Premiera drugiego tomu „Trylogii Nadzoru”. Polecamy fragment powieści „Paradoks”

27 września 2018


Nakładem wydawnictwa Fabryka Słów ukazał się „Paradoks”, czyli drugi tom Trylogii Nadzoru Charliego Fletchera. Cykl brytyjskiego pisarza to frapujący mariaż Charlesa Dickensa i Susanny Clarke ? historia łączy konwencję przygodową z fantastyką, a miejscem akcji jest wiktoriański Londyn. Poniżej przedstawiamy fragment powieści, którą dostaniecie już w księgarniach. Do tekstu załączyliśmy ilustrację z książki autorstwa Pawła Zaręby.

ROZDZIAŁ I
Pierwszy krok

Sara Falk pewnym krokiem przeszła przez lustro. Za sobą zostawiła znajomą piwnicę w bezpiecznym domu i ludzi, których znała całe życie ? przyjaciół, którzy poświęciliby swoje życie, aby jej bronić; tak samo jak ona poświęciłaby się dla nich.

Dlatego właśnie odejście było tak trudne. Mimo wszystko się na nie zdecydowała. Poza tym nie została całkiem sama, nie straciła również instynktu samozachowawczego i uzbroiła się po zęby. Trzymała w dłoni jasną świecę, a na ramieniu siedział jej Kruk. Tuż przed przejściem jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze: miała na sobie czarną kurtę jeździecką, ciasno opinającą jej szczupłe ciało, a spod jedwabnej spódnicy wystawały wysokie, mocne buty z cholewą. Na dłoniach czerniły się skórzane rękawiczki, na palcach miała dwa złote pierścienie. Jedyną różnicą w swoim wyglądzie, jaką zauważyła ? oczywiście poza bronią, która stanowiła dla niej nowość ? był fakt, że przyzwyczaiła się już do noszenia biżuterii na lewej ręce. Jej ostatnie zmagania skończyły się między innymi utratą ręki razem z pierścieniami, co niemalże doprowadziło do jej śmierci. Na szczęście jakimś cudem kończyna została zwrócona i z powrotem przymocowana. Na twarzy Sary wyraźnie malowało się zmęczenie, a przedwcześnie posiwiałe włosy jak zawsze splecione były w gruby biały warkocz przerzucony przez prawy obojczyk. Oczy Sary miały szarozielony odcień zimowego morza i ku jej uciesze spoglądały na nią pewnie i ze zdeterminowaniem, mimo zmęczenia i łomotania serca pod ciasno zapiętą kurtką.

? Dobrze ? szepnęła, tak by usłyszał to tylko Kruk. ? Chodźmy więc. ? I przeszła pewnie przez lustro, którego tafla stawiła mniejszy opór niż bańka mydlana przebijana igłą.

Nagle przystanęła. Uniosła świeczkę, która wydawała się świecić jaśniej niż zwykle, i popatrzyła na korytarz tworzony przez niekończącą się liczbę zwierciadeł. Ciągnął się gdzieś daleko i kończył tam, gdzie nie sięgało światło świecy. Obróciła się na pięcie, lecz zamiast tyłu lustra, z którego dopiero co wyszła, ujrzała identyczny ciąg swoich odbić. Spoglądając w dół, zobaczyła odbicie sufitu rozchodzące się w podobny sposób. Nieskończone rzędy zwierciadeł biegły w każdym kierunku.

? A więc labirynt ? powiedziała.

Kruk zaklekotał dziobem przy jej uchu.

? Tak, wiem. Jeżeli chcemy kiedykolwiek wrócić, musimy zaznaczyć nasz punkt startu. Na przykład tutaj możemy…

Kruk nagle sfrunął na ziemię i otrząsnął się, po czym wrócił na jej ramię. W miejscu, w którym stał przed chwilą, znajdował się imponujący rozbryzg ptasiej kupy.

? Powinno wystarczyć ? stwierdziła Sara. ? Może nie do końca gustowne, ale praktyczne.

ROZDZIAŁ II
Krwawy chłopiec

Amos Templebane (niemy od urodzenia, adoptowany przez rodzinę Templebane?ów) miał krew na rękach. To znaczy miał ją w sensie metaforycznym, bo od czasu morderstwa minęły tygodnie, ale i tak nie czuł się winny. Człowiek, którego zabił, poderżnąłby Amosowi gardło, gdyby chłopiec wcześniej nie zdzielił go jego własną patelnią, a potem nie wrzucił do kanału. Od tamtego czasu Amos zwiedził całe mnóstwo angielskich wsi i rozmyślając podczas tych podróży, doszedł do wniosku, że już nigdy, przenigdy nie odbierze nikomu życia. Niestety, niezależnie od tego, jak bardzo usprawiedliwiony był jego czyn i na jak wielki szacunek zasługuje owo szlachetne postanowienie, faktem jest, że Amos zabił człowieka.

Zimna, wyrachowana drapieżność promieniująca z umysłu siwowłosej kobiety, którą dopiero co uwolnił z Węgorzowej Budki, a która teraz szła przed nim przez częściowo podtopioną łąkę, była czymś zupełnie innym; czymś równie niepokojącym jak odkrycie, że potrafiła tak samo czytać w myślach innych ludzi jak on. Dopóki nie przemówiła w jego umyśle, gdy przechadzał się nocą koło małego ceglanego budynku, i nie namówiła, by ją uwolnił, był przekonany, że jego umiejętność jest unikalna.

„Gdzie idziesz?” ? pomyślał.

Odpowiedział mu piskliwy głos, ochrypły od długiego niemówienia.

? Do przytułku. Do sypialni opiekuna.

Przytułek. Słowa te przypominały mu jego własne dzieciństwo spędzone w podobnej instytucji w Londynie. Nie były to przyjemne lata.

„Co chcesz zrobić?”

? Brakuje mi czegoś. Należy do mnie.

Nie przypominał sobie, żeby cokolwiek w przytułku należało kiedyś do niego. Jedyne, co pamiętał, to strach, dyskomfort i fakt, że był mniejszy niż rówieśnicy.

„Czego?”

? Zemsty ? odparła. ? Tak, zacznijmy od zemsty.

„Po co ci przemoc?”

Zatrzymała się i spojrzała na niego. Jej nieustępliwą twarz rozświetlił srebrzysty blask księżyca.

? Ponieważ muszę, Krwawy Chłopcze. Ponieważ muszę.

„Czemu mnie tak nazwała? Nie jestem chłopcem, a już tym bardziej krwawym”.

? Wyglądasz na młodego. I masz nie więcej niż osiemnaście lat, a już czuć od ciebie krew. To było pierwsze, co w tobie zauważyłam. Jeszcze zanim cię zobaczyłam, mój nos cię poczuł.

„Już nie odbiorę życia”.

Parsknęła i odwróciła się.

? Twoja wola nie ma tu nic do rzeczy, Krwawy Chłopcze. Przeznaczenie ma inne plany.

Żałował, że dał jej nóż.

Podążając za nią do jednego z baraków w przytułku, widział, jak jej umysł zalewa się krwią. Chciała zatrzymać się przy beczce z deszczówką i sięgnąć ręką w jej atramentową głębię, by wydobyć z dna owalny kawałek szkła, który wcześniej tam ukryła, może lustro. Następnym krokiem miało być wejście tylnymi drzwiami do mieszkania opiekuna i przemknięcie przez kuchnię, po czym wejście na górę lewą stroną schodów, by nie skrzypiały. Później zamierzała powoli i po cichu otworzyć drzwi sypialni i bezszelestnie zbliżyć się do wielkiego, podwójnego łóżka. W nim ? taką miała nadzieję ? zastałaby wciąż śpiących M?Gregorów, czyli opiekuna i jego żonę.

A potem…

„Czemu chcesz go zabić?”

? Przestań zaglądać mi w myśli ? stwierdziła twardo, nie przerywając wyobrażania sobie zemsty.

„A czemu jest winna ona?”

? Jest gorsza od niego ? wyjaśniła. ? Pomożesz mi.

W jej zdecydowaniu, nieprzejednaniu było coś nie do końca ludzkiego. Jakaś dzikość, skupienie, bezmyślność. Jakby wyobrażała sobie tę zemstę tak długo, że stała się częścią jej samej, a nie tylko zwykłym planem.

„Zaczekaj” ? pomyślał.

? Czekałam wystarczająco długo ? odparła. ? Dłużej, niż ty żyjesz na tym świecie.

Przemknęła przez żywopłot na mały plac na tyłach przytułku.

„Co to za miejsce?”

? Mówiłam ci. Dolina łez. Dom pracy w Andover. Moje więzienie.

Dokładnie tak, jak widział to w jej wyobrażeniu, zanurzyła ramię aż po sam bark, mocząc przy tym włosy, i wyjęła z beczki małe lusterko. Wytarła rękę i schowała je do kieszeni.

„Po co ci to?”

Powoli zdawał sobie sprawę, że jest szalona.

? Cierpliwości, zobaczysz ? odpowiedziała, po czym odwróciła się ku drzwiom.

Sprawnie i zręcznie obluzowała zamek cienkim ostrzem noża, co kazało Amosowi sądzić, że już kiedyś to robiła. Po chwili usłyszał kliknięcie i drzwi się otworzyły, ukazując ciemne wnętrze.

„Czekaj”.

Odwróciła się, by na niego spojrzeć.

„Nie musisz tego robić. Możesz po prostu odejść. Do świtu możesz być daleko stąd”.

? Nie masz pojęcia, co muszę zrobić ? odparła. ? I ty mi w tym pomożesz.

Chwycił ją za lewą rękę.

Spojrzała na nóż w swojej prawej dłoni, a potem na jego palce oplecione wokół nadgarstka.

? Próba zatrzymania mnie byłaby raczej głupim pomysłem ? szepnęła. ? I na pewno nie w twoim interesie.

„Mój interes nie ma tu nic do rzeczy. Nie zgodzę się na zabicie niewinnych ludzi”.

Myśl ta wymknęła mu się spod kontroli, zanim zdążył ją zamaskować. I zanim zdołał zareagować, miał nóż na gardle. Spojrzał w skupione oczy nieznajomej. Intensywność, z jaką mu się przyglądała, była równie agresywna jak atak nożem. Czuł się, jakby go pożerała. Wypatrywała zmian jego mimiki czujnie jak zwierzę, uczyła się zapachu, odkrywała mocne i słabe punkty…

Nagle opuściła nóż, lecz nadal wpatrywała się w niego ostrym wzrokiem. Krótkim ruchem głowy wskazała na schody.

? Gwałci małych chłopców, których tu podrzucono. Głównie chłopców. Im mniejsi, tym lepiej. Czasem dziewczynki. Ona wie i nic nie mówi. Wszystko trzyma w tajemnicy i zabiera pieniądze, które parafia przeznacza na jedzenie i leki. Ludzie umierają tu z głodu, podczas gdy ta tłusta dziwka śpi koło skrzyni pełnej złota. Mało tego, okrada pechowych pacjentów, którzy mają przy sobie przedmioty przedstawiające jakąkolwiek wartość. Chusty, buty, cokolwiek… zabiera je i sprzedaje. Moje rzeczy też zabrała.

Wymieniając zbrodnie M?Gregorów, nie mrugnęła ani razu. On, cały czas w nią wpatrzony, próbował nie zerwać kontaktu wzrokowego.

? Robi to, bo rządzi nim odrażający popęd, nad którym nie ma ani siły, ani chęci panować. Ona udaje, że niczego nie widzi, bo kocha pieniądze. Jest jeszcze gorsza: o wszystkim wie i jest kobietą. Kobieta powinna być matką. Nawet bezdzietna, powinna spełniać rolę matki wobec biednych sierot…

Mrugnęła. I trzęsła się z gniewu. Mógł go wręcz poczuć ? był jak gorące wibracje rozchodzące się w powietrzu pomiędzy nimi.

? Matka powinna chronić ? ciągnęła. ? Matka powinna walczyć. Matka powinna karać tych, którzy czynią krzywdę.

„Ale mordować ich we własnych łóżkach? To szaleństwo”.

Uśmiechnęła się do niego, pokazując zęby, lecz bez chociażby śladu wesołości.

? Tak, wiem. To szaleństwo. Postradałam zmysły już dawno temu. Dopilnowali tego.

„Więc…”

? Więc nic. Mogli mnie zamknąć i okraść z moich rzeczy, których brak spowodował, że oszalałam ze smutku, ale nie mogli kontrolować tego, co zrobiłam z moim szaleństwem. Nie mogli mnie powstrzymać przed zamianą go w broń. A teraz poznają jej zabójczą moc. I za wszystko zapłacą.

„Nie zabijaj ich”.

Z jakiegoś powodu, którego nie był w stanie pojąć, czuł, że ważne jest, by nie zabijała ludzi śpiących na górze. Może dlatego, że choć porównywała się do broni, w rzeczywistości jej ofiary zginą od ostrza, które wcześniej jej podarował. A może dlatego, że nie do końca pogodził się z tym, czego sam się dopuścił ? z ciężarem popełnionej przez siebie zbrodni, której wspomnienie odepchnął od siebie i które wróciło do niego w tej właśnie chwili.

Stanowczo pokręcił głową.

„Nie zabijaj ich”.

? Nie przebaczam.

„Nie zabijaj ich”.

? Muszą zostać ukarani. Powiedziałam ci dlaczego…

„Powiedziałaś. Ale kłamałaś”.

Znieruchomiała. Tylko na ułamek sekundy, lecz to wystarczyło, by wyciągnął zza pasa inny nóż i wymierzył go w kobietę. Ta ? ledwie na kilka sekund ? uniosła wargę w grymasie wściekłości, a zaraz potem na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.

„Nie gwałci chłopców. Ani dziewczynek. Prawda?”

Nie odezwała się słowem.

„Ale ona kradnie. Tu nie kłamiesz”.

Minimalnie poruszyła głową. Być może było to przytaknięcie.

„Powiedziałaś prawdę o niej. Ale o nim kłamałaś”.

Po raz kolejny kiwnęła głową.

„Spojrzałaś w mój umysł. Myślałaś, że widzisz moje wspomnienia. Myślałaś, że znasz moją przeszłość. Chciałaś mnie przekonać, że jest potworem z mojego dzieciństwa. Chciałaś zrobić ze mnie wspólnika morderstwa, okłamując mnie”.

? Tak ? odparła. ? To głupie z mojej strony. Tyle czasu się nie odzywałam, tak długo byłam samotna, że…

Odłożyła nóż i przetarła ręką twarz, jakby próbując porządnie się rozbudzić.

? Spędziłam tyle lat bez słowa, po prostu siedząc i słuchając urywków ludzkich myśli, że w końcu zapomniałam o istnieniu innych obdarowanych czy przeklętych tym samym darem. I o tym, że mogą z taką samą łatwością czytać moje myśli, jak ja ich. Co za głupota.

Zabrzmiało to dziwnie podobnie do przeprosin. Otrząsnęła się i zwróciła ku schodom.

„Nie zabijaj ich”.

? To nie takie łatwe ? odparła, spoglądając w sufit i cicho wzdychając. ? Zło nie może obyć się bez kary.

Jak na swój wiek, Amos wiedział dużo na temat zła. I strachu. Wychowany jako sierota w londyńskim zakładzie opieki, wyróżniający się wśród rówieśników ciemnym kolorem skóry, był idealnym celem dla dręczycieli. Dobrze wiedział, jak to jest przeżyć dzień, chowając się przed biciem i wyszydzaniem, i to tylko po to, by zdać sobie sprawę, że noc jest jeszcze gorsza, gdyż pod jej osłoną wszystkie zniewagi i okrucieństwa uchodzą na sucho. Kiedy został adoptowany przez braci Templebane?ów i przeniesiony do ich kancelarii adwokackiej przy Bishopsgate, jego los w zasadzie tylko się pogorszył. Beznamiętne, zinstytucjonalizowane okrucieństwo panujące w biurze wydawało się czymś naturalnym, ale w jego sytuacji ? nowego i zarazem najmłodszego chłopaka w grupie adoptowanych sierot, które na siłę tworzą udawaną rodzinę ? było czymś innym, czymś spersonalizowanym i dojmującym. Wszyscy zachęcani byli do rywalizacji w atmosferze pełnej zawiści i nielojalności. Był najmłodszy, ale wcześniejsze doświadczenia pozwoliły mu stać się mistrzem przetrwania. W jakimś sensie był tak często i regularnie bity, że potem sam doskonale wiedział, gdzie uderzać innych, żeby bolało.

„Nie zabijaj tych ludzi. Ukarz ich, sprawiając, że spędzą resztę życia w niewoli strachu”.

Parsknęła.

? Sugerujesz, żebym poszła do sądu? Myślisz, że nie dogadają się między sobą, że sędzia uwierzy jakiejś szalonej kobiecie i wsadzi ich do więzienia?

„Nie”.

? Cóż więc ? odparła, ponownie odwracając się ku schodom. U jej pasa w świetle księżyca wpadającego do domu wciąż połyskiwał jego nóż.

„Myślę, że możesz ich uwięzić w ich własnych umysłach. Zabij ich, a skrócisz ich cierpienie. Zamknij każde we własnej czaszce, a będą cierpieli tak samo jak ty”.

? A niby jak mam to zrobić? ? sarknęła.

Więc jej powiedział. Powiedział jej, a ona się uśmiechała.

? Mam jeszcze lepszy pomysł ? stwierdziła. ? Jestem w stanie zrobić coś jeszcze bardziej niepojętego. Coś, co uznają za niemożliwe i oszaleją jeszcze bardziej niż ja…

„Co?”

? Też to zobaczysz. Chodź.
(…)

Charlie Fletcher „Paradoks”
Tłumaczenie: Piotr i Wiktor Pieńkowski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 466

Opis: Drugi tom Trylogii Nadzoru. Ostatnia Ręka Nadzoru wciąż patroluje granicę pomiędzy tym, co naturalne a tym, co nadprzyrodzone, rozświetlając ciemności nikłym płomieniem świecy. Nikt nie potrafi przewidzieć, jak sobie poradzi. Nowym członkom brakuje wyszkolenia, a weterani są zmęczeni i bezbronni. Ta słabość przyciąga do miasta nowych wrogów, ale także zaskakujących sprzymierzeńców zza oceanu. Najbardziej jednak szokujące są nowe rewelacje dotyczące przeszłości Nadzoru, które ujawniają prawdziwe niebezpieczeństwo zagrażające światu. Ich źródło kryje się w miejscu, w którym utknęli Sharp i Sara. To właśnie tam będą oni musieli rozwikłać sekret Czarnych Luster i zmierzyć się z tym, co się w nich czai, uważając, aby nie podążyło za nimi do domu. Ciemne wody się wznoszą, świece migoczą, ale światło nie gaśnie. Póki co…

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek