Premiera biografii Anny Iwaszkiewicz. Przeczytaj fragment książki „W stronę Anny” Sylwii Góry
Wydawnictwo Marginesy opublikowało książkę „W stronę Anny”, w której Sylwia Góra rekonstruuje życiorys Anny Iwaszkiewicz, pisarki i tłumaczki, żony Jarosława Iwaszkiewicza. „To nie jest klasyczna biografia. Nie znajdziemy tu: 'urodziła się, żyła, tworzyła, zmarła’. Będziemy poznawać Annę Iwaszkiewicz we fragmentach, jej postać będzie się odsłaniać po kawałku” – wyjaśnia autorka. Fragment pierwszego rozdziału książki przeczytacie poniżej.
Gwiazdozbiór
Idzie szybko i pewnie. Nie czuje zmęczenia. Krok za krokiem. Jakby znów miała kilkanaście lat. Nie musi o niczym myśleć, rozwiązywać żadnych problemów, odpowiadać na pytania: „Czy dobrze się czujesz, Haniu? Czy wszystko w porządku?”. Po prostu idzie. Wokół tylko las, który zawsze był jej ostoją, dawał ukojenie. Od 1928 roku, kiedy zamieszkali tu całą rodziną, Stawisko zmieniało się wraz z nimi, z nią. Dojrzewało, otrzymywało i traciło, widziało narodziny i śmierć, słyszało głośny śmiech i rozpacz, znosiło wszelkie niepokoje i kryzysy, było schronieniem, ale i więzieniem. Oddychało. Tak jak ona teraz. Wdech, wydech, wdech, wydech. Te wszystkie lata, marzenia i plany – gdzie teraz są? Kim ona jest? Gdzie podziała się Hania, którą była kiedyś?
Z Anną Iwaszkiewicz w ostatnim roku jej życia, o czym wspominają jej wnuki, Anna Włodek i Maciej Włodek, było podobnie jak w latach trzydziestych XX wieku. Najprawdopodobniej doszło do nawrotu choroby – być może depresji psychotycznej. Oczywiście warto pamiętać, że Anna jest już wtedy ponad osiemdziesięcioletnią kobietą i w grę mogą wchodzić także choroby otępienne, które często pojawiają się w starszym wieku. Wnuk Anny, z którym rozmawiam jesienią 2022 roku, wraca pamięcią do tamtych miesięcy:
– W ostatnim roku życia, wiosną, babcia zaczęła okazywać jakąś nadmierną ruchliwość. Znikała na całe dni. Kiedyś wyszła z domu i doszła gdzieś za Turczynek. Szymon Piotrowski – kierowca dziadków – czasem jeździł jej szukać. Właśnie w tym czasie ksiądz Kantorski uznał ją, jak się wtedy mówiło, za wariatkę. W ostatnich dwóch miesiącach przed babci śmiercią w zasadzie nie było z nią kontaktu.
Anna spaceruje po Stawisku, rzadko się odzywa, zdaje się przebywać w zupełnie innym miejscu, a może też czasie. Miewa jednak przebłyski świadomości. Anna Włodek w trakcie naszej rozmowy zimą 2023 roku wspomina:
– W ostatnich latach nie zawsze była przytomna, miała nieobecne oczy, ale bywały takie sytuacje, że miała nagłe olśnienia. Pamiętam rozmowę przy stole, kiedy dziadek nie mógł sobie przypomnieć jakiegoś nazwiska i powiedział: „Haniu, no jakże się ta kobieta nazywała?”. Na co babcia spokojnie i pewnie podała mu nazwisko.
Spacerującą po Stawisku Annę pamięta ktoś jeszcze – Daniel Olbrychski, który zaczął pomieszkiwać nieopodal po tym, jak wziął udział w filmach Andrzeja Wajdy na podstawie opowiadań Iwaszkiewicza „Brzezina” z 1970 roku i „Panny z Wilka” z 1979 roku). W czasie kręcenia „Brzeziny” konsultował się z pisarzem.
– Pod koniec lat siedemdziesiątych stałem się właścicielem działki z weekendowym domkiem w Podkowie Leśnej. Tej zachodniej, około stu metrów od Stawiska. Wieczorami, spacerując po zalesionych uliczkach, spotykałem idącą energicznie siwą, szczupłą kobietę. To była pani Ania. Na moje pozdrowienia nie odpowiadała. Mówiła coś do siebie. Nie zwracała na mnie uwagi. Nic dziwnego. Rozmawiała pewnie z Baczyńskim, Tuwimem, Lechoniem, Słonimskim, Ireną Krzywicką… Uśmiechała się. Pewnie była szczęśliwa.
Pierwszy wpis w 1979 roku w „Dziennikach” Jarosława Iwaszkiewicza pochodzi z 8 stycznia. To treść trzech nekrologów z gazety, które informują o śmierci Jadwigi Iwaszkiewicz, siostry pisarza. Choć już od 1977 roku przeczuwał, że każdy kolejny rok naznaczony będzie śmiercią kogoś bliskiego, to jeszcze nie wiedział, że ten, który właśnie się zaczął, przyniesie również tę ogromną stratę. 23 grudnia 1979 roku notuje: „Dziś o g. 14.40 umarła Hania. Po takich mękach ostatnia chwila była spokojna i niespodziewana. Amen”.

Anna w drodze do Morskiego Oka, początek lat siedemdziesiątych XX wieku (fot. Muzeum w Stawisku/Fotonova/Marginesy)
Anna Iwaszkiewicz została pochowana na cmentarzu w Brwinowie. To kilka kilometrów od Stawiska. Kilka minut samochodem i mniej więcej czterdzieści pięć minut spacerem z Muzeum imienia Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, w które został zamieniony ich dawny dom. Nie ma wielkiego marmurowego pomnika. Płyta nagrobna jest prosta – płaska, położona bezpośrednio na wykopanym w ziemi grobie, ciemnoszara. Znajdują się na niej tylko imię i nazwisko oraz rok urodzenia i śmierci: 1897–1979. Na płycie, w górnym prawym rogu, stoi duży kamień – to upamiętnienie Jarosława Iwaszkiewicza. Na kamieniu wygrawerowano, podobnie jak u żony, tylko imię i nazwisko oraz rok urodzin i śmierci pisarza.
Wnuczka i wnuk Anny słabo pamiętają jej pogrzeb.
– Pamiętam tylko tyle, że babci trumna była otwarta, w przeciwieństwie do dziadka, który wyraźnie napisał, że sobie tego nie życzy. Babcia nie miała jakiejś szczególnej prośby co do pogrzebu – mówi Maciej Włodek.
Jego siostra Anna Włodek dodaje:
– Pogrzeb babci odbył się w kościele w Brwinowie. Było dużo ludzi, ale zupełnie nie pamiętam tych twarzy. Babcia zawsze powtarzała, że nie ma to jak umrzeć komuś na święta, a sama umarła 23 grudnia.
Dzień przed Wigilią, przed tą szczególną datą dla katoliczek i katolików, do których należała Anna Iwaszkiewicz. O jej wierze zachowało się zresztą wiele rodzinnych wspomnień. Maciej pamięta jeszcze:
– Babcia miała za łazienką swój ołtarzyk. Tam, na niedużym obrusiku, stały figurka Matki Bożej z Lourdes i dwie świeczki, leżała książeczka do nabożeństwa. Czasem Zosia Dzięcioł mówiła nam, żebyśmy z siostrą nie wchodzili do babci, bo się akurat modli.
Zofia Dzięcioł to gosposia, która pracowała w Stawisku, z kilkuletnią przerwą, od 1956 roku do śmierci Iwaszkiewiczów, a potem została tu jako pracownica muzeum, aż do swojej śmierci w 2017 roku żyła w małym mieszkaniu wydzielonym z jego części. Nie miałam okazji jej poznać i zachęcić, by podzieliła się sekretami domu w Stawisku. Ale udało mi się spotkać z Wiesławem Kępińskim – mężczyzną, który jako młody chłopak trafił do Stawiska. Lubił mówić o sobie, że jest „przybranym synem” Iwaszkiewiczów. Wydaje się jednak, że ta relacja była o wiele bardziej skomplikowana. Zwłaszcza z Anną, która zdawała się nie żywić do młodego chłopaka wielkiej sympatii. Nie dlatego, że nie współczuła mu jego wielkiej tragedii, raczej dlatego, że relacja młodego mężczyzny i jej męża była naznaczona pewną niejasnością, która objawia się wprost w korespondencji Kępińskiego z Iwaszkiewiczem, a także w „Dziennikach” pisarza. Najbliższe osoby zwracają jej uwagę na zainteresowanie Jarosława młodym chłopakiem, ich wspólne podróże, choćby do Sandomierza. Anna była tam z mężem zaledwie raz. Wiesław kilkakrotnie. Oczywiście ta relacja rozwija się z czasem.
Wiesław Kępiński, kiedy spotykam się z nim w sierpniu 2022 roku, ma dziewięćdziesiąt lat. Kilka miesięcy później, w lutym 2023 roku, przeczytam informację o jego śmierci. Nasza rozmowa w większości była powtórzeniem tego, co sam napisał w książce „Upragniony syn Iwaszkiewiczów”, wydanej w 2019 roku. Podczas rzezi mieszkańców Woli dokonanej przez Niemców w 1944 roku jako dwunastolatek uciekł sprzed plutonu egzekucyjnego, prawie cała jego rodzina została rozstrzelana. O tym, jak trzy lata później, już po wojnie, znalazł się w Stawisku, opowiadał wielokrotnie, mnie powtarza mniej więcej to samo:
– Po tym, jak przeżyłem egzekucję na Woli, w gazecie pojawiło się ogłoszenie, że młody chłopiec szuka domu. Odpowiedziało na nie kilka rodzin: profesor z Sieradza, który stracił synów, właściciel restauracji w Wałbrzychu, ale także Jarosław Iwaszkiewicz. Karolina Beylin, która prowadziła wtedy rubrykę w gazecie „Express Wieczorny”, znała państwa Iwaszkiewiczów. Moja siostra, u której wówczas mieszkałem, pojechała ze mną do redakcji gazety w Alejach Jerozolimskich i one dwie, jako dorosłe kobiety, rozmawiały ze sobą. I to Karolina Beylin przekonała moją siostrę, że Stawisko jest blisko Warszawy, że zna Iwaszkiewiczów i że to dobry dom. Zaraz po tym spotkaniu miałem pojechać do Teatru Polskiego do pana Iwaszkiewicza. To była zima, Warszawa była czarna, okropna. I tam przez portiera zostałem zaprowadzony do gabinetu Jarosława. Moja siostra omówiła z nim, że pojadę do Podkowy Leśnej i faktycznie będę tam mieszkał. Zajechaliśmy tam z siostrą w dniu, kiedy była impreza urodzinowa pana domu. Józio Zakrzewski, który też tam wtedy mieszkał, zaprowadził mnie do gabinetu Jarosława, poszedł do kuchni i przyniósł mnie i siostrze obiad.
Ta znana opowieść pojawia się we wszystkim, co pisał i mówił Kępiński, ale w czasie naszej rozmowy dostaję od niego również jedną z notatek, które przygotowywał do książki roboczo zatytułowanej „Marginalia”. Ma numer 71 i nosi tytuł „Scenopis Boga”. To o tyle ciekawe, że Kępiński pod koniec życia swój los, począwszy od chwili uniknięcia śmierci przez rozstrzelanie, wytłumaczył sobie jako Boży plan. Z tego, co wiem, ten tekst nie ukazał się drukiem za życia Kępińskiego. Może dlatego czytał mi go, a potem podarował, pełen emocji, bo sam wciąż „żył” tym, co napisał. Jest to zresztą – jak mówi zapisek na pierwszej stronie – wersja czwarta tego tekstu, poświęcił mu zatem sporo uwagi. Wyraźnie widoczne są w nim analogie do Drogi Krzyżowej czy Zmartwychwstania. A więc to Bóg zaprowadził młodego Wiesława Kępińskiego do Stawiska – przynajmniej tak uznał jako starszy człowiek. Taka perspektywa mogłaby się spodobać Annie Iwaszkiewicz. Jednak było inaczej. Kępiński kilkakrotnie wspomina z pewnym rozżaleniem w swojej książce i naszej rozmowie, że nigdy nie zaskarbił sobie sympatii „cioci Hani”.
Pani Anna, potem ciocia Hania, nigdy nie wykonała gestu, który pozwoliłby mi usiąść blisko niej na dłużej i słuchać tego wszystkiego, co byłoby dla mnie nauką i ciepłem słów. Tak mi brak było tego wszystkiego, co łączy się ze słowem matka. Może za dużo sobie wyobrażałem, za dużo chciałem mieć, żyjąc w tym domu – w Stawisku. Tak niewiele trzeba wysiłku, myślałem sobie, aby powiedzieć do mnie synu. Nie mam o to żalu, ale miałem. A ponieważ nie pojmowałem, jaki jest stan ducha cioci Hani, tak łatwo to przyjmowałem. Jednak była dla mnie osobą mądrą, delikatną i piękną. A z czasem coraz mi bliższą. Potem brakło już czasu. Byłem z nią do końca jej dni. Opierała się na moim ramieniu i długo chodziliśmy po holu. Mówiła do Jarosława:
– Patrz, jak Wiesio mi pomaga, tak mi lepiej.
– Tak, Haniu, widzę, widzę – odpowiadał Jarosław bardzo zmęczony.
Jeszcze nie tak dawno używała czułych i pięknych słów, pisząc do wnuków. Do mnie nigdy.
Dlaczego Anna nie żywiła wielkiej sympatii do tego młodego chłopca, który trafił do ich domu, i nie okazywała mu czułości, już się nie dowiemy. Możemy tylko próbować wyjaśnić to obawą o jego relację z jej mężem, szukać przyczyny w jej chorobie, jak próbuje to po czasie robić sam Kępiński, lub po prostu przyjąć do wiadomości, że – najzwyczajniej w świecie – należał on do grona ludzi, którzy z tak zwyczajnych powodów jak osobowość, charakter czy zachowanie nie zyskali jej sympatii i przyjaźni.
Próbuję naprowadzić naszą rozmowę na Annę Iwaszkiewicz, ale widać, że łatwiej Wiesławowi Kępińskiemu mówić o Jarosławie. O cioci Hani – jak ją nazywa – nieco trudniej. Jednak poświęcił jej wspomnienie, które również przygotowywał do wspomnianych już „Marginaliów”. Zapisek z numerem 140, 3c i datą 12 października 2021, zatytułowany „Stawisko”, dotyczy ich wspólnego nocnego spaceru, aby zobaczyć gwiazdy (podobny, ale dużo krótszy, pojawia się w „Upragnionym synu Iwaszkiewiczów”).
W pokoju sypialnym – nad kanapą – wisi obraz na desce malowany pt. „Pocałunek Judasza”. Bardzo mnie ten Judasz fascynował. Kiedyś, w Boże Narodzenie, a może Wielkanoc, Wiesiowi dano spać na kanapie pod Judaszem. Gościom przyjezdnym trzeba było udostępnić większe i wygodniejsze łoże. Pisze ciocia Hania: „Wiesio spał u nas na kanapie, przypomniały mi się czasy popowstaniowe, kiedy ciągle ktoś u nas, na Stawisku, nocował”.
Ten sam pokój. W ramce za szybą scena pt. „Patrol powstańczy”. Bardzo nastrojowa i przejmująca ta scena, kiedy powstaniec na koniu mówi coś – może pyta się chłopów idących piaszczystą drogą, ogląda się za siebie – usłyszał bowiem daleki strzał (stąd inna nazwa obrazu pana Gierymskiego – „Wystrzał”). Lubiłem się w niego wpatrywać, bardzo!
Przy łóżku cioci Hani wycięty z gazety widoczek – „Mgławica Magellana”. Jak mało wiedziałem o tym wszystkim – zatajonym. Ciocia Hania późnym wieczorem – z dala od świateł domu – poprowadziła mnie kawałek lipową aleją i pokazała stronę północnego nieba: Dużą i Małą Niedźwiedzicę, Gwiazdę Polarną, Oriona i inne zapamiętane. Dziś mógłbym wskazać miejsce w alei lipowej, gdzie Anna Iwaszkiewiczowa rozświetliła choć trochę moje ciemności.
„Plejady to gwiazdozbiór już październikowy”.
To, czego uczy się – często mimowolnie – w nowym domu, wykorzystuje w opowiadaniu o mieszkańcach Stawiska. Kępiński jako jeden z niewielu dokładnie pamięta Annę Iwaszkiewicz w trumnie i dzień jej pogrzebu, co opisuje w przywoływanej już książce.
W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia, 23 grudnia, umarła pani Anna, najlepsza z ludzi, moja opiekunka. Pojechałem na Stawisko na cały dzień. Kiedy włożono ciało do trumny i stałem blisko niej, patrzyłem na panią Annę. Co sobie myślałem w tych chwilach? Dotknąłem jej smukłych dłoni. I zaraz przypomniał mi się czas, kiedy z ciocią Hanią oglądaliśmy kolorowe zdjęcie ołtarza mariackiego Wita Stwosza. Zachwycała się pięknymi dłońmi omdlewającej Madonny przy ukrzyżowanym synu. Dotknięcie dłoni Anny było jakby dotknięciem tych rąk z ołtarza, tak samo pięknych i zimnych. Przed pochowaniem cioci Hani w grobie zawieźliśmy ją do kaplicy cmentarnej w Brwinowie. Wróciliśmy przed dom niemal o zmierzchu. Szymek zostawił nas – Jarosława i mnie – i poszedł sobie. Wszyscy inni się rozjechali. Jarosław, opierając się na lasce, nie może przekroczyć progu. Pocieszam go jak mogę. Mówię:
– Masz jeszcze nas, jestem i ja przy tobie.
– Ja nie będę już żyć bez Hani – odrzekł i tak strasznie się rozpłakał.
Faktycznie niedługo po śmierci Anny, bo już 2 marca 1980 roku, Jarosław umiera. O jego pogrzeb nie muszę pytać. Wszyscy doskonale go pamiętają. Pochowanie w stroju górnika jest nieustającym tematem komentarzy. Publikacji o Iwaszkiewiczu jest ogrom. Anna nawet po śmierci pozostaje w cieniu.
(…)
Sylwia Góra „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 304
Opis: Hanna Lilpop, późniejsza Anna Iwaszkiewicz, zasłużyła na swoją biografię już dawno temu. Kim była jedna z najlepiej znanych małżonek w historii literatury polskiej XX wieku? Muzą, ostoją, przyjaciółką. Panienką z dobrego domu, zagubioną, zranioną i osamotnioną po odejściu matki i samobójczej śmierci ojca, czasem bezwolną i niepewną. Kobietą borykającą się z chorobą psychiczną, która w poszukiwaniu spokoju i pewności uciekała w niezrozumiałe dla wielu religijne światy. Ale też – a może właśnie przede wszystkim – intelektualistką, tłumaczką i twórczynią.
Sylwia Góra rekonstruuje jej życiorys z fragmentów, strzępów i okruchów. Listów, które Anna pisała przez całe życie – głównie do męża, ale także do innych członków rodziny i do przyjaciół. Dzienników prowadzonych przez młodziutką, a potem dojrzałą już Annę. I tego, co w dziennikach, listach i wspomnieniach napisali o niej inni, a pisało wielu: Irena Krzywicka, Maria Dąbrowska, Anna Kowalska, Paweł Hertz, Antoni Słonimski, Zofia Nałkowska, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Krzysztof Radziwiłł, Jerzy Liebert, Piotr Mitzner czy Julia Hartwig. Jej cechy posiadają bohaterki tekstów Iwaszkiewicza – Wilda z „Hilarego, syna buchaltera”, tytułowa Anna z „Anny Grazzi” i Joanna z „Matki Joanny od Aniołów”. Echa ich wspólnego życia w podróży znajdujemy w tomie poetyckim „Mapa pogody”, ale przede wszystkim Anna jest obecna w jego „Dziennikach” i korespondencji. Choć postać Iwaszkiewicz nie jest zupełnie wyrugowana z historii literatury, aż do teraz nie było równie intymnego jej portretu.
Kategoria: fragmenty książek