Mark Twain bierze udział w eksperymencie Tesli. Fragment biografii „Nikola Tesla. Władca piorunów” Przemysława i Krzysztofa Słowińskich
Mark Twain od zawsze fascynował się nowinkami technologicznymi (wszak był pierwszym pisarzem, który napisał powieść na maszynie do pisania). Do jego przyjaciół należał pochodzący z Serbii wynalazca Nikola Tesla. Do dzisiejszych czasów zachowało się niewiele korespondencji pomiędzy obydwoma panami, ale w laboratorium Tesli zrobiono zdjęcia dokumentujące jedną z wizyt pisarza i eksperymenty z wykorzystaniem fosforyzującego światła, które wtedy przeprowadzono. Twain odważnie brał w nich udział. Zbyt długie przebywanie przez niego w oscylatorze elektromechanicznym doprowadziło nawet do zabawnej sytuacji. Opis tego wydarzenia zawarty jest w biografii „Nikola Tesla. Władca piorunów” Przemysława Słowińskiego i Krzysztofa K. Słowińskiego. Prezentujemy ten fragment książki poniżej.
[…] wiosną tegoż roku jego eksperymenty były już zaawansowane na tyle, że Tesla mógł zaprosić do swego laboratorium Johnsona, komika Josepha Jeffersona, pisarza Francisa Crawforda i Marka Twaina, aby sami spróbowali „iskier wysokiego napięcia na swych ciałach”, i by ustawili się do pierwszych na świecie zdjęć wykonanych przy świetle lamp jarzeniowych.
Wkrótce po godzinie ósmej patrycjuszowska postać Tesli pojawiła się jak zwykle przy swym stole w Pokoju Palmowym hotelu Waldorf-Astoria. Wysoki i smukły, jak zawsze elegancko ubrany, zwracał na siebie uwagę wszystkich, choć większość gości pomna znanej troski wynalazcy o swą prywatność udawała, że nie zwraca nań uwagi. Osiemnaście czystych, lnianych serwetek było na swym miejscu, ułożonych jak zwykle w stosik. Nikola Tesla nigdy nie wyjawił, czemu upodobał sobie liczby podzielne przez trzy. Nie wyjawił też, dlaczego wręcz chorobliwie obawiał się zarazków. Nie wyjawił bardzo wielu ciekawych rzeczy? Z roztargnieniem zaczął wycierać błyszczące srebra i kryształy, biorąc coraz to nową serwetkę i za chwilę odkładając ją, aż na stole utworzyła się wykrochmalona sterta. Następnie kiedy podawano mu kolejne dania, obsesyjnie obliczał objętość każdego z nich, zanim wziął pierwszy kęs. Gdyby tego nie robił, jedzenie nie miałoby dla niego uroku. Ludzie, którzy przybywali do Palmowego Pokoju z wyraźnym zamiarem popatrzenia na wynalazcę, mogli zauważyć, że nie zamawiał posiłków z karty dań. Jego posiłki przygotowywane były zazwyczaj wcześniej zgodnie z podanymi telefonicznie instrukcjami i teraz obsługiwał go nie kelner, ale osobiście sam szef kuchni.
Do stolika podszedł Robert Underwood Johnson. Ze swą brodą w stylu Van Dycka i w drucianych okularach wyglądał na uczonego. Przywitał się z wynalazcą ze szczególną czułością.
? Pośród członków „Grupy 400” krążą ostatnio pogłoski o tym, że skromna uczennica Anne Morgan, jak się wydaje, zadurzyła się w panu ? szepnął, pochylając się do ucha wynalazcy. ? Podobno męczyła swego tatę J. Pierponta, by zorganizował jej spotkanie z panem.
Tesla tylko się uśmiechnął.
? A jak tam pańska żona? ? zapytał.
? Kate chciała, bym zaprosił pana na lunch w sobotę.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę o innej osobie, której towarzystwo Tesla, tylko platonicznie, uwielbiał ? o pianistce Marguerite Merrington. Uzyskawszy zapewnienie, że ona także została zaproszona ? Nikola zgodził się przyjechać. Johnson dalej rozprawiał po swojemu, a Tesla zwracał jego uwagę na objętość dań deserowych. Ledwie zakończył swe obliczenia, gdy przy stoliku pojawił się posłaniec i wręczył mu kartkę. Od razu rozpoznał kulfoniaste gryzmoły swego przyjaciela Marka Twaina. „Jeśli nie masz ciekawszych planów na dzisiejszy wieczór ? pisał humorysta. ? może spotkamy się w Player?s Club?” Tesla pospiesznie skrobnął odpowiedź: „Niestety muszę popracować. Ale jeśli wpadniesz do mnie do laboratorium około północy, sądzę, że mogę obiecać ci dobrą zabawę”.
*
Była już, jak zwykle, punkt dziesiąta, gdy Nikola wstał od stołu i przepadł gdzieś w nieregularnie oświetlonych ulicach Manhattanu. Idąc do swego laboratorium, skręcił do niewielkiego parku i delikatnie zagwizdał.
Z dachu pobliskiego budynku dobiegł go szelest skrzydeł. Wkrótce znajomy biały kształt załopotał nad nim i spoczął mu na ramieniu. Tesla wyciągnął z kieszeni torebkę z ziarnem, nakarmił z ręki gołębia, po czym puścił go w noc, posyłając mu całusa. Teraz zastanawiał się nad kolejnym posunięciem. Gdyby nadal podążał wokół budynku, musiałby okrążyć go trzy razy. Westchnąwszy, odwrócił się i ruszył do swego laboratorium. Wchodząc po ciemku na znajomy strych, włączył główny kontakt. Lampy na ścianach zapłonęły jasnym światłem, oświetlając cienistą norę wypełnioną maszynerią o dziwacznych kształtach. Osobliwą cechą tego oświetlenia było to, że nie było ono połączone z pętlami instalacji elektrycznej na suficie. Nie miało żadnych połączeń, a energię pobierało z otaczającego pola siłowego. Tesla mógł wziąć każdą lampę i przenieść ją w dowolne miejsce pracowni. Dwa wielkie okna zasłonięte były częściowo ciężkimi czarnymi kotarami. Większość powierzchni zajmowały różne ciekawe urządzenia mechaniczne. Po podłodze i na ścianach wiły się jak wielkie, czarne węże elektryczne kable. Na środku pokoju na stole przykrytym grubą, wełnianą, czarną szmatą stało elektryczne dynamo. Dwie duże, brązowawe kule o średnicy osiemnastu cali, zawieszone na mocnym sznurze zwisały z sufitu. Wykonane z mosiądzu pokrytego woskiem służyły do rozciągania elektrostatycznego pola?
Stojące w kącie niezwykłe urządzenie, zaczęło cicho wibrować. Oczy wynalazcy przymknęły się z zadowoleniem. Tutaj, pod swego rodzaju platformą, pracował najmniejszy ze znanych oscylatorów. Tylko on znał jego budzącą respekt moc. W zamyśleniu popatrzył z góry przez okno na okoliczne budynki. Jego sąsiedzi, ciężko pracujący imigranci, spali spokojnie. Policja ostrzegała go, że są skargi na błękitne błyski w jego oknach i na trzaski roznoszące się po zmroku po ulicach? Wzruszył ramionami i wrócił do pracy, dokonując serii mikroskopijnych korekt w maszynie. Głęboko skoncentrowany nie zauważał upływu czasu do chwili, gdy usłyszał walenie w bramę od ulicy. Pospieszył na dół, by powitać angielskiego dziennikarz Chaunceya McGoverna z „Pearson?s Magazine”.
? Jak miło, że pan przyszedł, panie McGovern.
? Czułem, że jestem to winien moim czytelnikom, sir ? odpowiedział żurnalista. ? Wszyscy w Londynie rozprawiają o „Nowym Czarodzieju z Zachodu” i nie mają na myśli Edisona.
? Proszę wejść ? „Nowy Czarodziej z Zachodu” wykonał zapraszający gest ręką. ? Zobaczymy, czy zdołam potwierdzić tę opinię.
Gdy zwrócili się ku schodom, dobiegł ich od ulicy śmiech osoby, której głos Tesla natychmiast rozpoznał:
? O, jest już Mark.
Ponownie otworzył drzwi, by powitać Twaina i aktora Josepha Jeffersona. Obaj właśnie wracali z Players Club. Oczy pisarza błyszczały z niecierpliwości.
? Zrób nam pokaz, Nikola. Wiesz, o czym zawsze mówię?
? Nie, nie wiem. O czy ty mówisz, Mark? ? zapytał Tesla z uśmiechem.
? Zawsze mówię, mając ciebie na myśli, że będą mnie ciągle nagabywać, czy ten grom jest dobry, czy ten grom robi wrażenie, albo czy ta błyskawica tak działa.
? Zatem będziemy dziś mieli roboty od groma ? uśmiechnął się ponownie Serb. ? Chodźcie.
By nie doznać wstrząsu ze zdumienia w laboratorium Nikoli Tesli ? wspominał później McGovern ? potrzebny jest niebywale silny umysł. Wyobraźcie sobie siebie w dużym, dobrze oświetlonym pokoju zapchanym masą dziwacznej maszynerii. Wysoki, szczupły, młody człowiek podchodzi do was i tylko samym pstryknięciem palcami błyskawicznie tworzy skaczącą kulę czerwonych płomieni. Potem trzyma ją spokojnie w rękach. A gdy patrzysz na to, zdumiewa cię, że nie parzy ona jego rąk. Pozwala jej opaść na ubranie, trzyma ją na kolanach, na głowie i w końcu wkłada tę kulę płomieni do drewnianej skrzynki. Zadziwia was to, że płomienie nigdzie nie zostawiają najmniejszego śladu i przecieracie oczy, by upewnić się, czy to czasami aby nie sen.
Jeśli ta ognista kula wprawiała McGoverna w zdumienie, to nie był on jedynym. Nikt z jego współczesnych nie mógł wyjaśnić, jak Tesla wielokrotnie mógł osiągać taki efekt i nikt też nie wie tego do dzisiaj. Dziwny płomień gasł tak samo tajemniczo, jak powstawał. Tesla wyłączał światło i w pokoju robiło się ciemno jak w jaskini.
? A teraz, moi przyjaciele, stworzę dla was światło dnia ? powiedział z tajemniczą miną.
Nagle całe laboratorium zalane zostało dziwnym, pięknym światłem. McGovern, Twain i Jefferson rozglądali się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie mogli dostrzec źródła tego światła. McGovern zastanawiał się, czy ten niesamowity efekt nie miał jakiegoś związku z pokazem, jaki podobno Tesla miał w Paryżu i w którym wytworzył świecenie pomiędzy dwiema wielkimi płytami, ustawionymi po obu stronach sceny, nie używając do tego żadnego źródła światła. Ale ten świetlny pokaz wynalazcy był zaledwie rozgrzewką dla jego gości? Napięcie na jego twarzy zdradzało powagę, z jaką traktował następny eksperyment. Wyjął ze stojącej obok klatki małego szczura, przywiązał go do stołu i szybko uśmiercił prądem. Miernik zarejestrował napięcie tysiąca woltów. Usunął ciało zwierzątka i z jedną ręką w kieszeni lekko wskoczył na ten sam stół. Woltomierz zaczął wolno piąć się do góry. Prąd o napięciu przynajmniej dwu milionów woltów „przelewał się” ze stołu wokół całej jego postaci, lecz jemu nie drgnął nawet jeden mięsień. Sylwetka jego ciała była teraz ostro zarysowana aureolą elektryczności utworzonej przez miriady języczków płomieni, wyskakujących z każdej części jego ciała. Wynalazca zeskoczył ze stołu, wyłączył prąd i obniżył stan napięcia u widzów, rzucając, że cały pokaz to nic innego, tylko sztuczka:
? Spokojnie! ? powiedział. ? To tylko takie sobie zabawki. Żadna z nich nie ma znaczenia. Nie mają one żadnej wartości dla wielkiego świata nauki. Ale podejdźcie tutaj, to pokażę wam coś, co stanie się wielką rewolucją w szpitalach i domach, jak tylko doprowadzę to do formy użytkowej.
Poprowadził gości w róg pokoju, gdzie stała dziwna platforma, ulokowana na gumowym podłożu. Gdy pstryknął przełącznikiem, zaczęła ona gwałtownie i cicho wibrować. Podniecony Twain postąpił do przodu.
? Daj mi tego popróbować ? poprosił.
? Nie, nie mogę. To wymaga jeszcze pracy.
? Proszę!
Tesla zachichotał.
? Dobrze, Mark. Ale nie stój na tym zbyt długo. Zejdź, kiedy ci powiem.
Zawołał pomocnika, żeby przekręcił wyłącznik. Twain, ubrany jak zwykle na biało, z czarnym sznurkowym krawatem, znalazł się na platformie, wibrując i brzęcząc jak gigantyczny trzmiel. Wydawał się wprost zachwycony. Podrygiwał i wymachiwał rękami. Pozostali patrzyli na niego z mieszaniną rozbawienia i strachu.
? W porządku, Mark. Masz dosyć. Zejdź już ? powiedział wynalazca po pewnym czasie.
? Nie ma mowy ? odrzekł humorysta. ? Dobrze mi tutaj.
? Mówię poważnie, lepiej już zejdź ? nalegał Tesla. ? Naprawdę, najlepiej będzie, jak zejdziesz.
Twain tylko się zaśmiał.
? Nie zdjąłbyś mnie nawet dźwigiem.
Ledwie wypowiedział te słowa, gdy twarz mu zamarła. Zatoczył się sztywno ku krawędzi platformy, gorączkowo machając do Tesli, by przestał.
? Nikola, szybko. Gdzie to jest?
Wynalazca uśmiechając się, pomógł mu zejść i lekko popychając skierował do toalety. Zarówno on sam, jak i jego asystenci dobrze znali przeczyszczający efekt urządzenia?
Żaden z jego gości nie wyraził ochoty uczestniczenia w eksperymencie, w którym Tesla stał na wysokonapięciowej platformie. Ale teraz głośno domagali się wyjaśnień, jak to się stało, że nie został on wtedy porażony prądem.
? Tak długo, jak częstotliwość prądu zmiennego o wysokim napięciu była duża ? wytłumaczył ? przepływał on w dużym stopniu po zewnętrznej stronie skóry, nie powodując obrażeń. Ale taki wyczyn to nie zabawa dla amatorów ? ostrzegł. ? Przenikające przez tkankę nerwową miliampery mogą mieć fatalny skutek, podczas gdy przepływające po wierzchu skóry ampery można przez krótki czas tolerować. Bardzo niewielkie prądy przepływające pod skórą, czy to prądu zmiennego, czy stałego, mogą zabić.
Noc miała się ku końcowi, gdy Tesla wreszcie powiedział gościom „dobranoc”. Ale światła w jego laboratorium paliły się jeszcze przez kolejną godzinę, zanim udał się do hotelu na krótki odpoczynek. Gwiazdy bladły na niebie. Niebo nasiąkało perłowym blaskiem nad dachami nowojorskich domów. Wśród okolicznych drzew nawoływały się pierwsze ptaki. Wkrótce palące słońce wzeszło zza linii horyzontu.
(…)
Przemysław Słowiński, Krzysztof K. Słowiński „Nikola Tesla. Władca piorunów”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Fronda
Liczba stron: 462
Opis: Człowiek, który wymyślił wiek dwudziesty. Bez jego wynalazków nie byłoby prądu przemiennego, turbin w elektrowniach wodnych, pilota do telewizora, robotów przemysłowych a nawet? radia czy telefonii komórkowej. Genialny i zazdrosny, skonfliktowany z Marconim ? o wynalazek radia, z Edisonem ? o zasady, pieniądze i podpatrzone wynalazki. Nominowany do nagrody Nobla, nigdy jej nie otrzymał. Podobno komitet noblowski zdecydował tak, by nie drażnić innych wynalazców. Wierzył w teorię płaskiej Ziemi i eter ? tajemniczą substancję otaczającą naszą planetę rewelacyjnie przewodzącą promieniowanie elektromagnetyczne. Twierdził, że skonstruował odbiorniki potrafiące czerpać z energii wszechświata. O tajemniczych urządzeniach, które demonstrował starannie wybranym osobom, krążyły legendy. Jego twarz gościła na okładce „Time?a”, a wielkonakładowe gazety informowały, że wynalazł tajemniczy promień potrafiący strącić tysiące samolotów z odległości ponad 500 kilometrów. Pracownia naukowa genialnego wynalazcy spłonęła w tajemniczych okolicznościach ? wraz z cenną dokumentacją badań. Nigdy nie odnaleziono sprawców. Wszystko podporządkował swoim wynalazkom, żył w celibacie, nie wiążąc się z nikim. Jego śmierć wpisała się w ciąg wydarzeń nazywanych nieraz spiskową teorią dziejów. Ciała nie poddano autopsji, a z jego pokoju zniknęły zapiski naukowe i czarny notatnik podpisany „Sprawy rządowe”. Wszystkie posiadłości należące do Tesli zostały skonfiskowane przez urząd o nazwie Powiernictwo Majątków Obcokrajowców, pomimo że był on pełnoprawnym obywatelem Stanów Zjednoczonych. Zapomniany geniusz. Wizjoner. Tesla.
TweetKategoria: fragmenty książek