Ktoś zamordował kobietę, przez którą prawie rozpadło się jego życie. Przeczytaj fragment kryminału „Rój” Weroniki Mathii

7 października 2024

W nowej powieści Weronika Mathia po raz kolejny zabiera nas do Iławy. „Rój” to wielowarstwowy kryminał, w którym autorka nie boi się poruszać trudnych tematów i przełamywać tabu, by pokazać, jak zdarzenia z przeszłości kładą się cieniem na dalszym życiu. Książka ukazała się nakładem Czwartej Strony, a poniżej przeczytacie sam jej początek.

Bajka Zouszki

Biegłam przez ciemny las, bo usłyszałam swoje imię.

„Zouszka!”

Usłyszałam je nie jeden raz, ale kilka. I była w moim imieniu zaklęta najgorsza wizja, jaką mogłam sobie wyobrazić. Strachu, łez, małych rączek zaciskających się wokół mojej szyi.

Karmenka potrzebowała pomocy, a mnie przy niej nie było.

Wciąż czułam na sobie zapach ogniska i widziałam ciemny krąg wokół niego. Czy oni też usłyszeli dziecięcy głosik?

Wiatr plątał moje włosy, a ja błagałam go, żeby użyczył mi swojej siły. Musiałam dobiec do dziewczynki, zanim usłyszą ją inni. Obejrzałam się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt mnie nie goni, i przez chwilę wydawało mi się, że widzę kilka postaci.

Wilki atakują sforą.

Zaczął padać deszcz. Mokre liście przyklejały mi się do spodni, a wysokie drzewa patrzyły, jak łapię oddech i próbuję przyspieszyć. Buty zatapiały się po kostki w mokrej ziemi. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że zdjęłam spódnicę, bo chyba nie dałabym rady biec. Plecak haczył o gałęzie i zsuwał się z bluzy.

Zauważyłam ją na skraju lasu. Tak małą i drobną.

– Co tu robisz? – Dopadłam do Karmenki i wzięłam ją w ramiona.

– Przepraszam, przepraszam… – Płakała mi do ucha i nie wiedziałam, ile w tym łez, a ile deszczu, od którego obie byłyśmy mokre. Zimna woda wpadała za kołnierz, spływała po twarzy, wsiąkała we włosy.

– Trzymaj się, musimy biec!

Za nami rozległy się krzyki:

– Ej! Kto tam jest?

– Ktoś tam jest!

– Stój! – Rozpoznałam głos chłopaka z błyskawicą wystrzyżoną na boku głowy. – Stój, kurwa!

Obróciłam się i zobaczyłam, że się nachyla, a potem szybko prostuje.

Kamień trafił mnie w głowę.

Ból rozlał się po całej czaszce. Bałam się dotknąć tego miejsca. Łzy lały mi się po twarzy zupełnie bez kontroli, zagryzłam usta, żeby nie krzyczeć. Coś ciepłego spłynęło wzdłuż kręgosłupa. Nie mogłam teraz zemdleć. Musiałam walczyć za nas obie.

– Stój, powiedziałem!

– Pojebało cię? – usłyszałam Kamilę.

Chciałam przyspieszyć, ale moje stopy ślizgały się na mokrej trawie i liściach. Pomyślałam, że musimy znowu zatopić się w las, który majaczył po drugiej stronie torowiska. Paliła mnie klatka piersiowa i cała dygotałam z wysiłku. Postawiłam Karmenkę na ziemi.

– Idź pierwsza.

– Na tory?

– Tak.

– Nic nie widzę. Jest tak ciemno.

– Szybciej! Nie bój się, jestem za tobą.

Wspinałyśmy się na nasyp, chwytając się ostrych kamieni, które raniły dłonie. Turlały się na dół i uciekały spod stóp. W pewnej chwili straciłam Karmenkę z oczu.

– Zouszka! – krzyknęła niemal w tym samym momencie, w którym z lasu wyłoniło się kilka postaci. Jeszcze nas nie widzieli. Jeszcze miałyśmy szansę uciec.

– Cichutko, cichutko – powtarzałam i łapałam w objęcia powietrze tak długo, aż w końcu trafiłam na jej małe ciało.

– Nie mogę się ruszyć. Noga.

Klęknęłam i poczułam zapach smaru wymieszany z wonią drewnianych podkładów. Dotykałam Karmenki, a potem zimnych, wilgotnych szyn i śrub. Wydawało mi się, że wyczuwam delikatną wibrację zwiastującą przyjazd pociągu, i ze strachu zrobiło mi się niedobrze.

Skupiłam się na oddechu i działaniu. Na rajstopkach z dziurą na kolanie, wiązanych butach za kostkę, z których jeden utknął między prętami podtrzymującymi śruby na torach. Zaczęłam szarpać za sznurówki w jej bucie i próbowałam opanować panikę. Kawałek sznurka urwał się i został mi w dłoni.

– Boję się – powiedziała dziewczynka i poczułam, jak wczepia mi palce we włosy. – Szybciej, Zouszka… Szybciej!

Jeszcze nigdy nie czułam takiego skupienia. Gdybym miała nóż, udałoby się ją uwolnić. Gdybym miała dłuższe paznokcie, być może rozwiązałabym supeł przy wiązaniu. Gdybym nie poszła do tego przeklętego lasu, ona nie pobiegłaby za mną.

Gdybym.

– Pomocy! – krzyknęłam. – Kamila! Jesteś tam? Pomóż mi!

Niech tu przyjdą. Niech nas dogonią. To nadal lepsze niż śmierć.

Czułam, że pot spływa mi po karku, a serce bije tak głośno, że niemal zagłusza przeciągły gwizd pociągu.

Obecnie

– I co było dalej? – zapytał sennie chłopiec, odsuwając kołdrę.

Zygmunt Ostrowski nie odpowiedział, tylko poczekał, aż oddech Nikodema ucichnie. Wnuk miał trzynaście lat i rzadko prosił o to, żeby ktoś z nim posiedział, gdy zasypia. Dziś jednak to zrobił. Gdy Zygmunt wrócił z rehabilitacji, zastał dzieciaka na wpół przytomnego na kanapie w salonie. Narzekał, że boli go brzuch i mu niedobrze. Intuicja podpowiadała emerytowanemu gliniarzowi, że coś złego wydarzyło się w szkole. Podobne akcje zdarzały się chłopcu wcześniej i zawsze oznaczały kłótnię z kolegami lub poprzedzały trudny sprawdzian.

Ostry siedział więc na skraju łóżka i starał się nie poruszyć, żeby nie zakłócić płytkiego snu wnuka. Ależ to było trudne! Silić się na spokój, gdy w środku wszystko się tłucze. Nikodem zmienił pozycję, zwijając się w kształt przypominający precelek. Ręce wsunął pod poduszkę i mamrotał coś niezrozumiałego, potem zrzucił kołdrę na podłogę. Zygmunt pomyślał, że chłopiec przypomina swoją babcię. Teresa też spała w takiej pozycji. Zawsze na boku, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Wszystko w sobie chowała, nawet przez sen.

Biedna Teresa.

– W końcu powiesz mi, co się stało – wyszeptał mężczyz­na i z powrotem otulił chłopca kołdrą.

Telefon wnuka, który leżał na stoliku nocnym, zamrugał kilka razy, Zygmunt zerknął na wyświetlacz, ale zobaczył już tylko godzinę. Dochodziła dwudziesta druga. „Jeszcze zbyt wcześnie” – kalkulował. Zebrał ubrania Nikodema, które ten niedbale rzucił na fotel, i zszedł schodami na parter, gdzie w łazience wcisnął je do kosza na pranie. Nogawka ulubionych dresów wnuka, z logo kanadyjskiej drużyny hokejowej, zamiatała podłogę. Ostremu nie chciało się tego sprzątać.

Zerknął w lustro na zmęczoną życiem twarz siedemdziesięcioletniego emerytowanego gliny, który w przedstawieniach dla dzieci mógłby grać łagodnego niedźwiedzia. Pomyślał, że starość jest bezlitosna. Odebrała mu nawet groźne spojrzenie, które dawniej działało na podwładnych i kobiety. Zmienił się w pluszaka, którego ktoś przywiązał do samochodu i ciągnął po wyboistej drodze przez wiele kilometrów.

– Ale jeszcze na koniec zdążyłeś spierdolić – mruknął do odbicia i poszedł do salonu. Tam odblokował swoją komórkę i przez chwilę przesuwał palcem po ekranie, zostawiając na nim tłuste ślady. W końcu zostawił ją na stoliku i zaczął chodzić od ściany do ściany.

Głupie serce.

Znowu kłuło, jakby ktoś wbijał w nie pazury. Mężczyzna poczuł kropelki potu nad górną wargą, ale nie zwalniał tempa. Chodzenie pomagało. Był pewien, że gdyby się zatrzymał, stałoby się coś jeszcze gorszego niż to, o czym dowiedział się dziś wieczorem. Że ktoś zamordował kobietę, przez którą prawie rozpadło się jego życie i rodzina.

– Kamila – wypowiedział jej imię i przystanął na środku pokoju.

Kilka dni temu przypadkiem wpadli na siebie w sklepie. Jak zwykle miała na sobie za duży sweter, który odsłaniał piegowate ramię i kusą sukienkę pod spodem.

„Słyszałam, że twoja żona zmarła” – powiedziała. „Przykro mi. Przepraszam, że nie byłam na pogrzebie, ale…”

Odburknął coś banalnego, zupełnie jakby była obcą osobą, a nie kimś bardzo ważnym, do kogo dwadzieścia lat temu uciekał w samotne noce. O tym, że ktoś ją zabił, dowiedział się od znajomego policjanta. Mężczyzna zadzwonił, żeby zapytać o coś banalnego związanego z raną postrzałową. Wiedział, że Zygmunt, który dawniej był jego przełożonym, zna się na broni. Od tamtej chwili minęły dwie godziny, które zdawały się trwać te wszystkie miesiące, podczas których Zygmunt i Kamila byli razem.

Kurwa, razem.

Leżała w przedpokoju czy salonie? Krew pobrudziła podłogę czy wsiąkła w dywan? Zastanawiał się, jak upadła. Na plecy czy na brzuch? I czyją twarz widziała jako ostatnią?

„Funkcjonariuszka Dominika Sajna” – jego myśli pobieg­ły do policjantki, od której dostał szczeniaka. Puchaty biszkoptowy kundelek właśnie przydreptał do salonu i wskoczył na kanapę. „Powinienem do niej zadzwonić”.

Napisał kilka esemesów, a kiedy się upewnił, że to właś­nie Dominika ma dyżur w kryminalnym, poczuł się, jakby wygrał szóstkę w totka. Wybrał numer policjantki, ale niemal natychmiast się rozłączył. Jego córka nie byłaby zadowolona. Sylwia miała dziś dyżur prokuratorski i na pewno też znajdowała się na miejscu zbrodni. Nie chciał, żeby wiedziała o tym telefonie. Ani o tym, co dawniej łączyło Zygmunta z Kamilą.

Przeanalizował to i w końcu napisał esemesa do Dominiki: „Zadzwoń, mam prywatną sprawę. To ważne”. Po chwili na wyświetlaczu pojawił się jej numer.

– Dobry wieczór. – W słuchawce odezwał się znajomy kobiecy głos.

– Powiedz mi, co tam się stało. Ja… To dla mnie ważne, żeby wiedzieć. – Uznał, że takie wyjaśnienie jej wystarczy. – Ty ją znalazłaś?

Zapadła cisza przerywana szybkim oddechem. Ostry domyślił się, że policjantka gdzieś odchodzi.

– Tak, odebrałam zgłoszenie. – Zamilkła, jakby się zastanawiała, ile może mu zdradzić. Po chwili dodała ciszej: – Rany przestrzałowe. Pierwsza wlot w okolicach karku, wylot przy obojczykach. Druga w okolicy dolnej części klatki piersiowej, trzecia w lewe ramię. Stała przodem, gdy ktoś do niej strzelał.

Zygmunt, który do tej pory chodził, teraz musiał się zatrzymać i o coś oprzeć. Wręcz czuł, jak jego dłonie biegną po obojczykach Kamili. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że te wszystkie delikatne miejsca na jej ciele już nie pulsują życiem. A jednak mimo emocji analizował to, co usłyszał. Czy te trzy strzały miały znaczenie? Czy po pierwszym postrzale jeszcze żyła? Mało kto zdaje sobie sprawę, że osoby postrzelone potrafią jeszcze długie minuty się bronić lub podejmować całkiem logiczne decyzje.

Jak było w przypadku Kamili? Co zdążyła zrobić przed śmiercią? Musiała widzieć swojego mordercę. Być może błagała o życie.

– Macie broń? – zapytał.

– Nie mamy, ale wiemy, że denatka należała do Strzeleckiego Klubu Sportowego TIG w Iławie. Sejf, w którym trzymała sportowego glocka, jest pusty. Zresztą pamiętam, że ty też należałeś do tego klubu, prawda? – Policjantka urwała, a kiedy Ostrowski przytaknął, kontynuowała: – Około dwudziestej zadzwoniła sąsiadka z góry, starsza emerytowana pedagożka. Wróciła od syna i zdziwiły ją uchylone drzwi do mieszkań. Mamy pecha, bo na dole jest agencja nieruchomości, nieczynna o tej porze, a na górze dwa lokale, z czego jeden przeznaczony pod wynajem. Zero świadków, nikt nie zwrócił uwagi na strzały. Obok jest remont chodnika, maszyny pracują cały dzień. Widocznie zagłuszyły hałas.

– Powiedziałaś: uchylone drzwi mieszkań. Użyłaś liczby mnogiej. – Zygmunt rozkładał na części nie tylko treść tego, co przekazała mu Dominika, ale też sposób, w jaki się do niego zwracała. Wydawało mu się, że jest spięta i nie mówi mu wszystkiego.

– Drzwi zarówno do mieszkania Kamili Witz, jak i do jej sąsiadów były uchylone. Nie ma ich, w środku rozpierdol.

– Myślisz, że uciekli? Podejrzewacie ich? – Ostrowski czuł, że skacze mu ciśnienie. To zawsze zaczynało się tak samo. Natrętny pisk w uszach, który penetrował mózg.

– Nie mam pojęcia. Zabezpieczyliśmy ślady, być może są zamieszani.

– Kim są ci sąsiedzi?

– Marek i Łucja Gronowiczowie, ojciec z córką. Podobno przeprowadzili się do Iławy miesiąc temu, dziewczynka uczyła się w Trójce, w szóstej klasie. Jej matka nie żyje, ale była Romką i to ona odziedziczyła to mieszkanie po rodzicach. Będziemy sprawdzać, co ich łączyło z Kamilą.

– Pamiętasz, jak nazywała się ta matka, która była Romką?

– Tak, miała takie ciekawe imię, Zouszka. A nazwisko panieńskie… – Ostry słyszał, że policjantka przewraca kartki w zeszycie. – Rosta. Kojarzysz ją? Albo jej rodziców? Musieli znać Kamilę, skoro byli sąsiadami.

– Nie kojarzę. Coś zginęło z mieszkania?

– Na pewno doszło do jakiejś szarpaniny. Przedmioty z półek leżą na ziemi, chociaż może… Teraz sobie myślę, że to ofiara mogła je zrzucić, zanim zmarła.

Ostrowski próbował skupić się na rozmowie. Głupie serce, szarpane przez pazury. Kłucie doprowadzało go do obłędu.

– Słuchaj, jak tylko się czegoś dowiesz, to zadzwoń, okej? – poprosił Dominikę i podszedł do schodów, bo wydawało mu się, że wnuk go woła.

– Szefie… Ja… – Policjantka zawiesiła głos. Mimo że od kilku lat był na emeryturze, czasami się tak do niego zwracała. – Chyba nie będę mogła tego zrobić.

– Nie rozumiem.

– U niej w mieszkaniu są wasze zdjęcia. Widać, że coś was łączyło.
(…)

Weronika Mathia „Rój”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 304

Opis: W iławskiej kamienicy dochodzi do morderstwa Kamili Witz. W tym samym czasie bez śladu znikają najbliżsi sąsiedzi kobiety. Czy widzieli coś, czego nie powinni?

Te wydarzenia sprawiają, że niespodziewanie przecinają się ścieżki kilku osób. Emerytowany policjant Zbigniew Ostrowski, pszczelarka Natalia Biel oraz niedawno owdowiały Marek Gronowicz i jego dwunastoletnia córka Łucja wkrótce przekonają się, że przeszłość zawsze dopomina się o sprawiedliwość, a niezawinione śmierci o zemstę.

Wydarzenia wymykające się spod kontroli. Decyzje o nieodwracalnych konsekwencjach. Bohaterowie uwikłani w intrygi, które nierzadko ich przerastają. Ostatecznie każdy musi zmierzyć się z pytaniem: Jak daleko się posuniesz, by chronić tych, których kochasz?


Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek