O miłości, popkulturze i odwiecznej chęci ucieczki. Przeczytaj fragment „Powszedniej historii”, błyskotliwego i dowcipnego debiutu Sebastiana Nowaka

28 kwietnia 2022

18 maja nakładem wydawnictwa W.A.B. ukaże się debiutancka powieść Sebastiana Nowaka. „Powszednia historia” to błyskotliwa, nasycona bezpretensjonalnym poczuciem humoru reinterpretacja mitu o „młodych, wykształconych z dużych ośrodków”. Prezentujemy przedpremierowo fragment książki.

Matka Jany należała do tych kobiet, które miały plan. Swoją jedyną córkę urodziła młodo, bo w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat, co wszystkim wydawało się całkowicie normalną koleją rzeczy, jako że matka i ojciec Jany pobrali się rok wcześniej. To był czas, kiedy szarą rzeczywistość komunistyczną zaczęto coraz odważniej przyozdabiać atrybutami barwnego kapitalizmu, aż wreszcie w roku, w którym na świecie pojawiła się Jana, z pewnym opóźnieniem, acz z całą stanowczością, w kraju zapanowały lata dziewięćdziesiąte.

Nowemu porządkowi matka Jany przyglądała się z dzieckiem na rękach oraz poporodową nadwagą na biodrach, ramionach i brzuchu, odnosząc wrażenie, że są na tym świecie rzeczy, o których się Leninowi ze Stalinem nie śniło. Dyktatorzy, podobnie jak większość społeczeństwa szczerze gardząca systemem, w którym przyszło im żyć, chyba nie wierzyli, że komunizm może się tak naprawdę skończyć. Matka Jany też dotychczas nie brała tego pod uwagę. Marzyła co prawda o dalekich wyjazdach i ubraniach kupowanych za granicą, ale nawet w sferze fantazji po egzotycznych wakacjach wracała do swojej dobrze znanej rzeczywistości, by modne zachodnie ciuchy prezentowały się jeszcze lepiej na tle szarych ulic jej socjalistycznej ojczyzny. I wszystko wskazywało na to, że się uda.

Skończyła szkołę, po której nie poszła na studia, bo i nie było takiej potrzeby. Babka Jany załatwiła jej pracę w biurze jednego z olbrzymich państwowych zakładów produkcyjnych, a ojciec Jany uznał w tym samym czasie, że najwyższa pora się ustatkować.

Kiedyś, pewnego letniego popołudnia, już po upadku muru, matka Jany poczuła się bezgranicznie szczęśliwa. Wraz z ojcem Jany wyszli z baru i zapalili papierosy. Stała w strudze pomarańczowego światła, wystawiając twarz do zachodzącego słońca. Letni wiatr lekko poruszał jej kolorową sukienką, muskając opalone uda cienkim materiałem. Uśmiechała się delikatnie, nie wiedząc do końca, czy to przez słońce, pierwszą wypłatę, którą tego dnia odebrała, miłość, czy przez alkohol.

– Tak – wyszeptała godzinę wcześniej, gdy ojciec Jany zapytał, czy wyjdzie za niego.

Przyszli nowożeńcy byli z pokolenia, które – wychowane przez swoich poturbowanych poprzedników – miało wszelkie atrybuty, by bez większego bólu żyć w kraju komunistycznym. Wiedzieli, gdzie kupować dolary, czego nie pisać we wniosku paszportowym, by móc zobaczyć kawałek świata, nie skarżyli się na cenzurę, bo nigdy nie zakładali, że w gazetach może być prawda. Poza tym w blasku ich młodości wszystko wydawało się mniej szare, rozświetlane ondulowanymi włosami, kolorowymi paznokciami, pirackimi płytami Madonny albo Modern Talking i nadzieją, że dorosłość nie złamie ich tak, jak złamała ich rodziców.

*

Pierwszy raz matka Jany kochała się z mężczyzną daleko od domu, na Węgrzech. Był 27 lipca 1986 roku. W Budapeszcie zagrał Queen. Od miesięcy dorabiali gdzie się dało, by móc kupić bilety. Ojciec zapuścił nawet mizernego wąsa, chcąc upodobnić się do słynnego frontmena, ale nie za bardzo mu się to udało, głównie z racji zarostu, typowego dla chłopaków w jego wieku.

Jana przekonała się o tym wiele lat później, gdy w rodzinnym albumie natknęła się na zdjęcie rodziców z tamtego letniego pobytu na Węgrzech. Na fotografii uśmiechali się szeroko, wyglądali – jak to w latach osiemdziesiątych – trochę idiotycznie i biła od nich radość. Matka na bluzce miała plamę, którą prawie udało jej się zakryć zawiązanym węzłem, odsłaniając przy tym jędrny młody brzuch. Na zdjęciu obok rodziców stał jeszcze ktoś, dobrych parę lat od nich starszy.

– To on oblał mi bluzkę – wyjaśniła matka Jany. – Początkowo ojciec do niego doskoczył, ale okazało się, że nie ma sensu go bić, a po kilku piwach zaczęło nam się całkiem miło rozmawiać. – Jana była skłonna w to uwierzyć, bo cała trójka ze zdjęcia wydawała się mocno zrobiona.

Potem zaczął się koncert. I kiedy, stojąc w tłumie, wytężali wzrok, by na scenie Stadionu Ludowego dojrzeć Freddiego, czuli, że życie może być piękne. Matka Jany rozejrzała się wokół. W otaczającej ją wielotysięcznej masie byli przedstawiciele całego bloku: Węgrzy, Czesi, Słowacy, Polacy, Niemcy, ale kiedy ze sceny rozbrzmiało I Want to Break Free, matka Jany nie myślała o politycznym kontekście. Właściwie nie rozumiała słów piosenki, ale wiedziała, o czym śpiewa Mercury, i poczuła, że ona również musi się wyzwolić. Nagle dotarło do niej, czego tak naprawdę pragnie. Mieszkała w komunistycznym kraju, wciąż była nastolatką, utrzymywali ją rodzice – uciekać nie miała ani dokąd, ani po co. Mogła za to zrobić coś, czego ani jej rodzice, ani reżim nie były w stanie jej zakazać. Chwilę po koncercie, na polu namiotowym, kochała się z ojcem Jany. I nie był to ich ostatni seks tej nocy.

*

Wspomnienie letniego szaleństwa wróciło do niej kilka lat później, kiedy czekała na wynik badania krwi.

Jakoś niedługo po ślubie dowiedziała się o samobójstwie młodszej koleżanki ze szkoły. To nie była przyjaciółka, raczej ktoś, kogo znała jedynie z widzenia, podobnie jak tego chłopaka, który skoczył razem z nią. Matka Jany wiedziała, jak każde z nich miało na imię i że trawka nigdy im nie wystarczała. W tej śmierci nie byłoby nic nadzwyczajnego, tyle że ludzie nie mieli racji, gdy mówili, że nie zdążyli ze skrobanką. To nie dziecko było w drodze, a HIV na podwórko dotarł.

Matka Jany była wtedy w ciąży i jak wszyscy bardzo się bała. Tyle że choć wstydziła się to przyznać nawet przed samą sobą, nigdy wcześniej nie czuła się równie światowo. Już nie tylko Stalin z Leninem, inwazja ruskich, szarość i komuna. Jej ojczyznę dotykał ten sam problem, który przerażał ludzi w Berlinie, Londynie i Nowym Jorku. Oto dobijał się do niej wielki świat, przerażający, ale również niewyobrażalnie zachodni.

Gdy odbierała wynik testu, który okazał się negatywny, zaczęło do niej docierać, że jej dotychczasowy plan może mieć pewne luki. Na jej oczach upadł reżim, epidemia nadal zbierała swoje żniwo, na obrazie nie idealnej, ale po prostu pewnej przyszłości zaczęły pojawiać się rysy.

Rok później, gdy z dzieckiem na rękach oraz poporodową nadwagą na biodrach, ramionach i brzuchu przyglądała się ludziom na jednym z miejskich deptaków, nie widziała już rys. Zaczęła za to coraz wyraźniej coś słyszeć. Potrzebowała chwili, by wytężyć słuch i oddzielić irytujący dźwięk od gwaru ulicy, aż wreszcie dotarło do niej, co to. Był to chichot historii. Po urlopie macierzyńskim nie miała po co wracać do państwowego zakładu produkcyjnego, który z każdym tygodniem mniej przypominał „wielki”. Od znajomych dowiadywała się, że coraz więcej młodszych koleżanek ze szkoły, tych, które w przeciwieństwie do nosicielki nie skoczyły z dachu ani, w przeciwieństwie do matki Jany, nie wyszły za mąż, myślało o studiach i zapisywało się na angielski.

– Potrzebny jest nowy plan – szepnęła do siebie matka Jany, wyrzucając do kosza niedojedzonego gofra.
(…)

Sebastian Nowak „Powszednia historia”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 296

Opis: Czy pijacki telefon do byłego może odmienić życie? Może, ale nie musi. A przynajmniej tym razem nic na to nie wskazuje. Jana od dziecka słyszała, że może być kimkolwiek zechce, została więc: architektką wnętrz i na stałe za granicą. Ludwik był nastolatkiem, gdy stracił ojca i materialną beztroskę, gruntu pod nogami szuka w murach uniwersytetu, gdzie właśnie rozpoczyna pracę. Krzysiek dość wcześnie zrozumiał, że należy do grupy społecznej, która nie cieszy się szczególną przychylnością, mimo to próbuje budować życie na własnych zasadach. Słowem: ona, on i przyjaciel gej. I już mogłoby się wydawać, że znamy tę opowieść… W „Powszedniej historii” – czyli antysadze rodzinnej – uproszczone perypetie bohaterów są jedynie pretekstem, by przyjrzeć się drodze kilku pokoleń. Drodze, napędzanej odwieczną chęcią ucieczki, która zaprowadziła Janę, Ludwika i Krzyśka na ulice jednego z dużych miast postkomunistycznej Europy. Jak to zwykle bywa: wielka historia łączy się z popkulturą, a drobne obietnice szczęścia ścierają się z rzeczywistością.

fot. Łukasz Saturczak


Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek