Pierwsza po Pulitzerze powieść Richarda Powersa w marcu w księgarniach. Przeczytaj przedpremierowo fragment „Zadziwienia”

17 stycznia 2023

Wydawnictwo W.A.B. szykuje na marzec premierę nowej powieści Richarda Powersa, pierwszej od czasu przyznania pisarzowi Pulitzera za „Listowieść”. Akcja „Zadziwienia” rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w obliczu degradacji naszej planety. Głównym bohaterem jest owdowiały astrobiolog, samotnie wychowujący dziewięcioletniego syna, u którego zdiagnozowano zespół Aspergera, zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne i zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi. Chcąc pomóc chłopcu, decyduje się poddać go eksperymentalnej terapii metodą neurofeedbacku. Powieść ta również została doceniona przez krytyków i znalazła się w finale Nagrody Bookera. „Książka ma swoje korzenie w dwóch różnych światach. To po części powieść o niepokojach życia rodzinnego na zniszczonej planecie, za co jestem wdzięczny tak różnym pisarzom i pisarkom, jak Margaret Atwood, Barbara Kingsolver, Evan Dara, Don Delillo i Lauren Groff. Ale jest to również rodzaj 'romansu planetarnego’, składającego hołd zarówno współczesnym, jak i klasycznym pisarzom spekulatywnym, w tym Danielowi Keyesowi, Ursuli LeGuin, Olafowi Stapledonowi, Alanowi Lightmanowi, Italo Calvino i Kim Stanley Robinson. Czerpałem wielką przyjemność ze zderzenia tego, co wielu czytelników mogłoby uznać za całkowicie niewspółmierne estetyki” – mówi Powers. Premiera książki zapowiedziana jest na 8 marca, a my już dziś prezentujemy wam jej fragment.

Po powrocie do obozu zatęskniłem do bieżących wiadomości. Na całym świecie działo się tyle pilnych spraw, o których nic nie wiedziałem. W mojej skrzynce odbiorczej piętrzyły się wiadomości od współpracowników. Astrobiolodzy z pięciu kontynentów dyskutowali nad ostatnimi publikacjami. Na Antarktydzie rozpadały się lodowe szelfy. Głowy państw testowały granice łatwowierności swych obywateli. Wszędzie wybuchały drobne wojenki.

Odepchnąłem od siebie ten informacyjny obłęd i razem z Robinem ułamaliśmy trochę suchych sosnowych gałązek na ognisko. Zawiesiliśmy plecaki na lince rozpiętej między dwoma platanami, gdzie nie mogły ich sięgnąć nawet tyjące niedźwiedzie. A kiedy już rozpaliliśmy ogień, cała nasza odpowiedzialność na tym świecie ograniczyła się do podgrzania fasolki i upieczenia słodkich pianek.

Robin zapatrzył się w płomienie i mechanicznym, monotonnym głosem, który zaalarmowałby pediatrę, obwieścił:

Dobre życie. A minutę później: Czuję, że tutaj pasuję.

Nie robiliśmy nic poza obserwowaniem bijących w niebo iskier i robiliśmy to dobrze. Ostatni fioletowy promień światła zabarwił szczyt na zachodzie. Zalesione zbocza, które przez cały dzień brały wdech, zaczęły wreszcie wydychać. Wokół ognia zatańczyły cienie. Robin rzucał głową na każdy głośniejszy dźwięk. W jego szeroko otwartych oczach zatarła się granica między zachwytem i lękiem.

Zbyt ciemno, żeby rysować, szepnął.

– Tak – odparłem, choć pewnie potrafiłby narysować coś nawet po ciemku.

Czy Gatlinburg właśnie tak kiedyś wyglądał?

Pytanie mnie zaskoczyło.

– Większe drzewa. Znacznie starsze. Większość z tych tu nie ma stu lat.

W ciągu stu lat las może sporo zrobić.

– Tak.

Zmrużył oczy i odesłał całą masę miejsc – Gatlinburg, Pigeon Forge, Chicago, Madison – z powrotem w dzicz. Robiłem to samo podczas najgorszych nocy po śmierci Alyssy, ale w umyśle tego dziecka, które trzymało mnie przy życiu, to życzenie wydawało się niezdrowe. Każdy przyzwoity rodzic starałby się je wyperswadować.

Robin oszczędził mi wysiłku. Mówił wciąż cicho i wciąż mechanicznie, ale widziałem, jak roziskrzyły mu się oczy, gdy patrzył w płomienie.

Mama czytywała wieczorami wiersze Chesterowi?

Kto mógł przewidzieć, jaką ścieżką pobiegną jego myśli? Już dawno porzuciłem próby jej wyśledzenia.

– Tak.

To był ulubiony rytuał Alyssy na długo przed tym, nim pojawiłem się na scenie. Dwa kieliszki czerwonego wina i już serwowała swoje ulubione strofy najbrzydszemu mieszańcowi beagla i border collie, jakiego kiedykolwiek wzięto ze schroniska.

Wiersze. Chesterowi!

– Ja też słuchałem.

Wiem.

Ale ja się najwyraźniej nie liczyłem.

Dogasające szczapy rozjarzyły się na chwilę i znów przygasły, rdzawo-szare sztabki. Przez chwilę martwiłem się, czy Robin nie poprosi mnie o wymienienie jej ulubionych wierszy, lecz zamiast tego powiedział:

Powinniśmy sprawić sobie nowego Chestera.

Śmierć tego psa prawie go zabiła. Żałoba po Alyssie, którą stłumił, żeby mnie chronić, wydarła się z niego, gdy stare kalekie zwierzę wreszcie się poddało. Miał takie ataki wściekłości, że pozwoliłem lekarzom na jakiś czas zapisać mu leki. Jedyne, o czym myślał, to kolejny pies. Długo się opierałem. Z jakiegoś powodu nie radziłem sobie z tym pomysłem.

– Nie wiem, Robbie. – Poruszyłem żar patykiem. – Nie wydaje mi się, żeby istniał jakiś inny Chester.

Istnieją poczciwe psy, tato. Wszędzie.

– To wielka odpowiedzialność. Karmienie, wychodzenie na spacer, sprzątanie po nim. Czytanie mu co wieczór poezji na dobranoc. Wiesz, większość psów nie przepada za wierszami.

Jestem bardzo odpowiedzialny, tato. Bardziej odpowiedzialny niż kiedykolwiek.

– Prześpijmy się z tym, dobra?

Zalał ognisko kilkunastoma litrami wody tylko po to, żeby mi pokazać, jaki jest odpowiedzialny. Wpełzliśmy do dwuosobowego namiotu bez tropiku i ułożyliśmy się na plecach, ramię przy ramieniu; jedynie najdelikatniejsza moskitiera sypialni dzieliła nas od wszechświata. Czubki drzew machały ku pełni. Gdy Robin obserwował poruszające się wierzchołki, na jego twarzy odmalowała się jakaś myśl.

A gdybyśmy zawiesili nad nimi wielką planszę spirytystyczną do góry nogami? Mogłyby przesłać nam wiadomość, a my moglibyśmy ją odczytać!

W lesie nad naszymi głowami zerwał się jakiś ptak, kolejna zaszyfrowana informacja, której żaden człowiek nie miał szans odkodować. Trrr-wrrr-trrr. Trrr-wrrr-trrr. Już chciałem go nazwać, ale nie było potrzeby. Ptak nie przestawał. Trrr-wrrr-trrr. Trrr-wrrr-trrr. Trrr-wrrr-trrr. Trrr-wrrr-trrr.

Robin chwycił mnie za ramię.

Normalnie zwariował!

Lelek zapętlił się w stygnącej ciemności. Zaczęliśmy odliczać pod nosem, ale poddaliśmy się, gdy doszliśmy do stu, a ptak wyraźnie nie słabł. Śpiewał niezmordowanie, gdy Robinowi zaczęły się kleić powieki. Szturchnąłem go.

– Ej, kolego. Zapomnieliśmy. Niech wszystkie istoty rozumne…

…będą wolne od niepotrzebnego cierpienia. Skąd to w ogóle jest? W sensie, zanim mama zaczęła to mówić.

Powiedziałem mu. To się wzięło z buddyzmu, z Czterech Szlachetnych Prawd. „Cztery są dobre rzeczy warte praktykowania. Życzliwość wobec wszystkiego, co żyje. Spokój i opanowanie. Współodczuwanie szczęścia z każdym stworzeniem, które jest gdziekolwiek szczęśliwe. Świadomość, że każde cierpienie jest również twoim”.

Czy mama była buddystką?

Roześmiałem się, a on przywalił mi w ramię przez dwa śpiwory.

– Twoja matka miała własną religię. Gdy coś mówiła, było to warte powiedzenia. I wszyscy słuchali. Nawet ja.

Wypłynęła z niego niedokończona samogłoska i objął się ramionami. Jakieś spore zwierzę nastąpiło na gałązkę na zboczu za naszym namiotem. Mniejsze stworzenia grzebały w ściółce. Nietoperze nawigowały w sklepieniu lasu na częstotliwościach poza naszym zasięgiem. Lecz mojego syna nic nie niepokoiło. Gdy był szczęśliwy, miał ogarnięte wszystkie Cztery Szlachetne Prawdy.

– Powiedziała mi kiedyś, że niezależnie od tego, ile zła spadło na nią w ciągu dnia, to jeśli przepowiedziała sobie te słowa przed snem, następnego ranka była gotowa na wszystko.

*

Astronomia i dzieciństwo mają wiele wspólnego. Jedno i drugie jest podróżowaniem na ogromne dystanse. Jedno i drugie szuka faktów przekraczających granice pojmowania. Jedno i drugie wysnuwa najdziksze hipotezy i pozwala możliwościom mnożyć się bez ograniczeń. Jedno i drugie co kilka tygodni doznaje upokorzeń. Jedno i drugie porusza się na gruncie niewiedzy. Jedno i drugie fascynuje się czasem. Jedno i drugie nieustannie zaczyna od zera.

Przez kilkanaście lat czułem się w mojej pracy jak dziecko. Siadałem w biurze przy komputerze, przyglądałem się zbiorom danych napływających z teleskopów i bawiłem się wzorami, które je mogły opisać. Łaziłem po korytarzach w poszukiwaniu umysłów, które miały ochotę wyjść się ze mną pobawić. Leżałem na łóżku z żółtym notesem w linie i czarnym cienkopisem, odtwarzając wyprawy do radiogalaktyki Cygnus A, do Wielkiego Obłoku Magellana lub wokół Galaktyki Kijanki, podróże, które niegdyś odbywałem na kartach powieści groszowych. Tym razem żaden z tamtejszych mieszkańców nie mówił po angielsku, nie uprawiał telepatii, nie unosił się w zamarzniętej próżni ani nie tworzył umysłu roju, by zrealizować swój misterny plan. Wszyscy jedynie oddychali i metabolizowali, ale w mojej raczkującej dyscyplinie było to wystarczająco magiczne.

Tworzyłem światy całymi tysiącami. Symulowałem ich powierzchnie, rdzenie i atmosfery tętniące życiem. Badałem proporcje charakterystycznych gazów, które mogły się akumulować zależnie od tego, jakie stworzenia wyewoluowały na danej planecie. Majstrowałem przy każdej z symulacji, by dopasować możliwe scenariusze metaboliczne, a potem godzinami wysiadywałem parametry na superkomputerze. Wyskakiwały mi z niego melodie Gai rozwijające się w czasie. Wynikiem tego wszystkiego był katalog ekosystemów i biosygnatur pozwalających je wykryć. Mieliśmy kartotekę wszystkich widmowych odcisków palców każdego wyobrażalnego sprawcy zbrodni życia, która już tylko czekała na wyniesienie w przestrzeń kosmiczną odpowiedniego teleskopu.

Niektórzy z moich kolegów uważali, że trwonię czas. Jaki sens ma symulowanie światów, z których wiele może w ogóle nie istnieć? Po co szykować cele, których współczesne instrumentarium nie jest w stanie wykryć? Zawsze odpowiadałem wówczas: A jaki sens ma dzieciństwo? Miałem pewność, że Poszukiwacz Planet Ziemiopodobnych, za którym lobbowałem z setkami naukowców, pojawi się przed końcem dekady i zapłodni moje modele prawdziwymi danymi. I z tego nasienia wyrosną najdziksze wnioski.

Większość życia prezentuje się w jednym z trzech smaków: nic, coś lub nieskończenie wiele. Fuksy zdarzały się wszędzie, na każdym etapie historii. Znaliśmy tylko jedną formę życia, które powstało jeden raz na jednej planecie, w jednym płynnym ośrodku, wykorzystując jedną postać przechowywania energii i jeden kod genetyczny. Ale moje światy nie musiały być podobne do Ziemi. Ich wersja życia nie wymagała wód powierzchniowych ani ekosfery, nie wymagała nawet węgla jako najważniejszego z pierwiastków. Starałem się uwolnić od przesądów i niczego nie zakładać, tak jak robią to dzieci. Jakby nasze pojedyncze wystąpienie dowodziło nieograniczonych możliwości.

Stwarzałem gorące planety z ciężkimi, mokrymi atmosferami, gdzie życie kryło się w aerozolu bryzgających gejzerów. Otulałem swobodne planety grubymi warstwami gazów cieplarnianych i zasiedlałem je stworzeniami, które przetrwały dzięki zdolności syntezowania amoniaku z wodoru i azotu. Zatapiałem bytujące w skałach endolity w szczelinach i pęknięciach, podając im do metabolizowania tlenek węgla. Stwarzałem światy płynnego metanu, w których biofilm karmił się kwasem siarkowodorowym lejącym się strumieniami z toksycznego nieba.

I wszystkie te moje symulowane atmosfery czekały na dzień, w którym spóźniony, przenoszony teleskop uniesie się w przestrzeń kosmiczną, nawiąże łączność i rozdmucha naszą małą, jedyną w swoim rodzaju Ziemię. Ów dzień byłby dla naszego gatunku jak ten, kiedy to okulista dobrał mojej próżnej żonie okulary, które powinna była nosić od dawna, a ona krzyknęła z radości, że wreszcie widzi swoje dziecko z drugiego końca pokoju.
(…)

Richard Powers „Zadziwienie”
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka-Sawa
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 368

Opis: Astrobiolog Theo Byrne, zajmujący się badaniem życia pozaziemskiego, samodzielnie wychowuje dziewięcioletniego syna. Robin jest ciepłym, serdecznym chłopcem, niezwykle wrażliwym – podobnie jak jego nieżyjąca już matka – na przyrodę i nękające ją zagrożenia związane ze zmianami klimatycznymi. Trudno mu jednak dostosować się do reguł panujących w społeczeństwie. Nie umie odnaleźć się wśród rówieśników, bywa agresywny – za co grozi mu wyrzucenie ze szkoły. Specjaliści zalecają leczenie środkami psychoaktywnymi. Theo nie chce się na to zgodzić. Decyduje się poddać syna eksperymentalnej terapii metodą neurofeedbacku. „Zadziwienie” to niezwykle intymna i poruszająca powieść, w której autor rysuje portret pięknej, choć niełatwej miłości łączącej ojca i syna. Znakomite opisy przyrody, hipnotyzujące wizje życia pozaziemskiego, a przede wszystkim stawianie ważnych, pełnych troski, ale też bolesnych pytań o przyszłość naszej zagrożonej planety.

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek