Nowa powieść Dominiki Słowik zapowiedziana na 25 września. Przeczytaj przedpremierowo fragment „Rybiego oka”

18 września 2024

Trzy lata po wydaniu zbioru opowiadań „Samosiejki” i pięć lat po „Zimowli” laureatka Paszportu „Polityki”, Dominika Słowik, publikuje nową książkę. „Rybie oko” to rozgrywająca się w latach 90. opowieść o dorastaniu dziewczyny wychowywanej przez samotną matkę. Książka trafi do księgarń 25 września, a już teraz możecie przeczytać poniżej jej fragment.

Tamtego pierwszego lata były w sobie niemal zakochane, tak jak zakochana może być dziewczyna w swojej pierwszej najlepszej przyjaciółce. Chciały się przytulać, czesać sobie włosy, nosić wzajemnie swoje ubrania; chciały upodobnić się jedna do drugiej, a jednocześnie upodobnić tę drugą do siebie. Przez przyjaźń nie tylko uczyły się tego, co w nich najlepsze, ale przede wszystkim odkrywały, co jest najgorsze.

Nat zajęło trochę czasu, zanim pojęła, że Ewelina kłamała.

Łgała bezustannie w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie. Opowiadała o rzeczach, które nie mogły istnieć, i o sprawach, które nie mogły się wydarzyć. Nie dbała o wiarygodność swoich kłamstw ani o to, czy zostanie na nich przyłapana. Jeśli ktoś zaczynał wytykać nieścisłości, ona kłamała bardziej i więcej, aż nie dało się z tego wyplątać.

Mimo to, a może właśnie dlatego, kiedy Nat spotykała się z Eweliną, czuła, że musi bronić sensu, który w ustach przyjaciółki rozpadał się i znikał.

Jednocześnie coś takiego było w Ewelinie, że wszystko, co mówiła, brzmiało bardziej prawdziwie. I tego właśnie Nat trochę jej zazdrościła.

Nic dziwnego, że między Nat a Eweliną często wybuchały kłótnie. Wrzeszczały wtedy na siebie, wyzywały się od „lodziar”, „dziwek” i „dziewic”, a czasem się biły. Obie były zawzięte i wściekłe.

***

Ewelina nie mogła pogodzić się z tym, że mama Nat jej nie lubi. W kółko dopytywała o Edytę, aż w końcu wprosiła się do Nat.

Zjawiła się wystrojona i z kolorowymi plamami na twarzy. W zgięciu łokcia dyndała jej plastikowa torebeczka ozdobiona spłowiałymi kwiatkami z organzy.

— Dziewczyny, ale tu macie pięknie! — krzyknęła piskliwie już w progu. — Ciociu! Jak ty ślicznie wyglądasz!

Edyta spoglądała na nią zaskoczona. Właśnie skończyła gotować ryż z jabłkami i miały z Nat siadać do stołu. Wrońcówna przyszła godzinę wcześniej, niż się umówiły.

— Chcesz z nami zjeść?

— A nie, dziękuję bardzo, w domu mieliśmy ogromny obiad. Mama dzisiaj zrobiła nam pizzę, pierogi, naleśniki, kotlety i tort.

— To może chociaż skosztujesz?

— No dobrze… — Ewelina zerkała na parujący ryż. — To tak symbolicznie, ciociu Edytko.

— Oczywiście — „ciocia” z trudem powstrzymała śmiech, słuchając sześciolatki — symbolicznie.

Nałożyła Ewelinie pełen talerz i z niewzruszoną miną patrzyła, jak Wrońcówna rzuca się na jedzenie.

Nat z niepokojem zerkała na matkę. Na pewno była zła, że Ewelina przyszła za wcześnie.

— A na buzi? Co tam masz?

— Od siory sobie pożyczyłam — wyjaśniła, nie przestając przeżuwać. — Mejbelin.

— Nie, chodzi mi o to nad ustami. — Edyta wskazała ręką na strupy, które pokrywały skórę Eweliny aż do skrzydełek nosa. Wrońcówna miała je, zanim się poznały, i Nat przestała w ogóle zwracać uwagę na tę dziwną wysypkę.

— To? Brudne tylko, ciociu.

— A mama brała cię z tym do lekarza?

Ewelina nieuważnie potrząsnęła głową.

— Nieee, ja tak po prostu mam — ucięła pośpiesznie. Z zadowoleniem odsunęła od siebie pusty talerz. — Pycha, ciocia! Co chcecie teraz robić?

Edyta patrzyła na dziewczynkę wyraźnie zdezorientowana. Nat obserwowała obie z rosnącą fascynacją.

— To może karty? — Ewelina nie czekała na odpowiedź. Wyjęła ze swojej plastikowej torebeczki zatłuszczoną talię. — Nie ma jednego asa i jednej królowej, ale umówimy się, że są, dobra, dziewczyny? Ciocia, przełożysz? — Paplając, podsunęła Edycie karty, a potem całkiem sprawnie je potasowała.

Spędziły w ten sposób kilka godzin. Edyta pokazała im, jak grać na zapałki, i potem ograła je obie do zera. Ewelina oszukiwała, więc od czasu do czasu między nią a Nat wybuchały kłótnie.

Ściemniło się i Edyta zaczęła wspominać, że „już późno” i „rano trzeba wcześnie wstać”.

— Rodzice pewnie woleliby, żebyś była już w domu? — zapytała w końcu zdesperowana.

— E tam. — Ewelina beztrosko machnęła ręką. Wyglądało na to, że nigdzie się nie wybiera.

Edyta westchnęła.

— Musisz już iść, Ewela — wyjaśniła Nat. Też była zmęczona.

— Dobra! To jeszcze sobie siknę.

Z łazienki wyszła krzywo umalowana szminką Edyty, którą wciąż ściskała w ręce.

— Ładnie mi?

Edyta patrzyła na nią oniemiała. W końcu wydusiła:

— Bardzo ładnie. Wiesz co? Weź już sobie tę szminkę — dodała pośpiesznie, widząc, że Ewelina chce ją wsadzić z powrotem do kosmetyczki. — Lepiej pasuje tobie niż mnie.

— O kurde, naprawdę? Dzięki, ciocia!

Rzuciła się na Edytę. Ściskając ją, ukradkiem mrugnęła do Nat i uniosła kciuk. Nat się uśmiechnęła.

— Dobra, to idę, pa, dziewczyny! — krzyknęła jeszcze w progu.

Kiedy wreszcie wyszła, Edyta uważnie wyparzyła wszystkie sztućce i szklanki, których używała Wrońcówna.

Kilka dni później przyniosła z apteki słoiczek z maścią i wręczyła go Nat.

— Daj Ewelinie. Znajoma aptekarka mi poleciła, niech sobie tym to gówno na twarzy posmaruje. Powinno pomóc.

***

Od tej pory Nat i Ewelina przesiadywały u siebie nawzajem, chociaż częściej spędzały czas w mieszkaniu Wrońców. Ewelina dzieliła pokój ze starszą siostrą i bratem, który już pracował.

Nat przychodziła wtedy, kiedy Wrońcowej nie było w domu. Ojciec Eweliny spał po nocce, zamknięty w ciemnym pokoju. Przez mrożoną szybę w drzwiach widziała bezkształtną plamę na łóżku, cień dygoczący w załamaniach szkła. Jeśli poruszyła głową, cień drżał, a potem zamierał w żłobieniach szyby. Wydawał się groźny i złowieszczy.

Musiały być wtedy bardzo cicho: ściszały telewizor, rozmawiały szeptem, bawiły się tak, żeby przedmioty nie upadały na podłogę. Ewelina tego pilnowała — jeśli mimo całej tej ostrożności w mieszkaniu rozległ się jakiś hałas, obie nieruchomiały, a Ewelina wpatrywała się w napięciu w drzwi pokoju ojca. Jedyne, które od czasu awantury z łazienką wolno było w mieszkaniu Wrońców zamykać.

Nat oczywiście siedziała w takich momentach cicho, ale tak naprawdę wiedziała, że nic jej nie grozi. Ojciec Eweliny nigdy się do niej nie odezwał, chociaż czasem wchodził do pokoju i omijając Nat wzrokiem, mówił do córki: „Powiedz koleżance, żeby już sobie poszła”. Czuła się wtedy, jakby oglądała film. Podobało jej się takie jasne stawianie sprawy i nie chowała urazy.

 

W pokoju Eweliny stała szczelnie osłonięta klatka Felicji.

Felicja koszmarnie wrzeszczała i Nat nie mogła pojąć, jak tyle głosu mieści się w tak maleńkim ciele. Kiedy ojciec Eweliny spał, klatka musiała pozostać dokładnie nakryta kocem. Podobno dzięki temu Felicja wierzyła, że zapadła noc, i szła spać, ale Nat miała wątpliwości — no bo co innego można robić w ciemności i zamknięciu?

Ewelina puszczała mimo uszu zakazy ojca: po prostu zamykała harmonijkowe drzwi do pokoju. Najpierw zdejmowała ostrożnie koc z klatki — Nat zawsze wtedy okropnie biło serce, koc zsuwał się powoli, długo nie było widać papugi, która siedziała najczęściej na najwyższej żerdce. Zanim ujrzały zaspanego ptaka, wyobraźnia Nat podsuwała jej obrazy tego, co tym razem zastaną w klatce, a każda z możliwości była przerażająca i ekscytująca jednocześnie. Napięcie osiągało taki poziom, że Nat powinno nieuchronnie czekać rozczarowanie, a jednak Felicja nigdy nie rozczarowywała — jej pióra, jej łapki, jej zakrzywiony dziób wbity w powietrze — wszystko było wspaniałe.

Potem Ewelina otwierała drzwiczki i wkładała do środka dłoń (gdy Nat to zrobiła, papuga boleśnie ją dziobnęła, głęboko, aż pojawiła się krew). Felicja przeskakiwała na dłoń Eweliny, gruchając radośnie, strosząc piórka, a wyjęta z klatki, robiła krótki oblot pokoju, przysiadała wysoko na szafie, a potem sfruwała prosto na czubek głowy Eweliny, zatapiała nóżki w jej włosach i siedziała tam jak przyśrubowana. Muskała ją dziobem i obie wyglądały na zachwycone, i Felicja, i Ewelina.

Papuga była mądra, wszystko rozumiała. Jeśli siedziała w klatce, bezustannie wodziła za Eweliną wzrokiem. Wrzeszczała płaczliwie, kiedy traciła ją z oczu.

A jednak w dni, kiedy wypuszczały ją mimo zakazu Wrońca, papuga nigdy nie wydała z siebie najmniejszego wrzasku.

Ewelina opowiadała o Felicji niestworzone historie. Że nosi ją w plecaku. Że papuga potrafi mówić, ale rozmawia tylko z Eweliną. Że opowiada jej o swoim wcześniejszym życiu — mieszkała we Francji i jadła tam ślimaki. Po polsku mówi z francuskim akcentem. Kiedy Felicja znosiła puste jaja, Ewelina zabierała je i tłukła, i raz znalazła w takim jajku pierścionek, ale go zgubiła. Czasem, kiedy Ewelina kłamała wyjątkowo bezczelnie, Nat pytała: „Skąd to niby wiesz?”, a Ewelina odpowiadała bez wahania: „Felicja mi powiedziała”.

Twierdziła, że Felicja ma dwieście lat.

Nat potakiwała, bo nauczyła się już, że jedyny sposób na kłamstwa Eweliny to najpierw przeczekać, a potem zapomnieć.

 

Tamtego dnia jak zwykle wypuściły Felicję i karmiły ją orzechami. Felicja dreptała po dywanie i przekrzywiała główkę, kiedy do niej mówiły. Nat od dłuższej chwili chciało się sikać. Usiłowała o tym nie myśleć, ale zrozumiała, że już nie wytrzyma.

— Poczekaj, otworzę ci, tylko nie spuszczaj wody w kiblu, żeby tata się nie obudził. — Ewelina podeszła do zasuwanych drzwi pokoju.

Te nawet nie drgnęły. Zdziwiona, pociągnęła mocniej za klamkę. Nic. Zaczęła je gwałtownie szarpać.

— Ty spróbuj — rzuciła nerwowo do Nat.

Felicja, zwabiona zamieszaniem, znów usiadła jej na czubku głowy.

Nat pociągnęła za klamkę, stękając z wysiłku.

— Ciszej! — syknęła Ewelina. Obie czuły narastającą panikę.

— Ewela, ja muszę się wysikać!

— Zaczekaj, aż mama wróci, otworzy nas.

— Nie wytrzymam! Muszę do kibla.

Ewelina spojrzała na okno i Nat od razu wiedziała, nad czym zastanawia się przyjaciółka: było za wysoko, Wrońcówna nie dałaby rady zeskoczyć z trzeciego piętra.

Nat coraz szybciej dreptała w miejscu.

Ewelina rozejrzała się bezradnie i jej wzrok padł na stolik. Złapała szklankę po soku.

— Sikaj do tego.

— Zwariowałaś?!

I właśnie wtedy papuga wrzasnęła. Nie podobało jej się, że Nat podniosła głos na Ewelinę. Dziewczyny zamarły. Spojrzały na siebie przerażone. Rozległo się skrzypnięcie łóżka, stłumione przekleństwo.

— Dlaczego się zamknęłaś? — dobiegł je zachrypnięty głos z drugiej strony drzwi.

— Tak sobie, tato. — Ewelina była blada jak ściana.

— Wyłaź natychmiast.

— Zatrzasnęłyśmy się.

— …wiesz, że macie zakaz.

— Zapomniałam.

— Zapomniałaś o tym, co ci tata mówił? — Ton tego głosu sprawił, że nawet papuga zamilkła. Cisza dzwoniła Nat w uszach.

Później słyszały, jak Wroniec klnie, coś szurało. Rozległ się brzęk. Chyba wyjął skrzynkę z narzędziami, majstrował teraz przy klamce z drugiej strony, próbował wykręcać śruby, ale nic to nie dało.

— Odsuń się — rzucił rozzłoszczony.

Nat poczuła, że Ewelina pośpiesznie odciąga ją od drzwi.

Ostrze przebiło się przez brezent, nóż zjeżdżał z trzaskiem w dół. W szparze ukazała się wykrzywiona twarz. Nat ogarnęła ulga, że pokój znowu jest połączony z resztą świata, i zastanawiała się, czy Felicja czuje dokładnie to samo, kiedy z jej klatki zdejmuje się koc. Za głową przecisnęły się barki, ramiona, reszta ciała Wrońca. Tata Eweliny wciąż miał nóż w dłoni i Nat poczuła nagle, że to jeszcze nie koniec, że w życiu możliwe jest więcej, niż umiała sobie dotąd wyobrazić. Być może właśnie dlatego Ewelina tak dobrze kłamała — rozumiała to od dawna, znacznie lepiej niż Nat.

Diana rozszczekała się w przedpokoju.

— Leżeć! — wrzasnął Wroniec i pies natychmiast zamilkł.

Tata Eweliny był zapuchnięty od snu. Miał na sobie przykrótką piżamę.

— Co ty sobie myślisz? Wiesz, o której do domu wróciłem?

— Przepraszam, tatuś.

Zacisnął szczęki. Oddychał głęboko. Patrzył na Ewelinę, ale sprawiał wrażenie, jakby jej nie widział. Kłykcie zupełnie mu pobielały. Stał nieruchomo. Wygląda, jakby z czymś się zmagał, pomyślała Nat. Jakby złość była obcym, który usiłuje się wylęgnąć z jego ciała. Ewelina drżała, chociaż buzię miała suchą, nie pociekła jej nawet jedna łza.

Nat czuła w pokoju napięcie, dusiła ich powoli jakaś niewidzialna, wciąż jeszcze nieprzecięta błona, naprężona do granic możliwości. Właśnie wtedy Felicja wleciała Wrońcowi z wrzaskiem w głowę. Osłonił twarz.

— Zamknij tego jebanego ptaka! — krzyknął. A potem z całej siły uderzył pięścią w ścianę.

Roztrzaskany tynk posypał się na dywan.

Nat zrozumiała, że Felicja właśnie coś przerwała — zupełnie jakby wleciała z impetem w sam środek tej zbierającej ich strach membrany.

Ewelina próbowała zawołać papugę. Felicja siedziała teraz na szafie. Wciąż przeraźliwie wrzeszczała. Nat niczego takiego jeszcze nie słyszała: wrzask był alarmujący i pełen wściekłości.

Przyjaciółka wdrapała się na krzesło. Szeptała do papugi. Felicja zamilkła. Przekrzywiła łebek i słuchała uważnie. W końcu zeskoczyła małej Wrońcównie na ramię i zaczęła iskać ucho dziewczynki, jakby odpowiadała jej szeptem. „A co, jeśli papuga naprawdę umie mówić?” — przebiegło Nat przez myśl.

Ewelina ostrożnie schowała ptaka do klatki i nakryła kocem.

Nat uświadomiła sobie, że jej pęcherz zaraz eksploduje.

— To ja już pójdę! — wrzasnęła i wybiegła, nie patrząc za siebie. Na klatce runęła w dół po schodach. Na półpiętrze zobaczyła dużą roślinę. W ostatniej chwili jej dopadła. Zdjęła spodnie i kucnęła nad donicą. Strumień moczu wsiąkał w ziemię. Liście łaskotały Nat w tyłek. Wydawało jej się, że nigdy nie przestanie sikać. Zastanawiała się, czy roślina zwiędnie. Z jakiegoś powodu poczuła żal.

***

Oczywiście nic nie powiedziała Edycie — nie dlatego, że tamta zabroniła jej chodzić do Wrońców, ale z powodu jakiegoś niewyjaśnionego uczucia, które ogarnęło ją, gdy siedziały z Eweliną zatrzaśnięte w pokoju. Niepokój ściskający ją za gardło nie miał nic wspólnego z ojcem Eweliny — było w nim coś ciemnego, czego w samej sobie się przestraszyła. Myślała o Felicji zamkniętej w osłoniętej klatce, gdzie trwała ciągła noc, i wiedziała, że gdzieś pomiędzy klatką a zatrzaśniętym pokojem formuje się to, czego Nat tak bardzo się wstydziła.

Od tej pory dużo się zmieniło — nie tyle pomiędzy Nat a Eweliną, ile w każdej z nich. Unikały się, chociaż wkrótce trafiły do tej samej pierwszej klasy. Czasem zdarzało im się wracać wspólnie ze szkoły i wtedy Ewelina wyrzucała z siebie serie opowieści: że ma już okres, że uprawia seks ze swoim osiemnastoletnim chłopakiem, że kilkanaście razy dziennie mdleje, że potrafi czytać nauczycielom w myślach, a Nat kiwała głową, jak zwykle udając, że we wszystko wierzy.

 

Edyta zakazała córce przyznawać się w szkole, że jej matka pracuje w całodobowym, w dodatku na stoisku mięsnym. Kiedy Nat się przeciwko temu buntowała, bo przecież inne matki też tak pracowały, Edyta burczała: „Ja nie jestem 'inne'”. Zaciskała wtedy usta zupełnie jak dziadek. Zwykle Nat po prostu unikała tego tematu, ale kiedyś na lekcji w czwartej klasie pani Bogdańska, ich wychowawczyni, zapytała ją o to przy wszystkich.

— No, szybciej, muszę uzupełnić dziennik, nie mam na to stu lat, Natalia!

Nat coś wymamrotała. Nie cierpiała tej baby. Zawsze się o wszystko czepiała i dawała odczuć Nat, że jej nie lubi. Kiedy nauczycielka się zamyśliła, wsuwała do ust końcówkę swojego farbowanego na pomarańczowo długiego warkocza, i ssała. Wyglądało to obrzydliwie. Cała klasa zastanawiała się, czy warkocz sięgający nauczycielce do pasa jest prawdziwy. Niektórzy mówili, że to peruka, ale nikt nie miał odwagi tego sprawdzić.

— „Nie pamiętam”. Nie pamiętasz, czym się zajmuje twoja mama?

Klasa wybuchnęła śmiechem.

Nat zerknęła na Ewelinę. Tylko ona zachowała powagę i patrzyła z wyraźną ciekawością na Nat.

— Jest… jest przedstawicielem handlowym — wydusiła w końcu z płonącymi uszami, tak jak jej nakazała Edyta.

Usiadła i do końca lekcji unikała wzroku Eweliny, ale na przerwie Ewelina sama do niej podeszła.

— Chcesz wracać razem?

— Już się umówiłam — skłamała.

— Jak sobie wolisz… Mój facet po mnie przyjdzie z kolegą, może byś mu się spodobała.

Następnego dnia wczesnym rankiem Ewelina czekała na Nat przed domem. Wyglądała, jakby nie spała całą noc. Szlochała tak mocno, że dostała czkawki. Nat nigdy jej nie widziała w takim stanie. Pomogła Wrońcównie się trochę uspokoić. Okazało się, że chłopak Eweliny postawił się staremu Wrońcowi, kiedy tamten chciał zrobić krzywdę Felicji. Ewelina wiedziała, że prędzej czy później stanie się coś złego. Nie miała wyboru. Nocą wyniosła klatkę z domu i wypuściła Felicję do parku, nad stawem. Twierdziła, że papuga jest tam szczęśliwa, skrzeczy i śpiewa, przylatuje do niej i siada na dłoni, kiedy dziewczyna ją odwiedza. Zaczęła sobie wić gniazdo w koronie najwyższego drzewa.

Nat czuła, że wzbiera w niej złość, ale bała się, że Ewelina znów zacznie płakać. W końcu, aby ją uciszyć, zaproponowała, żeby po szkole też razem wracały, i Ewelina wyraźnie się ucieszyła. Obtarła oczy, wysmarkała nos, poprawiła błyszczyk na ustach.

Po lekcjach jednak nigdzie jej nie było i dopiero po chwili Nat zauważyła Wrońcównę przy barierkach na szkolnym parkingu. Gapiła się zaskoczona. Ewelina naprawdę całowała się z jakimś skejtem. Spodnie zwijały się na nim w fałdy przypominające rzeźbę. Nat poczuła ukłucie zazdrości. Wyglądał, jakby miał co najmniej piętnaście lat.

Chciała ich wyminąć, ale Ewelina zamachała do niej.

Nat nie miała wyboru — podeszła niechętnie, boleśnie świadoma, że w ręce niesie dziecinny worek z butami, ten sam, którego używała jeszcze w pierwszej klasie.

Chłopak otoczył Ewelinę ramieniem i zaczepił kciuk o pasek stringów wystający z jej biodrówek.

— To jest Nat.

— Naprawdę? — Obejrzał ją od stóp do głów. — T o jest ta twoja koleżanka? — Cześć.

— Cześć.

Znowu zaczęli się całować. Nat nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, więc powlokła się do domu. Za zakrętem wepchnęła worek z butami do plecaka. Ewelina nosiła podręczniki w torebce, a buty w zwykłej reklamówce. Po paru minutach Nat usłyszała, że ktoś woła jej imię. Mimo wysokich koturnów Wrońcówna biegła zwinnie po dziurawym poboczu. Jej usta błyszczały z daleka jak zrobione ze szkła.

— Radek musiał już iść, bo ma praktyki. Fajny, nie?

— No.

— Normalnie cała jestem mokra, jak tylko go widzę! — zaśmiała się Ewelina z przesadą. Zdyszana, znów wyjęła z kieszeni błyszczyk. — Też tak masz, jak widzisz fajnego faceta, nie?

— Oczywiście — mruknęła niepewnie Nat, starając się zachować niewzruszony wyraz twarzy.

— Słuchaj, jak tak dalej pójdzie, to nigdy sobie nikogo nie znajdziesz.

Nat przyspieszyła kroku.

— Powinnaś lepiej o siebie zadbać. — Ewelina zniżyła głos. — Radek mówi, że słabo wyglądasz, żadnemu jego koledze byś się nie spodobała. — Podała jej błyszczyk. — Chcesz trochę?

Nat spojrzała na gąbeczkę oblepioną perłową masą. Pokręciła głową. Ewelina westchnęła i schowała kosmetyk do kieszeni.

— To jakieś perfumy chociaż kup… Wiesz przecież, jak na ciebie mówią chłopaki w klasie…

Nat się zaczerwieniła. Poczuła bolesne ukłucie w piersi.

— Słyszałam, że twój stary wywalił klatkę z Felicją przez okno — przerwała gwałtownie przyjaciółce.

Ewelina się zatrzymała.

— Co ty powiedziałaś? — Zamrugała.

— Nawet nie próbuj kłamać, mnóstwo osób to widziało. Podobno twoja mama musiała pojechać na ostry dyżur na szycie.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ostre kolory, przejrzyste powietrze. Nat nie mogła w to uwierzyć. Czy to wydarzało się naprawdę? Ewelina nie protestowała! Nie wypierała się. Patrzyła bez słowa na Nat. Wreszcie wydusiła, że owszem, tata wywalił klatkę przez okno, ale drzwiczki były otwarte, więc zanim jeszcze klatka dotknęła ziemi, papuga wydostała się i uciekła. Ewelina potem długo jej szukała i naprawdę znalazła ją w parku.

— Żałosne! — przerwała jej ze złością Nat. — Po prostu przyznaj, że nie macie już tej twojej durnej papugi! Twój stary zajebał tego obsranego ptaka!

Ewelina zacisnęła pięści. Spoglądała z nienawiścią na Nat.

— Może nie mam już papugi, ale przynajmniej mam ojca, g r z y b i a r o — wycedziła cicho.

Nat z wściekłości pociemniało w oczach.

— Wolę nie mieć ojca, niż mieć takiego jak twój, dziwko! — wrzasnęła. Nie miała ochoty opowiadać tej debilce o Zdeniu, którego Nat znała bardzo dobrze ze zdjęć.

Wróciły do domu oddzielnie, jedna dziesięć metrów za drugą.

Obie płakały i były to łzy wściekłości. Być może jednak wcale nie były wściekłe na siebie nawzajem, chociaż wtedy tego nie rozumiały.

***

Kilka miesięcy później Nat przechodziła sama przez park. Nie rozmawiała z Eweliną od czasu ich ostatniej kłótni. Nagle wydało jej się, że w krzakach tuż nad wodą widzi plamę koloru.

Potem rozległ się znajomy wrzask, ten sam, który budził po nocnej zmianie ojca Eweliny.

Kolorowy ptak zawisł w powietrzu.

Nat zamknęła oczy.

— Przepraszam — wyszeptała.

Kiedy znów je otworzyła, tylko liście lekko drgały w koronach drzew.

Miała nadzieję, że Felicja zrozumie.
(…)

Dominika Słowik „Rybie oko”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 312

Opis: Dominika Słowik, laureatka Paszportu „Polityki”, powraca z powieścią nieodkładalną! Natalia słucha Backstreet Boys, razem z wujkiem uczy się układów tanecznych z teledysków w MTV, na obiad je smażone ziemniaki, podkrada mamie kosmetyki, a buty do szkoły nosi w zwykłych reklamówkach. Na naszych oczach stopniowo zastępuje dziecięce łzy i smarki spod nosa szlugami, ściga się z przyjaciółkami o pierwszą krew w majtkach i pierwszy dotyk. W skrócie – dorasta.

Edyta, dwudziestoparoletnia mama Nat, samotnie ją wychowuje i stara się zapewnić córce jak najlepsze życie. Często jest dla niej bardziej przyjaciółką niż matką. Pracuje na dziale mięsnym w całodobowym sklepie i oszczędza na czarną godzinę. Jej los zaczyna się odmieniać, gdy na łączach CB radia poznaje Artura, wytatuowanego kierowcę tira.

I chociaż nie wszystko układa się jak powinno, jedno jest pewne – nigdy się nie poddają.


Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek