludzi w maseczkach. Co, jeśli później też nie będzie ofert? O czynsz jeszcze przez pewien czas nie muszę się martwić, jednak… Trzeba zacisnąć pasa, jak tylko się da. Na tę myśl trochę westchnęłam, a trochę się roześmiałam. Bo na czym jeszcze miałabym niby oszczędzać?
Dzień X, miesiąc Y
Piękny, bezchmurny ranek. Słońce to jednak coś wspaniałego. Nie mam wielkiego pola do popisu w tym ciasnym mieszkaniu, ale mimo wszystko otworzyłam okno na oścież, wystawiłam materac do wietrzenia i wytrzepałam go, aż się echo poniosło, uprałam też pościel. Wtedy sobie pomyślałam: człowiek to jednak musi się ruszać. Bez przerwy. Bo jak się zatrzyma, płyny w całym ciele od razu robią się mętne, zanieczyszczone, krzyczą: ruszać się! Człowiek już od czasów małpy, nie, od czasów ameby, instynktownie czuje, że życie to ruch, więc ruch to radość. Takie mam nagle przemyślenia, choć żyję prawie jak hikikomori zamknięty na głucho w czterech ścianach. Oczywiste sprawy są dla mnie niczym nowe odkrycia. Może to przez słońce? Nagrzałam się w jego promieniach razem z materacem, lekko mi na sercu. „Jak trzeba” – te słowa od dawna nie przychodziły mi do głowy. Aż zapragnęłam powiedzieć na głos: Tak właśnie teraz żyję i mam się świetnie! Nawet już zaczęłam, otworzyłam usta i z jakiegoś powodu zaczęłam płakać.
Zobaczyła mnie kobieta z sąsiedniego domu. Nie ta co zwykle, zawsze krzątająca się pracowicie, tylko nowa, która stała w otwartym oknie i spokojnie paliła papierosa. Widziałam ją kilka razy, ale zawsze szybko zamykała, nie patrząc w moją stronę. A teraz się uśmiechała. Oczami nie, ale ustami tak. W normalnych warunkach pewnie bym się zmieszała i schowała w mieszkaniu, jednak teraz mi to nie przeszkadzało. Patrzyłam prosto na nią i chyba sama też się trochę uśmiechnęłam. Ona rozumiała. Ludzie są tuż obok, wystarczy wyciągnąć rękę. W taki nastrój wprawiło mnie słońce. Dzięki jego światłu człowiek ma więcej ciepła dla innych.
Dzień X, miesiąc Y
Ostatnio, kiedy wychodzę z domu, ciągle czuję na sobie spojrzenia. Tak jakby wszyscy patrzyli i śmiali się pod nosem. Coś ze mną nie tak? Mam serce pchły, uważam tak z pełnym przekonaniem. Liche i maleńkie, składające się z niezliczonych warstw.
Coś strasznego, ten los biedaka. A przecież chodzę w czystych ubraniach, owszem, znoszonych, ale wypranych. Mogę sobie myśleć, że nie obchodzi mnie, co inni myślą, ale to i tak przykre, nieprzyjemne. Aż wreszcie odkryłam powód tych spojrzeń. Maseczka. Używam tej, które rząd rozesłał wszystkim do domów. Kiedy już mnie olśniło, rozglądałam się uważnie podczas każdego z moich nieczęstych wyjść z domu – nikt poza mną nie miał państwowej maseczki, tylko ja i ludzie w telewizji. Nie mogę udawać, że polityka nie istnieje. Mój ból jest moją osobistą sprawą, lecz ostatecznie stanowi także kwestię polityczną. Fakt, że nie mogłam znaleźć stałego zatrudnienia, a teraz nie udaje mi się znaleźć jakiejkolwiek pracy, jest problemem zarazem jednostkowym i ogólnym.
Oczywiście używam tej maseczki z oszczędności, ale także po to, by nikt nie zapomniał. By wszyscy już zawsze pamiętali, jaki to niezwykły dar – za ogromne pieniądze przekazać ludziom w potrzebie po jednej maseczce na osobę.
Mała ja, to i demonstracja niewielka.
Dzień X, miesiąc Y
Deszczowe dni przygnębiają, pogodne – zawstydzają. Krępuję się wychodzić z domu bez powodu, przecież mam trzydzieści osiem lat, a jestem bezrobotna i samotna. Dzisiaj natomiast słońce tylko czasami wyglądało zza chmur, poczułam, że mogę – i pierwszy raz od dłuższego czasu nabrałam ochoty na spacer.
Może by tak nad rzekę? Chciałam przejść tam po cichu, niezauważona.
Wystarczy kilka minut prosto główną ulicą i dociera się do Pasażu Handlowego Yorozuba**. Przypadkiem trafiłam na tę nazwę w internecie i od razu mnie oczarowała – dlatego dwa lata temu przeprowadziłam się do tej dzielnicy, z którą wcześniej absolutnie nic mnie nie łączyło. Pomyślałam, że tutaj dam radę żyć, wmieszana między wszystkich innych. Kiedy jednak rzeczywiście przyjechałam na miejsce, nad wejściem wisiał co prawda wielki i poważny metalowy szyld z nazwą pasażu, lecz za nim ciągnęły się smutne rzędy sklepów z zasuniętymi na głucho metalowymi roletami.
Kiedy tędy idę, zawsze ogarnia mnie mieszanina sprzecznych emocji. Serce mi się kraje, a zarazem rodzi się we mnie czułość. To trudne połączenie – jednak jest między nami pewne powinowactwo. Bo moje serce też jest zamknięte na głucho. Kto jak kto, ale ja wiem, że za zasuniętymi roletami w ukryciu cierpią ludzie. Kiedy skończyłam magisterkę, na rynku pracy panowała zapaść. Szukałam bez końca, ale nigdzie nie znalazłam etatu. Od tamtej pory zaliczałam kolejne tymczasowej posady, nie wykorzystując zupełnie nic z tego wszystkiego, czego uczyłam się na uniwersytecie. Oto cała prawda o mnie.
Jesteśmy podobne – ta okolica i ja.
Nie jestem jedyna. Takich jak ja, bez stabilnej pracy, jest na pęczki. I ta ulica też nie jest jedyna: przecież w całym kraju roi się od podobnych.
I ja, i to państwo utknęliśmy w martwym punkcie.
Co powinnam była zrobić? Co dalej będzie z tym krajem?
Czy to tylko kwestia moich decyzji? Czy coś, czego nie dało się uniknąć?
A może w takim wielkim nurcie po prostu nie sposób płynąć pod prąd?
Doszłam nad rzekę, zadając sobie pytania, na które nijak nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi.
Promienie słońca grzejące w plecy i rześki wiatr – z nich każdy mógł korzystać tak samo. Chyba chciałam doświadczyć właśnie tej hojności, jaką ma dla nas natura.
Pomyślałam sobie wtedy, czując na skórze podmuchy znad wody: przecież nadal kocham moją dziedzinę bardziej niż ktokolwiek inny. Tego nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Nauka sprawiała mi wiele radości. I to wystarczy. Nie mogłam wybrać innej drogi.
Nie żałuję tego, gdzie teraz jestem. Tę jedną rzecz muszę sobie powtarzać, choćby i z zaciśniętymi zębami.
Dzień X, miesiąc Y
Już dawno nie zebrałam się, by coś tu napisać. Od tamtego spaceru minęło wiele czasu. Teraz już prawie lato. W moim życiu bez zmian. Znalazłam pracę dorywczą, przepracowałam miesiąc, wczoraj był ostatni dzień. Znowu jestem bezrobotna, żadnych widoków na przyszłość. Czy nadejdą jeszcze kiedyś dni, które wywołałyby uśmiech? Czasy, które mogłabym spędzić ze spokojem? Zadaję sobie te pytania i kręcę głową w odpowiedzi.
Ostatnio próbuję jakoś przetrwać, patrząc na samą z siebie z daleka. Prowadzę moją własną obserwację. Co z nią będzie, tą mną? Aby zaradzić samotności, próbuję stać się zarówno podmiotem, jak i przedmiotem, i tym samym…
Nie mądrz się, nie szukaj wymówek. Już wystarczy.
Nie ma potrzeby udawać. Smutek to smutek, będę pisać wprost. Teraz jestem taka, jaka jestem naprawdę.
To mój naturalny stan.
(…)
_
Przypisy:
* Fragment wiersza Yamanoue no Okury z antologii Man’yōshu, w przekładzie Wiesława Kotańskiego.
** Nazwa zapisywana znakami oznaczającymi „dziesięć tysięcy; bardzo wiele” oraz „liść”. Znaki te występują także w tytule antologii Man’yōshū, z której pochodzą fragmenty wierszy w tytułach rozdziałów.
Chisako Wakatake „Kiedy kocham, krzyczę”
Tłumaczenie: Dariusz Latoś
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 160
Opis: W podupadłej dzielnicy handlowej Tokio splatają się losy czterech osób. Każda z nich, na swój sposób zmagając się z własnymi problemami i samotnością, trafia do starego mieszkania, gdzie tajemnicza kobieta oferuje im posiłki i przestrzeń do rozmowy. To miejsce staje się dla nich schronieniem i początkiem wspólnej podróży ku zrozumieniu i wsparciu.
W swojej drugiej książce Chisako Wakatake pokazuje, jak relacje z innymi pozwalają odnaleźć siłę i nadzieję. Powieść „Kiedy kocham, krzyczę” porusza kwestie społeczne, takie jak starzenie się społeczeństwa, ubóstwo czy poszukiwanie sensu życia, ale poprzez losy bohaterów Chisako Wakatake ukazuje, że nawet w obliczu trudności, ludzie z różnych pokoleń i środowisk odnajdują w sobie wspólnotę i wsparcie.
Autorka, która w wieku 63 lat zadebiutowała bestsellerową i nagradzaną powieścią „Pójdę sama”, w charakterystycznym dla siebie stylu eksperymentuje także z językiem, wykorzystując wiejski dialekt Tōhoku. Jednak mimo głębokiego osadzenia akcji i bohaterów powieści „Kiedy kocham, krzyczę” w japońskiej kulturze, Wakatake pokazuje ich rozterki także w szerszej, międzynarodowej perspektywie, serwując czytelnikom poruszającą i skłaniającą do refleksji literacką ucztę.
Kategoria: fragmenty książek















