Nowi detektywi w sutannach? Premierowy fragment retro kryminału „Siła wyższa” Joanny Szwechłowicz

20 czerwca 2016

sila-wyzsza-fragment
Joanna Szwechłowicz napisała kolejny świetny retro kryminał. Przedwojenna Krynica, podupadający pensjonat, podejrzani kuracjusze i śledztwo prowadzone przez detektywów w sutannach – wszystko to znajdzie w najnowszej powieści autorki zatytułowanej „Siła wyższa”, której fragment prezentujemy wam poniżej.

POZNAŃ
Poniedziałek, 13 marca 1939

Gdybym chciał pomagać ludziom, to zostałbym socjalistą, a nie zakonnikiem. ? To zdanie wypowiedział pulchny pięćdziesięciolatek w benedyktyńskim habicie, przeskakując zgrabnie nad kałużą.

? Mhm ? odrzekł wymijająco jego towarzysz, robiąc zamaszysty krok, by także ją ominąć.

? Albo jakimś księdzem na robotniczym osiedlu. Czy misjonarzem. Ale ja wybrałem zakon, żeby zajmować się książkami, sztuką i kulturą wysoką. A nie żeby jeździć po miejskich parafiach i szukać zaginionych proboszczów, bawiąc się w detektywa. Notabene, zapewne uciekł z kochanką. Nie trzeba tu szukać jakiejś zawiłej intrygi. Zwykle takie zniknięcia okazują się mieć banalne wytłumaczenie. Kobieta, hazard, alkohol, ale najczęściej jednak kobieta.

Drugi benedyktyn, usłyszawszy te słowa, przeszedł przez kolejną kałużę. Po chwili zapytał:

? Dlaczego tak myślisz?

? A widziałeś fotografię? Uważaj, nie pomocz habitu, jesteśmy zakonem ubogim, ale nie dziadowskim. Otóż myślę, że taki przystojny proboszcz mógł się cieszyć dużym powodzeniem wśród parafianek. Zawsze sądziłem, że dla dobra Kościoła zbyt przystojnych powinno się eliminować już na etapie seminarium. Profilaktyka.

Ojciec Herbst spojrzał na swojego towarzysza z zainteresowaniem. Florianowi Myszkowskiemu raczej nie groziłaby eliminacja na żadnym etapie, bowiem z wyglądu, i poniekąd też z zachowania, przypominał piłkę. Piłkę z parasolem. Miał okrągłą twarz, okrągłe oczy i okrągłą figurę. Idąc, podskakiwał zabawnie, nawet wtedy, gdy na jego drodze nie było żadnych kałuż. Nie lubił się męczyć, a wysiłek uznawał za zasadny tylko wtedy, gdy w nagrodę dostawał do zbadania jakąś przyjemnie starą księgę lub rękopis. Myliłby się jednak ten, kogo zwiodłaby ta powierzchowność. Nieprzypadkowo wysłano ich do Poznania we dwóch.

Szli teraz z dworca kolejowego przez poznańską ulicę Marszałka Focha, której nikt tak nie nazywał, bo dla poznaniaków była Głogowską, i co jakiś czas pojawiały się inicjatywy, by do tego miana powrócić. W mieście było też coraz większe grono ludzi przekonanych, iż niedługo znów będzie to Glogauerstrasse, więc nie ma sensu walczyć z marszałkiem.

? Czyli sądzisz, że to jakaś romansowa historia? Z jednej strony szkoda, bo to zgorszenie wśród parafian? Z drugiej, cóż, przynajmniej wiedzielibyśmy, że nic mu się nie stało, że żyje.

Ojciec Florian zatrzymał się w pół podskoku, po czym opadł na chodnik. Popatrzył na Herbsta z wyrazem głębokiego lekceważenia dla jego naiwności.

? Zgorszenie wśród parafian? Cała diecezja będzie gadać. Lepiej, żeby to było morderstwo. Albo nagły atak choroby. Stracił pamięć, trafił do szpitala, nie wie, kim jest ? rozmarzył się. ? Bardzo przykre, oj, jaka szkoda, oczywiście, ale dla dobra Kościoła… to lepsze, znacznie lepsze. Jednak jak znam życie, to jakaś baba. Pewnie młoda wdówka czy coś w ten deseń. ? Przeskoczył kolejną kałużę. ? Albo inna niezrozumiana mężatka. Poznali się przy spowiedzi, pomagała przy organizacji procesji czy festynu… wszystkie te historie są do siebie podobne. Same kłopoty z tymi kobietami. Widzisz, dobrze, że jesteśmy w męskim zakonie, ileż to problemów odpada! Można się zająć poważnymi sprawami.

Herbst pokiwał głową. Sądził, że i męskie zakony mają swoje wady, ale wiedział, że ojciec Florian nie jest osobą, z którą warto o tym rozmawiać. W ich klasztorze miał on także drugie, mniej oficjalne miano ? ojciec Szpicel. Herbst zastanawiał się też, skąd u Floriana tak głęboka znajomość statystyk dotyczących nagłego znikania księży. Z charakteru ojciec Myszkowski był wygodnickim pedantem, zaś z wykształcenia historykiem sztuki, a jego pasją były kulinaria. I tym dwóm ostatnim kwestiom poświęcał większość swej uwagi, nieprzesadnie troszcząc się o sprawy bliźnich oraz o ich ewentualne niespodziewane zniknięcia.

? Obawiam się trochę, że ten kierowca zniszczy nam obraz. Nie wyglądał na subtelnego. ? Herbst zmienił temat, wiedząc, że Florian bardziej interesuje się tym, co przywieźli do Poznania, niż losem proboszcza.

? Tak. Wyglądał na prostaka, chciałeś powiedzieć. Człowiek z taką czaszką jest stracony dla sztuki i rzeczy abstrakcyjnych. Widziałeś te guzy? ? Herbst pokręcił głową. Rzeczywiście nie przyglądał się czaszce młodego człowieka, który nonszalancko odebrał od nich obraz na dworcu i powiedział, że ?się odwiezie?. A potem dodał, że oni się już nie zmieszczą do samochodu, więc lepiej, żeby wzięli sobie taksówkę. Tak też chcieli uczynić, ale jak na złość żadnej wolnej nie było. Szli więc teraz w deszczu wymieszanym ze śniegiem, brodząc w kałużach, coraz bardziej zirytowani. ? Zniszczy nam obraz, a potem powie, że trochę się otarł i że o co chodzi, przecież jak się podmaluje, to nic nie będzie widać. Taki typ… Co to za pomysł z tym porównywaniem? Trzysta lat w jednym miejscu, a teraz taki zabytek z powodu jakiegoś proboszcza musieliśmy wieźć jak worek ziemniaków, pociągiem. Jeśli ten ksiądz Wojciech w końcu się znajdzie, z pewnością powiem mu, co o tym sądzę. Jesteśmy. ? Jakby dla potwierdzenia swoich słów ojciec Florian podskoczył trochę wyżej niż zwykle.

Obaj benedyktyni stanęli na chodniku przed kościołem Matki Boskiej Miłosiernej. Ojciec Florian spojrzał z uznaniem na zabudowania parafii i na samą świątynię. Neoromańska, z porządnej cegły, sprawiała bardzo stateczne wrażenie. Zza niej wyłaniała się okazała plebania. Cały teren był wybrukowany.

? Taki porządny poznański kościół ? skomentował Florian. ? Czego by nie mówić o tym proboszczu, to widzę, że o dobro wspólnoty jednak dbał. Piękna świątynia, piękne probostwo. Widać staranie. ? Pokiwał głową. ? Wszystko zadbane, nawet w tym deszczu wygląda godnie.

Herbst nie mógł tego potwierdzić. Z rozmowy telefonicznej z przedstawicielem kurii wywnioskował, że ksiądz Wojciech nie kontynuował dzieła swojego poprzednika, który w nagrodę za pomnażanie majątku kościelnego otrzymał stanowisko ekonoma diecezjalnego. Nie, teraźniejszy proboszcz miał inne priorytety. Jak podejrzewał ojciec Aleksander, to mogło być powodem jego zniknięcia. Pewna trudność z przyjęciem do wiadomości, że odpowiednia doza hipokryzji co do rzeczy materialnych jest w życiu proboszcza nieodzowna. Wielu już spotkał księży, którym trudno to było zrozumieć, a już na pewno zaakceptować.

? To poprzednik był takim dobrym gospodarzem. Ten za to ? podobno święty w jednej sutannie. Parafia zaczynała mieć kłopoty finansowe ? wyjaśnił Myszkowskiemu, który otwierał furtkę na teren parafii.

Entuzjazm ojca Floriana osłabł. Cofnął się, jakby z niechęcią, i znów otworzył swój parasol.

? Czyli jednak wariat. Taki uczuciowy pewnie. Z kobietą uciekł, mówię ci. Albo i jeszcze coś zdefraudował, skoro taki dobroczynny. Tak, rozdać wszystko, a potem umierać we włosiennicy pod schodami, gdzie wylewają na ciebie pomyje. Gdyby tacy ludzie budowali Kościół, nic by z tego nie wyszło. Do dziś siedzielibyśmy w katakumbach. ? Ojciec Aleksander nie odpowiedział, tylko machinalnie trochę pokiwał, a trochę pokręcił głową. Patrzył na wszystko, starając się skupić uwagę, tak jakby tajemnica zniknięcia księdza Wojciecha miała swoje rozwiązanie gdzieś wśród bruku tego dziedzińca albo sztachet ogrodzenia. ? Będziemy tak stać na deszczu czy spróbujemy wejść? Podobno na nas czekają. Mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi, prawda? ? zapytał ojciec Florian. ? Herbst nie ruszył się. ? Ja wchodzę. Nie muszę być ekscentryczny, bo nie mam ambicji, żeby o mnie w gazetach pisali. My, szarzy ludzie, z którymi nie robią wywiadów, nie stoimy w deszczu, monologując ? rzucił, niby mimochodem, Florian.

? Złośliwy jesteś ? uśmiechnął się do niego ojciec Aleksander i dodał już poważniej: ? Myślę, że ksiądz Wojciech był człowiekiem nieszczęśliwym.

? A ja będę człowiekiem nieszczęśliwym, jeśli się rozchoruję. W dzieciństwie miałem kilka razy zapalenie płuc i powinienem uważać. Idziemy.

Przeszli dziedziniec, starając się omijać kałuże, i zapukali do jasnych drzwi plebanii. Otworzono im natychmiast, jakby ktoś był gotów w każdej chwili ich powitać. W progu stanęła skromnie ubrana starsza kobieta. Przez chwilę panowała cisza. Benedyktyni wiedzieli, że zapewne wita ich gospodyni proboszcza, bo podobno to ona zaalarmowała kurię. Nie spodziewali się jednak aż tak wiekowej kobiety. W czarnej sukni modnej przed ćwierćwieczem wyglądała trochę nierzeczywiście. Była całkiem siwa i krucha. Jej wiek ? choć czy w odniesieniu do kobiet można mieć pewność w takich sprawach? ? Herbst oszacował na siedemdziesiąt pięć lat. Przynajmniej wiadomo, że proboszcz nie romansował z gospodynią, powiedział ojcu Aleksandrowi wzrok współbrata.

? Niech będzie pochwalony ojcom dobrodziejom. ? Starsza pani rzuciła się całować ich po rękach, co ojciec Florian przyjął ze spokojem, a Herbst ze zwykłym dla siebie w takich przypadkach zażenowaniem. ? Bronisława Jankowiak. Czekałam, bardzo czekałam. Z kurii telefonowali, żeby żadnej policji nie wzywać, żeby skandalu nie było. Ale ja tu już z niepokoju umieram. Jak kamień w wodę ksiądz proboszcz zniknął. Wyjechał do sierotek, jak zawsze w sobotę wyjechał do sierotek. I zniknął. Kamień w wodę, mówię. Ale co ja tu? Proszę, proszę. Herbatę przygotowałam i skromne śniadanie.

? A obraz już przywieźli? ? zapytał ojciec Florian, przechodząc do sprawy, która jego zdaniem była znacznie ciekawsza niż problem zaginionego proboszcza.

? Obraz? Jaki obraz? ? Zdziwienie pani Bronisławy zdawało się całkowicie szczere.

? Widzisz? Mówiłem, że powinniśmy sami go przynieść, choćby na plecach. Nie przywiózł. Już na dworcu nie podobał mi się ten osiłek ? ojciec Florian zwrócił się do Herbsta, zdejmując płaszcz i podając go gospodyni. ? Od razu było widać, że nie należało mu powierzać żadnego obrazu, który ma więcej niż rok. Mężczyzna z tak ukształtowanym czołem nie powinien dotykać niczego barokowego. Pewnie ukradł. Albo wjechał w jakiś płot i zniszczył Madonnę.

? Madonnę?! ? zapytała ze strachem pani Bronisława, wieszając płaszcz ojca Floriana i konstatując, że drugi benedyktyn swój już powiesił.

? Tak. Madonna datowana na około tysiąc sześćset dwudziesty piąty rok. Autorem obrazu jest Herman Han. Dostaliśmy polecenie, dość nieprzemyślane, aby przywieźć ten obraz w urągających mu ? i nam ? warunkach. Do porównania z tym, co podobno znaleźliście w parafii. Rozumie pani, jaką to ma wartość?

Na oblicze pani Bronisławy wypłynęła ulga. Kobieta wskazała ręką drzwi i otworzyła je.

? Zapraszam do jadalni ? powiedziała serdecznym tonem. ? Ale to nie z jakiegoś sanktuarium, specjalna Matka Boska łaskami słynąca? ? Ojciec Florian pokręcił przecząco głową. ? Taki obraz zwykły? ? Pani Bronisława rozpogodziła się. ? A to my mamy takie jeszcze dwa w kościele i jeden w gabinecie księdza proboszcza. Ten znaleziony obraz, ładny, nie powiem, tylko taki ponury, ciemny, płakać się chce. I zdaje się, że proboszcz zabrał go ze sobą. Albo i nie, nie pamiętam. Ale poszukamy. Chyba można zamienić w razie czego?

Ojciec Florian skrzywił się. To jednak straszne, że człowiek spotyka na swojej drodze tylu tępych bliźnich. I nie chroni przed tym nawet klasztor.

? Słyszałeś, Aleksandrze? Zabrał. Uciekł i sprzeda. Droga pani ? zwrócił się do gospodyni ? to jest obraz niczym niesłynący, za to w przeciwieństwie do wielu innych bardzo dobrze namalowany. Han to wybitny malarz, indywidualność twórcza. A sam obraz to dzieło sztuki. Nie to, co ta grota ? la Lourdes, która stoi koło waszego kościoła. Jakby natomiast porównać ten obraz choćby z taką Matką Bo…

W tym momencie Florian poczuł na ramieniu mocny uścisk współbrata. Przerwał. Rzeczywiście, nie było sensu tłumaczyć tej kobiecie, które Madonny są znacznie gorzej namalowane. Za dużo czasu musiałby na to stracić, tym bardziej że należało w końcu zjeść śniadanie.

Jadalnia była ciemnym pomieszczeniem pełnym dębowych mebli i religijnych obrazków w złym guście. Ojciec Florian skrzywił się na widok podobizny Dominika Savia, bo święty miał usta różowe jak niemoralna dziewczyna. Herbst na ten sam widok uśmiechnął się. Tajemnicą poliszynela było, że trzydzieści lat temu salezjanie nie chcieli przyjąć Floriana w swoje szeregi.

Stół był obficie zastawiony, zupełnie jakby pani Bronisława spodziewała się przybycia jeszcze kilku wygłodniałych benedyktynów. Nie były to rzeczy wykwintne, ale szczodrze podane. Ojciec Florian szczególną uwagę zwrócił na miód, który pachniał prawie jak wyroby klasztorne. Prawie.
(…)

sila-wyzszaJoanna Szwechłowicz „Siła wyższa”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 288

Opis: Marzec 1939 roku. Poznański proboszcz, ksiądz Wojciech Kalinowski, znika w tajemniczych okolicznościach. Aby uniknąć skandalu, zamiast policji śledztwo mają poprowadzić benedyktyni ? ojciec Aleksander Herbst, dyskretny i obdarzony umiejętnością rozwiązywania zagadek, oraz ojciec Florian Myszkowski, przekonany, że ważniejsze od odkrycia prawdy jest ?dobro Kościoła?. Ślady prowadzą ich do Krynicy, do pensjonatu panien Malickich, które nie tracą nadziei na zamążpójście i każdego gościa płci męskiej oceniają z tej perspektywy. Zakonnicy w średnim wieku, którzy dla dobra śledztwa wchodzą w role urzędników państwowych, nie stanowią dla nich wyjątku. W pensjonacie bracia spotykają rozmaite indywidua. Jest wśród nich sam ksiądz Wojciech, który przyjechał tu targany wyrzutami sumienia po śmierci swojego wikariusza, bratanka sióstr Malickich. Zanim jednak sprawę uda się wyjaśnić, benedyktyni stają w obliczu kolejnej zagadki ? tym razem z morderstwem w tle…

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek