Powieść, którą zachwycił się Pedro Almodóvar. Przeczytaj premierowy fragment „Niedobrego zwyczaju” Alany S. Portero
Nakładem Wydawnictwa Filtry ukazała się powieść „Niedobry zwyczaj” autorstwa Alany S. Portero. To pięknie opowiedziana historia dorastania młodej transseksualnej kobiety w robotniczej dzielnicy San Blas w Madrycie w latach 80. Książka jest autofikcją i odzwierciedla poszukiwania własnej tożsamości przez samą autorkę. Lekturą „Niedobrego zwyczaju” zachwycił się m.in. Pedro Almodóvar, który polecił czytelnikom dzieło Alany S. Portero jako ćwiczenie z empatii. „Zachęcam was do przeczytania 'Niedobrego zwyczaju’. Ta powieść pozwala w pełni zrozumieć ogrom wrogości, cierpienia i niebezpieczeństw, jakie czyhają na kogoś, kto dorastając, ma odwagę powiedzieć, że jest trans” – napisał. Książka w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej jest już dostępna w księgarniach, a u nas przeczytacie jej fragment.
Upadły anioł
Widziałam, jak całe pokolenie chłopców pada niczym anioły nie do odratowania. Nastolatkowie o szarej cerze i z brakującymi zębami, cuchnący amoniakiem i moczem. W skrócie perspektywicznym, jak Chrystusy Mantegni, okupowali wyjście z metra San Blas na calle Amposta i łączki w parku El Paraíso. Podziurawieni niczym święty Sebastian. Siedzący albo leżący byle jak. Nieruchawi, spowolnieni i synkopowo nierytmiczni niby zepsute lalki. Z tym wzniosłym uśmiechem ukrzyżowanych. Bezbronni, ale fruwający już w miejscach, w których nic nie mogło ich dotknąć. Widziałam, jak kiełkują i więdną, aż do osiągnięcia ostatecznego bezruchu i rozkładu w błocie, które zbierało się w naszej dzielnicy noszącej imię świętego, ale opuszczonej przez Boga.
Pierwszy raz zakochałam się właśnie w jednym z tamtych aniołów. Wyskoczył z okna mieszkania rodziców, dokładnie nad naszymi trzydziestoma pięcioma metrami na parterze, ze strzykawką wbitą w stopę. Mój sąsiad Efrén wylądował martwy na ulicy, półnagi, pod drzwiami mojego budynku. Ja jeszcze nie miałam skończonych sześciu lat, nosiłam przesłonkę na oku i się jąkałam. Wydaje mi się, że to lamenty jego matki zaalarmowały mieszkańców naszego trzypiętrowego bloku bez bramy i z zewnętrzną klatką schodową. Dotarliśmy do niego przed policją, której nigdy się nie śpieszyło do wezwań z San Blas. Dla niej, jak zresztą dla wszystkich władz, to był po prostu kolejny martwy ćpun, syn jakiejś sprzątaczki, wykończonej ciągłym zmywaniem schodów, której ukochany synek pewnie już nieraz wyczyścił mieszkanie, żeby mieć pieniądze na herę.
Rzecz w tym, że nie pamiętam Efrena żywego. Mam tylko obraz z trudem uchwycony pomiędzy nogami mamy i naszej sąsiadki Loli jedynym okiem, którym dysponowałam – jakbym zaglądała przez dziurkę od klucza. Matki z mojej dzielnicy nie brały swoich martwych synów w ramiona jak Maryje na renesansowych pietach. Rzucały się na ich ciała z krzykiem, rozczochrane, ze spuchniętymi oczami i zaślinione. Osłaniały potomków najlepiej, jak potrafiły, broniły ich niczym zdesperowane zwierzęta, wzywały ich imiona, aż traciły głos i zostawiały go tam, na chodniku, wbijały paznokcie w ich ciała, jakby w jakimś sensie odchodziły razem z nimi.
Te okrzyki „Synku mój!”, kiedy raz się je usłyszy, nigdy człowieka nie opuszczają. Zapisują się w archiwum dźwiękowym pamięci niczym dzwony pogrzebowe, przy których trzeba mocno potrząsnąć głową, żeby je odegnać.
Efrén był szalenie przystojny, a upadek z wysokości łaskawie potraktował te łagodne rysy chłopaka, który nie zdążył zostać mężczyzną. Przedawkowanie zabrało go na zimną stronę. Uzależniony był od niedawna, więc heroina prawie nie odcisnęła się na jego wyglądzie, zmieniła tylko nieco kolor skóry, nadając jej odcień popiołu. Pierwszy raz w życiu chciałam kogoś pocałować. Jego ciało spoczęło przed rachitycznym ogródkiem przylegającym do naszego budynku, tuż pod jednym z łuków wejściowych, porośniętych na wpół zeschłymi kwiatami i pędami bluszczu, które ledwie pokrywały prowizoryczną siatkową konstrukcję. Tak czy inaczej, śmierć wybrała dla Efrena roślinną oprawę o specyficznej brudnej urodzie w stylu secesji. Miał uchylone usta o mięsistych wargach, jeszcze nie cofniętych, zwichrzone włosy i powieki zawieszone w pół drogi między czuwaniem a snem. Jeśli w wieku pięciu lat jesteśmy w ogóle zdolni się zakochać, to ja zakochałam się kompletnie i na zabój w tym nieszczęśniku. Moje życie wewnętrzne rozpostarło się na tej stop-klatce bólu i żalu, wyobrażałam sobie, jak lekka i przejrzysta spływam na to martwe ciało, całuję je z delikatnością bytów, które nie istnieją, nie po to, żeby zbudzić go z letargu, nie liczyłam też na wzajemność, tylko z całego serca pragnęłam pocałować coś tak pięknego i bezbronnego. Coś, co jakby spadło z nieba i spoczęło na moim progu niczym wotum na ołtarzu. Coś, co należało do mnie, jak zrozumiałam między wściekłością i wrzaskiem śliniących się matek i ojców, którzy zasłaniali sobie usta, żeby nie wydobył się z nich szloch.
(…)
Alana S. Portero „Niedobry zwyczaj”
Tłumaczenie: Agata Ostrowska
Wydawnictwo: Filtry
Liczba stron: 232
Opis: „Niedobry zwyczaj” Alany S. Portero wzbudził w Hiszpanii wielką sensację. Powieść przez długie miesiące nie schodziła z list bestsellerów, otrzymała wiele nagród literackich i została przetłumaczona na kilkanaście języków.
Álex – „bystra dziewczynka, ukryta ciota, jąkała, grubaska” – dorasta w Madrycie w czasach transformacji ustrojowej, która dokonuje się po śmierci Franco. W tej powieści stolica Hiszpanii bynajmniej nie jest miastem ze snów, a robotniczej dzielnicy San Blas – gdzie wychowuje się wrażliwa, uwięziona w ciele chłopca bohaterka – blisko do piekielnego Harlemu Jamesa Baldwina.
Pisząc o dorastaniu transkobiety w brutalnym, maczystowskim świecie, Portero tworzy współczesny bildungsroman – historię dochodzenia do samoakceptacji i pełnego rozumienia siebie.
„Niedobry zwyczaj” to pełna ciepła opowieść o ludzkich niedoskonałościach i trudach związanych z przeżywaniem własnej tożsamości. Książka, która pokazuje, że warto żyć autentycznie niezależnie od ceny, jaką trzeba za to zapłacić.
fot. RaquelFlorez/Wikimedia Commons
Kategoria: fragmenty książek