Laureatka Bookera za powieść „Dziewczyna, kobieta, inna” opisała swoją życiową drogę. Fragment „Manifestu” Bernardine Evaristo

8 września 2022

W 2019 roku jurorzy Nagrody Bookera złamali regulamin, wyróżniając dwie pisarki: Margaret Atwood za powieść „Testamenty” i Bernardine Evaristo za „Dziewczynę, kobietę, inną”. Pierwsza z laureatek uchodziła już wtedy za jedną z najbardziej wpływowych pisarek na świecie, druga nie była szeroko rozpoznawalna, choć od blisko czterech dekad pisała i publikowała, a także była aktywistką wspierającą inkluzywność w literaturze. Dopiero Booker zwrócił oczy wszystkich na 60-letnią wówczas Evaristo, a wyróżniona książka zyskała status bestsellera i doczekała się licznych przekładów, m.in. na język polski. Z myślą o tych, którzy chcieliby poznać długą drogę autorki na literacki szczyt, powstała książka „Manifest”. Evaristo opisuje w niej swoje dojrzewanie jako czarnoskórej dziewczyny w Wielkiej Brytanii. To opowieść o marzeniach urzeczywistnianych dzięki niezachwianej wierze w siebie, na przekór wszelkim przeciwieństwom. Książka jest już dostępna w tłumaczeniu Kai Gucio, a u nas możecie przeczytać jej początek.

Jako rasa ludz­ka wszy­scy no­si­my w so­bie hi­sto­rię na­sze­go dzie­dzic­twa, a mnie cie­ka­wi, w jaki spo­sób moja wpły­nęła na to, jaką oso­bą i jaką pi­sar­ką się sta­łam. Wiem, że wy­wo­dzę się z dłu­giej li­nii osób, któ­re w po­szu­ki­wa­niu lep­sze­go ży­cia mi­gro­wa­ły od kra­ju do kra­ju, któ­re za­wie­ra­ły zwi­ąz­ki ma­łże­ńskie po­nad sztucz­ny­mi kon­struk­ta­mi gra­nic i stwo­rzo­ny­mi przez czło­wie­ka ba­rie­ra­mi kul­tu­ro­wy­mi i ra­so­wy­mi.

Moja an­giel­ska mat­ka po­zna­ła mo­je­go ni­ge­ryj­skie­go ojca na po­ta­ńców­ce dla człon­ków Wspól­no­ty Na­ro­dów w cen­trum Lon­dy­nu w 1954 roku. Stu­dio­wa­ła wte­dy w pro­wa­dzo­nym przez za­kon­ni­ce ka­to­lic­kim ko­le­gium na­uczy­ciel­skim w Ken­sing­ton; on przy­go­to­wy­wał się do za­wo­du spa­wa­cza. Po­bra­li się i w ci­ągu dzie­si­ęciu lat do­cho­wa­li się ośmior­ga dzie­ci. Kie­dy do­ra­sta­łam, okre­śla­no mnie mia­nem „mie­sza­ńca”, bo tak wów­czas na­zy­wa­no oso­by dwu­ra­so­we. Ka­te­go­rie tego typu – Mu­rzy­ni, ko­lo­ro­wi, czar­ni, dwu­ra­so­wi, ciem­no­skó­rzy – funk­cjo­nu­ją jako ogól­nie przy­jęte de­skryp­to­ry, do­pó­ki nie za­stąpi ich nowe okre­śle­nie. Dziś ro­zu­mie­my, że rasa tak na­praw­dę nie ist­nie­je – nie sta­no­wi bio­lo­gicz­ne­go fak­tu – a DNA wszyst­kich lu­dzi jest w dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu dzie­wi­ęciu pro­cen­tach jed­na­ko­we. Dzie­lące nas ró­żni­ce nie mają cha­rak­te­ru na­uko­we­go, ale wy­ni­ka­ją z in­nych czyn­ni­ków, ta­kich jak śro­do­wi­sko. Nie­mniej rasa to część ży­cio­we­go do­świad­cze­nia i wła­śnie stąd bie­rze się jej ogrom­ne zna­cze­nie. To, że uświa­do­mi­my so­bie fik­cję rasy, nie ozna­cza, że mo­że­my zre­zy­gno­wać z po­wy­ższych ka­te­go­rii, a przy­naj­mniej jesz­cze nie te­raz.

W cza­sach mo­je­go dzie­ci­ństwa po­jęcie „czar­ne­go Bry­tyj­czy­ka” czy „czar­nej Bry­tyj­ki” ucho­dzi­ło za we­wnętrz­nie sprzecz­ne. Bry­tyj­czy­cy nie wi­dzie­li w lu­dziach nie­bia­łych wspó­ło­by­wa­te­li, a ci z ko­lei często iden­ty­fi­ko­wa­li się z kra­jem swo­je­go po­cho­dze­nia. Sama nie mia­łam in­ne­go wy­bo­ru, jak tyl­ko uwa­żać się za Bry­tyj­kę. To był kraj mo­ich na­ro­dzin, mo­je­go ży­cia, na­wet je­śli da­wa­no mi ja­sno do zro­zu­mie­nia, że tak na­praw­dę do nie­go nie na­le­żę, bo nie je­stem bia­ła. Ni­ge­ria po­zo­sta­wa­ła jed­nak czy­mś od­le­głym, kra­jem, z któ­re­go po­cho­dził mój oj­ciec, a o któ­rym nic nie wie­dzia­łam.

O wie­le wi­ęcej wiem o ro­dzi­nie ze stro­ny mat­ki niż ze stro­ny ojca. Nie tak daw­no temu od­kry­łam, że moje ko­rze­nie w Wiel­kiej Bry­ta­nii si­ęga­ją po­nad trzy­stu lat wstecz, do 1703 roku. Wie­dza ta przy­da­ła­by mi się w dzie­ci­ństwie, bo wzmoc­ni­ła­by moje po­czu­cie przy­na­le­żno­ści i da­ła­by mi amu­ni­cję prze­ciw­ko tym, któ­rzy w owym cza­sie na­ka­zy­wa­li mi i ka­żdej in­nej nie­bia­łej oso­bie wra­cać tam, skąd po­cho­dzi­my.

Nie cho­dzi o to, że trze­ba mieć bry­tyj­skie ko­rze­nie, żeby tu przy­na­le­żeć, a prze­ko­na­nie, że przy­na­le­ży się tyl­ko wte­dy, gdy się ta­kie ko­rze­nie ma, na­le­ży za­wsze nie­ustan­nie pod­wa­żać. Pra­wa do oby­wa­tel­stwa nie ogra­ni­cza­ją się do praw wy­ni­ka­jących z uro­dze­nia, a całą spra­wę od za­wsze kom­pli­ko­wa­ły oso­by, któ­re uzna­wa­no za „pod­da­nych” im­pe­rium bry­tyj­skie­go, ale nie na­masz­cza­no ich „oby­wa­tel­stwem”.

Do­sko­na­le ro­zu­miem, że te­sty DNA są kon­tro­wer­syj­ne, po­nie­waż po­szcze­gól­ne pod­mio­ty na pod­sta­wie swo­ich ba­dań uzy­sku­ją ró­żno­rod­ne wy­ni­ki, nie­mniej mnie i tak wy­da­ją się fa­scy­nu­jące. Mój test w ra­mach pro­jek­tu DNA An­ce­stry, któ­ry obej­mu­je osiem po­ko­leń wstecz, wy­ka­zał na­stępu­jące sza­cun­ko­we po­cho­dze­nie et­nicz­ne: „Ni­ge­ria: 38 pro­cent; Togo: 12 pro­cent; An­glia, pó­łnoc­no-za­chod­nia Eu­ro­pa: 25 pro­cent; Szko­cja: 14 pro­cent; Ir­lan­dia: 7 pro­cent; Nor­we­gia: 4 pro­cent”. (Wśród wy­mie­nio­nych ob­sza­rów są dwa pa­ństwa, któ­rych nie po­tra­fię po­wi­ązać z żad­nym ze zna­nych mi przod­ków: Szko­cja i Nor­we­gia).

Choć je­stem z po­cho­dze­nia tak samo czar­na, jak bia­ła, gdy lu­dzie na mnie pa­trzą, wi­dzą we mnie ojca, a nie mat­kę. To, że nie mogę przy­pi­sać so­bie bia­łej to­żsa­mo­ści, gdy­bym na­wet tego chcia­ła (a nie chcę), jest z na­tu­ry ir­ra­cjo­nal­ne i do­wo­dzi je­dy­nie, jak ab­sur­dal­na jest kon­cep­cja rasy.


Uro­dzi­łam się w 1959 roku w El­tham, a wy­cho­wa­łam w Wo­ol­wich, w po­łu­dnio­wym Lon­dy­nie. Przy­szłam na świat jako oso­ba płci że­ńskiej, z kla­sy ro­bot­ni­czej i nie­bia­ła, więc ogra­ni­cze­nia wo­bec mnie zo­sta­ły okre­ślo­ne, za­nim jesz­cze zdąży­łam otwo­rzyć usta i za­pła­kać z po­wo­du szo­ku spo­wo­do­wa­ne­go wy­pchni­ęciem mnie z przy­tul­ne­go łona mo­jej mat­ki, gdzie spędzi­łam dzie­wi­ęć mie­si­ęcy w zmy­sło­wej har­mo­nii ze swo­im stwór­cą. Przy­szło­ść nie ry­so­wa­ła się dla mnie po­my­śl­nie – prze­zna­czo­no mi rolę po­do­so­by: ule­głej, gor­szej, mar­gi­nal­nej, nie­istot­nej – praw­dzi­wie pod­rzęd­nej.

Kie­dy się uro­dzi­łam, w bry­tyj­skim par­la­men­cie za­sia­da­ło tyl­ko czter­na­ście ko­biet na sze­ściu­set trzy­dzie­stu mężczyzn, z cze­go wy­ni­ka, że kon­tro­lę nad kra­jem spra­wo­wa­li w dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu sied­miu pro­cen­tach przed­sta­wi­cie­le płci męskiej. Na­sze spo­łe­cze­ństwo było za­tem pa­triar­chal­ne. To nie opi­nia, to fakt. W po­li­ty­ce rzad­ko słu­cha­no ko­biet i nie­wie­le uwa­gi po­świ­ęca­no ich pro­ble­mom zwi­ąza­nym z ma­cie­rzy­ństwem, ma­łże­ństwem, za­trud­nie­niem oraz wol­no­ścią sek­su­al­ną i re­pro­duk­cyj­ną, nie­wie­le ko­biet zaj­mo­wa­ło też wy­so­kie sta­no­wi­ska, pe­łni­ło funk­cje kie­row­ni­cze czy spra­wo­wa­ło ja­kąkol­wiek wła­dzę w kra­ju. Dziś oko­ło jed­nej trze­ciej osób za­sia­da­jących w bry­tyj­skim par­la­men­cie to ko­bie­ty.

Rok po mo­ich na­ro­dzi­nach pi­gu­łka dała ko­bie­tom swo­bo­dę wi­ęk­szej kon­tro­li nad wła­snym cia­łem, ale mi­nęło ko­lej­nych szes­na­ście lat, za­nim w 1975 roku usta­wy o rów­nej pła­cy i o za­ka­zie dys­kry­mi­na­cji ze względu na płeć spra­wi­ły, że dys­kry­mi­no­wa­nie ko­biet sta­ło się nie­le­gal­ne.

Mo­żna śmia­ło przy­pusz­czać, że odzie­dzi­czy­łam hi­sto­rię dru­go­rzęd­ne­go sta­tu­su ko­biet w spo­łe­cze­ństwie. Moja mat­ka, uro­dzo­na w 1933 roku, zo­sta­ła wy­cho­wa­na w ów­cze­snej tra­dy­cji, zgod­nie z któ­rą ko­bie­ta po­win­na pod­po­rząd­ko­wać się przy­szłe­mu mężo­wi i za­spo­ka­jać jego po­trze­by kosz­tem swo­ich. Mat­ka rze­czy­wi­ście była po­słusz­na spo­łecz­nym oby­cza­jom, wy­ma­ga­jącym od niej ule­gło­ści wo­bec wła­dzy mo­je­go ojca, do­pó­ki fe­mi­nizm dru­giej fali w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych nie za­czął kwe­stio­no­wać i zmie­niać spo­łecz­nych po­staw, a wte­dy za­częła się bro­nić, czer­pi­ąc in­spi­ra­cję od swo­ich czte­rech na­sto­let­nich có­rek, któ­re wkra­cza­ły w wiek doj­rze­wa­nia w at­mos­fe­rze wi­ęk­szej swo­bo­dy. W ko­ńcu, po trzy­dzie­stu trzech la­tach ma­łże­ństwa, unie­za­le­żni­ła się od męża.


Po moim ojcu, ni­ge­ryj­skim imi­gran­cie, przy­by­łym do oj­czy­zny na po­kła­dzie bry­tyj­skie­go stat­ku w 1949 roku, odzie­dzi­czy­łam ko­lor skó­ry, któ­ry de­cy­do­wał o tym, jak po­strze­ga­no mnie w kra­ju mo­je­go uro­dze­nia – jako cu­dzo­ziem­kę, out­si­der­kę, obcą. Kie­dy się uro­dzi­łam, dys­kry­mi­na­cja ze względu na ko­lor skó­ry była jesz­cze le­gal­na i mu­sia­ło mi­nąć wie­le lat, za­nim na mocy usta­wy o sto­sun­kach ra­so­wych dok­try­na an­ty­ra­si­stow­ska zo­sta­ła w pe­łni wpro­wa­dzo­na do bry­tyj­skie­go pra­wa – po­cząw­szy od jej pierw­szej wer­sji z 1965 roku, kie­dy to za­ka­za­no prak­tyk ra­si­stow­skich w miej­scach pu­blicz­nych, aż po rok 1976, kie­dy prze­pi­sy na­bra­ły pe­łniej­sze­go wy­mia­ru.

Gdy mój oj­ciec przy­był do tego kra­ju, pa­no­wał tu inny mit – o ni­ższo­ści Afry­ka­nów jako dzi­ku­sów, roz­po­wszech­nia­ny od sa­me­go po­cząt­ku im­pe­rial­ne­go przed­si­ęw­zi­ęcia i trans­atlan­tyc­kie­go han­dlu nie­wol­ni­ka­mi. Oj­ciec po­cho­dził z ob­sza­ru, któ­ry przez pra­wie sto lat do­świad­czał ko­lo­nial­nych na­jaz­dów i pod­bo­jów. Im­pe­rium bry­tyj­skie pró­bo­wa­ło utrwa­lić mit, ja­ko­by cy­wi­li­zo­wa­ło bar­ba­rzy­ńskie kul­tu­ry, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści cho­dzi­ło o nie­zmier­nie do­cho­do­we przed­si­ęw­zi­ęcie ka­pi­ta­li­stycz­ne.

O ile na te­mat po­wo­jen­nej ery Win­drush, czy­li fali emi­gra­cji z Ka­ra­ibów, po­wsta­ło mnó­stwo ba­dań i opra­co­wań, o tyle nar­ra­cje afry­ka­ńskie nie do­cze­ka­ły się rów­nie sta­ran­nej do­ku­men­ta­cji. Ist­nia­ło jed­nak mi­ędzy nimi wie­le po­do­bie­ństw. W mo­men­cie gdy mój oj­ciec jako mło­dy czło­wiek przy­był do Wiel­kiej Bry­ta­nii, zo­stał bru­tal­nie po­zba­wio­ny wła­sne­go wy­obra­że­nia o so­bie jako jed­no­st­ce i zmu­szo­ny do przy­jęcia na­rzu­co­nej to­żsa­mo­ści – chcąc nie chcąc, stał się wi­zu­al­nym ucie­le­śnie­niem wie­ków ne­ga­tyw­nej i fa­łszy­wej re­pre­zen­ta­cji. Wiel­ka Bry­ta­nia wer­bo­wa­ła lu­dzi z ko­lo­nii, by wy­pe­łnić lukę po ofia­rach II woj­ny świa­to­wej. Mój oj­ciec wy­ru­szył więc ze swo­jej oj­czy­zny, gdzie był po pro­stu zwy­kłym czło­wie­kiem, tym­cza­sem po przy­by­ciu na miej­sce za­miast po­wi­ta­nia go jako Syna Im­pe­rium cze­kał go nie­po­ha­mo­wa­ny ra­sizm tam­tych cza­sów.

Ja rów­nież uro­dzi­łam się na ni­ższych szcze­blach bry­tyj­skiej hie­rar­chii spo­łecz­nej, w sys­te­mie kla­so­wym, któ­ry rzu­to­wał na ja­ko­ść ży­cia i mo­żli­wo­ści, ist­nie­jącym po dziś dzień, choć już w znacz­nie bar­dziej mo­bil­nym spo­łecz­nie kra­ju. Nana, moja bab­cia po kądzie­li, była kraw­co­wą. Oj­ciec mo­jej mamy, Le­slie, był mle­cza­rzem, czy też, jak to się wte­dy na­zy­wa­ło, roz­no­si­cie­lem mle­ka. Wcze­śniej jego ro­dzi­na pro­wa­dzi­ła wła­sną mle­czar­nię. Moja mat­ka, ich je­dy­ne dziec­ko, uczęsz­cza­ła do przy­klasz­tor­ne­go gim­na­zjum. Kie­dy uko­ńczy­ła ko­le­gium na­uczy­ciel­skie i zo­sta­ła na­uczy­ciel­ką – pod­jęła pra­cę w jed­nym z nie­wie­lu za­wo­dów do­stęp­nych dla wy­kszta­łco­nych ko­biet na po­cząt­ku lat pi­ęćdzie­si­ątych – zna­la­zła się na do­brej dro­dze wio­dącej do kla­sy śred­niej. Jed­nak ma­łże­ństwo z Afry­ka­ni­nem spo­wo­do­wa­ło, że na­tych­miast spa­dła na sam dół dra­bi­ny spo­łecz­nej. W pew­nym sen­sie moja mat­ka zo­sta­ła czar­na przez zwi­ązek ma­łże­ński, a gdy uro­dzi­ły się jej dzie­ci – przez zwi­ązek bio­lo­gicz­ny; sta­ła się nie­ja­ko „ho­no­ro­wo czar­na”, je­śli mo­żna to tak ująć.

Mat­ka za­wsze po­wta­rza, że gdy po­zna­ła mo­je­go ojca, za­ko­cha­ła się w jego cha­rak­te­rze i nie zwra­ca­ła uwa­gi na ko­lor jego skó­ry. Ko­cha­ła go i swo­je dzie­ci, a my by­li­śmy dla niej ca­łym ży­ciem. Tyl­ko to się dla niej li­czy­ło, a nie ra­si­stow­skie bred­nie ob­cych, prze­ko­na­nych, że nie­któ­rzy są mniej lu­dźmi niż inni.

Mój oj­ciec miał ni­ge­ryj­skie i afro-bra­zy­lij­skie ko­rze­nie. Jego bli­źnia­cza sio­stra zma­rła, ro­dząc swo­je pierw­sze dziec­ko, za­nim on wy­je­chał do An­glii. Miał ta­kże trój­kę znacz­nie star­sze­go przy­rod­nie­go ro­dze­ństwa: dwie sio­stry, o któ­rych nic nie wiem, i bra­ta, któ­ry przy­był do Wiel­kiej Bry­ta­nii w 1927 roku, osia­dł w Li­ver­po­olu, oże­nił się z Ir­land­ką (przez co ro­dzi­na na za­wsze ze­rwa­ła z nią kon­takt) i do­cze­kał się trzech có­rek.

Oj­ciec, uro­dzo­ny w Ka­me­ru­nie Fran­cu­skim, wy­cho­wał się w La­gos, ów­cze­snej sto­li­cy Ni­ge­rii. Jego oj­ciec, Gre­go­rio Ban­ko­le Eva­ri­sto, zna­la­zł się w gro­nie osób, któ­re po­wró­ci­ły do Afry­ki Za­chod­niej z Bra­zy­lii, po tym jak w 1888 roku sko­ńczy­ło się tam nie­wol­nic­two. Moim zda­niem nie­wie­le wska­zu­je na to, by sam do­świad­czył znie­wo­le­nia. W Ni­ge­rii Gre­go­rio pra­co­wał jako cel­nik, co, jak sądzę, gwa­ran­to­wa­ło mu pe­wien sta­tus w spo­łe­cze­ństwie, i po­sia­dał dom w Dziel­ni­cy Bra­zy­lij­skiej w La­gos. Kie­dy wy­bra­łam się tam na po­cząt­ku lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych, obec­ni wła­ści­cie­le od razu po­ka­za­li mi akt sprze­da­ży do­ko­na­nej przez moją bab­cię, Ze­no­bię, na wy­pa­dek gdy­bym mia­ła się o nie­go upo­mnieć – pi­ęćdzie­si­ąt lat po fak­cie.

Gre­go­rio po­noć po­znał Ze­no­bię, swo­ją dru­gą żonę, w klasz­to­rze. Nie po­tra­fi­ła czy­tać ani pi­sać, za­tem naj­wy­ra­źniej nie po­bie­ra­ła tam nauk. Mam w swo­im po­sia­da­niu ofi­cjal­ny do­ku­ment z od­ci­skiem jej kciu­ka jako pod­pi­sem, na któ­ry pa­trzę ze wzru­sze­niem – to fi­zycz­ny do­wód jej uni­kal­ne­go ukła­du li­nii pa­pi­lar­nych. My ni­g­dy nie wy­bra­li­śmy się do Ni­ge­rii, a ona nie od­wie­dzi­ła An­glii, ni­g­dy jej za­tem nie po­zna­łam. Do dziś bar­dzo nie­wie­le wiem o niej czy o moim dziad­ku, któ­ry zma­rł przed na­ro­dzi­na­mi mo­je­go ojca. Oj­ciec nie po­tra­fił opi­sać swo­jej mat­ki, mó­wił tyl­ko, że była bar­dzo miła.

Za­wsze przy­wi­ązy­wa­łam ogrom­ną wagę do je­dy­ne­go zdjęcia mo­jej bab­ci, ja­kie znaj­du­je się w po­sia­da­niu na­szej ro­dzi­ny. Wy­ko­na­na chy­ba w la­tach dwu­dzie­stych fo­to­gra­fia przed­sta­wia ją w odświ­ęt­nym stro­ju, być może z oka­zji ślu­bu. Bab­cia wy­gląda na niej do­rod­nie, słod­ko, uro­czo, do­stoj­nie, acz­kol­wiek po­wści­ągli­wie (ja na­to­miast ni­g­dy w ży­ciu nie wy­gląda­łam po­wści­ągli­wie, ucho­waj Boże). Nie­daw­no po­da­ro­wa­no mi zdjęcie bab­ci zro­bio­ne pod ko­niec jej ży­cia i zdu­mia­ła mnie prze­mia­na, jaka w niej za­szła. Chu­da, udręczo­na, tra­gicz­na twarz ko­bie­ty w po­de­szłym wie­ku roz­bi­ła wy­ide­ali­zo­wa­ny ob­raz, jaki no­si­łam w so­bie przez dzie­si­ęcio­le­cia. Ze­no­bia stra­ci­ła męża ja­kieś czter­dzie­ści lat wcze­śniej, bli­źniacz­ka mo­je­go ojca zma­rła, a on sam wy­emi­gro­wał do An­glii, nie mó­wi­ąc o tym swo­jej mat­ce, na wy­pa­dek gdy­by pró­bo­wa­ła go za­trzy­mać, nie na­pi­sał po przy­je­ździe, ani w ogó­le do niej nie na­pi­sał. Być może wsty­dził się tego, jak wy­je­chał. Gdy oże­nił się z moją mat­ką, to ona wzi­ęła na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ść za kon­takt z te­ścio­wą, któ­ra ko­rzy­sta­ła z usług skry­by. Nie­ste­ty z jej li­stów nie wy­ni­ka­ło nic, kim była i jak żyła.

Po śmier­ci bab­ci w 1967 roku mój oj­ciec otrzy­mał list z wia­do­mo­ścią o tym od ko­goś z Ni­ge­rii zwi­ąza­ne­go z ro­dzi­ną:

Je­stem oso­bą, co da­rzy mo­ich ro­dzi­ców na­le­ży­tym sza­cun­kiem zwłasz­cza moją mat­kę co bar­dzo się mną opie­ko­wa­ła gdy by­łem mały a two­ja świ­ętej pa­mi­ęci mat­ka po­wie­dzia­ła mi że od­kąd wy­je­cha­łeś nie in­te­re­so­wa­łeś się nią ani nie dba­łeś o nią i to bar­dzo źle a te­raz nad­sze­dł ko­niec i nie­ste­ty mu­szę cię po­in­for­mo­wać że two­ja mat­ka zma­rła 5-ego a po­chó­wek od­będzie się 11-ego.

My, dzie­ci, tyl­ko raz w ży­ciu zo­ba­czy­li­śmy na­sze­go ojca, su­ro­we­go stra­żni­ka dys­cy­pli­ny, we łzach – kie­dy otrzy­mał ten list. Wy­pro­sze­ni z kuch­ni, tło­czy­li­śmy się pod oknem w ogro­dzie, z nie­do­wie­rza­niem za­gląda­jąc do środ­ka, by zo­ba­czyć to na wła­sne oczy. Z nie­zwy­ci­ężo­ne­go do bez­bron­ne­go w jed­nej chwi­li. My­śle­li­śmy, że nasz oj­ciec nie ma żad­nych uczuć, ale oto mie­li­śmy do­wód, że jed­nak coś czu­je. Za­miast jak zwy­kle do­pro­wa­dzać nas do pła­czu, sam cier­piał. Gdy te­raz o tym my­ślę, wi­dzę wy­ra­źnie, że wca­le nie był ta­kim twar­dym czło­wie­kiem, jak się nam wy­da­wa­ło, nie po­tra­fił jed­nak wy­ra­żać emo­cji. Po śmier­ci mat­ki przy­tło­czy­ła go ża­ło­ba – po­czu­cie stra­ty, być może wy­rzu­ty su­mie­nia, świa­do­mo­ść, że już ni­g­dy jej nie zo­ba­czy.

Mój oj­ciec miał na utrzy­ma­niu ośmio­ro dzie­ci po­ni­żej dzie­si­ąte­go roku ży­cia, nie mógł więc so­bie po­zwo­lić na po­wrót do ro­dzin­ne­go kra­ju, by wzi­ąć udział w po­grze­bie. Nie mie­li­śmy żad­ne­go kon­tak­tu z jego ni­ge­ryj­ską ro­dzi­ną aż do 1984 roku, kie­dy to za­py­ta­łam go o na­mia­ry na ko­goś w Ni­ge­rii, a on po­dał mi ad­res ku­zyn­ki, któ­rą wi­dział po raz ostat­ni przed wy­jaz­dem. Na­pi­sa­łam do niej i za­cho­wa­łam ko­pię li­stu; zwró­ci­łam się do niej z bła­ga­niem: „De­spe­rac­ko pra­gnę do­wie­dzieć się cze­goś o mo­ich krew­nych, ciot­kach, wuj­kach, ku­zy­nach i tak da­lej – lu­dziach, o któ­rych ni­g­dy nie sły­sza­łam i któ­rych ni­g­dy nie wi­dzia­łam”.

Ku­zyn­ka była już w sędzi­wym wie­ku i w jej imie­niu od­pi­sa­ła mi jej cór­ka, któ­ra wy­ra­zi­ła ogrom­ną ra­do­ść z wia­do­mo­ści, że mój oj­ciec żyje. Na­pi­sa­ła, że jej mama „za­la­ła się łza­mi, bo stra­ci­ła wszel­ką na­dzie­ję na to, że twój oj­ciec się ode­zwie […]. Śpie­wa­ła, ta­ńczy­ła, a na ko­niec za­częła się mo­dlić”.

Mój oj­ciec wró­cił do Ni­ge­rii do­pie­ro na po­cząt­ku lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych, czter­dzie­ści czte­ry lata po tym, jak stam­tąd wy­je­chał. Za­bra­łam go do jego kra­ju ra­zem z moją mat­ką, rok po mo­jej wła­snej pod­ró­ży. Moi ro­dzi­ce roz­wie­dli się i sprze­da­li wspól­ny dom, a on mógł za­pre­zen­to­wać się jako czło­wiek za­mo­żny. Od Ni­ge­ryj­czy­ków z po­ko­le­nia mo­je­go ojca mi­gru­jących do An­glii ocze­ki­wa­no, że wró­cą bo­ga­ci. Je­śli tego nie ro­bi­li, przy­no­si­li wstyd ro­dzi­nie i ucho­dzi­li za nie­udacz­ni­ków. W ko­lo­niach pa­no­wa­ło prze­ko­na­nie, że uli­ce Wiel­kiej Bry­ta­nii są wy­bru­ko­wa­ne zło­tem, a ci, któ­rzy po­zo­sta­li w oj­czy­stym kra­ju, nie mie­li po­jęcia, jak ci­ężko było lu­dziom, któ­rzy wy­lądo­wa­li w ser­cu im­pe­rium.

Je­dy­ne zdjęcie Gre­go­ria, ja­kie po­sia­dam, przed­sta­wia ele­ganc­ko ubra­ne­go mężczy­znę, usa­do­wio­ne­go w kró­lew­skiej po­zie, ema­nu­jące­go siłą i au­to­ry­te­tem. Gro­źny wy­raz jego twa­rzy przy­po­mi­na twarz mo­je­go ojca.
(…)

Bernardine Evaristo „Manifest”
Tłumaczenie: Kaja Gucio
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 280

Opis: W 2019 roku Bernardine Evaristo została pierwszą w historii czarną kobietą, która zdobyła Nagrodę Bookera za brawurową powieść „Dziewczyna, kobieta, inna”, a teraz powraca z intymną i szczerą opowieścią o tym, jak tego dokonała. Urodziła się jako czwarta z ośmiorga dzieci ze związku Brytyjki i Nigeryjczyka. W wieku osiemnastu lat opuściła rodzinny dom, aby szukać własnego miejsca w świecie. Od tego momentu całe swoje życie oraz decyzje, które podejmowała, podporządkowała twórczości. Pisarstwo stało się jej domem na stałe. Dziś mówi o sobie, że czuje się niepowstrzymana. W „Manifeście” Evaristo przygląda się swojemu dziedzictwu i latom dzieciństwa. Analizuje styl życia i relacje z innymi. Zgłębia genezę i naturę własnej kreatywności oraz działalności aktywistycznej. To książka dla każdego, kto kiedykolwiek czuł się wykluczony lub znalazł się na marginesie, i dla każdego, kto chce zostawić po sobie ślad na ziemi. To manifest nieustraszoności.

fot. The Royal Society of Literature

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek