Literackie inspiracje, grunge, duża popularność i rozłam w zespole. Fragment książki „Rób, co chcesz. Historia Bad Religion” Jima Rulanda

15 kwietnia 2022

Bad Religion należy do czołówki zespołów punkrockowych na świecie. Opublikowana przez Underdog Press książka „Rób, co chcesz” Jima Rulanda opisuje czterdziestoletnią historię zespołu, od pierwszych koncertów w najdziwniejszych miejscach, gdzie można było rozstawić sprzęt, aż po wielkie festiwale i międzynarodową sławę. Poniżej przeczytacie fragment biografii, który opisuje przełomowy moment w karierze Bad Religion, gdy zespół na fali zainteresowania gitarową muzyką alternatywną zyskał dużą popularność. Przy okazji poznajemy niektóre literackie inspiracje do tekstów utworów.

W 1991 roku Ameryka odkryła na nowo muzykę alternatywną, natomiast w 1994 muzyka alternatywna wdarła się do mainstreamu – a Bad Religion i Epitaph wydatnie jej w tym pomogli.

Najpierw w lutym ukazało się „Dookie”, trzeci album studyjny Green Day i jednocześnie pierwszy, który zespół wydał w dużej wytwórni. Następnie Epitaph wypuściło dwa krążki: na początku kwietnia „Smash” The Offspring, a w czerwcu „Let’s Go” Rancid. Wreszcie we wrześniu ukazał się ósmy studyjny album debiutującego pod skrzydłami wielkiej wytwórni Bad Religion, „Stranger Than Fiction”. Tego roku eksplodowały cztery punkowe bomby, a trzy z nich zdetonował Brett Gurewitz.

W 1994 roku Bad Religion znani byli z melodyjnego hardkorowego brzmienia i inteligentnych tekstów, i to właśnie teksty przede wszystkim przyciągnęły uwagę mediów. Fakt, że lider zespołu robił doktorat z biologii ewolucyjnej, odegrał tu swoją rolę. „Profesor punkowiec” z Bad Religion był nieustającym tematem artykułów i wywiadów. Nie tak wiele mówiono z kolei o ponadprzeciętnej przedsiębiorczości i geniuszu biznesowym Bretta. Wśród członków zespołu była to wiedza powszechna, ale świat miał się dopiero przekonać, jak znaczącą postacią jest założyciel Epitaph.

Rok rozpoczął się decyzją Bretta o rozszerzeniu działalności wytwórni za oceanem. Wydłużała się lista nowych muzyków i wydawanych płyt, a Brett postanowił otworzyć biuro w Europie. Zwrócił się do jednego ze swoich najstarszych znajomych, jednego z założycieli Bad Religion: Jaya Ziskrouta.

Po odejściu z Bad Religion Ziskrout nadal działał w branży muzycznej i ostatecznie zajął się marketingiem i promocją w Arista Records w Nowym Jorku. Brett i Ziskrout nawiązali ponownie kontakt kilka lat po tym, jak Jay opuścił skład, i spotkali się w Paryżu na branżowej konferencji międzynarodowej połączonej z targami muzycznymi. Brett wspomniał o pomyśle otwarcia biura w Europie, a Ziskrout powiedział: „Mogę się tym zająć”.

Brett miał teraz pomocnika w Ziskroucie, który z Nowego Jorku przeniósł się do Los Angeles i rozpoczął pracę w biurze Epitaph. Opracowali razem profesjonalny plan biznesowy, sformułowali etos firmy i określili swoją misję. Stworzyli wspólnie zestaw artystycznych i biznesowych wytycznych, z którymi musieli zapoznać się wszyscy pracownicy. – On miał więcej doświadczenia w branży wydawniczej niż ja – mówi Brett o Ziskroucie. – Ja byłem dobry w DIY. Imponował mi i był mi potrzebny, żeby otworzyć biuro w Europie.

Brett i Ziskrout budowali Epitaph Europe, tymczasem The Offspring nagrywali nowy album w nowej lokacji Track Records w północnym Hollywood. Brett zatrudnił swojego ulubionego producenta rockowego, Thoma Wilsona, który był odpowiedzialny za dwie poprzednie płyty i epkę The Offspring. Zespół pisał piosenki aż do ostatniej sesji nagraniowej, ale Wilson był dobrej myśli. Wokal Dextera Hollanda miał w sobie punkrockową energię, ale nie był chropowaty, a jednak daleko mu było do cukierkowego brzmienia. Jego głos był najgłośniejszym instrumentem na płycie.

Ziskrout pamięta, że Brett powiedział do niego: „Jay, chodź i posłuchaj”. Puścił demo z sesji nagraniowej zespołu. Ziskrout był pod wielkim wrażeniem. – Było tam kilka miksów, ale wszystkie wywołały w nas taką samą reakcję: „Kurwa, to jest rewelacyjne!”. Byliśmy
zachwyceni fantastycznym brzmieniem.

Po kilku tygodniach Ziskrout z Los Angeles pojechał do Holandii, żeby otworzyć tam biznes. – Przeniosłem się do Amsterdamu, żeby wystartować z Epitaph Europe, albo, jak nazywaliśmy filię – Eurotaph. Wynająłem mieszkanie i zatrudniłem dwóch ludzi. Siedzieliśmy całymi dniami w salonie i pracowaliśmy nad Epitaph. Wynajęliśmy małe, a potem większe biuro. Jednym z moich obowiązków było wyszukiwanie niezależnych dystrybutorów i koordynacja międzynarodowych procesów marketingowych, czyli to, czego nauczyłem się w wielkich wytwórniach. Ziskrout mógł dzięki temu promować w całej Europie nową płytę The Offspring. – Spotykałem się ze wszystkimi dystrybutorami i każdemu mówiłem, że sprzedamy w Europie pięćset tysięcy egzemplarzy – mówi Ziskrout. – To było dość aroganckie z mojej strony. Patrzyli na mnie jak na wariata.

Otwarcie nowego biura w Europie, a także zmiany zachodzące w wytwórni, zespole i życiu osobistym Bretta świadczyły o jego wizjonerstwie i determinacji. Ziskrout promował za granicą The Offspring, tymczasem Brett miksował w Los Angeles „Let’s Go”, drugi album Rancid, złożony z dwudziestu trzech chropowatych, półtoraminutowych punkowych ballad. Wokal Tima Armstronga nadał płycie nieoszlifowanego ulicznego sznytu. Tim nie tyle śpiewa, co wypluwa z siebie teksty, które są mniej bezpośrednie, niż dość agresywny image zespołu. Brett dostrzegł w nowym albumie Rancid ogromny komercyjny potencjał.

The Offspring i Rancid były jak jin i jang punkowej marki Epitaph: pierwszy zespół reprezentował transformację skate punka w sympatyczniejsze, jaśniejsze i czystsze brzmienie; druga kapela ucieleśniała bezład i oldskul. Obie grupy nosiły silne znamiona wpływu Bad Religion.

Brett uważał oba albumy za wyjątkowe i nie mylił się. Pierwszy, wpadający w ucho singiel The Offspring „Come Out and Play” był regularnie grany w KROQ i zdobył gigantyczną popularność w kraju. Biura Epitaph wypełniły się paletami egzemplarzy „Smash”, a Brett musiał zaciągnąć kolejny kredyt pod zastaw domu, żeby nadążyć z realizacją zamówień.

W sercu tego chaosu Bad Religion pisali muzykę i przygotowywali się do nagrania nowego albumu dla Atlantic. Brett miał w zanadrzu coś nieco bardziej wysublimowanego niż wydawnictwa The Offspring i Rancid. Pisząc materiał na „Against the Grain” i „Generator”, Brett postanowił skoncentrować się na poetyckim aspekcie swoich tekstów. W przypadku „Stranger Than Fiction” na pierwszy plan wysunęła się jego wrażliwość literacka.

– Zaraz po muzyce moją największą pasją jest literatura – mówi Brett. – Uważam, że piosenki na „Stranger Than Fiction” to jedne z najlepszych rzeczy, jakie napisałem. Teksty „Hooray For Me”, „Infected” i tytułowego utworu są mocno inspirowane twórczością Kerouaca i Burroughsa. Jako młody chłopak uwielbiałem tę literaturę.

W utworze „Stranger Than Fiction” roi się od aluzji literackich, zarówno bezpośrednich, jak i zawoalowanych. Przyjrzyjmy się tej zwrotce:

Oh yea, cradle for a cat, Wolfe looks back,
How many angels can you fit upon a match?
I want to know why Hemingway cracked
Sometimes truth is stranger than fiction

(O tak, kołyska dla kota, Wolfe ogląda się za siebie,
Ile aniołów zmieści się na główce od szpilki?
Chcę wiedzieć, co złamało Hemingwaya.
Czasem prawda jest dziwniejsza od fikcji).

„Kołyska dla kota” stanowi nawiązanie do powieści Kurta Vonneguta „Kocia kołyska”. „Wolfe patrzy za siebie” to aluzja do najbardziej popularnej książki Thomasa Wolfe’a „Spójrz ku domowi, aniele”, która wywarła silny wpływ zarówno na Bretta, jak i innego wspomnianego w tekście twórcę, Jacka Kerouaca.

– To byli moi ukochani autorzy – wyjaśnia Brett – a „Spójrz ku domowi, aniele” miało na mnie ogromny wpływ. Mam wielu ulubionych pisarzy, ale w tamtym momencie mojego życia ci właśnie autorzy byli dla mnie najważniejsi.

Nie po raz pierwszy Brett sięgnął po inspirację do twórczości Wolfe’a. – Liść, kamień, pod który się nie zajrzało, i drzwi, których nie odkryto, to powracające motywy w „Spójrz ku domowi”. Niektóre z tych elementów pojawiły się również w piosence „Suffer”. To mój hołd dla jednej z najważniejszych powieści Wolfe’a, która z kolei zainspirowała jedną z najważniejszych piosenek Bad Religion.

Brett zawsze dokładał starań, żeby tworzyć materiał, który będzie robił na słuchaczach wrażenie, tym razem przymierzał się jednak do napisania piosenki, która mogłaby być grana w radio. Atlantic marzyło o zrobieniu z Bad Religion drugiej Nirvany (przypomnijmy, że kiedy Bad Religion zaczęli robić muzykę, Kurt Cobain miał trzynaście lat). Brett, zawsze chętny stawić czoła nowym wyzwaniom, gotów był spróbować.

– Chciałem napisać coś, co pozwoli nam wejść na nowy poziom – opowiada Brett o procesie pisania. – Nirvana udowodniła, że dopóki tempo nie jest przerażająco szybkie, można trafić do radia z głośnymi gitarami. „Infected” było próbą stworzenia piosenki grunge’owej. Podpisaliśmy kontrakt z wielką wytwórnią, więc pomyślałem: „Jesteśmy zespołem punkowym, ale musimy też zadbać o to, żeby nie wypaść z obiegu, więc dobrym pomysłem mogłoby być napisać grunge’ową piosenkę w stylu Bad Religion. Takie podejście miałem, pisząc 'Infected'”.

Jeśli muzyka pop to zasadniczo zbiór piosenek o miłości, „Infected” zgłębia mroczne tajniki romantycznych relacji. Utwór nie opowiada konkretnej historii per se, ale porównuje miłość do stanu chorobowego, w który wpadają i z którego nie mogą się otrząsnąć nieświadomi niczego partnerzy. „Infected” przepełnia poczucie rezygnacji i rozpaczy. Podobnie jak „Anesthesia”, utwór opowiada o uzależnieniu. Pierwsze wersy brzmią jak wołanie o pomoc ze strony kogoś, kto stoi na progu nawrotu choroby, ale źródło inspiracji tekstu jest o wiele bardziej prozaiczne.

– Miałem coś w rodzaju blokady twórczej – mówi Brett – ale czułem, że pisząc „Infected” dotknąłem czegoś ważnego. Wsiadłem do swojego camaro ’67, wziąłem ze sobą gitarę akustyczną, pojechałem do parku Joshua Tree, zaszyłem się w małym bungalowie i siedziałem tam, aż piosenka była skończona. Mój samochód to był klasyczny street rod, który łatwo się przegrzewał i był w tak kiepskim stanie, że kiedy wyjeżdżałem z miasta, nuciłem: „Oto ja, mam nadzieję, że się nie rozpadnę”. Dosłownie bałem się, że mój samochód przestanie jeździć. To był taki wypełniacz, który przerodził się w doskonały początek piosenki i świetnie pasował do nastroju. Reszta jest historią!

Proces nagrywania „Stranger Than Fiction” w Atlantic różnił się od tego, jak dotąd pracowali muzycy, przede wszystkim dlatego, że wytwórnia dysponowała większymi możliwościami. Brett podpisał równoległą umowę z wydawnictwem EMI, dzięki której miał dostęp do studiów nagraniowych wytwórni na Sunset Boulevard. Kiedy etap komponowania dobiegł końca, Brett, Jay i Bobby spotkali się w EMI Studios i nagrali kilka utworów demo. Inżynierem był tam Ryan Greene, który miał w przyszłości pracować przy kilku płytach NOFX. Muzycy nagrali wersje demo utworów „Stranger Than Fiction” i „Infected” i wysłali je do swojego nowego producenta, Andy’ego Wallace’a, który miał na swoim koncie takie imponujące wydawnictwa jak „Reign in Blood” Slayera, „Electric” Cult, „Nevermind” Nirvany, „Dirty” Sonic Youth i debiut Rage Against the Machine.

Perspektywa pracy z tak prominentnym producentem była dla wszystkich bardzo ekscytująca. – Miksował muzykę rockową najlepiej na świecie – mówi Brett. – Teraz, z budżetem wielkiej wytwórni, mogliśmy pozwolić sobie na wynajęcie go. Byłem wielkim fanem jego pracy i bardzo chciałem uczyć się od najlepszych. Na prośbę Bretta Wallace zrobił testowy miks granej na żywo piosenki „American Jesus”. – Zrobił to zajebiście – mówi Brett.

– Odkąd na scenie pojawił się Andy Wallace – dodaje Bobby – spotykaliśmy się codziennie na próby w klubie Alley w północnym Hollywood. Ćwiczyliśmy przez okrągły miesiąc i szło nam naprawdę bardzo dobrze.

Kiedy nadszedł czas nagrywania, weszli do studia Rumbo Recorders w Canoga Park. Zespół zabunkrował się tam na pięć tygodni w kwietniu i maju. Dzięki próbom byli doskonale przygotowani, mieli też najwięcej w dotychczasowej karierze czasu na nagranie płyty. W Westbeach nauczyli się wszystkich utworów i materiał mieli perfekcyjnie opanowany. Ale Wallace miał własny styl, który narzucił podczas pracy nad materiałem. Muzykom zajęło chwilę, zanim do tego przywykli. Chwilę wcześniej polecieli do Nowego Jorku podpisać kontrakt, ale dopiero praca z Wallace’em uświadomiła im, że wszystko się zmieniło: w studiu panowała zupełnie inna energia, pojawiły się silne emocje, a atmosfera była bardziej napięta niż zwykle.

Na płycie znalazło się wielu zaproszonych przez Bad Religion gości. Wayne Kramer z legendarnego zespołu MC5 zaśpiewał i zagrał na gitarze w „Incomplete” ku wielkiej ekscytacji Bobby’ego, który wielbił muzyka. Wokalista Pennywise, Jim Lindberg, zaśpiewał w „Market”. Tim Armstrong zasilił chórki w „Television”, piosence, którą Brett napisał wspólnie z Johnette Napolitano. Tim figuruje na wkładce płyty pod pseudonimem „Lint”, którego używał jako członek Operation Ivy.

Kiedy zespół nagrywał utwór „Stranger Than Fiction”, przedstawiciele wytwórni przesłuchali nieobrobiony materiał i wyrazili zaniepokojenie, że piosenka nie rokuje jako singiel, zażądali więc, żeby zespół nagrał na potrzeby albumu „21st Century (Digital Boy)”. Brett uważał, że zadatki na pierwszy singiel miało „Infected”, ale umieszczenie na płycie „21st Century” nie wydało mu się głupim pomysłem.

– Miało to dla mnie sens – komentuje Brett decyzję ponownego nagrania utworu. – Szczerze mówiąc, miałem do Andy’ego Wallace’a nabożny stosunek po tym, co zrobił z Nirvaną i Rage Against the Machine, i dałbym się pokroić, żeby usłyszeć, jak będzie brzmieć wyprodukowana przez niego moja piosenka. Głównie dlatego się zgodziłem.

Z punktu widzenia Bretta „21st Century” stanowiło perfekcyjną syntezę punka i popu. Perspektywa zaprezentowania utworu szerszej publiczności w nowych, sprzyjających alternatywnym brzmieniom okolicznościach, wydała mu się ekscytująca. Nadal jednak uważał, że „Infected” miałaby większe szanse przebicia się.

Mimo różnicy zdań co do tego, który z numerów powinien stać się singlem, muzycy byli zadowolony z brzmienia „Stranger Than Fiction” i wiedzieli, że ich fani również się nie zawiodą. Zespół nie odszedł od muzycznych korzeni. W rzeczywistości płyta była zdecydowanie mniej eksperymentalna niż poprzednie dwa albumy i dobrze wypadała w zestawieniu z „Against the Grain”, również dzięki nowej wersji „21st Century (Digital Boy)”.

– Na „Stranger Than Fiction” słychać, że wszystko jest niezwykle precyzyjne i pod kontrolą, bo byliśmy świetnie wyćwiczeni – mówi Bobby. – Weszliśmy tam i zagraliśmy zajebiście. Byliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.

Muzycy byli świadomi niepokoju, jaki wśród fanów wzbudziły przenosiny zespołu do Atlantic, i wiedzieli, że „Stranger Than Fiction” zostanie poddane gruntownym oględzinom w poszukiwaniu dowodów na to, że kapela się „sprzedała”. Żeby odżegnać się od tego rodzaju oskarżeń, pierwszą stronę płyty wypełnili kilkoma szybkimi, energicznymi numerami autorstwa Grega: „Leave Mine to Me”, „Tiny Voices”, „The Hand–shake” i „Individual”. Kilka spośród nich miało stać się faworytami publiczności.

Sprawy układały się pomyślnie zarówno dla Bad Religion, jak i Epitaph: ukazała się płyta „Let’s Go” Rancid, a teledysk do pochodzącego z niej utworu „Salvation” zdobywał popularność w MTV. „Smash” The Offspring odnosiło spektakularny sukces, osiągając rekordowe wyniki sprzedaży, jak na zespół wydawany przez niezależną wytwórnię. Bad Religion i Epitaph cieszyli się sukcesem, którego rozmiarów nigdy się nie spodziewali, a – co najciekawsze – na horyzoncie pojawiła się perspektywa na dalszy rozwój.

Było to jednak niezwykle spokojne jak na Bad Religion lato. Po raz pierwszy od 1989 roku zespół nie spędzał letnich miesięcy w Europie. Wybrali się za ocean dopiero we wrześniu, po wydaniu „Stranger Than Fiction”. Hetson pojechał w trasę z Circle Jerks. Jay sprzedał dom w Hollywood Hills i przygotowywał się do rodzinnej przeprowadzki na leżącą u wybrzeży Vancouver wyspę w Kanadzie. Jego dwaj synowie, Miles i Hunter, wkraczali właśnie w wiek szkolny i Bentley z rozczarowaniem odkrył, że system edukacji w Los Angeles pozostawia wiele do życzenia.

– Poszliśmy zobaczyć miejsce, w którym Miles miał chodzić do szkoły – opowiada Jay. – Żadnej trawy. Drut kolczasty. Pomyślałem sobie: „To nie jest fajne miejsce. Nie tak powinna wyglądać szkoła”. Para przeglądała oferty szkół prywatnych w Los Angeles, ale wszystkie były za drogie. Rozważali przeprowadzkę do Portland albo Seattle, wreszcie zdecydowali się na Kolumbię Brytyjską. Michaela była obywatelką Kanady, przeprowadzka miała więc sens. – To nie było tak, że dwoje ludzi zdecydowało się nagle wyjechać do Kanady – mówi Jay. – To Kanadyjka wracała do domu. Miała tam rodzinę. Prosta sprawa. Nic wielkiego.

Greg robił doktorat i spędzał dużo czasu na Cornell University, oddając się badaniom skamieniałości pod mikroskopem. Rozbudował również swoje domowe studio i mógł teraz nie tylko nagrywać własne demówki, ale też produkować nagrania innych zespołów. Nawet w Ithace dało się odczuć, że sposób postrzegania punk rocka się zmienia. – Bad Religion tkwiło w próżni, ale kiedy tylko podpisaliśmy kontrakt z wielką wytwórnią, sprzedaż natychmiast wzrosła. Szedłem do lokalnego sklepu muzycznego w pobliskim supermarkecie i brałem do ręki płytę Bad Religion. Nasz album można było dostać w każdym amerykańskim mieście. Nie tylko w niezależnych sklepach muzycznych, ale w centrach handlowych. To była część trwającego w tamtym okresie procesu demokratyzacji punka.

Ze swojego punktu obserwacyjnego w dalekiej Ithace Greg dostrzegał zmianę pokoleniową, na której korzystały alternatywne zespoły. – Myślę, że Green Day, The Offspring i Bad Religion mogli zwiększyć swoje zasięgi, bo pozwoliła na to kultura – tłumaczy Greg. – Pojawiła się nowa generacja dzieciaków, które chciały agresywnej muzyki. Kupowały więcej deskorolek. Więcej snowboardów. X Games stawało się poważną imprezą. Zachodziła duża zmiana kulturowa, którą zespoły mogły wykorzystać na swoją korzyść. To nie kapele rockowe stały na czele tej zmiany. Muzycy lubią myśleć, że to oni zmienili świat. To nieprawda. Muzykom udało się po prostu obrócić tę zmianę na swoją korzyść. Taka jest moja opinia, oparta na studiach innej dziedziny, które uczą, jak działa natura. Jestem biologiem ewolucyjnym. Patrzę na świat nieco inaczej. Wiem, że gatunki potrafią wspaniale rozwijać się w sprzyjającym środowisku, nie na odwrót.

Orzeźwiająco trzeźwe stanowisko Grega wobec fali zmian zachodzących w przemyśle muzycznym dobrze tłumaczy równoczesny sukces formacji tak różnych jak Bad Religion, Rancid, The Offspring czy Green Day. Wszystkie one potrafiły wykorzystać pojawienie się rosnącej liczby młodych ludzi, którzy pojawili się na wzrastającym rynku. Żadna to jednak filozofia – czy, w tym wypadku, biologia ewolucyjna – żeby przewidzieć, że niejednoznaczny przekaz muzyki Bad Religion nie pokrywał się do końca z oczekiwaniami wielu młodych fanów.

Już tytuł albumu jest papierkiem lakmusowym dla specyficznego dyskursu, którego można spodziewać się na płycie. Czy szukając albumu, który mówi o wyzwaniach, jakie niesie ze sobą życie w coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości, sięgniemy po „Stranger Than Fiction” czy raczej po „Dookie”? Green Day tworzyli piosenki, które opowiadały o problemach nastolatków (i młodych dorosłych): o znajdowaniu swojego miejsca, borykaniu się z lękiem i depresją, czy szukaniu odpowiedzi na pytanie, gdzie jest początek i koniec zakochania. Green Day w swoim geniuszu odwołali się do niepokojów stanowiących integralną część nastoletniego umysłu. Bad Religion nigdy nie pisali tego rodzaju piosenek – nawet kiedy sami byli nastolatkami.

W ich twórczości zawsze obecny był podtekst. Czasem pojawiał się sarkazm, czasem ironia. Ale znaczenie zawsze było subwersywne i zmuszało słuchacza do myślenia. Kwestionowanie norm i odrzucanie dogmatów nie stanowiły najlepszych składników przepisu na popowy sukces.

Ale Greg miał rację: punk przeżywał rozkwit. Wznosząca fala punk rocka odmieniła los i przyszłość wielu zespołów. Menadżerowie wytwórni mogli wierzyć, że te zmiany wyznaczają pewien nowy paradygmat, ale sami zainteresowani wiedzieli, że tendencja zwyżkowa nie potrwa długo. „Zajebiście się grało, dopóki trwało” – brzmiało nieoficjalne motto niezliczonej liczby punkowych i hardkorowych kapel, które zdążyły powstać i rozpaść się w międzyczasie. Historię punka definiowały okresy intensywnego, ale przelotnego szaleństwa i kreatywności. Sex Pistols, Germs i Operation Ivy naprawdę zajebiście grali, dopóki istnieli – ale nie przetrwali długo. Najlepszą strategią dla Bad Religion było robić swoje. Nikt nie wiedział tego lepiej od nich samych.

Ktoś musiał oczywiście wsadzić kij między szprychy: tym razem byli to Brett Gurewitz i Jay Bentley, których kłótnia zmieniła bieg wypadków dla zespołu.

Jak większość rozstań, zaczęło się od sprzeczki o trywialną sprawę, która z perspektywy czasu nie miała sensu. Chodziło o listę gości. Epitaph przygotowywało się do Epitaph Summer Nationals w Hollywood Palladium. Pożyczony od Dischord pomysł polegał na zebraniu wydawanych przez Epitaph zespołów w ramach jednego koncertu, na który bilety będą kosztowały kilka dolarów. Epitaph Summer Nationals trwał trzy noce. 27 lipca jako headlinerzy wystąpili The Offspring i Down by Law, 28 – Pennywise i Rancid, a ostatniego wieczoru Bad Religion zagrali obok NOFX. To miała być zwyczajna impreza: kilka zespołów i ich fani. Garderoba w Palladium była bardzo mała, na backstage mogli wchodzić tylko członkowie zespołów, ich ekipy i pracownicy Epitaph. Oznaczało to, że nie ma listy gości. Niestety Jay o tym nie wiedział.

Zadzwonił do biura wytwórni i poprosił o umieszczenie na liście jego żony. Kiedy mu odmówiono, oczywiście się oburzył. Był w końcu członkiem Bad Religion, zespołu, który zbudował Epitaph, i jeszcze do niedawna pracownikiem wytwórni. Bilety na wydarzenie były tak tanie, że momentalnie się wyprzedały. Jeśli nie było listy gości i dostępnych biletów, nie było mowy o wejściu na koncert. Jay nie mógł tego zrozumieć. Rzucił kilka nieprzyjemnych uwag przez telefon i rozłączył się.

Kilka minut później oddzwonił do niego Brett. Sprzeczali się o listę gości. Jayowi nie mieściło się w głowie, że nie może zabrać na występ swojej żony. Brett wkurzył się, że Jay obraził jednego z pracowników Epitaph. Kłótnia eskalowała, muzycy wyrzucali sobie nawzajem sobie brak rozsądku, obrzucali się obelgami, ale ostatni gwóźdź do trumny wbił Brett. „Odchodzę”, rzucił.

Jay sądził, że Brett żartuje, mówiąc: „Nie potrzebuję tego gówna. Odchodzę”. – Roześmiałem się – mówi Jay – a on powiedział: „Mówię poważnie. Pierdolę, odchodzę”.

Ot tak, Brett przestał być członkiem zespołu, który założył.
(…)

Jim Ruland i Bad Religion „Rób, co chcesz – historia Bad Religion”
Tłumaczenie: Magdalena Kunz
Wydawnictwo: Underdog Press
Liczba stron: 328

Opis: „Rób, co chcesz” opowiada historię czterdziestoletniej kariery Bad Religion, zaczynając od momentu, kiedy czterech nastolatków spotkało się w garażu w San Fernando Valley, aż do czasów współczesnych, gdy Bad Religion występuje w roli głównej gwiazdy na największych festiwalach muzycznych na całym świecie. Głównymi narratorami książki są cztery niepowtarzalne osobowości tworzące Bad Religion: Greg Graffin, który w wieku kilkunastu lat został ikoną punk rocka w Los Angeles, Brett Gurewitz, nastolatek, który rzucił szkołę i założył niezależną wytwórnię płytową Epitaph Records, z czasem stając się magnatem przemysłu muzycznego, Jay Bentley, surfer i skater, który zyskał uznanie fanów po części swoją grą na basie, a po części swoimi ekscesami na scenie i poza nią, i wreszcie Brian Baker, założyciel legendarnego Minor Threat, który do Bad Religion dołączył w 1994 roku i wniósł do tej opowieści świeże spojrzenie na historię zespołu.

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek