„Lou Reed. Król Nowego Jorku” Willa Hermesa. Przeczytaj przed premierą początek biografii współzałożyciela The Velvet Underground
27 listopada Wydawnictwo W.A.B. opublikuje biografię „Lou Reed. Król Nowego Jorku”, poświęconą życiu tego wielkiego rockowego poety i współzałożyciela The Velvet Underground. Dziennikarz i wieloletni współpracownik magazynu „Rolling Stone” Will Hermes jako pierwszy biograf uzyskał dostęp do archiwum Reeda, dzięki czemu mógł stworzyć złożony portret artysty, który odmienił amerykańską kulturę. „Nigdy tak naprawdę nie zamierzałem zostać biografem, ale w historii Reeda było coś takiego, co postrzegałem jako swego rodzaju mikrokosmos całego nowojorskiego świata powojennej sztuki odzwierciedlony w jego osobie” – mówi autor. Poniżej możecie przeczytać przedpremierowo sam początek książki „Lou Reed. Król Nowego Jorku”, która ukaże się w tłumaczeniu Andrzeja Wojtasika.
PRZEDMOWA
Nie ma powodu, by drążyć moją biografię, bo jestem pisarzem i muzykiem.
—Lou Reed w rozmowie z Jonathanem Cottem, 1989
Podobnie jak wielu (a zapewne większość) artystów, Lou Reed nie przepadał za tym, by o nim pisano. W gruncie rzeczy bardziej niż jakikolwiek inny współczesny muzyk słynął z niechęci do wywiadów. W serwisie YouTube nie brakuje przykładów rozmów, w których Reed na zimno rozprawia się z przepytującymi go dziennikarzami – niektóre budzą w nas śmiech, inne przerażenie, w zależności od tego, czy czujemy sympatię do jego interlokutorów. Niewiele lepszy był los jego niedoszłych biografów: starania jednego z nich (mającego już na koncie demaskatorską książkę na temat Johna Lennona) skłoniły Reeda do wysłania listu seryjnego do przyjaciół i współpracowników z prośbą, by odmawiali wywiadów do powstającej książki. („Nawet bez Alberta Goldmana życie jest wystarczająco trudne”). I słusznie. Czemu ktokolwiek – a zwłaszcza artysta, który rozkwitał dzięki ciągłej zmienności i wymyślaniu siebie na nowo – miałby pragnąć, by ktoś zredukował go do własnej narracji? Reed sam chciał kontrolować opowieść o sobie.
Nie powinno to zaskakiwać, ponieważ Reed – jeden z najbardziej wpływowych songwriterów minionego stulecia – był też człowiekiem pióra. „New Yorker” opublikował jego dziennik z trasy koncertowej, „The New York Times Magazine” – fragmenty wspomnień, z kolei na łamach „The Harvard Advocate” i innych czasopism ukazywały się jego wiersze. Przeprowadzał wywiady (m.in. z powieściopisarzem Hubertem Selbym Jr.), zajmował się krytyką sztuki (felieton na temat fotografii Roberta Franka czy recenzja płyty Yeezus Kanyego Westa) i pisywał peany na cześć twórców, takich jak David Bowie czy Delmore Schwartz. Jako student Uniwersytetu Syracuse uczęszczał na zajęcia z dziennikarstwa i kreatywnego pisania, zainicjował też powstanie literackiego zinu. Kiedy rozpadł się zespół The Velvet Underground – który już niebawem miał zyskać status legendy – Reed kupił pokaźny zbiór manuskryptów poetyckich, poważnie rozważając zmianę kierunku kariery i powrót na akademię. „Jak sądzę, zawsze zmagał się z myślą, że tak naprawdę powinien być pisarzem, a nie rock’n’rollowym piosenkarzem”, stwierdził muzyk Don Fleming, dzięki któremu archiwa Reeda trafiły do Nowojorskiej Biblioteki Publicznej.
Mimo wszystko Reedowi zdarzały się życzliwe relacje z dziennikarzami i z pewnością też skorzystał na tym, że wielu z nich pasjonowało się jego twórczością. Niewielu songwriterów – może poza Dylanem i Beatlesami – traktowano równie poważnie. W kanonicznym zbiorze esejów Stranded pod redakcją Greila Marcusa jedna z największych amerykańskich krytyczek kultury, Ellen Willis, zaproponowała playlistę piosenek Reeda z The Velvet Underground jako „płytę”, którą najchętniej zabrałaby ze sobą na bezludną wyspę. Pisarze i inni artyści na całym świecie czcili Reeda, uznając jego twórczość – zarówno solową, jak i w The Velvet Underground – za ważne źródło inspiracji. Uwielbienie ze strony niektórych (choćby Lestera Bangsa i Petera Laughnera) graniczyło niemal z patologią. Trzeba przyznać, że muzyka Reeda w swoich najlepszych przejawach – gdy ten zachowuje idealną równowagę między rozchwianym rock’n’rollowym id a intelektualnym superego – działa na niektóre umysły niczym kocimiętka. Wprawdzie on sam zniechęcał słuchaczy do doszukiwania się wątków autobiograficznych w swoich dziełach, te jednak niewątpliwie miały źródło zarówno w konwencjonalnych, jak i transgresyjnych aspektach jego życia. Dzięki znajomości biografii Reeda jego twórczość staje się jeszcze bardziej zrozumiała, a przez to jeszcze bardziej inspirująca. W mojej karierze pisarskiej zawsze towarzyszyło mi przekonanie, że najlepsza muzyka – nawet jeśli określimy ją jako „pop” – stanowi temat równie wart dyskusji, co najlepsza literatura lub film. Zawdzięczam je Reedowi, a ta książka jest tego logiczną konsekwencją.
Reed rozpoczął karierę, pisząc piosenki o miłości, samotności i pogubionych ludziach. Były to kwestie znane już w rock’n’rollu, muzyce adresowanej do nastolatków – w latach pięćdziesiątych i na początku następnej dekady nie zakładano, że może mieć ona jakichkolwiek innych odbiorców. Jednak wczesne piosenki Reeda dotyczyły kupowania i zażywania narkotyków, psychologii uzależnień, płci, przemocy w związkach oraz BDSM. W 1966 roku, kiedy jego zespół nagrał debiutancką płytę The Velvet Underground & Nico, było to radykalne i przełomowe. W dzisiejszych czasach, gdy piosenki o takiej tematyce trafiają na popowe listy przebojów (wystarczy przypomnieć singiel Rihanny „S&M”), być może trudno sobie wyobrazić, jak bezprecedensowa była „myśl przewodnia”, która przyświecała Reedowi: „wziąć rock’n’rolla, do tej pory popowy format, i przerobić go na coś adresowanego do dorosłych, z dorosłą tematyką, napisanego tak, by dorośli, tacy jak ja, mogli tego słuchać”.
Velveci, jeśli stosować kryteria czasów im współczesnych, nie odnieśli „sukcesu”: nigdy nie wydali singla, który stałby się przebojem, a – zanim nie zeszli się ponownie w latach dziewięćdziesiątych – grywali wyłącznie w małych amerykańskich klubach, ich płyty zaś przez jakiś czas nie były nawet wznawiane. Była to twórczość dostępna dla wtajemniczonych, a jej znajomość wskazywała, że ma się do czynienia z wyrafinowanym odbiorcą. Albo artystą: coverowanie piosenki Lou Reeda nadal sugeruje członkostwo w oświeconej gildii mrocznych sztuk. David Bowie – kandydat na największego superfana Reeda – który zawsze wyprzedzał trendy, zdołał nawet być szybszy od swojego idola, wydając własną wersję „I’m Waiting for the Man” (którą usłyszał na dysku studyjnym – wytłoczonej próbnie płycie acetatowej), zanim jeszcze ukazał się debiut Velvetów. Dla wspaniałego zespołu R.E.M., który odegrał wiodącą rolę w odnowieniu rockowej estetyki w latach osiemdziesiątych, dyskografia Velvetów była niczym kamień z Rosetty: grupa nagrała covery co najmniej trzech piosenek Reeda. „Sweet Jane” w wykonaniu kanadyjskiej kapeli Cowboy Junkies ma status równie kultowy, co każda z kanonicznych wersji samego Reeda. Z kolei zespół Tribe Called Quest wykorzystał niezapomnianą linię basu z równie kultowego utworu „A Walk on the Wild Side” – mozaikowej „łotrzykowskiej” opowieści Reeda – w swoim sztandarowym kawałku „Can I Kick It?”, który stał się kamieniem milowym wczesnego hip-hopu. W 2021 roku ukazał się album będący muzycznym hołdem złożonym Velvetom przez kolejną generację artystów, którzy czuli się ich dłużnikami: od Courtney Barnett i St. Vincent po Sharon Van Etten i Kurta Vile’a.
Artyści innych dziedzin również czerpali z twórczości Reeda. Tytuł przełomowego zbioru opowiadań wpływowego amerykańskiego pisarza Denisa Johnsona, Syn Jezusa, został zaczerpnięty z „Heroin”, jednego z najbardziej rozpoznawalnych i poruszających tekstów Lou. Prezentacjom kultowej diaporamy Nan Goldin zatytułowanej The Ballad of Sexual Dependency towarzyszyły piosenki The Velvet Underground. Odniesienia do jego twórczości stanowiły integralną część autobiograficznej opowieści Elizabeth Wurtzel Kraina prozaca do tego stopnia, że kiedy książkę ekranizowano, Reed osobiście pojawił się w jednej ze scen. Kolejne pokolenia filmowców, scenarzystów, producentów muzycznych i twórców reklam wychowanych na muzyce Reeda wykorzystywały ją jako inspirację do tworzenia szerokiej gamy scenariuszy: heteryckich i queerowych, transgresyjnych i innych. Jeden z bohaterów glamrockowego dramatu Todda Haynesa Idol wzorowany jest na Reedzie, a inny obraz tego reżysera, znakomity The Velvet Underground, wielu krytyków filmowych uznało za jeden z najlepszych dokumentów 2021 roku. Warto wymienić również Trainspotting w reżyserii Danny’ego Boyle’a (ze słynną sceną przedawkowania, której towarzyszy „Perfect Day” Reeda), Transparent Joeya Solowaya, Genialny klan Wesa Andersona, Ostatnie dni Gusa Van Santa, Dziewczyny Leny Dunham, Siostry na zabój Sharon Horgan, Motyl i skafander Juliana Schnabla, przyjaciela Reeda, Orange Is the New Black Jenji Kohan, Tak daleko, tak blisko Wima Wendersa, Walkę żywiołów Noaha Baumbacha, C’mon C’mon Mike’a Millsa, Amerykański sen George’a Carlina Judda Apatowa czy Zaginioną autostradę Davida Lyncha (gdzie w jednej ze scen w tle usłyszeć można, jak Reed beztroskim tonem śpiewa „This Magic Moment” Doca Pomusa) i wiele innych. Reed zaczął nagrywać ponad pół wieku temu, a jego twórczość wciąż pozostaje częścią kulturowego dyskursu.
***
Najważniejszą muzą Reeda był Nowy Jork: jego dzikie, kakofoniczne piękno. Wszystko, co w nim nęcące i niebezpieczne, miliony opowieści, które zawiera. W 1997 roku David Bowie zorganizował w Madison Square Garden koncert z okazji swoich pięćdziesiątych urodzin; Reeda, jednego ze swoich najważniejszych gości, przedstawił jako „króla Nowego Jorku”. Lewis Allan Reed bardziej niż ktokolwiek zasłużył na ten zaszczytny tytuł. Był oczywistym zwierciadłem nowojorskiej sztuki po II wojnie światowej. Zakochał się w rock’n’rollu i nowojorskim doowopie, gdy pod koniec lat pięćdziesiątych, jeszcze jako uczeń szkoły średniej, nagrał swój pierwszy singiel. W college’u studiował pisarstwo u modernistycznego poety Delmore’a Schwartza, który stał się jego pierwszym twórczym mentorem. Reed nie szczędził mu pochwał przez całe życie. W przedmowie do wydanej w 2012 roku antologii twórczości Schwartza pisał: „O Delmore, jakże mi ciebie brak. To ty zainspirowałeś mnie do pisania. Byłeś najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem”. Reed widział kwartet Ornette’a Colemana, kiedy na przełomie 1959 i 1960 roku zespół grywał regularnie w klubie The Five Spot Café, i był pod wielkim wrażeniem tej muzyki. Prezentował wczesne freejazzowe nagrania w swojej audycji radiowej Excursions on a Wobbly Rail, której nazwa nawiązywała do tytułu utworu Cecila Taylora, a założone przez siebie czasopismo literackie nazwał „The Lonely Woman” – ku czci kompozycji Colemana, którą, według jego częstych zapewnień, uznawał za najlepszy numer wszech czasów. Kiedy po ukończeniu college’u Reed przeniósł się do Nowego Jorku, szybko trafił do kręgu artystycznej awangardy. Współpracował z pionierami eksperymentującymi w muzyce (La Monte Young, Tony Conrad), filmie (Jonas Mekas, Barbara Rubin) i teatrze (La MaMa Experimental Theatre Club, gdzie zatrudniony był jego współlokator z college’u Lincoln Swados). Półtora roku po ukończeniu studiów Reed założył zespół The Velvet Underground i zaprzyjaźnił się z Andym Warholem, który był jego drugim – choć być może najważniejszym – mentorem, wzorem i inspiracją.
Formalna współpraca Reeda z Warholem, jednym z największych artystów i myślicieli XX wieku, była krótka: Warhol pełnił funkcję managera The Velvet Underground przez około półtora roku – między 1966 a 1968 – i był (do pewnego stopnia) producentem debiutanckiego albumu grupy. Ich późniejsze relacje to intensyfikowały się, to słabły, jednak pozostawali w kontakcie, a wpływ artysty na twórcze działania Reeda utrzymał się długo po śmierci Warhola w 1987 roku. Wyrażone wprost lub ukryte odniesienia do jego postaci są obecne w wielu dziełach Reeda, a najważniejszym z nich jest upamiętniająca twórcę płyta Songs for Drella z 1990 roku, nagrana wspólnie z Johnem Cale’em. Pod względem estetycznym Warhol z pewnością potwierdził i zapewne wzmocnił podejście Reeda do odnajdywania piękna w tym, co brzydkie, banalne, piętnowane i wzgardzane. Sztukę Warhola na równi z muzyką Reeda cechowało upodobanie do powtórzeń, hałasu, zniekształceń, prowokacji i tymczasowych zwrotów ku transcendencji. To na Warholu (oraz swoim ojcu) Reed wzorował się w kwestii spraw biznesowych, zwłaszcza po tym, jak kilkakrotnie się sparzył; firma Andy Warhol Enterprises była niewątpliwie modelem dla Sister Ray Enterprises założonej przez muzyka. Wpływ ten przetrwał nawet śmierć Reeda: jego archiwum w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej oraz związany z nim „pośmiertny marketing” przypomina Warholowski biznes – na przykład archiwalne Kapsuły Czasu oraz Muzeum Warhola – kwitnący po odejściu artysty. Oczywiście istniały między nimi również różnice, szczególnie jeżeli chodzi o wrażliwość. Wprawdzie obaj potrafili zachowywać w swojej sztuce chłodny, voyeurystyczny dystans, Reed jednak skłaniał się ku głośniejszym prowokacjom, większej emocjonalności, a niekiedy także wściekłej autodestrukcji.
Will Hermes „Lou Reed. Król Nowego Jorku”
Tłumaczenie: Andrzej Wojtasik
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 656
Opis: Choć Lou Reed zmarł w 2013 roku, jego obecność w świecie popkultury jest coraz silniej odczuwalna. Był nie tylko wielkim rockowym poetą: to on połączył popowe brzmienie z europejską awangardą, co na zawsze odmieniło amerykańską kulturę. Will Hermes wnikliwie opisuje błyskotliwy i kontrowersyjny dialog, jaki Reed przez długie lata prowadził z fanami, krytykami, innymi artystami, rozmaitymi postaciami nowojorskiego półświatka, a przede wszystkim z samym sobą. Dzięki książce poznajemy kulisy jego złożonych relacji z Davidem Bowiem, Andym Warholem, Johnem Cale’em i Laurie Anderson. Spisując losy Lou Reeda – od dzieciństwa spędzonego na Long Island, przez pomieszkiwanie w nędznych klitkach bez ciepłej wody na Lower East Side, aż do osiągnięcia upragnionego statusu gwiazdy – autor równolegle opowiada o drugim, nie mniej ważnym bohaterze książki, Nowym Jorku drugiej połowy XX wieku.
Will Hermes, jako pierwszy biograf mający dostęp do słynnego archiwum Reeda w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, łączy znalezione wśród bogatych zbiorów materiały i świadectwa z dziesiątkami przeprowadzonych wywiadów z ludźmi, którzy osobiście znali „króla Nowego Jorku”. W rezultacie otrzymujemy pełen obraz prawdziwego Lou Reeda: pioniera w pisaniu o seksualności, również tej ukrytej, zaangażowanego artysty, który z równym zapałem eksplorował hałas, jak i dążył do subtelnego piękna, i w końcu – niespokojnego i pełnego emocji człowieka, który dzięki swojej wytrwałości i uporowi na zawsze zapisał się w historii popkultury.
Kategoria: fragmenty książek