Pierwszy dzień w pracy. Przeczytaj fragment powieści „Klub tylko dla facetów” Eriki Katz

24 czerwca 2021

Nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazała się powieść „Klub tylko dla facetów”. Książkę porównuje się do „Firmy” Johna Grishama, tyle że opowiedziana jest z kobiecej perspektywy. W swym debiucie Erica Katz, z zawodu prawniczka, portretuje świat wielkich korporacji w Stanach Zjednoczonych. „’Klub tylko dla facetów’ to dobra zabawa, szybkie tempo akcji i cel (…) którym jest: wywołać szczerą rozmowę o tym, co i gdzie musi się zmienić dla kobiet i mniejszości w miejscu pracy” – mówi autorka. Poniżej możecie przeczytać sam początek książki.

ANATOMIA NIEUDANEJ FUZJI

1. LISTA CELÓW. Lista potencjalnych nabywców i sprzedawców firm na właściwym rynku.

2. UMOWA O ZACHOWANIU POUFNOŚCI. Pisemna umowa między przynajmniej dwiema stronami, chroniąca poufne informacje, które strony poznają podczas negocjacji.

3. DEKLARACJA ZAINTERESOWANIA. Warunkowe i niezobowiązujące wykazanie woli zakupu lub sprzedaży firmy.

4. PRÓBA ZAMKNIĘCIA. Próba zakończenia procesu fuzji i przekazania prawa własności poprzez podpisanie i złożenie wszystkich niezbędnych dokumentów.

5. ZERWANIE. Zakończenie transakcji bez zamknięcia. Zwykle strona, która nie dotrzymuje ustalonych warunków, zobowiązana jest do wniesienia odpowiedniej opłaty.

6. CZYSZCZENIE. Odpowiednie regulowanie i domykanie spraw w następstwie zawarcia transakcji lub zerwania. Ma zagwarantować stronom płynne, bezkolizyjne funkcjonowanie.

PROLOG

SĄD NAJWYŻSZY STANU NOWY JORK
HRABSTWO NOWY JORK: CZĘŚĆ 29

SHEILA PLATT,
NR 1476/46
Powódka

-vs-

GARY KAPLAN,
Oskarżony

ŚWIADKOWIE:
ALEXANDRA VOGEL, ŚWIADEK OSKARŻENIA
MICHAEL ABRAMOWITZ, ADWOKAT PANNY VOGEL
PRZESŁUCHANIE PRZED PROCESEM GARY’EGO KAPLANA

spisane przez MARĘ HARVEY, protokolantkę i notariuszkę stanu Nowy Jork, przeprowadzone w biurach MEYERS & COWLER, Kenmare Street 41, Nowy Jork w stanie Nowy Jork, w poniedziałek 6 czerwca 2019 roku, rozpoczęte o godz. 11:30.

BEZPOŚREDNIE PRZESŁUCHANIE PRZEPROWADZONE PRZEZ PANA ZEIGLERA:

Pytanie: Dzień dobry, panno Vogel.

Odpowiedź: Dzień dobry.

P: Avery Zeigler, kancelaria prawna Zeigler & Babchick. Reprezentuję oskarżonego Gary’ego Kaplana w sprawie, którą wytoczyła mu panna Sheila Platt.

Zadam kilka pytań dotyczących pani kariery zawodowej, a w szczególności relacji z panem Kaplanem. Jeśli nie zrozumie pani pytania, proszę dać mi znać, a ja spróbuję sformułować je w inny sposób.

Zacznijmy od pytań o wykształcenie. Na jakiej uczelni studiowała pani prawo?

O: W Harvard Law School.

P: A gdzie pracowała pani bezpośrednio po ukończeniu studiów?

O: Zatrudniono mnie w firmie Klasko & Fitch.

P: Do którego zespołu trafiła pani po dołączeniu do Klasko & Fitch?

O: Na początku w Klasko nie trafia się bezpośrednio do żadnego z zespołów. Nowi pracownicy wskazują obszary zainteresowań, a w kwietniu zostają przydzieleni do odpowiedniej grupy.

P: Na jakiej zasadzie się to odbywa? Jak wygląda ten proces?

O: Młodzi prawnicy określają pola swoich zainteresowań. Wykonują pracę w obrębie tych pól, a jeśli dany zespół ich zaakceptuje, trafiają do niego na stałe.

P: Czy liczba miejsc w każdym zespole jest ograniczona?

O: Cóż, musi być miejsce dla nowych prawników, którzy dołączają do kancelarii. Zespół nie może zatem przyjmować nieograniczonej ilości osób.

P: Czy ten proces wiąże się z dużą rywalizacją?

O: Powiedziałabym, że niektóre zespoły są przez prawników bardziej oblegane od innych.

[Adwokat obrony naradza się ze współpracownikiem].

P: Czy kiedykolwiek czuła pani potrzebę wykroczenia poza obowiązki służbowe? Nawiązania osobistej relacji ze współpracownikami lub klientami – relacji o charakterze innym niż czysto zawodowy?

Lekko zadrżałam, kiedy moja zbroja złożona ze szpilek i idealnie skrojonego żakietu zaczęła powoli pękać. Nie przebywałam już przecież na Manhattanie, w zbyt mocno klimatyzowanej sali konferencyjnej eleganckiego biura mojego prawnika. Przez okno nie sączyły się do pomieszczenia złote wstążki światła, splatające mi się na kolanach. Wspomnienie moich szaleńczych pierwszych miesięcy w kancelarii Klasko & Fitch uderzyło we mnie z całą siłą, a każdą komórkę mojego ciała wypełniły żądza rywalizacji, porywająca euforia sukcesu, zszargane nerwy, strach, wstręt i wszechogarniająca intensywność – emocje nieuchronnie towarzyszące młodej prawniczce brawurowo walczącej o miejsce w prestiżowym zespole. Otarłam pot z czoła i zamknęłam oczy na dłuższą chwilę.

ROZDZIAŁ 1

– Dobrze to wygląda? Sam? Sam!

Sam miał lekko uchylone usta i gapił się w telewizor, w którym ryczał akurat Morning Joe. Zastukałam w podłogę z twardego drewna obcasami nowych kremowych szpilek.

– Co? – Odwrócił się w moją stronę, utkwił we mnie ciemne oczy i posłał mi pytające spojrzenie. Na twarzy miał delikatny ślad – coś musiało mu się odcisnąć przez sen na prawym policzku.

– Dobrze to wygląda? Wystarczająco prawniczo? – Wygładziłam bluzkę wpuszczoną w spódnicę i wzięłam głęboki oddech. – Jezu. Jestem strasznie zdenerwowana.

Sam opuścił nieogolony podbródek i zmierzył mnie wzrokiem.

– Wyglądasz naprawdę sexy.

– Fu! – mruknęłam i ruszyłam w stronę łazienki.

Zaspany Sam poszedł za mną, drapiąc się po brzuchu pod białym podkoszulkiem, tuż nad flanelowymi spodniami od pidżamy.

– No co? Co w tym złego? Nie wiem, jak masz wyglądać, ale tak właśnie wyglądasz.

Podbiegłam do szafy i zaczęłam nerwowo przerzucać ubrania.

– Profesjonalnie! Powinnam wyglądać profesjonalnie, jak przystało na prawniczkę w pierwszym dniu w pracy. To chyba jasne – prychnęłam, zdejmując bluzkę, którą miałam na sobie.

– Wyglądasz profesjonalnie! W każdym razie wyglądałaś.

Stałam teraz w szpilkach, spódnicy i staniku. Sam podszedł i objął mnie w pasie.

– Serio?

Pokiwał głową, po czym podniósł białą jedwabną bluzkę z podłogi i wręczył mi ją. W tej samej chwili pokój wypełniło brzęczenie dochodzące z mojej toaletki. Odwróciłam się i chwyciłam telefon.

Przez chwilę wpatrywałam się w słowo „Dom” na wyświetlaczu. Mój palec zawisł nad aparatem i zastanawiałam się, czy powinnam odrzucić połączenie, ale ostatecznie zmieniłam zdanie i wybrałam zielony przycisk. Sam wykorzystał tę okazję i ewakuował się z powrotem na kanapę.

– Cześć, mamo! Spieszę się, muszę się zbierać! Co słychać?

– Jesteśmy tu razem! – zawołała moja mama.

Włączyłam głośnik i znów naciągnęłam bluzkę.

– Chcieliśmy ci tylko życzyć powodzenia! – wtrącił tata.

Wyobraziłam ich sobie, jak siedzą w kuchni i zbliżając do siebie głowy, krzyczą w pożółkłą słuchawkę, a długi kabel skręca się u ich stóp.

– Dzięki. Zadzwonię później i dam wam znać…

– Alex? – zapytał tata.

– Halo? Słyszycie mnie? – Spojrzałam na wyświetlacz. Miałam cztery kreski.

– Rozłączyłeś się w trakcie rozmowy! – jęknęła mama.

– Wyciszyliście mnie! – zawołałam, po czym przeklęłam, zdając sobie sprawę z daremności tych okrzyków. Dam im pięć sekund, a potem się rozłączam

– Króliczku?

– Mamo?

– Cześć! Myśleliśmy, że się rozłączyłaś! Denerwujesz się?

– Niespecjalnie! – skłamałam. Przechyliłam głowę, żeby uzyskać lepszy kąt i móc dalej obgryzać paznokieć kciuka. – Dziś mam tylko wprowadzenie.

– Jesteśmy z ciebie tacy dumni – zaczęła się rozpływać mama.

Zaburczało mi w brzuchu. Zerknęłam na wiszący w najdalszym skraju mojej szafy kostium Ann Taylor. Nawet nie zdjęłam metek.

Żałowałam, że w czasie studiów nie spędziłam lata na praktykach w Klasko. Wiedziałabym, w co się ubrać. Czego się spodziewać.

– Mam na sobie spódnicę i bluzkę. Myślisz, że powinnam zamiast tego włożyć kostium?

W słuchawce zapadła cisza.

Dlaczego konsultuję strój biznesowy z gospodynią domową i facetem, który codziennie chodzi do pracy w kitlu?

– Cokolwiek wybierzesz, będziesz pięknie wyglądała, nie mam co do tego wątpliwości! – zapewniła ostatecznie moja matka.

Przewróciłam oczami. Bezużyteczne.

– Dzięki, mamo. I dzięki, że zadzwoniliście. Muszę już iść.

– Załatw ich. Na śmierć! – zawołał mój tata.

Nagle poczułam się strasznie zagubiona.

– Spokojnie, tato. Nie będę tam leczyć raka.

– Dlatego prosiłem, żebyś załatwiła ich NA ŚMIERĆ! – oznajmił z dumą.

Ten kiepski kawał sprawił, że się uśmiechnęłam.

Mój ojciec był onkologiem i choć wiedziałam, że jest ze mnie dumny, podejrzewałam, że żałuje, iż nie zostałam w Schronieniu dla Rodzin. Nigdy jednak o tym nie wspomniał.

W dzieciństwie rodzice powtarzali: „Kiedy dorośniesz, możesz zostać, kim tylko zechcesz. Lekarką, prawniczką…”. W tym miejscu zawsze milkli. Nie pamiętałam, na którym etapie założyłam, że to jedyne opcje. Nad moją górną wargą zebrały się krople potu. Jak, do cholery, znalazłam się w tym miejscu? Czy w ogóle chciałam zostać prawniczką? Może nie powinnam była decydować się na pracę w wielkiej kancelarii. Przetrwalibyśmy z Samem na mojej pensji ze Schronienia dla Rodzin do czasu, aż jego firma zaczęłaby przynosić zyski… o ile kiedykolwiek zaczęłaby je przynosić. Spojrzałam na dużą szafę wypełnioną po brzegi bluzkami i spódnicami – z większości wciąż nie zdjęłam metek – i uświadomiłam sobie, że to nieprawda. Pragnęłam takiego życia, pragnęłam luksusowego mieszkania i wielkiej szafy nowych ubrań. Wybrałam je.

– Jedziemy z mamą na targ. Kochamy cię! Powodzenia!

Telefon zabrzęczał, sygnalizując drugie połączenie. Spojrzałam na wyświetlacz: Carmen Greyson.

– Dzięki! Muszę lecieć! Kocham was!

Odebrałam, nie czekając, aż się pożegnają.

– Cześć – westchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że zaraz usłyszę głos znajomej ze studiów. – Tak się cieszę, że…

– W co się ubrałaś? – zapytała Carmen.

– Mam kremowe szpilki, granatową ołówkową spódnicę i białą jedwabną bluzkę.

– Tak. Idealnie. Absolutnie idealnie. Czysto, schludnie i profesjonalnie – zawyrokowała Carmen, a ja natychmiast się uspokoiłam.

Nie byłyśmy blisko na studiach, ale to, że trafiłyśmy do tej samej firmy, uczyniło z nas towarzyszki broni. Carmen odbywała tego lata praktyki w kancelarii, więc zamierzałam się w nią wczepić i skorzystać z jej znajomości oraz rad dotyczących firmowych obyczajów. Była ostra, charakterna i twarda – w pewnym sensie ekscytująca, zwłaszcza dla nieprzyzwyczajonej do takich cech osoby, która dorastała w spokojnym Connecticut.

Powoli wypuściłam powietrze i pozwoliłam, żeby policzki wypchnęły ze mnie całą ulgę, którą poczułam.

– Ja też włożyłam spódnicę i bluzkę. Tylko nie jestem pewna… – Carmen zaczęła analizować rozmaite opcje i stylizacje, a ja w tym czasie zajrzałam do salonu.

Sam siedział na szarej tuftowanej kanapie, którą kupiłam za ostatnie grosze ze swojego stypendium przeprowadzkowego. Już za nim tęskniłam. Żałowałam, że lato nie mogło potrwać jeszcze kilka miesięcy. Po tym, jak zdałam egzamin adwokacki w Nowym Jorku, ruszyliśmy do Azji Południowo-Wschodniej, wyposażeni w kartę kredytową mojego ojca – hojny prezent z okazji ukończenia studiów. Przez trzy tygodnie towarzyszył nam przyjemny szum w głowach i wcale nie czułam się gotowa na zderzenie z prawdziwym światem.

– Dobra. Do zobaczenia niebawem! – Głos Carmen przerwał moje rozmyślania i ledwo zdążyłam się pożegnać, zanim się rozłączyła.

Podeszłam do Sama. Oderwał wzrok od porannych wiadomości i utkwił go we mnie, po czym delikatnie chwycił mój kołnierzyk i przycisnął swoje usta do moich.

– Co? – Zmrużył oczy i przyjrzał mi się uważnie.

Opadłam obok niego na kanapę.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak się denerwuję. To tylko wprowadzenie. Nie będę dziś przecież wykonywała żadnej prawdziwej pracy.

– Świetnie ci pójdzie. – Ścisnął mi udo z pewnym roztargnieniem, po czym odwrócił się do telewizora.

Wpatrywałam się w niego jeszcze przez chwilę, licząc na jakieś słowa otuchy. Nie nadeszły.

Ruszyłam do lustra, które wisiało w korytarzu, i przygładziłam długie włosy w kolorze karmelu. Żałowałam, że moje zmęczone brązowe oczy nie są choć trochę radośniejsze. Wyluzuj – pomyślałam. Wszystko będzie dobrze. Cofnęłam się o krok, po raz ostatni sprawdziłam swoje odbicie, a następnie zerwałam metkę z brązowej skórzanej torebki, na tyle dużej, żeby pomieściła mój laptop. Dostałam ją od mamy. Nie potrafiłam do końca odgadnąć, w jaki sposób udało jej się wybrać tak idealny prezent. Odkąd sięgałam pamięcią, chodziła na wolontariat w bibliotece w spodniach z zakładkami i wygodnych butach na płaskim obcasie. Przypuszczałam, że poradziła się ekspedientki ze swojego podmiejskiego Bloomingdale’a, co „kobiety pracujące” noszą ze sobą do biura. Powoli odetchnęłam – ostrożnie nabrałam powietrza do płuc i wypuściłam je przez zaciśnięte usta, po czym ruszyłam w stronę drzwi.

– Wychodzę! – oznajmiłam.

Sam zwlókł się z kanapy, lekko postękując i wydając odgłosy, które – jak błędnie zakładał – pomagały w walce z zesztywniałymi po nocy mięśniami. Podszedł do mnie krokiem, którego nie powstydziłby się zombie.

– Powodzenia. – Uśmiechnął się i pochylił, żeby pocałować mnie w policzek.

– Co będziesz dziś robił? – zapytałam.

– Alex, ja pracuję. Każdego dnia. – Sam odsunął się ode mnie i ruszył w kierunku telewizora, a ja zarejestrowałam w jego głosie lekkie zniechęcenie. – Mamy tyle do zrobienia. Spotkania z inwestorami idą całkiem nieźle. Musimy jeszcze kupić wszystkie sprzęty…

– Nie o to mi chodziło – przerwałam mu, zerkając na zegarek. – Wiem, jak ciężko pracujesz. Po prostu się denerwuję. I muszę iść.

– Idź! Powodzenia! – Sam próbował dodać mi otuchy uśmiechem.

– Wszyscy twierdzą, że ta praca odbierze mi życie osobiste. Damy sobie radę, prawda?

Objął dłońmi moją twarz.

– Sama mówiłaś, że wszystko da się ogarnąć, o ile tylko nie trafisz do zespołu zajmującego się fuzjami i przejęciami. Nie aplikuj do nich. Nie umieszczaj ich na swojej liście zainteresowań. I uważaj, żeby cię do nich nie przydzielono. Proste – oznajmił i mrugnął do mnie.

Uśmiechnęłam się i pocałowałam go, a potem wyszłam na korytarz. Nerwy kołatały mi się w dole brzucha. Wielokrotnie uderzałam palcem w przycisk windy. W końcu rozległ się dzwonek i drzwi otworzyły się na moim piętrze.

Dwadzieścia minut przed czasem dotarłam pod potężny biurowiec przy Piątej Alei. Były ich tu setki, a z poziomu ulicy wszystkie wyglądały identycznie. Na drogę do pracy dałam sobie trzy kwadranse. Doliczyłam bezpieczny zapas w stosunku do trasy metrem z Chelsea do centrum, którą tydzień wcześniej dwa razy przećwiczyłam i która zajęła równo dwadzieścia trzy minuty. W budynku, przed którym stałam, mieściły się amerykańska siedziba japońskiego banku, dwie firmy konsultingowe oraz Klasko & Fitch – największa i jedna z najbardziej prestiżowych kancelarii prawniczych na świecie. Obcasy stukały mi w uszach, kiedy przeciskałam się przez drzwi obrotowe, które po chwili wypluły mnie do rozległego, wyłożonego marmurem holu.

Sterylnie czyste pomieszczenie było prawdziwą kakofonią rozmów telefonicznych i szybkich, zdawkowych powitań. Zdawało się, że każdy, kto mnie mija, ma jakiś cel. Nikt tu się nie ociągał, nikt nie tracił czasu na pogaduszki. Mężczyźni i kobiety zmierzający do wind i płynnie przeciągający swoje karty przez czytniki prezentowali się światu schludnie i pewnie. Idąc w ich ślady, pozwoliłam sobie tylko na krótkie spojrzenie z ukosa na kojącą taflę wody spływającej po białych kamieniach. Odnotowałam też pospiesznie taśmę, która oddzielała obszar wokół jednej z najdalszych wind, gdzie kierownictwo budynku umieściło uprzejmy komunikat: „Proszę wybaczyć niedogodności”. Tak też zrobiłam, a następnie ostrożnie ruszyłam dalej w kierunku odległego krańca holu, gdzie dostrzegłam duży niebieski napis: „Witamy nowych pracowników Klasko & Fitch”.

Siedzący przy stanowisku ochrony mężczyzna z identyfikatorem „Lincoln” posłał mi uprzejmy uśmiech, kiedy go mijałam. Przypuszczałam, że ma wprawę w wyłapywaniu z tłumu zdenerwowanych nowicjuszy.

– Cześć! Witaj w Klasko & Fitch! Bardzo się cieszymy, że jesteś z nami. Alexandra Vogel, prawda? Przepraszam, używasz imienia Alex, zgadza się? – Siedząca przy stoliku powitalnym brunetka o urodzie cherubina, na oko czterdziestopięcioletnia, ciepło się do mnie uśmiechnęła. – Jestem Maura, kierowniczka działu rekrutacji. Nie wiem, czy pamiętasz…

– Oczywiście! Poznałyśmy się w czasie rozmowy kwalifikacyjnej na kampusie. Tak, używam imienia Alex. Dziękuję. – Miałam równy, spokojny głos, tak jak zwykle w pełnych napięcia chwilach. Dawna kariera pływacka najwyraźniej nauczyła mnie opanowywać nerwy w kluczowych momentach.

Kobieta zaczęła przerzucać stos teczek, które leżały przy niewielkiej plakietce oznaczonej R–Z, a ja zerknęłam na zegarek.

– Zjawiłaś się w samą porę – zapewniła, nie podnosząc wzroku znad teczek. – Nie jesteś pierwsza. Ani ostatnia. Dokładnie w środku stawki. Nie martw się… O! Mam. – Wyjęła ze stosu teczkę z logo K & F. – W środku znajdziesz identyfikator ze zdjęciem i kartę magnetyczną. Będą ci potrzebne, żeby się dostać do windy. Jedź na czterdzieste piąte piętro. W razie, gdybyś zapomniała, znajdziesz te informacje na pierwszej stronie. Gdybyś czegoś potrzebowała…

– Witam, nazywam się Nancy Duval.

Odwróciłyśmy się z Maurą i zobaczyłyśmy blondynkę o dużych oczach. Skubała postrzępiony rąbek żakietu. Zamarłam, bo uświadomiłam sobie nagle, że wygląda bardziej elegancko ode mnie, ale po chwili zapewniłam się w myślach, że moja świetnie skrojona spódnica i bluzka są równie odpowiednie, co jej kostium. Zastanawiałam się, czy przerwała nam, bo była zdenerwowana pierwszym dniem w nowej pracy, czy wynikało to raczej z szerszego problemu społecznego nieprzystosowania, zjawiska, które doskonale znałam z uczelni.

– Witaj! – Wysoka, szczupła blondynka błyskawicznie pojawiła się u boku Maury i spojrzała na Nancy. – Jestem Robin, druga kierowniczka do spraw rekrutacji. Podejdź tutaj, zajmę się tobą.

Podziękowałam Maurze za pomoc i wsunęłam teczkę do torebki.

Mrugnęła do mnie.

– Świetna torebka.

Odpowiedziałam uśmiechem i ruszyłam w kierunku windy obsługującej piętra od 35 do 45. Czekały tam już trzy kobiety w kostiumach. Modliłam się w duchu, żeby nie jechały na czterdzieste piąte piętro. Mogłam zdecydować się na kostium. Będę jedyną oprócz Carmen osobą w swobodnym stroju biznesowym. Wszyscy mężczyźni pojawią się w garniturach. Swoją drogą, gdzie się podziewa Carmen? Powinnam stanąć obok niej, żeby się nie wyróżniać.

– Alex! – zawołała najwyższa z trzech dziewczyn, które czekały przy windzie.

Spojrzałam na nią.

– Carmen! Cześć!

Wpatrywałam się w jej idealnie skrojony granatowy kostium Theory – ten sam, który sama mierzyłam, ale ostatecznie uznałam za zbyt drogi – i poczułam, jak ciepło przenosi się z mojej klatki piersiowej na policzki.

Przyciągnęła mnie do siebie, żeby mnie uścisnąć, ale stałam niezdarnie, z rękami przyspawanymi do boków.

– Jednak włożyłaś kostium – oznajmiłam, starając się zachować spokój.

– Wysłałam ci przecież SMS! Ale świetnie wyglądasz! – Carmen szeroko się uśmiechnęła. Utkwiła we mnie jasnoniebieskie oczy.

Zerknęłam na telefon i zobaczyłam jej wiadomość sprzed czterech minut. Przypuszczałam, że wysłała ją, kiedy jechałam metrem. Kiedy było już za późno. Czemu postanowiłam posłuchać mamy? – pomyślałam. Ona nie ma o niczym pojęcia.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Carmen odwróciła się i wskazała koleżanki.

– To Jennifer i Roxanne. Byłyśmy razem na studiach licencjackich.

– Cześć – przywitała mnie ciepło Jennifer. Miała jasną grzywkę, a w jej dużych brązowych oczach dostrzegłam pewien niepokój.

– Cześć! – Roxanne do mnie pomachała. – Nie wiem, czemu, ale strasznie się denerwuję! – Roześmiała się i odgarnęła z oczu kasztanowe włosy. Była drobna i urocza, przypominała trochę rudą lalkę Cabbage Patch Kids, którą w dzieciństwie trzymałam na łóżku.

– Ja też! – Lekko się przygarbiłam, z ulgą przyjmując jej wyznanie.

Zbliżyło się do nas dwóch roześmianych chłopaków w garniturach, z identyfikatorami Klasko. Nastąpiło serdeczne powitanie całej piątki, a ja w tym czasie stałam z boku, przyglądając się tej grupie eleganckich młodych profesjonalistów.

– Cześć! Jestem Kevin – zwrócił się do mnie jeden z chłopaków.

Podał mi rękę, a ja starałam się utrzymać z nim kontakt wzrokowy i nie gapić się na jego nażelowane, nastroszone włosy. Czy mężczyźni naprawdę nadal używają żelu do włosów?

– Alex. – Uśmiechnęłam się.

Zazdrościłam im tego lata, które spędzili na poznawaniu siebie i firmy, zarabiając sześć razy więcej niż ja na moim stażu w organizacji pozarządowej.

Choć minęło już dwanaście lat, a ja miałam teraz normalne życie towarzyskie, dyplom z prawa i względnie szczupłe ramiona, wciąż czułam się tak jak w siódmej klasie, kiedy przez tydzień musiałam każdą przerwę na lunch spędzać samotnie w toalecie i jeść na sedesie kanapki z indykiem. Nikt nie chciał siedzieć obok mnie na stołówce, bo Sandy Cranswell, królowa naszej klasy, uznała nagle, że mnie nienawidzi, ponieważ od pływania zrobiły mi się „męskie ramiona”. Na szczęście nie trwało to długo, bo w autokarze, w drodze na finały stanowe, zaprzyjaźniłam się z Zachiem Schaefferem z ósmej klasy. Dzięki znajomości z jego paczką wróciłam do łask Sandy – ale wciąż pamiętałam tamto nieprzyjemne uczucie.

Nasza szóstka wcisnęła się do windy razem z kilkoma innymi osobami. Moi towarzysze rozmawiali, wyraźnie podekscytowani, a ja stanęłam z tyłu i na chwilę przymknęłam oczy. Modliłam się, żeby strużka potu, która spływała mi po plecach, wyparowała, zanim przebije się przez bluzkę.

Gdy tylko nasza winda opustoszała na czterdziestym piątym piętrze, zobaczyliśmy dębowe podłogi i nowoczesne marmurowe stanowisko recepcji otoczone skórzanymi kanapami i fotelami w głębokim odcieniu brązu. Z drugiej rozmowy kwalifikacyjnej sprzed roku zapamiętałam bardzo niewiele – byłam tamtego dnia zbyt zdenerwowana, żeby docenić piękno tego pomieszczenia. Za biurkiem zobaczyliśmy dwie kobiety i jednego mężczyznę. Mieli nieco ponad dwadzieścia lat i słuchawki na uszach. Posłali nam sztuczne uśmiechy, nie przerywając ani na chwilę swojego chóru: „Do kogo przełączyć?” i „Chwileczkę”. Znak „Szkolenie dla nowych pracowników” poprowadził nas wzdłuż korytarza, po którego obu stronach znajdowały się przeszklone sale konferencyjne.

Drzwi do naszej sali otwarto na oścież, jakby na powitanie, a zasłony rozsunięto, żeby wyeksponować panoramę, która zdawała się obejmować cały Manhattan od Pięćdziesiątej Piątej Ulicy na południe. Budynek MetLife stał na samym środku i upajał się naszą uwagą, Freedom Tower majaczyła zamyślona gdzieś w oddali, Empire State Building piął się z niezwykłą pewnością siebie ku niebu, tak jakby zamierzał stoczyć z Chrysler Building bitwę charakterów, a na lewo most Brookliński leniwie ziewał nad srebrnymi wodami East River.

Kobieta w szarym spodniumie stała na podeście i z lekkim uśmieszkiem obserwowała, jak próbujemy to wszystko przetrawić.

– Robi wrażenie, prawda? – powiedziała do mikrofonu.

Część osób zajęła miejsca, niektórzy rozmawiali, a ja zdałam sobie sprawę, że nikt nie zachwyca się tym widokiem. Musieli do niego przywyknąć podczas letnich praktyk. Lekko się rozluźniłam, bo odnotowałam z ulgą, że w tej liczącej pięćdziesiąt dwie osoby grupie jeszcze kilka dziewczyn poza mną zdecydowało się na spódnice i bluzki. Dyskretnie porzuciłam Carmen, Roxanne i Jennifer, żeby nie odstawać na ich tle, a następnie zajęłam miejsce między Kevinem i czarnym chłopakiem w granatowym garniturze i czerwonej muszce w maleńkie żółte kwiaty.

Chłopak w muszce pochylił się nade mną i wskazał krawat Kevina: pomarańczowy, ze szczeniakami i podwójnym węzłem windsorskim. Sprawiał, że jego szyja wydawała się jeszcze chudsza niż w rzeczywistości.

– Ferragamo?

– Ja… hmm… – Kevin przekręcił krawat i spojrzał na metkę. – Tak! Wygląda na to, że włożyłem mundurek! – Roześmiał się i wyciągnął dłoń. – Jestem Kevin.

Drugi chłopak podał mu rękę i mrugnął.

– Podobają mi się twoje kolce, stary.

Wzdrygnęłam się. Wyglądało na to, że wcale nie żartował z Kevina.

– Derrick. Zeszłego lata odbywałem praktyki w oddziale w Los Angeles, więc jestem tu nowy – wyjaśnił Muszka, odchylając się na krześle. Położył sobie dłoń na sercu, a potem wyciągnął ją do mnie. Był przystojny, miał mocno zarysowane kości policzkowe i kwadratową szczękę, ale też oryginalny styl i szeroki uśmiech, który rozluźnił nieco napięcie między moimi łopatkami.

– Alex – powiedziałam, podając mu rękę. – Spędziłam ostatnie lato w Schronieniu dla Rodzin.

Lekko skinął głową, przyjmując do wiadomości, że oboje jesteśmy tu nowi.

– Witam wszystkich. – Kobieta w szarym spodniumie zaczęła mówić do mikrofonu, a gwar ucichł. – Nazywam się Eileen Kasten. Zajmuję się postępowaniem sądowym i będę prowadziła wasz szkoleniowy program. Przez pierwszych osiem miesięcy w każdy poniedziałek rano czeka was szkolenie z polityki firmy i naszych ogólnych praktyk. Mamy nadzieję, że przez ten czas dowiecie się jak najwięcej o obszarach, którymi się zajmujemy, i na tej podstawie będziecie później mogli podjąć przemyślaną decyzję w kwestii dalszej drogi zawodowej. Za osiem miesięcy zostaniecie przypisani do konkretnego zespołu, który wprowadzi was w specyfikę swojej praktyki. Oceniacie zespoły. Zespoły oceniają was. Następnie zostajecie sparowani. I wszyscy są zadowoleni. Każda z tych pięćdziesięciu dwóch osób.

Derrick parsknął i przewrócił oczami.

– Przynajmniej połowę z nas czeka rozczarowanie – szepnął. – W najlepszych zespołach nie wystarczy dla wszystkich miejsca.

Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, że jedne grupy uznawano za lepsze od innych, wiedziałam tylko, że praca przy fuzjach i przejęciach uchodzi za najbardziej intensywną i wymagającą.

Eileen mówiła dalej:

– Dziś chciałabym, żebyście dobrze się sobie przyjrzeli. Spójrzcie na prawo.

Zobaczyłam błyszczący, nażelowany tył głowy Kevina.

– Ta osoba należała do najlepszych piętnastu procent studentów na jednym z piętnastu najlepszych wydziałów prawa w kraju. Spójrzcie na lewo.

Odwróciłam się i zobaczyłam Derricka, który zrobił zeza i wysunął język tak, że znalazł się on dosłownie kilka centymetrów od mojego nosa. Szybko zasłoniłam usta, żeby się nie roześmiać.

– Ta osoba należała do najlepszych dziesięciu procent studentów jednego z dziesięciu najlepszych wydziałów prawa w kraju. – Zrobiła dramatyczną pauzę. – Skąd wiem, że to prawda?

– Wszyscy należymy do najlepszych dziesięciu procent studentów dziesięciu najlepszych wydziałów prawa w kraju – zawołał Derrick.

– Jak się nazywasz? – zapytała kobieta.

– Derrick Stockton – odpowiedział.

Zazdrościłam mu pewności siebie.

– Dokładnie tak, panie Stockton. Nie chodzi o to, żeby was onieśmielić czy zastraszyć. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, żebyście poczuli się swobodniej. Wasze miejsce jest tutaj. To jednak również ostrzeżenie: nie wyróżnicie się tu samą inteligencją. A przynajmniej nie przyjdzie wam to łatwo.

Przełknęłam ślinę i przygryzłam skórkę wokół paznokcia.

– Co za stek bzdur. Straszny banał – wymamrotał Derrick pod nosem. Wyjął z kieszeni miętówkę i wrzucił ją sobie do ust. – Chcesz?

– O Boże. – Położyłam sobie dłoń na ustach. – Potrzebuję jej?

Derrick przypatrywał mi się przez chwilę, a potem zmrużył oczy.

– Jesteś trochę szalona, co? Podoba mi się to – szepnął. – Z twoim oddechem wszystko w porządku. Chciałem po prostu być grzeczny.

– Denerwuję się – przyznałam, przyjmując miętówkę.

– A kto się nie denerwuje? – Wyszczerzył zęby, co natychmiast mnie uspokoiło.

– …liczymy na to, że oprócz inteligencji wykażecie się również etyką pracy. Zapałem i energią. – Kobieta stojąca na podium mechanicznie przekręcała głowę i patrzyła to na jedną, to na drugą część sali. – Wytrwałością. Chcemy, żebyście chłonęli wszystko jak gąbki. Trafiliście tu, bo jesteście najlepszym, co amerykański system szkolnictwa wyższego ma do zaoferowania. To samo dotyczy zresztą systemów w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Japonii, Hongkongu, Brazylii i Australii, które wykształciły waszych zagranicznych kolegów. Nawiasem mówiąc, będziecie mieli okazję spotkać się z rówieśnikami z innych krajów na początku lutego, podczas Akademii Nowicjuszy w Los Angeles. Jak pewnie wiecie, jesteśmy nie tylko największą, ale też prawdopodobnie najlepszą firmą prawniczą na świecie. Zatrudniamy dwa i pół tysiąca prawników w trzydziestu siedmiu oddziałach na kuli ziemskiej. Szef naszego zespołu postępowań spornych to były dyrektor Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Nasza firma broniła akcji afirmatywnej w imieniu Uniwersytetu Michigan. My…

– Po prostu, kurwa, uwielbiają opowiadać wszystkim, jak to bronili akcji afirmatywnej. Tak jakby to sprawiało, że nie są rasistami – wyszeptał Derrick, pochylając się w moją stronę.

Eileen przemawiała dalej, a ja postanowiłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wyczuwałam nerwową energię swoich kolegów, mimo że ich twarze niczego nie zdradzały. Podziwiałam nowe krawaty i dobrze skrojone garnitury, lśniące szpilki i sztywne kołnierzyki – dorosłe odpowiedniki nieskazitelnie białych tenisówek z pierwszego dnia przedszkola. Przeniosłam wzrok na dziewczyny z Columbii, które siedziały po obu stronach Carmen w swoich subtelnie odróżniających się od siebie kostiumach, i instynktownie wygładziłam bluzkę.

Derrick posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Masz szczęście – powiedział cicho.

– Hmm?

– Nikt nie potrafi określić, co „swobodny strój biznesowy” oznacza w przypadku dziewczyn. Możecie nosić, co tylko chcecie. Nie da się ocenić, czy to nie jest deklaracja modowa. – Zamilkł na chwilę. – Ale tak dla jasności, masz oczywiście rację. Garnitury to stroje biznesowe. Ty wybrałaś business casual.

– Sam włożyłeś garnitur!

– Ja zawsze myślę tylko o biznesach, maleńka. – Mrugnął do mnie.

Stłumiłam kolejny wybuch śmiechu. Nie usłyszałam końcówki zarazem przerażającej i motywującej przemowy, ale nagle wysłano nas na czterdzieste piętro na szkolenie technologiczne. Ruszyliśmy całą grupą korytarzem w stronę windy. Po drodze minęliśmy przeszkloną salę konferencyjną, w której sześciu białych mężczyzn w ciemnych garniturach siedziało wokół lśniącego drewnianego stołu.

– Ci faceci są pewnie z zespołu fuzji i przejęć. – Derrick ich wskazał.

– Po czym poznajesz? – zapytałam, zaglądając do środka.

– Po tym, jak siedzą. Co mają na sobie. Jak wyglądają.

Zerknęłam na niego i uniosłam brew.

– Jak totalne dupki. Najlepiej opłacane, najbardziej szanowane dupki w Klasko. Do ich zespołu najtrudniej się dostać. Tak samo było w biurze w Los Angeles. I tak samo jest pewnie wszędzie indziej. Które zespoły wskazałaś w kwestionariuszu, który nam rozesłali?

– Wybrałam nieruchomości – wymamrotałam.

Miałam nadzieję, że ta odpowiedź zostanie zakwalifikowana jako poprawna. Spojrzałam na mężczyzn w sali konferencyjnej i na zegarki oraz spinki odbijające promienie światła. Byli zadbani, dobrze ubrani i skupieni. Wydawało się, że odgrywają dokładnie tę scenę, która natychmiast przychodzi do głowy, kiedy ktoś każe nam sobie wyobrazić spotkanie biznesowe w amerykańskiej korporacji. Może właśnie dlatego postrzegałam ich trochę jak onieśmielające gwiazdy.

Jeden z nich, młodszy od pozostałych, miał idealnie skrojony garnitur, lśniące włosy i pięknie opaloną skórę. Uświadomiłam sobie, że Derrick się nie mylił. Nie chodziło tylko o ich stroje, błysk w oczach czy pewność, z jaką rozkładali nogi pod stołem. Chodziło raczej o połączenie wszystkich tych czynników. W jakiś sposób wydawali się ważniejsi od nas. Ode mnie. Sunąc z Derrickiem przez korytarz, nie mogłam oderwać od nich wzroku – i uporczywie odwracałam głowę, żeby nie tracić ich z oczu. Kiedy wreszcie spojrzałam przed siebie, przypomniałam sobie pogłoski o szaleńczych godzinach pracy i wymagających klientach, których obsługiwał ten zespół. Ruszyłam na kolejną sesję szkoleniową, a ich eleganckie, lśniące sylwetki stopniowo blakły w mojej pamięci.
(…)

Erica Katz „Klub tylko dla facetów”
tłumaczenie: Maria Zawadzka-Strączek
wydawnictwo: Sonia Draga
liczba stron: 472

Opis: Alex Vogel od zawsze była kobietą sukcesu. W liceum najlepsza uczennica i atletka, na studiach prymuska, a teraz absolwentka wydziału prawa na Harvardzie. Przyjmując ofertę marzeń w prestiżowej kancelarii prawniczej Klasko & Fitch na Manhattanie, składa obietnicę swojemu wspierającemu i długoletniemu chłopakowi, że ta praca nigdy jej nie zmieni. Prestiż i pieniądze przewracają jej jednak w głowie, podobnie jak zarozumiali koledzy, którzy szybko orientują się, że do ich firmy dołączyła nowa koleżanka. Alex nigdy dotąd nie czuła się tak pewna siebie i wpływowa, nie przeszkadzają jej nawet pełne podtekstów pogawędki z klientami. Nie zwalnia tempa ani na moment – bez wytchnienia pracuje w najbardziej dochodowym i owładniętym rywalizacją dziale firmy, fuzji i przejęć. Zarabia dużo, gromadzi doświadczenie, spędzając w biurze całe dnie i zabawiając klientów do późnych godzin wieczornych. I chociaż praca jest wyczerpująca, niewątpliwie ma sporo zalet – jak choćby weekendowe wycieczki do Miami, przejażdżka prywatnym odrzutowcem czy wizyty w coraz droższych restauracjach. Jednak w miarę jak wymagania klientów rosną, a Alex odkrywa, że mimo udanego związku niesamowicie pociąga ją jeden z przystojnych współpracowników, zaczyna wątpić we wszystko, włącznie z samą sobą. Wie, że świat korporacji nie jest czarno-biały, a osiągnięcie w nim sukcesu nie zawsze oznacza czystą grę. Tylko kto ustanowił te zasady? I co jeśli zmanipulował je tak, że kobiety w tym świecie nigdy nie zdołają wdrapać się na szczyt? Kiedy wydarza się coś, co demaskuje mroczne realia firmy, Alex zaczyna rozumieć, w jaki sposób kobietom takim jak ona przekazuje się – wprost, ale i w sposób zawoalowany – co mają robić, aby odnieść sukces w miejscu pracy. Mając tę wiedzę, Alex nie może dłużej milczeć, nawet jeśli zrobienie tego, co uważa za właściwe – ujawnienie prawdy, miałoby oznaczać postawienie wszystkiego na szali.

fot. Sylvie Rosokoff

Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek