Nowa powieść laureatki Pulitzera. Przeczytaj początek książki „Opowiedz mi wszystko” Elizabeth Strout

22 kwietnia 2025

Wydawnictwo Wielka Litera publikuje nową powieść laureatki Nagrody Pulitzera. Elizabeth Strout oczarowała czytelników i krytyków serią książek rozgrywających się w stanie Maine, gdzie sama mieszka. W „Opowiedz mi wszystko” łączy trzy postacie ze swoich poprzednich powieści, pisarkę Lucy Barton, szorstką seniorkę Olive Kitteridge i prawnika Boba Burgessa, by snuć refleksje o samotności, budowaniu więzi oraz odkupieńczej mocy opowiadania historii. Poniżej przeczytacie sam początek książki.

To historia Boba Burgessa, wysokiego, solidnie zbudowanego mężczyzny, który mieszka w miasteczku Crosby w stanie Maine i w chwili, gdy o nim mówimy, liczy sobie sześćdziesiąt pięć lat. Bob ma wielkie serce, ale nie zdaje sobie z tego sprawy; jak wielu z nas, nie zna siebie tak dobrze, jak mu się wydaje, i nigdy by nie uwierzył, że dokonał w życiu czegoś wartościowego, co warto zapisać w annałach. Ale dokonał; jak my wszyscy.

*

Jesień nadchodzi w Maine wcześnie.

W drugim czy trzecim tygodniu sierpnia osoba jadąca samochodem może spojrzeć w górę i dostrzec w oddali czerwieniejący czubek drzewa. Tak się złożyło, że w tym roku w Crosby pierwszym takim drzewem był duży klon przy kościele, choć nie nadeszła jeszcze połowa miesiąca. Zaczął zmieniać kolor od wschodniej strony. Wydawało się to dziwne wieloletnim mieszkańcom, ponieważ nie pamiętali, żeby to drzewo zmieniało barwy jako pierwsze. Pod koniec sierpnia cały klon nie poczerwieniał, ale stał się pomarańczowożółty, co można było zobaczyć, gdy się skręciło za róg Main Street. Potem nadszedł wrzesień, letnicy wrócili tam, skąd przyjechali, a ulicami Crosby często spacerowało zaledwie kilka osób. Ogólnie rzecz biorąc, liście nie mieniły się żywymi barwami i ludzie przypuszczali, że to z powodu braku opadów deszczu w sierpniu – i we wrześniu – którego doświadczyły.

Kilka lat wcześniej ludzie zjeżdżający do Crosby z płatnej autostrady mijaliby dealera samochodowego, pączkarnię, małą restaurację, a także obszerne, podupadłe drewniane domy, na których gankach leżały opony rowerowe, plastikowe zabawki, wieszaki i nieużywane od lat klimatyzatory. W jednym z tych budynków mieszkał mężczyzna w średnim wieku, nazywał się Ricky Davis. Był tęgi, często się upijał i widywano go, jak przechylony przez poręcz bocznego ganku, ze spuszczonymi do połowy spodniami, pokazywał swoje obfite pośladki z rowkiem i tak dalej przejeżdżającym obok, a ci, którzy wcześniej tego nie widzieli, przekręcali głowy i patrzyli ze zdziwieniem. Później jednak rada miejska przegłosowała otwarcie w tym miejscu nowego posterunku policji i dlatego nie ma już Ricky’ego Davisa ani domu, w którym mieszkał; krążyły pogłoski, że osiedlił się gdzieś niedaleko dawnego jarmarku przy osiedlu mieszkaniowym Hatfield.

W samym sercu miasteczka zobaczycie duży ceglany budynek stojący w pobliżu Main Street. Po cofnięciu zegarów w listopadzie, kiedy wcześniej zaczyna się ściemniać, nieliczni przejezdni oraz ci, którzy spacerowali chodnikiem po drugiej stronie, mogli zajrzeć w okna tego domu, żółte od zapalonych wewnątrz lamp, i obserwować Boba Burgessa oraz jego żonę Margaret Estaver gotujących razem w kuchni, dopóki nie zaciągnęli zasłon. Ludzie ich znali, choć w pewnym sensie nie w pełni uświadamiali sobie, jakie poczucie bezpieczeństwa daje im ta para mieszkająca właśnie tutaj, w samym centrum miasteczka. Margaret była pastorką kościoła unitariańskiego i miała swoich wiernych. Bob za młodu pracował przez wiele lat jako prawnik w Nowym Jorku, ale nikt mu tego nie wytykał, może dlatego, że dorastał w Shirley Falls, czterdzieści pięć minut drogi stąd; wrócił do Maine prawie piętnaście lat temu, kiedy ożenił się z Margaret. Od czasu do czasu brał jakieś sprawy karne w Shirley Falls i wiedziano, że prowadzi tam biuro, choć właściwie już wycofał się z zawodu. Ponadto – ludzie o tym szeptali – w dzieciństwie przeżył tragedię. Bawił się dźwignią zmiany biegów w rodzinnym samochodzie, który stoczył się po zboczu z podjazdu Burgessów i mieszkańcy miasteczka uznali, że to ten samochód – a co za tym idzie, Bob – zabił ojca, który właśnie wyjmował listy ze skrzynki pocztowej.

Olive Kitteridge, mająca dziewięćdziesiąt lat i mieszkająca na osiedlu dla osób starszych o nazwie Maple Tree Apartments, wiedziała o tym i zawsze lubiła Boba Burgessa; uważała, że jest w nim cichy smutek, zapewne z powodu tego wcześnie doznanego nieszczęścia. Olive nie przepadała za jego żoną Margaret, a to dlatego, że Margaret była pastorką, a Olive nie lubiła duchownych – z wyjątkiem Cookego, który udzielił jej ślubu z pierwszym mężem, Henrym. Wspaniały człowiek ten wielebny Daniel Cooke. Henry Kitteridge też był wspaniałym człowiekiem.

Pandemia była trudnym okresem dla Olive – trudnym do zniesienia dla każdego – lecz Olive go znosiła, dzień po dniu, w swoim małym mieszkaniu na tym osiedlu, gdy jednak zabroniono mieszkańcom spożywać posiłki w jadalni i zaczęto im je przynosić, pomyślała, że całkiem zwariuje. Ale pod koniec pierwszego roku, po przyjęciu szczepionki i dawki przypominającej, mogła trochę częściej wychodzić, ktoś podwoził ją do miasta albo zabierał nad rzekę. Prawdziwy problem polegał jednak na tym, że w czasie pandemii najlepsza przyjaciółka Olive, Isabelle Goodrow, która mieszkała dwa domy dalej, nieszczęśliwie upadła i – na domiar złego – przeniesiono ją „za most” do domu opieki na osiedlu. Olive odwiedzała Isabelle codziennie i czytała jej gazetę od deski do deski. Ale było to trudne, i wcześniej, i teraz.

Na krańcu cypla Crosby, wysoko na klifie nad falującą (przeważnie) tonią Atlantyku, mieszkała Lucy Barton, która przyjechała z byłym mężem Williamem dwa lata wcześniej, uciekając z Nowego Jorku w trakcie pandemii, i w końcu obydwoje zostali w miasteczku. Budziło to sprzeczne uczucia, częściowo z powodu wrodzonej powściągliwości w stosunku do nowojorczyków, lecz także dlatego, że ze względu na takie osoby jak Lucy Barton, która postanowiła tu zostać, ceny domów podskoczyły do niebotycznego poziomu i mieszkańcy Maine, mający nadzieję, że wprowadzą się do ładniejszego domu, przekonywali się teraz, że ich na to nie stać. Lucy dorastała w małym miasteczku w Illinois, lecz całe dorosłe życie spędziła w Nowym Jorku i nigdy, nawet jako letniczka, nie przyjeżdżała do Maine, dopóki nie sprowadziła się tutaj ze swoim byłym mężem. Była też powieściopisarką, a to wywoływało różne reakcje: większość ludzi wolałaby, żeby wróciła do Nowego Jorku, ale nikt nie powiedział o niej złego słowa i pomijając spacery nad rzeką z przyjacielem, Bobem Burgessem, rzadko ją widywano. Choć zauważono, że od czasu do czasu wchodzi tylnymi drzwiami do małego gabinetu, który wynajęła nad księgarnią.

W większości witryn sklepowych przy Main Street wisiały wywieszki z tekstami „POTRZEBNA POMOC” albo „ZATRUDNIMY OD ZARAZ”, a na wybrzeżu kilka restauracji musiało się zamknąć, ponieważ nie mogły znaleźć pracowników. Co poszło nie tak? Wysuwano różne teorie, ale należy uczciwie powiedzieć, że większość mieszkańców Crosby tego nie wiedziała. Wiedzieli tylko, że świat nie jest już taki jak kiedyś. A mieszkańcy Crosby przeważnie byli starzy albo się starzeli, ponieważ tak to jest od lat z populacją stanu Maine. Niektórzy twierdzili, że właśnie na tym polega problem: nie ma młodych, którzy podjęliby się tej pracy. Inni argumentowali, że brak rąk do pracy dotyka nie tylko Maine, ale całego kraju; snuto domysły, że jest kryzys opioidowy i że nie można zatrudnić ludzi, bo nie przechodzą pomyślnie testów na obecność narkotyków. Inni zaś uważali, że winne jest młode pokolenie, na przykład szesnastoletni wnuk Malcolma Moody’ego przyjechał w odwiedziny na trzy dni i bez przerwy grał w gry wideo na swoim iPhonie. Co można na to poradzić?

Nic.

A potem w październiku liście wybuchły kolorami, zalewając świat złocistością. Świeciło słońce, żółte liście fruwały wszędzie i był to piękny widok. Dni stały się chłodne, a w nocy padał deszcz, lecz rano znowu wschodziło słońce i całe błyszczące piękno natury gromadziło się wokół Crosby. Chmury wiszące nisko na niebie nagle przesłaniały słońce, a potem równie nieoczekiwanie się rozstępowały i było tak, jakby ktoś zapalił światło; niebo ponownie stawało się błękitne i jasne, a żółtopomarańczowe liście cicho opadały na ziemię.

*

Pewnego październikowego dnia jedna myśl zawładnęła Olive Kitteridge, ale zastanawiała się prawie tydzień, nim zadzwoniła do Boba Burgessa.

– Mam historię do opowiedzenia tej pisarce, Lucy Barton. Nakłoń ją, żeby mnie odwiedziła.

O tej historii Olive rozmyślała coraz częściej i uznała – jak to się często ludziom zdarza – że jeśli opowie ją pisarce, może kiedyś zostanie to wykorzystane w książce. Nie wiedziała, czy Lucy jest sławną pisarką, czy niezbyt sławną, ale doszła do wniosku, że nie ma to znaczenia. W bibliotece zawsze była długa kolejka oczekujących na książki Lucy, więc Olive zamówiła je w księgarni, przeczytała każdą od deski do deski i pomyślała, że tej całej Lucy mogłaby się spodobać – i mogłaby ją nawet wykorzystać – historia, którą miała do opowiedzenia.

A zatem owego jesiennego dnia żółte liście drzewa widocznego przez wielkie, oszklone tylne drzwi opadały z szelestem na ziemię, gdy Olive czekała na przybycie Lucy Barton. Siedząc w fotelu z bocznymi oparciami na głowę, patrzyła na trzy sikorki przy karmniku: dwie duże i jedną małą. Kiedy się pochyliła, dostrzegła wiewiórkę. Mocno zabębniła knykciami w okno i wiewiórka umknęła. „Ha”, powiedziała Olive, odchylając się z powrotem na oparcie fotela. Nie znosiła wiewiórek. Zjadały jej kwiaty i ciągle płoszyły ptaki.

Znalazła okulary na stoliku obok, sięgnęła po duży bezprzewodowy telefon, również leżący na stoliku, i wybrała na nim numer.

– Isabelle – odezwała się. – Nie mogę cię dziś rano odwiedzić. Oczekuję gościa. Opowiem ci o tym po południu, kiedy przyjdę. Na razie. – Olive rozłączyła się i rozejrzała po niewielkim mieszkaniu.

Próbowała spojrzeć na nie oczami pisarki i uznała, że wszystko jest w porządku. Było w nim czysto i nie zagracały go paskudne szpargały, jak to bywa w domach wielu starszych osób, gdzie na blatach stoją niezliczone fotografie wnucząt i tym podobne głupstwa. Olive miała czworo wnucząt, ale w sypialni tylko nieduże zdjęcie jednego z nich, Małego Henry’ego, który nie był już taki mały. A na kredensie w salonie trzymała dużą fotografię pierwszego męża, Henry’ego, i to było tyle. Popatrzyła teraz na zdjęcie i powiedziała:

– Cóż, Henry, zobaczymy, czy jest wrażliwa.
(…)

Elizabeth Strout „Opowiedz mi wszystko”
Tłumaczenie: Ewa Horodyska
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron: 400

Opis: Bestseller „New York Timesa” – nowa powieść laureatki nagrody Pulitzera. Jesienne Maine. Lokalny adwokat Bob Burgess angażuje się w sprawę samotnika i odludka oskarżonego o zabicie matki. Zaprzyjaźnia się z cenioną pisarką Lucy Barton, która mieszka w domu nad morzem ze swoim byłym mężem Williamem. Lucy i Bob prowadzą długie rozmowy o życiu – o czym marzą, czego żałują, jak inaczej mogłoby się potoczyć. Lucy poznaje też wieloletnią mieszkankę Crosby, Olive Kitteridge, obecnie lokatorkę osiedla dla seniorów położonego na skraju miasteczka. Spędzają razem popołudnia, dzieląc się opowieściami o zapomnianych bohaterach, ludziach o „nieodnotowanych życiach”.

Pełna empatii powieść „Opowiedz mi wszystko” przypomina, że to relacje z innymi pomagają nam utrzymać się na powierzchni. Jak mawia Lucy: „Miłość pojawia się w najrozmaitszych postaciach, ale zawsze jest miłością”.

fot. Leonard Cendamo


Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek