Nagrodzona Międzynarodowym Bookerem powieść „Kairos” Jenny Erpenbeck. Przeczytaj przed premierą początek książki

15 października nakładem wydawnictwa Znak Literanova ukaże się powieść „Kairos” autorstwa Jenny Erpenbeck. Historia rozpoczyna się w 1986 roku w Berlinie Wschodnim i opowiada o złożonej relacji między młodą studentką a znacznie starszym od niej pisarzem. Poznali się przypadkiem w autobusie, połączyło ich intensywne i nagłe uczucie, w którym z czasem tworzy się niebezpieczna szczelina, doprowadzająca związek do dramatycznego końca. „To intymna historia wielkiej miłości i jej rozpadu, ale także historia rozpadu całego systemu politycznego. Mówiąc wprost: jak coś, co na początku wydaje się dobre, może stać się czymś złym? Ta przemiana mnie zainteresowała” – przyznaje autorka. Za swoją powieść Jenny Erpenbeck jako pierwsza Niemka w historii otrzymała Międzynarodową Nagrodę Bookera. Na język polski „Kairos” przetłumaczyła Eliza Borg, a poniżej możecie przeczytać sam początek książki.
Przyjdziesz na mój pogrzeb?
Patrzy w dół, na filiżankę z kawą, która stoi przed nią, i nic nie mówi.
Przyjdziesz na mój pogrzeb?, pyta jeszcze raz.
Przecież jesteś jeszcze całkiem żywy, mówi ona.
Ale on pyta po raz trzeci: Przyjdziesz na mój pogrzeb?
Tak, odpowiada ona, oczywiście, że przyjdę na twój pogrzeb.
Koło miejsca, które sobie wybrałem, rośnie brzoza.
Ładnie, mówi ona.
Cztery miesiące później, jest wtedy w Pittsburghu, dociera do niej wiadomość, że on nie żyje.
To jej urodziny, ale jeszcze przed pierwszymi życzeniami z Europy dzwoni do niej Ludwig, jego syn, i mówi: Ojciec umarł dzisiaj.
W dzień jej urodzin.
Gdy odbywa się jego pogrzeb, ona wciąż jeszcze jest w Pittsburghu.
Wcześnie rano, o piątej, godzina 10 czasu berlińskiego, wstaje punktualnie z rozpoczęciem ceremonii pogrzebowej, stawia świeczkę na hotelowym stole, zapala ją i włącza dla niego muzykę z Internetu.
Drugą część koncertu d‑moll Mozarta.
Arię z Wariacji Goldbergowskich Bacha.
Mazurek Chopina As‑dur.
Każdy z tych utworów jest przerywany na pokazywanie reklam.
Nowy hyundai. Bank udzielający kredytów na zakup domu. Lekarstwo na katar.
Gdy sześć tygodni później wraca z Pittsburgha do Berlina, patrzy na świeżo usypany wzgórek piasku i brzozę obok. Róże, które na jej prośbę położył na grobie przyjaciel, zostały już uprzątnięte. Znajomy opowiada jej, jak przebiegł pogrzeb. Była muzyka z płyty.
Jaka?, pyta ona.
Mozart, Bach i Chopin, odpowiada przyjaciel.
Ona kiwa głową.
Pół roku później w domu akurat jest tylko mąż, jakaś kobieta przynosi dla niej dwa duże pudła.
Płakała, mówi mąż, dałem jej chusteczkę do nosa.
Przez całą jesień kartony stoją nieotwarte w gabinecie Kathariny.
Gdy przychodzi sprzątaczka, Katharina przekłada je na sofę, a kiedy pokój jest posprzątany, z powrotem na podłogę. Jeśli musi przystawić do regałów drabinkę, odsuwa je na bok. Na regałach nie ma miejsca na dwa duże pudła. Piwnicę właśnie zalało. Czy ma je po prostu nierozpakowane wynieść na śmieci? Otwiera górny karton i zagląda do środka. A potem znów go zamyka.
Kairos, bóg szczęśliwej chwili, ma, jak powiadają, długi lok nad czołem, można go uchwycić jedynie za ten kosmyk. Ale gdy bóg zdąży przemknąć na swych uskrzydlonych stopach, pokazuje już tylko bezwłosy tył czaszki, błyszczy się ona i nie ma na niej nic, za co można by złapać. Czy ten moment, w którym wtedy, jako dziewiętnastoletnia dziewczyna, spotkała Hansa, był szczęśliwy? Któregoś dnia na początku listopada siada na podłodze i kartka po kartce, teczka po teczce, zaczyna przeglądać zawartość najpierw pierwszego kartonu, a potem drugiego. Prawdę mówiąc, to jedno wielkie gruzowisko. Najstarsze zapiski pochodzą z roku 1986, najnowsze z dziewięćdziesiątego drugiego. Znajduje listy i kopie listów, notatki, listy zakupów, kalendarze, zdjęcia i negatywy, pocztówki, kolaże, gdzieniegdzie artykuł z gazety. Kostka cukru z Café Kranzler kruszy się jej w palcach. Sprasowane liście wypadają spomiędzy stron, zdjęcia legitymacyjne przypięte spinaczami do kartek, w pudełku po zapałkach kosmyk włosów.
Ona także ma walizkę z listami, przebitkami listów i pamiątkami, większość to „towary płaskie”, jak to się określa w języku archiwów. Ma swoje dzienniki i kalendarze. Następnego dnia wchodzi na drabinkę i z najwyższej półki ściąga walizkę, jest cała zakurzona, z zewnątrz i w środku. Dawno temu papiery, te z jego kartonów i te z jej walizki, prowadziły ze sobą dialog. A teraz prowadzą dialog z czasem. W takiej walizce, w takim kartonie obojętnie leżą obok siebie koniec, początek i środek, w kurzu dziesięcioleci leży razem to, co było pisane ku zmyleniu, a także to, co miało być prawdą, to, co przemilczane, i to, co opisane, leży to wszystko, czy tego chce, czy nie, ciasno przemieszane, leży obok siebie to, co sobie przeczy, w jednej kopercie leżą razem zamilkły gniew i zamilkła miłość, w jednej i tej samej teczce rzeczy zapomniane, równie pożółkłe i pomięte jak to, co człowiek sobie jeszcze, mrocznie albo i jasno, przypomina. Podczas gdy jej ręce przy przeglądaniu starych teczek także robią się brudne od kurzu, Katharina mimo woli myśli o tym, jak ojciec na jej urodzinach w dzieciństwie zawsze odgrywał czarodzieja. Podrzucał w powietrze cały stos kart do gry, a potem spośród spadających wyciągał dokładnie tę jedną, którą ona albo jedno z pozostałych dzieci sobie wcześniej upatrzyło.
I
Tego dnia w lipcu, w piątek, ona pomyślała sobie: Jeśli teraz jeszcze przyjdzie, to już mnie tu nie zastanie.
Tego dnia w lipcu, w piątek, on pracował cały dzień nad dwiema linijkami. Ten chleb jest bardziej gorzki, niż się komuś zdaje, pomyślał.
Ona pomyślała: To jego problem.
On pomyślał: I dziś nie będzie już lepiej.
Ona: Może płyta już przyszła.
On: Podobno u Węgrów można dostać Lukácsa.
Ona wzięła torebkę i żakiet i wyszła na ulicę.
On sięgnął po marynarkę i papierosy.
Ona przeszła przez most.
On poszedł w górę Friedrichstraße.
A ona, ponieważ autobus jeszcze nie nadjeżdżał, postanowiła wpaść tylko na chwilę do antykwariatu.
On minął Französische Straße.
Ona kupiła książkę. Cena książki wynosiła 12 marek.
Gdy autobus się zatrzymał, on wsiadł do niego.
Miała odliczone pieniądze.
Kiedy wychodziła ze sklepu, w autobusie właśnie zamykały się drzwi. Gdy zobaczyła, że autobus jeszcze czeka, zaczęła biec.
Kierowca wyjątkowo, tylko dla niej, otworzył drugi raz tylne drzwi.
I ona wsiadła.
Na wysokości Operncafé niebo pociemniało, przy Kronprinzenpalais rozpętała się burza, ulewa przygnała nowych pasażerów, gdy autobus zatrzymał się przy Marx‑Engels‑Platz i drzwi się otworzyły. Kilka osób wcisnęło się do środka, ratując się przed deszczem. Popchnęli ją, stojącą blisko wejścia, w głąb autobusu.
Drzwi zamknęły się z powrotem, autobus ruszył, ona szukała jakiegoś uchwytu.
I wtedy go zobaczyła.
A on zobaczył ją.
Na zewnątrz z nieba lały się potoki wody, wewnątrz parowały wilgotne ubrania nowych pasażerów.
Autobus zatrzymał się przy Alexanderplatz. Na szczęście przystanek był pod wiaduktem kolejki miejskiej.
Wysiadłszy, stanęła pod wiaduktem, żeby przeczekać ulewę.
Także wszyscy inni, którzy tu wysiedli, zostali pod nim, by czekać końca deszczu.
On też wysiadł i stanął.
I wtedy ona spojrzała na niego po raz drugi.
On spojrzał na nią.
A ponieważ wskutek deszczu powietrze się ochłodziło, założyła żakiet.
Zobaczyła, że on się uśmiechnął, i też się uśmiechnęła.
Ale po chwili zrozumiała, że torebka znalazła się pod żakietem. Wtedy się zawstydziła z powodu jego uśmiechu. Przełożyła torebkę i czekała dalej.
A potem deszcz przestał padać.
Zanim wychynęła spod wiaduktu i ruszyła, spojrzała na niego po raz trzeci.
On odwzajemnił jej spojrzenie i zaczął iść w tym samym kierunku co ona.
Po kilku krokach utknął jej w bruku obcas, wtedy on też zwolnił. Kiedy udało jej się szybko uwolnić but i poszła dalej, on natychmiast znowu dostosował swoje tempo do niej.
Wtedy oboje się uśmiechnęli, ze wzrokiem skierowanym w ziemię.
I tak szli – w dół po schodkach, przez długi tunel, potem znów na górę, na drugą stronę ulicy.
Węgierski Ośrodek Kultury zamykał się o godzinie 18, było pięć minut po czasie.
Odwróciła się do niego i powiedziała: Już zamknięte.
A on jej odpowiedział: Pójdziemy na kawę?
Odpowiedziała: Tak.
To było wszystko. Wszystko potoczyło się tak, jak musiało się potoczyć.
Owego 11 lipca 1986 roku.
(…)
Jenny Erpenbeck „Kairos”
Tłumaczenie: Eliza Borg
Wydawnictwo: Znak Literanova
Liczba stron: 384
Opis: Czy można zakochać się w niewłaściwej osobie w idealnym momencie? A może to właśnie ta chwila sprawia, że wszystko staje się możliwe?
Berlin, deszczowy dzień lipca 1986 roku. Przypadkowe spotkanie w autobusie to początek obsesyjnej relacji między Katheriną, młodą studentką, i Hansem, starszym, żonatym mężczyzną. Kochankowie balansują między namiętnością a toksycznym uzależnieniem, łudząc się, że to oni decydują o swoim losie. Jednak oboje są więźniami nie tylko własnych emocji, ale i opresyjnego systemu, który – podobnie jak ich miłość – nieuchronnie zmierza ku dramatycznemu końcowi.
„Kairos” to hipnotyzująca literackim kunsztem opowieść o władzy, złudzeniach i rozpadzie – nie tylko relacji dwojga ludzi, ale i świata, który ich otacza. Erpenbeck mistrzowsko kreśli historię, w której granice między prywatną namiętnością a politycznym tłem zacierają się w przejmujący sposób.
Jenny Erpenbeck – jedna z najwybitniejszych współczesnych pisarek, od lat wymieniana wśród kandydatek do Nagrody Nobla, za powieść „Kairos” uhonorowana Międzynarodową Nagrodą Bookera.
fot. Sriya Sarkar/Wikimedia Commons
Kategoria: fragmenty książek















