Kryminalna zagadka w przededniu apokalipsy. Fragment „Opuszczonego miasta”, czyli 2. części trylogii „Ostatni policjant” Bena H. Wintersa

5 czerwca 2018


Nakładem wydawnictwa Quraro ukazała się druga część trylogii kryminalnej „Ostatni policjant” Bena H. Wintersa osadzonej w realiach zbliżającej się nieuchronnej katastrofy. „Opuszczone miasto” to niepokojąco prawdziwy obraz świata przed zagładą. Na kilkadziesiąt dni przed uderzeniem asteroidy w ziemię detektyw Henry Palace próbuje pomóc znajomej sprzed lat w odnalezieniu zaginionego męża. Czy zniknięcie jednego z najzdolniejszych w Concord gliniarzy ma jakiś związek z asteroidą? O tym przekonacie się z lektury książki, której fragment prezentujemy wam poniżej.

? Ale on obiecał ? mówi Martha Milano, jasne oczy jej błyszczą, policzki płoną z ekscytacji. Rozpacz, zadziwienie, desperacja. ? Oboje sobie obiecaliśmy. Z milion razy co najmniej.

? Tak ? odpowiadam. ? Rozumiem.

Wyciągam chusteczkę higieniczną z pudełka stojącego na stole w jej kuchni, Martha przyjmuje ją, uśmiecha się blado, po czym anemicznie wydmuchuje nos.

? Przepraszam ? dodaje, smarka raz jeszcze, potem bierze się w garść, siada prościej, nabiera tchu. ? Ale przecież ty, Henry, jesteś policjantem.

? Byłem.

? No tak. Byłeś. Ale wiesz, czy?

Nie może dokończyć, nie musi jednak. Wiem, o co chce zapytać, ponieważ te słowa wiszą pomiędzy nami już od jakiegoś czasu: „Czy możesz coś w tej sprawie zrobić?”. Ja, rzecz jasna, bardzo chcę jej pomóc, lecz szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak. Trudno mi? nie, raczej nie umiem znaleźć słów, by to wyrazić. Od godziny siedzę więc i słucham, zapisując ważniejsze szczegóły i informacje w swoim cienkim niebieskim brulionie. Zaginiony mąż Marthy nazywa się Brett Cavatone; lat trzydzieści trzy, ostatni raz widziany w restauracji o nazwie Rocky?s Rock? n?bowl przy Old Loudon Road, koło centrum handlowego Steeplegate. To knajpa jej ojca, wyjaśnia Martha, przyjazna rodzinnej rozrywce pizzerio-kręgielnia, nadal otwarta pomimo kryzysu, aczkolwiek z dramatycznie skróconym menu. Brett pracował tam przez ostatnie dwa lata jako prawa ręka jej ojca. Poprzedniego dnia rano mniej więcej za piętnaście dziewiąta wyszedł coś załatwić i już nie wrócił.

W przytłaczającej ciszy, która panuje w przytulnej rozświetlonej promieniami słońca kuchni, przeglądam raz jeszcze skąpe notatki. Oficjalnie nazywa się Cavatone, ale dla mnie na zawsze pozostanie Marthą Milano, piętnastolatką, która po szkole pilnowała mojej siostry Nico i mnie przez bite pięć dni w tygodniu, póki nie pojawiła się mama, która dawała jej dziesięć dolców w nieodłącznej kopercie i pytała o zdrowie bliskich. Dziwnie się czuję, patrząc na nią jako na osobę dorosłą, co więcej, całkowicie załamaną po tym, jak została porzucona przez męża. Jak dziwnie musiała się czuć, gdy stwierdziła, że spośród wszystkich ludzi wybrała mnie, chłopaka, który miał niespełna dwanaście lat, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Raz jeszcze wydmuchuje nos, a ja obdarzam ją przyjaznym uśmiechem. Martha Milano z zawsze wypchanym po brzegi purpurowym plecakiem JanSport, w koszulce z logo Pearl Jam. Wydmuchująca wiśniową gumę ustami umalowanymi cynamonowym błyszczykiem.

Dzisiaj już się nie maluje. Jej brązowe włosy pozostają w nieładzie, oczy ma podkrążone i zaczerwienione od płaczu, nerwowo obgryza paznokieć u kciuka.

? Obrzydliwe, prawda? ? pyta, gdy zauważa moje spojrzenie. ? Ale wiesz, od kwietnia kopciłam jak smok. Brett nie wspomniał o tym słowem, choć wiedziałam, że bardzo mu się to nie podoba. Dlatego pomyślałam sobie, głupio w sumie, że rzucenie palenia może mi go przywrócić. Wybacz, Henry, czy? ? Zrywa się nagle na równe nogi. ? Chcesz może herbaty czy coś?

? Nie, dziękuję.

? Wody?

? Nie. Niczego mi nie trzeba, Martho. Usiądź, proszę.

Opada na krzesło, zagapia się w sufit. To chyba oczywiste, że chciałbym napić się kawy, ale z powodu zrozumiałych w obecnej sytuacji braków w zaopatrzeniu dostępność dóbr luksusowych ? a w tych kategoriach postrzegane są obecnie wszystkie używki ? jest naprawdę ograniczona. Zamykam więc notatnik i spoglądam Marcie w oczy.

? To trudne ? rzucam, powoli cedząc słowa. ? Naprawdę. Poszukiwania osób zaginionych to dzisiaj ogromne wyzwanie.

? No tak. Nie… ? Mruży oczy, potem zamyka powieki i znów je otwiera. ? Rozumiem.

Powodów są dziesiątki. Setki nawet. Nie ma jak rozesłać rysopisu, wystawić nakazu ani dopisać takiej osoby do prowadzonej przez FBI listy porwanych i zaginionych. Świadkowie, którzy mogliby znać miejsce pobytu poszukiwanego, nie myślą o tym, by podzielić się z nami tą informacją, o ile sami już nie zaginęli. Nie mam sposobu na sprawdzenie federalnych albo lokalnych baz danych. Szczerze powiedziawszy, całe południowe New Hampshire w miniony piątek zostało odcięte od prądu. Poza tym nie jestem już policjantem, a gdybym nawet był, nasza komenda przestała zajmować się tego typu sprawami. W związku z powyższym odnalezienie konkretnej osoby wydaje się niemożliwe, o czym lojalnie informuję Marthę.

? Zwłaszcza? ? w tym miejscu zawieszam głos, aby włożyć w kolejne słowa tyle czułości, ile mogę ? ?zwłaszcza że ostatnimi czasy coraz więcej ludzi jest porzucanych.

? No tak ? odpowiada beznamiętnym tonem. ? Rozumiem.

Martha wie o tym wszystkim. Każdy to wie. Cały świat ruszył w siną dal. Co chwilę ktoś znika z domu, by spełniać marzenia. Chce ponurkować, skoczyć ze spadochronem albo kochać się z nieznajomymi w publicznych parkach. Mnożą się także przypadki gwałtowniejszych odejść, nowych szaleństw, jakimi reagujemy na zbliżający się nieuchronny koniec. Sekty religijne przemierzają Nową Anglię we włosienicach, walcząc o nawróconych: Mormoni Zagłady, Boży Satelici? Współcześni samarytanie krążą przerobionymi na gaz drzewny albo węgiel wozami po opustoszałych autostradach, poszukując tych, którym mogliby nieść pomoc. Są także preppersi siedzący w piwnicach, zbierający, co tylko możliwe, gromadzący zapasy na postapokaliptyczne czasy, jakby dało się na nie przygotować.

Wstaję, zamykam notes. Zmieniam temat:

? Co słychać w waszym kwartale?

? Jest dobrze ? odpowiada Martha. ? Chyba.

? Zorganizowaliście się jakoś?

? Tak. ? Przytakuje od niechcenia, nie jest jeszcze gotowa, by zastanawiać się nad tym, jak będzie wyglądało jej samotne życie.

? Pozwól, że zapytam, oczywiście czysto hipotetycznie: gdybyś miała broń palną?

? Mam pistolet. Brett go zostawił? ? zaczyna.

Unoszę dłoń, uciszając ją w jednej chwili.

? Mówimy hipotetycznie. Czy gdybyś miała broń palną, umiałabyś się nią posłużyć?

? Tak ? odpowiada. ? Umiem strzelać. Tak.

Kiwam głową. Świetnie. To właśnie chciałem usłyszeć. Posiadanie i sprzedaż broni są zakazane, lecz całe miesiące temu zakończyła się jakże krótka fala kontroli w domach. Ja także nie zamierzam jechać na rowerze aż na School Street, aby donieść, że niejaka Martha Cavatone trzyma pod łóżkiem pistolet należący wcześniej do jej męża ? za co niechybnie zostałaby skazana na więzienie ? ale też nie chcę wysłuchiwać ze szczegółami, co ukrywa przed policją.

Martha mamrocze pod nosem przeprosiny, zrywa się ponownie, otwiera drzwi spiżarni, sięga po leżące na chwiejnym stosie kartony papierosów. Zatrzymuje się jednak w pół ruchu, zatrzaskuje drzwi i odwraca się do mnie, przyciskając palce do oczu. To wygląda prawie zabawnie, znów zachowuje się jak nastolatka: impulsywne pragnienie ukojenia duszy, a potem niemal natychmiastowa odraza do siebie. Przypominam sobie, jak mając siedem czy osiem lat, tuż po jej wyjściu stałem w przedpokoju naszego domu i węszyłem, by po raz ostatni poczuć ulotny zapach cynamonu i gumy do żucia.

? Dobrze, Martho, mogę pójść do tej restauracji i zadać ludziom kilka pytań ? mówię? A w zasadzie słyszę, jak to mówię.

Ledwie kończę wypowiadać te słowa, ona przebiega przez pokój, zawisa mi na szyi, dyszy radośnie w pierś, jakbyśmy dobili targu, jakbym już odnalazł jej męża i sprowadził go do domu. Jakby Brett czekał za progiem.

? Och, dziękuję ? piszczy. ? Dzięki ci, Henry.

? Zaczekaj, Martho. Posłuchaj? ? Odciągam delikatnie jej ręce z karku, cofam się o krok i stawiam ją przed sobą. Przywołując z pamięci surową minę dziadka, spoglądam z powagą w jej oczy. ? Zrobię co w mojej mocy, by odnaleźć twojego męża, okay?

? Okay ? szepce, jakby jej brakowało tchu. ? Obiecujesz?

? Tak. ? Kiwam głową. ? Nie mogę jednak obiecać, że go odnajdę, a już na pewno nie dam ci słowa na to, że sprowadzę go do domu. Ale uwierz mi, zrobię co w mojej mocy.

? Rozumiem ? przytakuje, uśmiechając się szeroko i znów przytulając policzkiem do mojego brulionu.

Nic na to nie mogę poradzić, więc także się uśmiecham. Martha Milano tuli się do mnie, a ja szczerzę zęby jak jakiś głupek.

? Zapłacę, rzecz jasna ? dodaje.

? Nie zapłacisz.

? No nie zapłacę, to znaczy nie pieniędzmi, ale znajdę sposób, by ci to wynagrodzić?

? Nie, Martho. Nie przyjmę od ciebie żadnej zapłaty. Daj mi się po prostu rozejrzeć, okay?

? Okay ? mówi, ocierając z policzków ostatnie łzy.
(…)

Ben H. Winters „Opuszczone miasto”
Tłumaczenie: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Quraro
Liczba stron: 360

Opis: „Opuszczone miasto” to drugi tom trylogii kryminalnej „Ostatni policjant” opisującej świat tuż przed zagładą. Ziemi pozostało zaledwie 77 dni do zderzenia z asteroidą. Kurczą się zapasy żywności, mnożą włamania i morderstwa. Naciągacze oferują ocalenie. Życie byłego detektywa Henry?ego Palace’a toczy się w pozbawionym sensu tempie, aż do chwili, gdy dawna znajoma prosi go o pomoc w odnalezieniu zaginionego męża. Czy w świecie, w którym ludzie codziennie popełniają samobójstwo, giną z rąk młodocianych band lub znikają, by spełnić marzenia, poszukiwanie zaginionego trzydziestolatka ma sens? Miasteczko Concord ponownie staje się miejscem niebezpiecznego śledztwa. Efekty dochodzenia zaskakują nie tylko ambitnego detektywa.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek