Małżonkowie kupują dom, nad którego ogrodem ciąży klątwa. Przeczytaj fragment kryminału „Miasto głupców” Hanny Greń

19 lipca 2021

W księgarniach znajdziecie czwarty tom serii kryminałów Hanny Greń z Dionizą Remańską. W „Mieście głupców” nieustępliwa pani detektyw pomaga pewnej rodzinie wyjaśnić zagadkę klątwy, która ciąży nad ogrodem na tyłach zakupionego domu, i historię zbrodni sprzed lat. Poniżej możecie przeczytać sam początek książki.

Prolog

Kiedyś, gdzieś

Boli! Mamo, tak strasznie boli… Zimno mi…

Dziewczynka usiłuje się poruszyć, lecz ciało nie reaguje na bodźce. Chce krzyczeć, nieposłuszne jej woli usta nie wydają żadnego dźwięku. Jest jak sparaliżowana i tylko łzy nieprzerwanie wypływają spod sklejonych krwią powiek i żłobią jaśniejsze koleiny na brudnych policzkach.

Mijają sekundy, potem minuty. Dziewczynka wreszcie pokonuje słabość. Otwiera oczy, lecz zaraz zamyka je ponownie, odgradzając się od otaczającej ją ciemności. Wargi drgają leciutko. Poruszają się mozolnie, z wysiłkiem, składają się w niewypowiedziane słowa.

Czy to noc? Gdzie ja jestem? Kim jestem?

Ale obok nie ma nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na te pytania, i dziecko znowu odpływa w niebyt.

Mijają kolejne minuty, potem godziny. Ból i zimno, atakujące nieprzerwanie drobne, szczupłe ciało, przywracają dziewczynkę do przytomności. Tym razem powieki uchylają się łatwiej, a z ust wyrywa się cichy jęk.

– Boli… – szepce dziecko spękanymi wargami. – Pić… Mamo…

Nie pamiętam, jak mama wygląda, uświadamia sobie w panice. Nie pamiętam nawet jej imienia. Swojego też nie. Co mi się stało?

Usiłuje się poruszyć, lecz ciało nadal jej nie słucha i dopiero po kilkunastu próbach lewa ręka nieznacznie się unosi. Dziewczynka zagryza wargi tak mocno, że czuje w ustach smak krwi, lecz ten ból jest niczym w porównaniu z tym drugim, zaczynającym się w okolicach pasa i obejmującym dolną połowę ciała.

Na czole perli się pot, choć dziewczynka trzęsie się z zimna. Ręka, coraz bardziej posłuszna jej woli, zatacza szerokie kręgi i wreszcie natrafia na chropowatą, wilgotną ścianę. Palce zbierają chciwie tę wilgoć i niosą ją do ust, by choć odrobinę zaspokoić jej pragnienie. Lecz wysiłek sprawia, że dziecko słabnie coraz bardziej i po chwili zasypia z dłonią przyciśniętą do szorstkiego muru.

Kolejne przebudzenie. Ból jakby zelżał. Właściwie całkiem odszedł, zastąpiony odrętwieniem. Dziewczynka chce wykorzystać ten czas spokoju i zmienić pozycję na wygodniejszą, próbuje więc przekręcić się na bok. Nie cierpię leżenia na plecach, myśli i w tej samej chwili przeszywa ją potworny ból. Krzyczy, w jej mniemaniu donośnie, choć tak naprawdę głos jest niewiele silniejszy od szeptu. Potem myśl się urywa i nastaje zbawcza ciemność.

Budzi ją przenikliwe zimno. Zęby szczękają głośno, ciałem wstrząsają niedające się opanować drgawki. Przecież jest lato, dziwi się dziewczynka, ale nawet tego nie jest pewna. Jak mogłaby być, skoro nie pamięta nawet własnego imienia?

Jest dużo słabsza niż poprzednio i jeszcze bardziej spragniona. Gdy wyciąga dłoń w stronę wilgotnej ściany, ręka zdaje się ważyć kilka kilogramów. Opada bezwładnie wzdłuż ciała i dotyka wilgotnego, lepkiego podłoża. Dziewczynka ma zamiar znowu ją unieść, gdy nagle przychodzi jej do głowy, że warto by sprawdzić, co powoduje ten potworny ból. Najpierw jednak musi trochę odpocząć.

Wsuwa pomalutku dłoń pod plecy, dotyka całkiem mokrej koszulki i przez moment cieszy się, że zaraz zwilży wargi życiodajnym płynem. Wtem palce natrafiają na twardy, okrągły pręt łączący ciało z podłożem i dziecko cofa rękę. Nie próbuje oblizywać palców. Już wie, że ta wilgoć to jej krew. Już wie, że nigdy nie wydostanie się z ciemnego piekła, które stanie się jej grobem.

Rozdział 1

Cień Białej Matyldy

5–9 czerwca 2019, Jasień

– Zobacz, jak tu pięknie!

Magda Witecka aż podskoczyła z radości, a stare, spróchniałe deski tarasu zatrzeszczały ostrzegawczo.

– Uważaj! – zawołał mąż. – Mogłabyś się cieszyć trochę mniej spontanicznie? Ta konstrukcja może się w każdej chwili załamać.

– Oj tam, przecież aż tak nie przytyłam.

Roześmiała się beztrosko, lecz po kolejnym skrzypnięciu na wszelki wypadek cofnęła się i stanęła w progu, by spoglądać na ogród z bezpiecznego miejsca.

Krzysztof Witecki stanął za nią i czułym gestem wzburzył blond loki spływające jej na ramiona.

– Masz rację, jest pięknie – przyznał z westchnieniem. – Ale koszty remontu też będą piękne, a o robocie wolę nawet nie myśleć.

Kobieta posmutniała. Tak bardzo się cieszyła, że wreszcie przestaną tułać się po wynajętych pokojach, ale chciała, żeby to była ich wspólna radość. Tymczasem mąż od początku nie był zachwycony pomysłem kupienia starego domu w Jasieniu. Całe życie mieszkał w bloku i nie tęsknił do tej nieograniczonej swobody, którą daje posiadanie domu z ogrodem. Ona zaś, wychowana na wsi, dusiła się w kolejnych betonowych klitkach, zawsze ciasnych, zawsze albo zbyt chłodnych, albo zbyt nagrzanych, z sąsiadami wydzierającymi się w środku nocy i śmiecącymi na klatce schodowej.

Po wielu namowach Krzysztof wreszcie dał się przekonać, ale upierał się, by ten ich wymarzony dom znajdował się w Bielsku-Białej, gdzie się urodził, wychował i gdzie miał pracę. Magda wolałaby co prawda mieszkać poza miastem, ale wiedziała, kiedy należy ustąpić. Nie chciała stawiać na swoim za wszelką cenę, pogodziła się więc z tym połowicznym zwycięstwem, a mąż z zapałem zabrał się do szukania odpowiedniego domu.

Życie wkrótce zweryfikowało jego pomysł, okazało się bowiem, że nawet najgorsze rudery znajdują się poza ich finansowymi możliwościami. Wówczas Witecki rozszerzył poszukiwania o okoliczne wioski, przekonując sam siebie, że lepiej jest mieszkać w Kozach, Wilkowicach czy Jaworzu niż w zasnutym smogiem mieście. Tu jednak także spotkała go przykra niespodzianka.

Domy nadające się natychmiast do zamieszkania były zbyt drogie, natomiast te do remontu miały zasadnicze wady. Jedne znajdowały się w takim stanie, że koszt doprowadzenia ich do stanu umożliwiającego zamieszkanie niewiele różnił się od kosztu budowy nowego budynku. Inne miały nieuregulowany status własności, jeszcze inne znajdowały się w takim miejscu, że w razie dużych opadów Krzysztof miałby do wyboru albo najmować odśnieżarkę, albo samemu odśnieżać ze dwieście metrów prywatnej drogi.

Witecki zaliczał się do mężczyzn niezmieniających raz powziętego postanowienia, toteż szukał dalej, systematycznie rozszerzał przy tym rejon poszukiwań, który teraz sięgał Żywca, Skoczowa, Kobiernic i Tychów. Pewnego dnia kolega mimochodem rzucił, że zna kogoś szukającego kupca na dom w Jasieniu. Budynek był zaniedbany, gdyż właścicielka od lat wynajmowała go robotnikom leśnym, wymagał więc solidnego remontu.

Gdy Krzysztof poznał cenę, tak się zapalił do kupna, że słuchał piąte przez dziesiąte i pewnie dlatego jego uwadze umknęły słowa o robotnikach leśnych, na które powinien był zwrócić uwagę. Niebacznie opowiedział o wszystkim żonie, a potem obserwował z radością, jak na jej przygaszonej ostatnio twarzy wykwita uśmiech szczęścia.

Do niedawna nie planowali powiększenia rodziny, toteż ciąża była prawdziwą niespodzianką. Po otrząśnięciu się z szoku stwierdzili, że właściwie niepotrzebnie tak długo zwlekali. Byli po ślubie już siedem lat, więc najwyższy czas, by w ich życiu pojawiło się dziecko. W miarę upływu czasu entuzjazm Magdy coraz bardziej gasł, zastępowany troską. Nie wyobrażała sobie wychowywania dziecka w pokoiku tak małym, że nie było w nim miejsca nawet na wózek, a co dopiero na łóżeczko. Dlatego na wieść o możliwości kupna domu w przystępnej dla nich cenie niemal oszalała ze szczęścia.

Postanowili w najbliższy weekend wybrać się na oględziny budynku i dopiero wtedy Krzysztof uprzytomnił sobie, że nie zapytał, w jakim rejonie leży ów Jasień. Nazwa kojarzyła mu się z pobliską Jasienicą, założył więc całkiem bezpodstawnie, że miejscowości te ze sobą sąsiadują.

– Tylko ci robotnicy leśni – mówił do żony w trakcie oczekiwania na uruchomienie się laptopa. – Coś mi się to nie podoba. A może jednak? Przecież nawet w Bielsku jest nadleśnictwo…

Po uruchomieniu Google Maps aż jęknął z zawodu. Jasień znajdował się w powiecie żywieckim, ale od Żywca dzieliło go blisko czterdzieści kilometrów. Czyli od Bielska-Białej niecałe sześćdziesiąt. Nie była to odległość nie do przebycia, ale perspektywa pokonywania codziennie tej trasy nie jawiła się zbyt zachęcająco. Nie miał jednak sumienia gasić radości żony, toteż przystał na plan sobotniej wyprawy do Jasienia w nadziei, że dom okaże się ruderą niezdatną do remontu. Wskazywała na to cena, zaskakująco niska nawet jak na miejscowość będącą, sądząc po lokalizacji, zapadłą wsią, ze wszystkich stron otoczoną górami.

– Tam chyba nawet wróble zawracają.

Powtórzył to kilka razy, licząc, że wybije Magdzie z głowy pomysł zamieszkania na takim odludziu, ona jednak była nieugięta.

– Niechby tam nawet ludzie dalej mieszkali w jaskiniach, a po lasach buszowały stada wygłodniałych wilków, ja chcę obejrzeć ten dom. Obiecałeś, że w sobotę tam pojedziemy. Pomyśl o cenie. Za taką kwotę nie kupisz w Bielsku nawet kawalerki.

Witecki zawsze krytykował ludzi niedotrzymujących przyrzeczeń, nie widział więc innego wyjścia, jak zgodzić się na wyjazd do Jasienia. I oto stali w przestronnym, słonecznym pokoju i spoglądali na pokryte młodymi listkami drzewa, otoczone krzewami, których nazw nie umiałby wymienić. W tej zielonej gęstwinie gdzieniegdzie przykuwały wzrok plamy czerwieni i żółci. Rozpoznał w kwiatach tulipany i ucieszył się, że jednak nie jest kompletnym laikiem w dziedzinie ogrodnictwa.

– Tak właśnie musiał wyglądać tajemniczy ogród, kiedy nastała wiosna, a Mary Lennox* zrobiła klomby i posiała nasiona kwiatów przyniesione przez Dicka – powiedziała Magda, ściszając głos, jakby sama znajdowała się u sekretnego wejścia do zamkniętego na wieki ogrodu.

Krzysztof nie bardzo pojmował, o czym żona mówi, ale na wszelki wypadek skinął głową. Jego również zachwyciła posesja. Dom co prawda był mocno zaniedbany i wymagał sporych nakładów, ale miał niezaprzeczalny urok, prócz tego doskonale odpowiadał ich potrzebom. Na piętrze znajdowały się trzy nieduże pokoje i łazienka, na parterze zaś druga łazienka, kuchnia, dość duża spiżarka, z której planował zrobić swój gabinet, i tylko jeden – za to naprawdę duży – pokój.

– Zobacz, Magda – odezwał się, gdy w głowie zarysował mu się pomysł na przeróbkę. – Na tej krótszej ścianie też jest okno. Gdyby w tym miejscu postawić ściankę działową, miałabyś idealny pokój do pracy.

Witecka porzuciła kontemplowanie ogrodu i stanęła obok męża.

– Myślisz?

Krytycznym okiem obejrzała pomieszczenie. Miał rację. Pokój był dostatecznie widny, a zaproponowane zmiany nie zaburzyłyby estetyki. Tylko te koszty!

Krzysztof chyba pomyślał podobnie, co sugerowały skupiony wyraz twarzy i zmarszczone brwi.

– Nie mówię, że od razu, bo na to chyba nas nie stać. Na razie po prostu postawimy tam biurko i regał. To i tak lepsze rozwiązanie, niż gdybyś miała co chwilę zbiegać z piętra, żeby zamieszać zupę czy skręcić palnik pod makaronem. A w przyszłości odgrodzimy twój kącik ścianką z przesuwnymi drzwiami.

– Kochany jesteś.

Wspięła się na palce i pocałowała męża w usta, a potem przebiegła po spróchniałych deskach, by zapoznać się bliżej z ogrodem, bez obawy, że niepotrzebnie go pokocha. Słowa Krzysztofa świadczyły bowiem o tym, że zaakceptował pomysł kupienia tego domu.

10 października 2019, Jasień

Właścicielka sklepu odpowiedziała na powitanie Witeckiego szerokim uśmiechem.

– Dzień dobry, panie Krzysztofie. Jak remont?

Mężczyzna skrzywił się lekko.

– Jak krew z nosa. Szkoda mówić, pani Halino. Wlecze się i wlecze, i końca nie widać.

– Ja tam sobie nie krzywduję – stwierdziła z wesołym błyskiem w oku. – Jest pan moim najlepszym klientem. Życzyłabym sobie więcej takich.

– Nie wątpię – odparł nieco kwaśno.

Chwilami odnosił wrażenie, że jest jedynym klientem sklepu, w którym oprócz typowo rolniczych akcesoriów można było nabyć materiały budowlane, wszelakie narzędzia, a także opał. Tylko raz spotkał tam jakiegoś mężczyznę, ładującego na półciężarówkę worki cementu, choć Magda twierdziła, że sklep cieszy się dużym powodzeniem i że nieraz musiała stać w kolejce do kasy. On jednak widywał tam tylko właścicielkę, usadowioną w bujanym fotelu i czytającą książkę. Jak zaobserwował, cały czas tę samą.

Nic dziwnego, że cieszyła się z jego odwiedzin, zostawił tu wszak już kilkadziesiąt tysięcy złotych, stan ich konta zaś kurczył się w zastraszającym tempie.

– Właśnie przed chwilą dostarczono rośliny, co to pani Magda zamówiła. Odbierze pan?

Wskazała ręką pod zadaszenie, gdzie stało dziesięć dużych doniczek i kilka mniejszych. Jedne i drugie zasiedlone zostały przez jakieś zielone badyle, których nadal nie umiał poprawnie nazwać. Zielsko to zielsko, mawiał do żony. Choć musiał przyznać, że Magda miała rękę do roślin, a także jakiś specjalny zmysł, pozwalający jej z jeszcze niedawno zapuszczonego ogrodu stworzyć niemal idylliczny zakątek.

– Oczywiście, że odbiorę. Nie chcę, żeby dźwigała te donice. W tym stanie nie powinna podnosić ciężarów.

– Pani Magda jest przy nadziei? – W oczach Matusznej rozbłysła odwieczna kobieca ciekawość, każąca ekscytować się wiadomością o bliskim macierzyństwie, choćby miało ono nastąpić w dość odległej przyszłości i dotyczyło całkiem obcej kobiety. – Moje gratulacje.

Krzysztof tak się cieszył ze spodziewanego powiększenia rodziny, że teraz przysiadł na kubełku z farbą i wbrew swoim zwyczajom odpowiedział obszernie, zamiast jak zwykle skwitować próby wciągnięcia go w pogawędkę jakąś zdawkową uwagą:

– Dziękuję. Oboje jesteśmy szczęśliwi, bo wie pani, jak to jest. Przedtem nie mieliśmy warunków. Wynajęte mieszkanie w bloku to nie jest miejsce, gdzie człowiek chciałby wychowywać dziecko. Co innego tutaj.

– A pewnie – przyświadczyła, splatając ręce na kształtnym biuście. – Powietrze tu czyste, można kupić mleko od krowy i jarzyny bez chemii, a w razie kłopotów sąsiedzi zawsze dopomogą.

Pokiwał głową i popatrzył na Matuszną z wdzięcznością.

– No właśnie. Magda opowiadała, jak życzliwie przyjęły ją panie do swojego grona. Bałem się, że zanudzi się tutaj podczas mojej nieobecności, a okazało się, że nawet nie zdążyła zatęsknić, tak była zajęta. Ale Bogiem a prawdą nie mam pojęcia, co ją tak zaabsorbowało, bo słuchu to ona nie ma za grosz.

Kobieta sczytała kod kreskowy z puszki hammerite’a i machnęła ręką, bagatelizując zasługi członkiń miejscowego chóru.

– Żal nam jej było, bo całymi dniami sama w domu, ani do kogo gęby otworzyć. No to zmówiłyśmy się, że przyjdziemy do niej z ciastem i wprosimy się na kawę. I od słowa do słowa okazało się, że pani Magda projektuje strony internetowe. Od dawna marzyłyśmy o czymś takim, ale nie było nas stać, a ona powiedziała, że możemy dokonać barteru…

Zająknęła się, niepewna, czy dobrze wymówiła obce słowo.

– Barteru? – zdziwił się Krzysztof. – Czego zażądała w zamian? Chyba nie ciasta?

Na samą myśl o regularnych dostawach wypieków ślinka napłynęła mu do ust, lecz Matuszna zaraz sprowadziła go na ziemię.

– Prace ogrodowe. Trzeba było wykarczować kilka uschniętych krzewów, poprzycinać drzewka i przygotować grządki pod warzywa. Pan to wiadomo, albo w pracy, albo w delegacji, albo na budowie, a to nie robota dla kobiety. Wysłałyśmy naszych mężów, żeby zrobili, co każe, i po kłopocie.

A to oszustka, pomyślał z rozbawieniem o małżonce, która słowem nie wspomniała o pomocy z zewnątrz i z miną niewiniątka przyjmowała jego pochwały. Naraz przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Krzysztof z zastanowieniem popatrzył na kobietę i przegarnął dłonią gęstą ciemnobrązową czuprynę.

– Pani Halino, może ze mną też dokonacie takiej wymiany?

Wzrok Matusznej natychmiast stał się przenikliwy i Witecki wręcz namacalnie wyczuł chłodną kalkulację. Prawdziwa z niej kobieta interesu, pomyślał z mimowolnym szacunkiem.

– Co pan chce dostać i co chce dać w zamian?

– Jestem specjalistą inwestycyjnym dużej spółki handlowej. – Zauważył, że skrzywiła się z niechęcią, więc szybko uniósł dłoń, powstrzymując ją od wypowiedzenia krytycznej opinii. – Niech mi pani pozwoli wytłumaczyć. Inwestowanie kojarzy się pani z giełdą i akcjami, prawda? I chce mi pani powiedzieć, że nie macie czego inwestować. Ale mnie nie o to chodzi. Wiem, że nie macie pieniędzy, zresztą my też ich nie mamy. Ja jednak miałem na myśli inwestycję innego rodzaju. Zamiast oddawać produkty i płody rolne do skupu i dostawać w zamian nędzne grosze, na waszym miejscu założyłbym sklep internetowy.

Matuszna zainteresowała się tematem, poświęcił więc ponad pół godziny na przedstawienie swojej wizji. Zadawała pytania, na które cierpliwie odpowiadał, dopóki nie zerknął na zegarek. Zaaferowany tematem, nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu, a w domu ekipa remontowa czekała na dostarczenie materiałów. Czym prędzej zakończył przemowę i zabrał się do załadunku.

– Niech pan zostawi – powstrzymała go i przywołała męża. – Wrzuć to na pakę i zawieź do Witeckich – zarządziła. – A ja w tym czasie pogadam jeszcze z panem Krzysztofem o interesach. – Wyszła zza lady i wskazała rośliny stojące pod zadaszeniem. – Panie Krzysiu, pomogę panu władować donice do auta, a pan opowie mi trochę o tym sklepie, dobrze? Zaczyna mi się ten pomysł podobać.

Witecki nie oponował. Odpowiedział na szereg kolejnych pytań, podsunął kilka rozwiązań oraz podkreślił, jak ważna w tego typu przedsięwzięciach jest szeroko zakrojona akcja reklamowa. Na jej uwagę, że reklama to chyba dopiero wtedy, gdy sklep zacznie działać, zamachał rękami w gwałtownym proteście.

– To stanowczo za późno. Żeby reklama przyniosła efekty, należy wdrożyć ją jak najprędzej. Powinna ciągle walić po oczach, by w natłoku innych propozycji ludzie o niej nie zapomnieli. Musi kusić, kusić i jeszcze raz kusić. Potencjalni klienci powinni czekać na otwarcie sklepu z taką niecierpliwością, jak się czeka na pierwszą randkę.

– Powie nam pan, jak to wszystko zrobić?

– Jeżeli nasza umowa dojdzie do skutku, to sam wykonam większość zadań. To znaczy z pomocą Magdy, bo to ona przygotuje dla was witrynę – odparł z uśmiechem.

Przeczuwał, że już ma ją w garści, a jeśli rzeczywiście tak było, spadnie mu z barków problem dręczący go od wielu dni.

Kobieta odwzajemniła uśmiech, zaraz jednak spojrzała z zaciekawieniem i podejrzliwością jednocześnie.

– Nie powiedział pan jeszcze, czego oczekujecie w zamian.

– Nie musi pani tak na mnie patrzeć, nie każę wam nikogo zabić. Napadu na bank też nie planuję. Chodzi mi o zakres prac podobny do tego, który zleciła moja żona.

Matuszna znów mu się przyjrzała, tym razem z zaskoczeniem.

– Przecież tam już nie ma nic do roboty. Chce pan coś zmienić? Bo wszystko zrobiliśmy tak, jak pani Magda sobie życzyła.

Wyczuł w jej głosie wyrzut i rozżalenie i pospieszył ją uspokoić.

– Ależ skąd, pani Halino. Niczego nie chcemy zmieniać ani poprawiać. Odwaliliście naprawdę kawał dobrej roboty. Mnie chodzi o ten drugi ogród.

Donica wypadła z rąk kobiety i z hukiem walnęła o bruk, a na ich buty posypały się drobinki ziemi. Schyliła się, szybko podniosła roślinę i zaklęła na widok połamanych liści.

– Jasny szlag. Te moje dziurawe łapy. Zaraz przyniosę panu inną azalię.

Rzeczywiście po kilku minutach wróciła z jeszcze dorodniejszą. Witecki odebrał od niej donicę i umieścił w samochodzie.

– To jak będzie? Umowa stoi?

– Wie pan, nie bardzo rozumiem. Jaki drugi ogród? Przecież tam nie ma…

– Oczywiście, że jest – przerwał jej, lekko zdumiony słowami kobiety, która wedle jego wiedzy spędziła w Jasieniu całe życie. – Znajduje się na tyłach, odgrodzony od pierwszego ogrodu starą siatką. Jest potwornie zaniedbany, przez co szpeci krajobraz. Gdy wychodzimy na taras, od razu rzucają się w oko wielkie kupy gałęzi, sterty starych desek i góra gruzu. To wszystko wygląda tak, jakby tam leżało od zarania dziejów. Musimy coś z tym zrobić, a ja jak zwykle nie mam czasu.

Spojrzał pytająco na Matuszną, lecz ta ku jego rozczarowaniu pokręciła głową.

– Już wiem, o który ogród panu chodzi. To ten od Białej Matyldy. Nie wierzę, że znalazłby się chętny, żeby tam wejść. Poza tym on przecież nie należy do was.

Krzysztof zamierzał odpowiedzieć, gdy poczuł wibrowanie komórki. Zobaczył, że dzwoni Magda, i znów przypomniał sobie o czekających robotnikach. Nie mógł dłużej zwlekać z powrotem, choć słowa pani Haliny zaintrygowały go i chętnie zostałby, żeby wyjaśnić tę sprawę. Otworzył drzwi samochodu.

– Muszę jechać, ale porozmawiamy jeszcze o tym, bo coś się tu nie zgadza. Jeszcze raz sprawdzę, ale jestem pewien, że kupiliśmy także ten drugi ogród. Do widzenia.

Po powrocie do domu najpierw zajął się rozładunkiem i ugłaskiwaniem mocno rozsierdzonych pracowników, potem spędził ponad godzinę na dyskusji z kierownikiem budowy i dopiero pod wieczór mógł zdać żonie relację z rozmowy z Matuszną.

– Jesteś pewny, że to ona się myli?

– Całkowicie. Zobacz sama. – Sięgnął po mapkę geodezyjną i porównał ją z wyciągiem z ksiąg wieczystych oraz aktem notarialnym zakupu nieruchomości wraz z gruntem. – Z dokumentów wynika, że to również jest działka budowlana, tylko niewielka, niespełna trzyarowa. Dziwne.

W zamyśleniu błądził wzrokiem po ścianach pokoju, który mimo wcześniejszych uzgodnień jednak został już przedzielony ścianką. Szef robotników budowlanych przekonał ich argumentami, że koszt takiej modernizacji będzie niewielki, bo robotnicy i tak są na miejscu, ponadto można będzie do niej wykorzystać pozostałości materiałów.

– Co jest dziwne? – ponagliła go Magda.

– Mam wrażenie, że widziałem w ogrodzie resztki fundamentów, a to by znaczyło, że kiedyś był tam dom. Dlatego się dziwię, bo z tego, co słyszałem, pod budowę domu wymagane jest minimum trzy i pół ara.

Popatrzył na nią pytająco, jakby oczekiwał, że rozwieje jego wątpliwości, lecz nie wykazała najmniejszego zrozumienia.

– Naprawdę nie masz większych problemów? Przecież nie wiesz, jakie kiedyś obowiązywały normy. Zresztą równie dobrze ktoś mógł zbudować ten dom bez zezwolenia. Dawniej nie bardzo zwracano na to uwagę.

– Masz rację – przyznał po namyśle. – W dodatku granica między działkami mogła wówczas przebiegać zupełnie gdzie indziej. W sumie to nieważne. Bardziej mnie interesuje, kim była Biała Matylda. Brzmi jak z opowieści o duchach.

– Jesteś ciekawski jak baba – odpowiedziała Magda, po czym roześmiała się z jego obrażonej miny. – Jeżeli tak cię to męczy, zapytaj któregoś z budowlańców. Tylko się pospiesz, bo podobno za trzy dni skończą.

Krzysztof oburzył się na przyrównanie go do baby, co nie przeszkodziło mu pognać na piętro, gdzie ostatni z robotników, pan Tomek, właśnie się przebierał po skończonej pracy. Witecki wpadł zadyszany do łazienki i nie zważając na konsternację wpółnagiego mężczyzny, zaczął zadawać pytania. Koniec końców rozsiedli się po turecku na podłodze i popijając zimne piwo, prowadzili wielce zajmującą pogawędkę. To znaczy mówił głównie budowlaniec, Witecki natomiast ograniczał się do okrzyków zdumienia i niedowierzania.

– Ale jaja! – zawołał do żony, gdy wreszcie pożegnał się z rozmówcą. – To się po prostu w pale nie mieści, że ludzie mogą wierzyć w takie brednie.

– Może by tak jaśniej?

Nie potrafiła powstrzymać się od zgryźliwości. Chciała popracować w spokoju, szczęśliwa, że wreszcie w domu nastała cisza, a tymczasem własny mąż beztrosko krzyżował jej plany.

On zaś w ogóle nie zwrócił uwagi na jej ton, podekscytowany informacjami, których zadowolony z uzyskanego wrażenia budowlaniec mu nie szczędził. Witecki nigdy nie wierzył w nadprzyrodzone zjawiska, a jednak słowa pana Tomka wywołały w nim dreszczyk emocji. Pomyślał, że byłoby nieźle mieć swojego prywatnego ducha.

– Wyobraź sobie, że tam doszło do zbrodni – wypalił z satysfakcją, a gdy nie zareagowała, niezrażony jej milczeniem, powtórzył: – Wyobraź sobie, że tam doszło do zbrodni. Właśnie w tym ogrodzie.

Przyniósł sobie krzesło z salonu i usiadł na wprost biurka Magdy. Zdawał sobie sprawę z tego, że jej przeszkadza, lecz niespecjalnie się tym przejął. Pracowała przecież w domu, więc w każdej chwili mogła wrócić do przerwanego zajęcia.

Kobieta z rezygnacją zapisała zmiany w pliku i wyszła z programu. Już dawno zaprzestała tłumaczenia, że oderwanie się od pracy często powoduje konieczność zaczynania od początku. Krzysztof pod tym względem był niereformowalny i żadne argumenty nie były w stanie go przekonać, że praca w domu nie powinna polegać na siadaniu do komputera z doskoku pomiędzy gotowaniem obiadu a sprzątaniem czy zabawianiem męża rozmową. Krzysztof wiedział lepiej, i już.

– Jak zwykle będziesz mnie męczył tak długo, aż w końcu cię wysłucham – wytknęła, lecz on tylko się uśmiechnął z roztargnieniem. Widać było, że myślami przebywa gdzieś indziej, prawdopodobnie przy tym, co koniecznie chciał jej opowiedzieć. – W takim razie równie dobrze możemy pójść do kuchni i zjeść kolację. Te wszystkie sensacje chyba zaostrzyły mi apetyt, bo jestem głodna jak diabli.

W kuchni Krzysztof zabrał się do krojenia chleba i jednocześnie powtarzał usłyszaną niedawno opowieść:

– Niespełna trzydzieści lat temu w tamtym domu mieszkali Kazimierz i Matylda Mizerowie. Mieli dwie córki, Genowefę i dużo młodszą od niej Krystynę. Wtedy jeszcze te dwie działki stanowiły całość. Podobno planowali, że po ślubie Genia wybuduje się obok nich i wraz z mężem przejmie gospodarkę, a Krysi chcieli dać niedużą działkę pod samym lasem.

– Widzę jakąś dysproporcję w tym podziale – zauważyła Magda dość obojętnie. Większą uwagę niż słowom męża poświęcała krojonemu pomidorowi.

Krzysztof chciał machnięciem ręki powstrzymać ją od wtrącania uwag, w porę jednak zauważył, że trzyma w ręce nóż. Na wszelki wypadek go odłożył, a po namyśle zrezygnował z pouczania. Niepotrzebnie opóźniłby moment, kiedy zasiądą do kolacji, a właśnie doszedł go zapach szynki i mężczyzna poczuł, że również chętnie coś by przekąsił.

– Ponoć bardziej kochali starszą córkę, bo była uległa i pracowita, a młodsza nieraz im odpyskowała i ciągle wymigiwała się od roboty. Ale życie nie potoczyło się po ich myśli. Na festynie Genia wpadła w oko chłopakowi z sąsiedniej wsi. Potem tłumaczył się, że był pijany i nie wiedział, co robi, niemniej faktem jest, że ją zgwałcił, a ona zaszła w ciążę.

Magda z wrażenia omal nie wypuściła z rąk talerza z kanapkami.

– O matko! – zawołała ze zgrozą, a Krzysztof po tym okrzyku zorientował się, że opowieść mimo wszystko ją wciągnęła. – I co? Poszedł siedzieć? A może ojciec tej Geni go zabił?

– Wyobraź sobie, że ani jedno, ani drugie. W efekcie długiej narady ojcowie postanowili, że młodzi muszą wziąć ślub.

– Chyba żartujesz?!

Zdegustowana mina męża świadczyła jednak o tym, że mówił całkiem poważnie, i Magda doszła do wnios­ku, że finał wcale nie jest taki zaskakujący. Nawet obecnie wielu nie potępia gwałcicieli w przekonaniu, że winna gwałtu zawsze jest kobieta. A co dopiero trzydzieści lat temu, w dodatku na zapadłej wsi?

– Niestety tak właśnie to wyglądało – kontynuował Witecki. – Ale Mizera wcale nie był zachwycony takim obrotem sprawy, bo zięć, chociaż młody, zdążył już zasłynąć w okolicy jako pijak i awanturnik. Kazimierz nie pragnął mieć takiego sąsiedztwa, dlatego zmienił zdanie co do podziału majątku i Genia dostała jedynie działkę pod lasem. Jej mąż rzeczywiście okazał się łajdakiem. Pił, kradł i wymigiwał się od pracy, a gdy Genia poroniła, zaczął ją bić przy każdej okazji, aż miarka się przebrała. Facet wylądował w pierdlu, a ona postanowiła sprzedać działkę i stojącą na niej nędzną chałupę, by pokryć jego długi. Podobno zdążyła w ostatniej chwili przed komornikiem, inaczej wszystko poszłoby pod młotek, a wtedy mogłoby nie wystarczyć na spłatę zadłużenia.

Magda usiadła przy stole i pokręciła głową.

– Jakim cudem w tamtych czasach facet mógł narobić takich długów? W dodatku na tym zadupiu?

– Może za bardzo uogólniłem. Pan Tomek mówił, że w większości były to grzywny i odszkodowania za zniszczone mienie. Gość wpadał w szał, kiedy sobie popił, a wtedy rozwalał wszystko, co stanęło mu na drodze. Zniszczył wiatę przystankową, uszkodził samochód i takie tam… Nieważne. W każdym razie wylądował w kiciu, a Genia wróciła do rodziców. Po kilku miesiącach stary Mizera umarł i zostały we dwie z matką.

– A co z siostrą? – spytała Magda niecierpliwie.

Zaintrygowana wzmianką o zbrodni, nie mogła doczekać się końca opowiadania. Ale Krzysztof oświadczył zdecydowanie, że nie doda niczego więcej, dopóki nie zje kolacji, gdyż przez to mielenie ozorem niepomiernie się zmęczył i całkiem opadł z sił. Zaprotestowała gwałtownie, lecz gdy przypomniał jej własne słowa o byciu ciekawskim jak baba, musiała uznać swoją porażkę.

– O siostrze wiem tyle, że razem z mężem wybudowała ten dom i ponoć niezbyt dogadywała się z resztą rodziny – podjął po przełknięciu ostatniego kęsa. – Ale ona w tej historii jest nieważna. Bo widzisz, mąż Geni został zwolniony przedterminowo i pewnego dnia przyszedł do teściów, a po drodze zabrał z drewutni siekierę.

– Zabił ją? – spytała Magda jednym tchem. – Własną żonę?

– Naprawdę myślisz, że żony są ustawowo wyłączone z puli obiektów przeznaczonych do likwidacji? – rzucił kpiąco, a gdy spiorunowała go wzrokiem, zmierzwił jej włosy i pogładził ją po policzku. – Nie, żony nie zabił. Ale teściową owszem. Wszyscy do dziś są zdania, że się pomylił, bo Genia była bardzo podobna do matki z wyglądu i figury, a cios padł od tyłu. Zapewne zaszedł do ogrodu, zobaczył kobietę pochyloną nad grządką i uznał, że to żona, więc walnął ją siekierą w głowę.

– A jak on to tłumaczył?

– Nijak. Powiesił się, a martwi raczej nie są skorzy do tłumaczenia czegokolwiek.

Oburzona Magda dała mu kuksańca pod żebro.

– Jak możesz żartować z takiej tragedii?

Zaskoczony atakiem Krzysztof syknął i przezornie odsunął się poza zasięg rąk połowicy. Nie rozumiał, o co te pretensje.

– Mam go żałować? Może jeszcze zanieść kwiaty na grób? Dziewczyno, przecież to był morderca, poza tym to się stało w dziewięćdziesiątym roku!

– No to co? – prychnęła. – Tragedia to tragedia. A co z Genią?

– Wkrótce potem dom spłonął w niewyjaśnionych okolicznościach, a Genia spakowała dobytek, wyjechała i nigdy już nie pokazała się w wiosce. A po jakimś czasie ludzie zaczęli widywać ubraną na biało Matyldę, chodzącą po ogrodzie. – Uśmiechnął się na widok miny Magdy. – Przysięgali na Biblię, że ją widzieli. Podobno dziesięć lat temu porwała jakąś dziewczynkę, która nigdy się nie odnalazła. Dlatego dzieciom nie wolno zbliżać się do tego ogrodu. Kobietom w ciąży także nie. Nawet pan Tomek, chociaż młody, powiedział, że to przeklęte miejsce i powinniśmy zostawić je w spokoju.

Magda nic już nie powiedziała, ale jej pełna rozbawienia mina świadczyła dobitnie, że kobieta nie ma najlepszego zdania o ludziach wierzących w podobne opowieści. W przeciwieństwie do nich była racjonalna aż do bólu, a historie o duchach czy zjawach nawet już w dzieciństwie traktowała z przymrużeniem oka. Doświadczenie nauczyło ją jednak, że lepiej nie wdawać się w polemiki. Wiara to coś niepolegającego dyskusji, dopóki więc ktoś nie próbował przekonywać jej na siłę do swoich racji, zachowywała swoje zdanie dla siebie.

Krzysztof miał zamiar jeszcze trochę popracować. Magda również zasiadła do komputera, lecz gdy zbliżała się północ, zamknęła pliki i wyłączyła laptop. Czuła się zbyt zmęczona, by kontynuować pracę. W drodze ku schodom zajrzała do gabinetu męża.

– Idę spać. Dobranoc.
(…)
_
Przypisy:

*Mary Lennox – bohaterka książki „Tajemniczy ogród” autorstwa Frances Hodgson Burnett.

Hanna Greń „Miasto głupców”
tłumaczenie:
wydawnictwo: Czwarta Strona
liczba stron: 424

Opis: Trudno dotrzeć do prawdy, gdy wszyscy wokół milczą jak zaklęci. Gdy Magdalena i Krzysztof Witeccy dowiadują się, że zostaną rodzicami, postanawiają spełnić swoje marzenie o przeprowadzce na wieś. Po długich poszukiwaniach decydują się kupić zaniedbany, lecz uroczy domek w Jasieniu. W czasie prac remontowych małżeństwo dowiaduje się o klątwie, która zdaniem sąsiadów ciąży nad tajemniczym ogrodem na tyłach posesji. Podobno wiele lat temu doszło tam do krwawego mordu. Ofiara zwana Białą Matyldą ma po dziś dzień nawiedzać to miejsce, czyhając na ciężarne kobiety i dzieci. Witeccy nie wierzą w paranormalne opowieści sąsiadów, jednak gdy życzliwa dotychczas społeczność odwraca się od nich, postanawiają opuścić dom i wrócić do miasta. O pomoc w wyjaśnieniu dziwnego zachowania sąsiadów proszą Dionizę Remańską. Tym razem wsparcie w rozwikłaniu zagadki nadejdzie z nieoczekiwanej strony i silnie splecie się z jej życiem osobistym. Czy nieustępliwej pani detektyw uda się połączyć wszystkie elementy układanki?

Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek