Premiera biografii Anny Iwaszkiewicz. Przeczytaj fragment książki „W stronę Anny” Sylwii Góry

1 lipca 2025

Wydawnictwo Marginesy opublikowało książkę „W stronę Anny”, w której Sylwia Góra rekonstruuje życiorys Anny Iwaszkiewicz, pisarki i tłumaczki, żony Jarosława Iwaszkiewicza. „To nie jest klasyczna biografia. Nie znajdziemy tu: 'urodziła się, żyła, tworzyła, zmarła’. Będziemy poznawać Annę Iwaszkiewicz we fragmentach, jej postać będzie się odsłaniać po kawałku” – wyjaśnia autorka. Fragment pierwszego rozdziału książki przeczytacie poniżej.

Gwiazdozbiór

Idzie szybko i pew­nie. Nie czuje zmę­cze­nia. Krok za kro­kiem. Jakby znów miała kil­ka­na­ście lat. Nie musi o ni­czym my­śleć, roz­wią­zy­wać żad­nych pro­ble­mów, od­po­wia­dać na py­ta­nia: „Czy do­brze się czu­jesz, Ha­niu? Czy wszystko w po­rządku?”. Po pro­stu idzie. Wo­kół tylko las, który za­wsze był jej ostoją, da­wał uko­je­nie. Od 1928 roku, kiedy za­miesz­kali tu całą ro­dziną, Sta­wi­sko zmie­niało się wraz z nimi, z nią. Doj­rze­wało, otrzy­my­wało i tra­ciło, wi­działo na­ro­dziny i śmierć, sły­szało gło­śny śmiech i roz­pacz, zno­siło wszel­kie nie­po­koje i kry­zysy, było schro­nie­niem, ale i wię­zie­niem. Od­dy­chało. Tak jak ona te­raz. Wdech, wy­dech, wdech, wy­dech. Te wszyst­kie lata, ma­rze­nia i plany – gdzie te­raz są? Kim ona jest? Gdzie po­działa się Ha­nia, którą była kie­dyś?

Z Anną Iwasz­kie­wicz w ostat­nim roku jej ży­cia, o czym wspo­mi­nają jej wnuki, Anna Wło­dek i Ma­ciej Wło­dek, było po­dob­nie jak w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku. Naj­praw­do­po­dob­niej do­szło do na­wrotu cho­roby – być może de­pre­sji psy­cho­tycz­nej. Oczy­wi­ście warto pa­mię­tać, że Anna jest już wtedy po­nad osiem­dzie­się­cio­let­nią ko­bietą i w grę mogą wcho­dzić także cho­roby otę­pienne, które czę­sto po­ja­wiają się w star­szym wieku. Wnuk Anny, z któ­rym roz­ma­wiam je­sie­nią 2022 roku, wraca pa­mię­cią do tam­tych mie­sięcy:

– W ostat­nim roku ży­cia, wio­sną, bab­cia za­częła oka­zy­wać ja­kąś nad­mierną ru­chli­wość. Zni­kała na całe dni. Kie­dyś wy­szła z domu i do­szła gdzieś za Tur­czy­nek. Szy­mon Pio­trow­ski – kie­rowca dziad­ków – cza­sem jeź­dził jej szu­kać. Wła­śnie w tym cza­sie ksiądz Kan­tor­ski uznał ją, jak się wtedy mó­wiło, za wa­riatkę. W ostat­nich dwóch mie­sią­cach przed babci śmier­cią w za­sa­dzie nie było z nią kon­taktu.

Anna spa­ce­ruje po Sta­wi­sku, rzadko się od­zywa, zdaje się prze­by­wać w zu­peł­nie in­nym miej­scu, a może też cza­sie. Miewa jed­nak prze­bły­ski świa­do­mo­ści. Anna Wło­dek w trak­cie na­szej roz­mowy zimą 2023 roku wspo­mina:

– W ostat­nich la­tach nie za­wsze była przy­tomna, miała nie­obecne oczy, ale by­wały ta­kie sy­tu­acje, że miała na­głe olśnie­nia. Pa­mię­tam roz­mowę przy stole, kiedy dzia­dek nie mógł so­bie przy­po­mnieć ja­kie­goś na­zwi­ska i po­wie­dział: „Ha­niu, no jakże się ta ko­bieta na­zy­wała?”. Na co bab­cia spo­koj­nie i pew­nie po­dała mu na­zwi­sko.

Spa­ce­ru­jącą po Sta­wi­sku Annę pa­mięta ktoś jesz­cze – Da­niel Ol­brych­ski, który za­czął po­miesz­ki­wać nie­opo­dal po tym, jak wziął udział w fil­mach An­drzeja Wajdy na pod­sta­wie opo­wia­dań Iwasz­kie­wi­cza „Brze­zina” z 1970 roku i „Panny z Wilka” z 1979 roku). W cza­sie krę­ce­nia „Brze­ziny” kon­sul­to­wał się z pi­sa­rzem.

– Pod ko­niec lat sie­dem­dzie­sią­tych sta­łem się wła­ści­cie­lem działki z week­en­do­wym dom­kiem w Pod­ko­wie Le­śnej. Tej za­chod­niej, około stu me­trów od Sta­wi­ska. Wie­czo­rami, spa­ce­ru­jąc po za­le­sio­nych ulicz­kach, spo­ty­ka­łem idącą ener­gicz­nie siwą, szczu­płą ko­bietę. To była pani Ania. Na moje po­zdro­wie­nia nie od­po­wia­dała. Mó­wiła coś do sie­bie. Nie zwra­cała na mnie uwagi. Nic dziw­nego. Roz­ma­wiała pew­nie z Ba­czyń­skim, Tu­wi­mem, Le­cho­niem, Sło­nim­skim, Ireną Krzy­wicką… Uśmie­chała się. Pew­nie była szczę­śliwa.

Pierw­szy wpis w 1979 roku w „Dzien­ni­kach” Ja­ro­sława Iwasz­kie­wi­cza po­cho­dzi z 8 stycz­nia. To treść trzech ne­kro­lo­gów z ga­zety, które in­for­mują o śmierci Ja­dwigi Iwasz­kie­wicz, sio­stry pi­sa­rza. Choć już od 1977 roku prze­czu­wał, że każdy ko­lejny rok na­zna­czony bę­dzie śmier­cią ko­goś bli­skiego, to jesz­cze nie wie­dział, że ten, który wła­śnie się za­czął, przy­nie­sie rów­nież tę ogromną stratę. 23 grud­nia 1979 roku no­tuje: „Dziś o g. 14.40 umarła Ha­nia. Po ta­kich mę­kach ostat­nia chwila była spo­kojna i nie­spo­dzie­wana. Amen”.

Anna w dro­dze do Mor­skiego Oka, po­czą­tek lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku (fot. Muzeum w Stawisku/Fotonova/Marginesy)

Anna Iwasz­kie­wicz zo­stała po­cho­wana na cmen­ta­rzu w Brwi­no­wie. To kilka ki­lo­me­trów od Sta­wi­ska. Kilka mi­nut sa­mo­cho­dem i mniej wię­cej czter­dzie­ści pięć mi­nut spa­ce­rem z Mu­zeum imie­nia Anny i Ja­ro­sława Iwasz­kie­wi­czów, w które zo­stał za­mie­niony ich dawny dom. Nie ma wiel­kiego mar­mu­ro­wego po­mnika. Płyta na­grobna jest pro­sta – pła­ska, po­ło­żona bez­po­śred­nio na wy­ko­pa­nym w ziemi gro­bie, ciem­no­szara. Znaj­dują się na niej tylko imię i na­zwi­sko oraz rok uro­dze­nia i śmierci: 1897–1979. Na pły­cie, w gór­nym pra­wym rogu, stoi duży ka­mień – to upa­mięt­nie­nie Ja­ro­sława Iwasz­kie­wi­cza. Na ka­mie­niu wy­gra­we­ro­wano, po­dob­nie jak u żony, tylko imię i na­zwi­sko oraz rok uro­dzin i śmierci pi­sa­rza.

Wnuczka i wnuk Anny słabo pa­mię­tają jej po­grzeb.

– Pa­mię­tam tylko tyle, że babci trumna była otwarta, w prze­ci­wień­stwie do dziadka, który wy­raź­nie na­pi­sał, że so­bie tego nie ży­czy. Bab­cia nie miała ja­kiejś szcze­gól­nej prośby co do po­grzebu – mówi Ma­ciej Wło­dek.

Jego sio­stra Anna Wło­dek do­daje:

– Po­grzeb babci od­był się w ko­ściele w Brwi­no­wie. Było dużo lu­dzi, ale zu­peł­nie nie pa­mię­tam tych twa­rzy. Bab­cia za­wsze po­wta­rzała, że nie ma to jak umrzeć ko­muś na święta, a sama umarła 23 grud­nia.

Dzień przed Wi­gi­lią, przed tą szcze­gólną datą dla ka­to­li­czek i ka­to­li­ków, do któ­rych na­le­żała Anna Iwasz­kie­wicz. O jej wie­rze za­cho­wało się zresztą wiele ro­dzin­nych wspo­mnień. Ma­ciej pa­mięta jesz­cze:

– Bab­cia miała za ła­zienką swój oł­ta­rzyk. Tam, na nie­du­żym ob­ru­siku, stały fi­gurka Matki Bo­żej z Lo­ur­des i dwie świeczki, le­żała ksią­żeczka do na­bo­żeń­stwa. Cza­sem Zo­sia Dzię­cioł mó­wiła nam, że­by­śmy z sio­strą nie wcho­dzili do babci, bo się aku­rat mo­dli.

Zo­fia Dzię­cioł to go­spo­sia, która pra­co­wała w Sta­wi­sku, z kil­ku­let­nią prze­rwą, od 1956 roku do śmierci Iwasz­kie­wi­czów, a po­tem zo­stała tu jako pra­cow­nica mu­zeum, aż do swo­jej śmierci w 2017 roku żyła w ma­łym miesz­ka­niu wy­dzie­lo­nym z jego czę­ści. Nie mia­łam oka­zji jej po­znać i za­chę­cić, by po­dzie­liła się se­kre­tami domu w Sta­wi­sku. Ale udało mi się spo­tkać z Wie­sła­wem Kę­piń­skim – męż­czy­zną, który jako młody chło­pak tra­fił do Sta­wi­ska. Lu­bił mó­wić o so­bie, że jest „przy­bra­nym sy­nem” Iwasz­kie­wi­czów. Wy­daje się jed­nak, że ta re­la­cja była o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wana. Zwłasz­cza z Anną, która zda­wała się nie ży­wić do mło­dego chło­paka wiel­kiej sym­pa­tii. Nie dla­tego, że nie współ­czuła mu jego wiel­kiej tra­ge­dii, ra­czej dla­tego, że re­la­cja mło­dego męż­czy­zny i jej męża była na­zna­czona pewną nie­ja­sno­ścią, która ob­ja­wia się wprost w ko­re­spon­den­cji Kę­piń­skiego z Iwasz­kie­wi­czem, a także w „Dzien­ni­kach” pi­sa­rza. Naj­bliż­sze osoby zwra­cają jej uwagę na za­in­te­re­so­wa­nie Ja­ro­sława mło­dym chło­pa­kiem, ich wspólne po­dróże, choćby do San­do­mie­rza. Anna była tam z mę­żem za­le­d­wie raz. Wie­sław kil­ka­krot­nie. Oczy­wi­ście ta re­la­cja roz­wija się z cza­sem.

Wie­sław Kę­piń­ski, kiedy spo­ty­kam się z nim w sierp­niu 2022 roku, ma dzie­więć­dzie­siąt lat. Kilka mie­sięcy póź­niej, w lu­tym 2023 roku, prze­czy­tam in­for­ma­cję o jego śmierci. Na­sza roz­mowa w więk­szo­ści była po­wtó­rze­niem tego, co sam na­pi­sał w książce „Upra­gniony syn Iwasz­kie­wi­czów”, wy­da­nej w 2019 roku. Pod­czas rzezi miesz­kań­ców Woli do­ko­na­nej przez Niem­ców w 1944 roku jako dwu­na­sto­la­tek uciekł sprzed plu­tonu eg­ze­ku­cyj­nego, pra­wie cała jego ro­dzina zo­stała roz­strze­lana. O tym, jak trzy lata póź­niej, już po woj­nie, zna­lazł się w Sta­wi­sku, opo­wia­dał wie­lo­krot­nie, mnie po­wta­rza mniej wię­cej to samo:

– Po tym, jak prze­ży­łem eg­ze­ku­cję na Woli, w ga­ze­cie po­ja­wiło się ogło­sze­nie, że młody chło­piec szuka domu. Od­po­wie­działo na nie kilka ro­dzin: pro­fe­sor z Sie­ra­dza, który stra­cił sy­nów, wła­ści­ciel re­stau­ra­cji w Wał­brzy­chu, ale także Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz. Ka­ro­lina Bey­lin, która pro­wa­dziła wtedy ru­brykę w ga­ze­cie „Express Wie­czorny”, znała pań­stwa Iwasz­kie­wi­czów. Moja sio­stra, u któ­rej wów­czas miesz­ka­łem, po­je­chała ze mną do re­dak­cji ga­zety w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich i one dwie, jako do­ro­słe ko­biety, roz­ma­wiały ze sobą. I to Ka­ro­lina Bey­lin prze­ko­nała moją sio­strę, że Sta­wi­sko jest bli­sko War­szawy, że zna Iwasz­kie­wi­czów i że to do­bry dom. Za­raz po tym spo­tka­niu mia­łem po­je­chać do Te­atru Pol­skiego do pana Iwasz­kie­wi­cza. To była zima, War­szawa była czarna, okropna. I tam przez por­tiera zo­sta­łem za­pro­wa­dzony do ga­bi­netu Ja­ro­sława. Moja sio­stra omó­wiła z nim, że po­jadę do Pod­kowy Le­śnej i fak­tycz­nie będę tam miesz­kał. Za­je­cha­li­śmy tam z sio­strą w dniu, kiedy była im­preza uro­dzi­nowa pana domu. Jó­zio Za­krzew­ski, który też tam wtedy miesz­kał, za­pro­wa­dził mnie do ga­bi­netu Ja­ro­sława, po­szedł do kuchni i przy­niósł mnie i sio­strze obiad.

Ta znana opo­wieść po­ja­wia się we wszyst­kim, co pi­sał i mó­wił Kę­piń­ski, ale w cza­sie na­szej roz­mowy do­staję od niego rów­nież jedną z no­ta­tek, które przy­go­to­wy­wał do książki ro­bo­czo za­ty­tu­ło­wa­nej „Mar­gi­na­lia”. Ma nu­mer 71 i nosi ty­tuł „Sce­no­pis Boga”. To o tyle cie­kawe, że Kę­piń­ski pod ko­niec ży­cia swój los, po­cząw­szy od chwili unik­nię­cia śmierci przez roz­strze­la­nie, wy­tłu­ma­czył so­bie jako Boży plan. Z tego, co wiem, ten tekst nie uka­zał się dru­kiem za ży­cia Kę­piń­skiego. Może dla­tego czy­tał mi go, a po­tem po­da­ro­wał, pe­łen emo­cji, bo sam wciąż „żył” tym, co na­pi­sał. Jest to zresztą – jak mówi za­pi­sek na pierw­szej stro­nie – wer­sja czwarta tego tek­stu, po­świę­cił mu za­tem sporo uwagi. Wy­raź­nie wi­doczne są w nim ana­lo­gie do Drogi Krzy­żo­wej czy Zmar­twych­wsta­nia. A więc to Bóg za­pro­wa­dził mło­dego Wie­sława Kę­piń­skiego do Sta­wi­ska – przy­naj­mniej tak uznał jako star­szy czło­wiek. Taka per­spek­tywa mo­głaby się spodo­bać An­nie Iwasz­kie­wicz. Jed­nak było ina­czej. Kę­piń­ski kil­ka­krot­nie wspo­mina z pew­nym roz­ża­le­niem w swo­jej książce i na­szej roz­mo­wie, że ni­gdy nie za­skar­bił so­bie sym­pa­tii „cioci Hani”.

Pani Anna, po­tem cio­cia Ha­nia, ni­gdy nie wy­ko­nała ge­stu, który po­zwo­liłby mi usiąść bli­sko niej na dłu­żej i słu­chać tego wszyst­kiego, co by­łoby dla mnie na­uką i cie­płem słów. Tak mi brak było tego wszyst­kiego, co łą­czy się ze sło­wem matka. Może za dużo so­bie wy­obra­ża­łem, za dużo chcia­łem mieć, ży­jąc w tym domu – w Sta­wi­sku. Tak nie­wiele trzeba wy­siłku, my­śla­łem so­bie, aby po­wie­dzieć do mnie synu. Nie mam o to żalu, ale mia­łem. A po­nie­waż nie poj­mo­wa­łem, jaki jest stan du­cha cioci Hani, tak ła­two to przyj­mo­wa­łem. Jed­nak była dla mnie osobą mą­drą, de­li­katną i piękną. A z cza­sem co­raz mi bliż­szą. Po­tem bra­kło już czasu. By­łem z nią do końca jej dni. Opie­rała się na moim ra­mie­niu i długo cho­dzi­li­śmy po holu. Mó­wiła do Ja­ro­sława:

– Patrz, jak Wie­sio mi po­maga, tak mi le­piej.

– Tak, Ha­niu, wi­dzę, wi­dzę – od­po­wia­dał Ja­ro­sław bar­dzo zmę­czony.

Jesz­cze nie tak dawno uży­wała czu­łych i pięk­nych słów, pi­sząc do wnu­ków. Do mnie ni­gdy.

Dla­czego Anna nie ży­wiła wiel­kiej sym­pa­tii do tego mło­dego chłopca, który tra­fił do ich domu, i nie oka­zy­wała mu czu­ło­ści, już się nie do­wiemy. Mo­żemy tylko pró­bo­wać wy­ja­śnić to obawą o jego re­la­cję z jej mę­żem, szu­kać przy­czyny w jej cho­ro­bie, jak pró­buje to po cza­sie ro­bić sam Kę­piń­ski, lub po pro­stu przy­jąć do wia­do­mo­ści, że – naj­zwy­czaj­niej w świe­cie – na­le­żał on do grona lu­dzi, któ­rzy z tak zwy­czaj­nych po­wo­dów jak oso­bo­wość, cha­rak­ter czy za­cho­wa­nie nie zy­skali jej sym­pa­tii i przy­jaźni.

Pró­buję na­pro­wa­dzić na­szą roz­mowę na Annę Iwasz­kie­wicz, ale wi­dać, że ła­twiej Wie­sła­wowi Kę­piń­skiemu mó­wić o Ja­ro­sła­wie. O cioci Hani – jak ją na­zywa – nieco trud­niej. Jed­nak po­świę­cił jej wspo­mnie­nie, które rów­nież przy­go­to­wy­wał do wspo­mnia­nych już „Mar­gi­na­liów”. Za­pi­sek z nu­me­rem 140, 3c i datą 12 paź­dzier­nika 2021, za­ty­tu­ło­wany „Sta­wi­sko”, do­ty­czy ich wspól­nego noc­nego spa­ceru, aby zo­ba­czyć gwiazdy (po­dobny, ale dużo krót­szy, po­ja­wia się w „Upra­gnio­nym synu Iwasz­kie­wi­czów”).

W po­koju sy­pial­nym – nad ka­napą – wisi ob­raz na de­sce ma­lo­wany pt. „Po­ca­łu­nek Ju­da­sza”. Bar­dzo mnie ten Ju­dasz fa­scy­no­wał. Kie­dyś, w Boże Na­ro­dze­nie, a może Wiel­ka­noc, Wie­siowi dano spać na ka­na­pie pod Ju­da­szem. Go­ściom przy­jezd­nym trzeba było udo­stęp­nić więk­sze i wy­god­niej­sze łoże. Pi­sze cio­cia Ha­nia: „Wie­sio spał u nas na ka­na­pie, przy­po­mniały mi się czasy po­po­wsta­niowe, kiedy cią­gle ktoś u nas, na Sta­wi­sku, no­co­wał”.

Ten sam po­kój. W ramce za szybą scena pt. „Pa­trol po­wstań­czy”. Bar­dzo na­stro­jowa i przej­mu­jąca ta scena, kiedy po­wsta­niec na ko­niu mówi coś – może pyta się chło­pów idą­cych piasz­czy­stą drogą, ogląda się za sie­bie – usły­szał bo­wiem da­leki strzał (stąd inna na­zwa ob­razu pana Gie­rym­skiego – „Wy­strzał”). Lu­bi­łem się w niego wpa­try­wać, bar­dzo!

Przy łóżku cioci Hani wy­cięty z ga­zety wi­do­czek – „Mgła­wica Ma­gel­lana”. Jak mało wie­dzia­łem o tym wszyst­kim – za­ta­jo­nym. Cio­cia Ha­nia póź­nym wie­czo­rem – z dala od świa­teł domu – po­pro­wa­dziła mnie ka­wa­łek li­pową aleją i po­ka­zała stronę pół­noc­nego nieba: Dużą i Małą Niedź­wie­dzicę, Gwiazdę Po­larną, Oriona i inne za­pa­mię­tane. Dziś mógł­bym wska­zać miej­sce w alei li­po­wej, gdzie Anna Iwasz­kie­wi­czowa roz­świe­tliła choć tro­chę moje ciem­no­ści.

„Ple­jady to gwiaz­do­zbiór już paź­dzier­ni­kowy”.

To, czego uczy się – czę­sto mi­mo­wol­nie – w no­wym domu, wy­ko­rzy­stuje w opo­wia­da­niu o miesz­kań­cach Sta­wi­ska. Kę­piń­ski jako je­den z nie­wielu do­kład­nie pa­mięta Annę Iwasz­kie­wicz w trum­nie i dzień jej po­grzebu, co opi­suje w przy­wo­ły­wa­nej już książce.

W przed­dzień Wi­gi­lii Bo­żego Na­ro­dze­nia, 23 grud­nia, umarła pani Anna, naj­lep­sza z lu­dzi, moja opie­kunka. Po­je­cha­łem na Sta­wi­sko na cały dzień. Kiedy wło­żono ciało do trumny i sta­łem bli­sko niej, pa­trzy­łem na pa­nią Annę. Co so­bie my­śla­łem w tych chwi­lach? Do­tkną­łem jej smu­kłych dłoni. I za­raz przy­po­mniał mi się czas, kiedy z cio­cią Ha­nią oglą­da­li­śmy ko­lo­rowe zdję­cie oł­ta­rza ma­riac­kiego Wita Stwo­sza. Za­chwy­cała się pięk­nymi dłońmi omdle­wa­ją­cej Ma­donny przy ukrzy­żo­wa­nym synu. Do­tknię­cie dłoni Anny było jakby do­tknię­ciem tych rąk z oł­ta­rza, tak samo pięk­nych i zim­nych. Przed po­cho­wa­niem cioci Hani w gro­bie za­wieź­li­śmy ją do ka­plicy cmen­tar­nej w Brwi­no­wie. Wró­ci­li­śmy przed dom nie­mal o zmierz­chu. Szy­mek zo­sta­wił nas – Ja­ro­sława i mnie – i po­szedł so­bie. Wszy­scy inni się roz­je­chali. Ja­ro­sław, opie­ra­jąc się na la­sce, nie może prze­kro­czyć progu. Po­cie­szam go jak mogę. Mó­wię:

– Masz jesz­cze nas, je­stem i ja przy to­bie.

– Ja nie będę już żyć bez Hani – od­rzekł i tak strasz­nie się roz­pła­kał.

Faktycznie niedługo po śmierci Anny, bo już 2 marca 1980 roku, Jarosław umiera. O jego pogrzeb nie muszę pytać. Wszyscy doskonale go pamiętają. Pochowanie w stroju górnika jest nieustającym tematem komentarzy. Publikacji o Iwaszkiewiczu jest ogrom. Anna nawet po śmierci pozostaje w cieniu.
(…)

Sylwia Góra „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 304

Opis: Hanna Lilpop, późniejsza Anna Iwaszkiewicz, zasłużyła na swoją biografię już dawno temu. Kim była jedna z najlepiej znanych małżonek w historii literatury polskiej XX wieku? Muzą, ostoją, przyjaciółką. Panienką z dobrego domu, zagubioną, zranioną i osamotnioną po odejściu matki i samobójczej śmierci ojca, czasem bezwolną i niepewną. Kobietą borykającą się z chorobą psychiczną, która w poszukiwaniu spokoju i pewności uciekała w niezrozumiałe dla wielu religijne światy. Ale też – a może właśnie przede wszystkim – intelektualistką, tłumaczką i twórczynią.

Sylwia Góra rekonstruuje jej życiorys z fragmentów, strzępów i okruchów. Listów, które Anna pisała przez całe życie – głównie do męża, ale także do innych członków rodziny i do przyjaciół. Dzienników prowadzonych przez młodziutką, a potem dojrzałą już Annę. I tego, co w dziennikach, listach i wspomnieniach napisali o niej inni, a pisało wielu: Irena Krzywicka, Maria Dąbrowska, Anna Kowalska, Paweł Hertz, Antoni Słonimski, Zofia Nałkowska, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Krzysztof Radziwiłł, Jerzy Liebert, Piotr Mitzner czy Julia Hartwig. Jej cechy posiadają bohaterki tekstów Iwaszkiewicza – Wilda z „Hilarego, syna buchaltera”, tytułowa Anna z „Anny Grazzi” i Joanna z „Matki Joanny od Aniołów”. Echa ich wspólnego życia w podróży znajdujemy w tomie poetyckim „Mapa pogody”, ale przede wszystkim Anna jest obecna w jego „Dziennikach” i korespondencji. Choć postać Iwaszkiewicz nie jest zupełnie wyrugowana z historii literatury, aż do teraz nie było równie intymnego jej portretu.


Tematy: , , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek