Narkotyczny Bombaj w przedpremierowym fragmencie „Narkopolis” Jeeta Thayila
Prezentujemy przedpremierowy fragment powieści Jeeta Thayila „Narkopolis” określanej hinduską odpowiedzią na dzieła Burroughsa i De Quinceya. Książka ukaże się 18 marca nakładem wydawnictwa W.A.B. Za oprawę graficzną odpowiedzialny jest jeden z najsłynniejszych polskich grafików, Lech Majewski. Booklips.pl jest patronem medialnym polskiego wydania.
Przez kilka pierwszych dni w ośrodku Rumi poznał tylko dwóch współtowarzyszy, którym kazano czuwać nad nim w czasie, kiedy zmagał się z zespołem odstawienia. Pars przedstawił się jako Byk i był twardszy z dwójki. Katolik nosił imię Charlie i podawał się za elektryka oraz nożownika. Spali na zmianę, żeby nieustannie mieć na niego oko. Drugiej nocy, kiedy leki, które mu podali, odnosiły niewielki albo zgoła żaden skutek i Rumi zaczął walić w ścianę pięścią, a potem głową, przesunęli jego łóżko na środek pokoju i unieruchomili go nylonowym sznurem i watą. Ciągle błagał o silniejsze proszki, ale mogli mu podać najwyżej diazepam w bezużytecznych pięciomiligramowych kapsułkach.
? Źle trafiłeś, stary ? powiedział katolik. ? Wszystko się zmieniło, odkąd Soporo przejął ster, inaczej miałbyś najlepsze leki, dostałbyś od nich halucynacji. Soporo uważa, że zimny indyk to najlepszy indyk.
? Pieprzyć Sopora ? warknął Rumi.
Pars roześmiał się i uderzył go w brzuch. Ból stanowił taką ulgę w porównaniu z narkotykowym głodem, że Rumi powiedział jeszcze raz:
? Pieprzyć Sopora.
Tym razem pars tylko się roześmiał i rzucił:
? Gdybyś miał żyletkę, to byś się teraz ciął, prawda?
– Ty też się pieprz ? powiedział Rumi i rzygnął w jego kierunku.
Ale Byk szybko się odsunął.
? Przynajmniej masz odpowiednie podejście ? podsumował.
Miał wrażenie, jakby trafił do sekty, bo jedyne, o czym przez cały dzień gadali, to Soporo to i Soporo tamto ? historie, których nie chciał słuchać nawet po raz pierwszy, nie mówiąc o kolejnych: jak Soporo nakrył kierownika ośrodka, gościa z różnymi nałogami (seks, alkohol i heroina), który ukradkiem pobłażał sobie do tego stopnia, że przysypiał na sesjach i nikt się nie zorientował, bo w końcu to on je prowadził; jak Soporo przyszpilił go podczas jednego spotkania i zmusił do przyznania się; jak po trzech miesiącach od przejęcia ośrodka przekonał członków rady, by dali więcej funduszy i wynajęli od kościoła kolejne piętro na siłownię i sale grupowe; jak na jego prelekcje przychodziły tłumy, w tym ludzie, którzy w życiu nie tknęli narkotyków; i jak to Rumi, jeśli dojdzie do siebie, będzie mógł wziąć udział w środowym wykładzie zatytułowanym Koniec czasu.
? Słyszałem plotkę ? wtrącił Jean-Luc, francuski ćpun, który mieszkał w Indiach od lat siedemdziesiątych i przeszedł od opium do heroiny i do tidigesicu, syntetycznego środka odurzającego. ? Powiedzieć ci? Podobno Soporo będzie mówił o tym, jak heroina unicestwia ideę czasu jako logicznego i chronologicznego imperatywu, i o albumie Milesa Daviesa Kind of Blue, który jego zdaniem jest przykładem czasu heroinowego, a nie muzycznego, i udowodni to, puszczając kilka kawałków.
? Gdzie będzie ta prelekcja? ? spytał Rumi.
? Na końcu ulicy, w Church Annexe ? powiedział Jean-Luc. ? Potrzebujemy większej sali, bo schodzą się tłumy, nie wiedzieć czemu.
? A jak się tam dostaniemy?
? Piechotą, niby jak?
? Hej, indyk ? zawołał Byk z drugiej strony pokoju ? Chciałbyś, żeby cię zanieść? Tak?
Był to pierwszy raz, kiedy Rumi siedział razem ze wszystkimi przy stole obiadowym i usiłował coś zjeść. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie mógł utrzymać szklanki, był słaby i odczuwał nudności; widok jedzenia, a w szczególności ozorka serwowanego na niedzielny lunch, jeszcze je wzmagał. Ozorek miał dokładnie taki sam kształt i szorstką fakturę jak ludzki język, tylko był dwa, trzy razy większy, bardziej różowy, grubszy i trudny do przeżucia. Rumi patrzył, jak inni pochłaniają swoje porcje, i wydawało mu się, że usiłują połknąć własne języki, by w ten straszliwy sposób popełnić samobójstwo; ogarnęła go fala mdłości zmieszanych z obrzydzeniem. Nie zasługujecie na to, by jeść, nie przy takim apetycie, pomyślał, i nie zasługujecie na swoje zdrowe zęby i doskonałe trawienie. Nie zasługujecie na to, by żyć, myślał, dotykając ukradkiem swojej szyi, żeby wyczuć wzbierającą pod skórą gorączkę. Drugi koniec ulicy wydał mu się nagle niezmierzoną odległością. Ledwo udało mu się przejść samodzielnie od stołu do materaca dla indyków.
Poprawiło mu się ? przynajmniej udawał, że mu się poprawiło ? i w środę, kiedy zobaczył, że wszyscy biorą prysznic i się golą, poszedł w ich ślady, a potem ubrał się w jedyne ubrania, jakie miał (kraciastą koszulę i dżinsy, które uprał ręcznie raz w więzieniu i raz w ośrodku). Kiedy tuzin indyków i weteranów wyszedł na zewnątrz pod opieką parsa i katolika, Rumi był wśród nich. Posuwał się niepewnym krokiem rekonwalescenta; wyrzutek w kompanii wyrzutków, zataczających się lub idących spokojnie jak normalni ludzie, podczas gdy Jean-Luc zaczesywał rękami brudne jasne włosy, a otyły nałogowy palacz Walter mamrotał do siebie w języku orija. Wszyscy gapili się na kobiety na ulicy. Po drodze przystanęli na herbatę i ciasto, zaś pomiędzy sklepem z papierosami a Annexe, gdzie miała się odbyć prelekcja Sofora Onara ? czyli nie więcej niż dwadzieścia metrów dalej ? Rumi wycofał się tyłem w tłum pieszych i zniknął.
(…)
Jeet Thayil „Narkopolis”
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 320
Opis: Nominowana do Nagrody Bookera halucynogenna opowieść, w której w oparach opiumowej fajki poruszamy się po zakazanych dzielnicach Bombaju. Miasta pełnego seksu, perwersji, uzależnienia, śmierci, ale też miłości i szaleńczej namiętności. To obraz Indii, jakich do tej pory nie poznaliśmy. Jeet Thayil błyskotliwie opisał przemiany egzotycznej metropolii w przeciągu trzech dekad, ukazanej w całej swej atrakcyjności i nędzy. „Narkopolis” podważa i kwestionuje tradycje i sposób przedstawiania, z których słynie literatura hinduska. Budzi skojarzenia z onirycznymi dziełami Williama S. Burroughsa i Baudelaire?a. (więcej o książce)
TweetKategoria: fragmenty książek