Kryminał noir rozgrywający się w meksykańskim piekle. Fragment „Nie przysyłajcie kwiatów” Martína Solaresa

9 stycznia 2017


Córka lokalnego biznesmena zostaje porwana, a jedyną osobą, która może ją odnaleźć, okazuje się Carlos Trevi?o – były policjant prowadzący hotel w nadmorskim Veracruz. Tak zaczyna się mocny kryminał noir pióra meksykańskiego pisarza Martína Solaresa. Nowa powieść autora „Czarnych minut” zatytułowana „Nie przysyłajcie kwiatów” od 11 stycznia w księgarniach. Książka ukaże się w przekładzie Tomasza Pindla w Mrocznej Serii wydawnictwa W.A.B.

I

Powiedział im, że tylko jeden człowiek będzie potrafił odnaleźć dziewczynę. Były policjant.

Powiedział, że jeśli po starciu, które miał ze swoimi niegdysiejszymi kolegami, ten gość jeszcze żyje, to będzie do tej roboty idealny, bo ładnych parę razy udało mu się wyjść cało z podobnych sytuacji. A ich zlecenie było właśnie z rodzaju tych przeznaczonych raczej dla samobójcy niż dla detektywa. Powiedział, że jeśli on jeszcze żyje, co przecież było niewykluczone, być może uda im się go znaleźć w którymś z sąsiednich stanów, w Veracruz albo San Luis Potosí, bo od czasu do czasu któryś z informatorów zgłaszał, że widział go na szosie prowadzącej do La Eternidad. Ci informatorzy ? mówił im ? twierdzili, że wciąż jeździ tym samym białym samochodem i zagląda co pewien czas do jednej z restauracji nad rzeką, tam, gdzie są wały. Rozsiada się na parę godzin, gada z właścicielami, załatwia swoje interesy i wraca, skąd przyjechał. Nikt za bardzo nie wie, gdzie się podziewa. Niektórzy twierdzą, że to oczywiste: raz się pojawia, raz znika, pewnie zajmuje się przemytem. Choć to akurat nie wydaje mi się prawdopodobne, stwierdził konsul. On zawsze trzymał się z dala od ciemnych interesów. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby już kiedyś pracował dla pana de Leóna. W tym momencie spojrzał na biznesmena. Jeśli facet jeszcze żyje, jak zapewniał konsul Don Williams, będzie najlepszym kandydatem do tej roboty.

Pan de León zapytał, jak się nazywa ten człowiek. Jankes odpowiedział:

? Carlos Trevi?o.

? Nie znam ? odparł biznesmen. Chełpił się tym, że zna każdego swojego pracownika, więc człowiek nie mógł być u niego zatrudniony. ? Nie znam ani nie kojarzę nazwiska. Nie będę ryzykował, a nuż pracuje dla tamtych.

? Trevi?o w życiu nie trzymałby z przestępcami ? upierał się konsul ? w każdym razie nie świadomie. Wie pan, w przeciwieństwie do większości mieszkańców tego miasta.

Dobiegły ich krótkie, podobne do trzasków hałasy.

? Co to było? ? zapytał cudzoziemiec, a ochroniarze wyprostowali karki jak psy wyczuwające niebezpieczeństwo. ? To gdzieś niedaleko ? nie odpuszczał konsul. Ale ani kobieta, ani mężczyźni siedzący przed nim za stołem nie ruszyli się z miejsca. Odgłosy strzelaniny, eksplozji, pojedynczych strzałów czy długich serii o zachodzie słońca stały się w tym portowym mieście czymś powszednim, tak powszednim jak słowo ?okup? lub słowo ?porwanie?. Widząc niepokój na twarzy konsula, Valentín Bustamante alias Bus, szef ochrony pana de Leóna, wyszedł na taras, żeby rozejrzeć się przez lunetę szefa. Ruszył te swoje metr dziewięćdziesiąt ? wyjątkowo masywna sylwetka i cienki wąsik ? ze zwinnością niemal niewyobrażalną u kogoś tak potężnego, jakby siła grawitacji go nie obowiązywała, i wycelował przyrząd w pobliskie osiedle. Kiedy tak się pochylał, z tą swoją drobną i krągłą twarzyczką o dziecięcych rysach, uwypuklonych jeszcze śmiesznym wąsikiem, miało się wrażenie, że to człowiek, który nie skrzywdziłby nawet muchy, co było prawdą, pod warunkiem że taka mucha nie stanowiła zagrożenia dla pana de Leóna. W tej samej chwili gdy Bus wyszedł na taras, Rodolfo Guadalupe Moreno, drugi ochroniarz w hierarchii, człowiek śmiertelnie poważny, z gęstymi brwiami i hiszpańską bródką, w kowbojskich butach i czarnej skórzanej kurtce, zajął miejsce przy drzwiach, które opuścił jego kolega, i stanął, krzyżując ręce na piersi.

Przez kilka sekund słychać było tylko szelest liści w koronach palm. Nadciągał jeden z tych północnych wiatrów, które nieustannie krążą po zatoce i mogą trwać do dziesięciu lub dwunastu godzin, przewracając domy i starsze albo uszkodzone drzewa. Powiew wiatru wpadł do pomieszczenia i zaczął szarpać swoją niewidzialną dłonią stosik serwetek przy ekspresie do kawy, które jakby nabrały życia i chciały przekazać jakąś wiadomość. Przebywali w rezydencji pana de Leóna, bez wątpienia największej posiadłości portowej w dzielnicy milionerów, która rozciągała się po tej stronie rzeki, nieopodal wąwozu zamieszkanego przez biedotę. Była to posesja w kalifornijskim stylu kolonialnym. Dom miał trzy piętra, potężne okna i tarasy zdobione rzeźbionym marmurem oraz balustradami z kutego żelaza. Budynek stał pośrodku ogrodu z kilkoma dołkami golfowymi, basenem i oczkiem wodnym. Do środka można się było dostać tylko za przyzwoleniem ochrony, przez centralny szlaban i ścieżkę prowadzącą przez odpowiednio gęste zarośla. Z okien widać było lagunę La Eternidad, bez wątpienia najpiękniejszy zakątek portu. No ale nie spotkali się przecież, żeby rozmawiać o urokach lokalnego krajobrazu.

? Dlaczego zgrywamy idiotów? ? Żona pana de Leóna była wysoką i energiczną blondynką, przyzwyczajoną do narzucania wszystkim swojej woli. Zawsze do przodu i w bardzo dobrej formie przy jej czterdziestu pięciu latach. Zawdzięczała to chyba swemu notorycznie złemu humorowi. ? Pogadajcie z szefami wszystkich trzech grup, zaoferujcie im pieniądze i skończmy z tym.

? To by naraziło twoją córkę na wielkie ryzyko ? upomniał ją konsul. ? Jeśli nie wiedzą, że zniknęła, lepiej, żeby tak zostało. Trzeba spróbować inaczej.

? Jak możecie być tak spokojni! ? zaprotestowała. ? Nawet nie chcę myśleć, przez co przechodzi teraz Cristina, porwana i poniewierana przez tych bydlaków.

Konsul zerknął na zegarek. Rzeczywiście, upłynęło ponad trzydzieści sześć godzin od zniknięcia dziewczyny i z każdą minutą szanse odnalezienia jej żywej malały.

Z jednej z pobliskich alei dobiegł zgrzyt hamulców wielkiej ciężarówki. Konsul obrócił się w stronę pana de Leóna.

? Nie możemy tracić więcej czasu. Zamiast czekać na kontakt z ich strony, poślij na poszukiwania specjalistę. Kogoś, kto nie będzie budził podejrzeń. Detektyw, którego ci proponuję, jest dyskretny i śmiały. Mógłby prowadzić śledztwo i koordynować działania. Zna rejon, ma swoich ludzi albo do niedawna jeszcze ich miał. To bystry facet, nie da się zapędzić w kozi róg, nawet z brzucha wieloryba by się wykaraskał, gdyby trzeba było.

Twarz pana de Leóna spochmurniała, jakby zaraz miał wybuchnąć.

? Dlaczego miałbym wynajmować tego człowieka, skoro mam do dyspozycji całą armię ochroniarzy? ? Wskazał na najmocniej zbudowanego członka swojej eskorty, tego z hiszpańską bródką. ? Moreno jest ekspertem w technikach szturmowych, szkolił się w niemieckiej armii. Dlaczego miałbym korzystać z pomocy faceta znikąd?

Konsul, świadom, że biznesmen jest w tej chwili kłębkiem nerwów, i to ważącym dziewięćdziesiąt kilo, dodał najbardziej dyplomatycznie, jak potrafił:

? Rafaelu, obawiam się, że twoi ochroniarze nie dadzą rady przeniknąć niezauważeni w tamte kręgi, zwłaszcza ci zaufani. Ten, kto umiał podejść na tyle blisko, by porwać twoją córkę, musiał dobrze poznać twój system bezpieczeństwa. To musiało trwać parę miesięcy. A co do policji i wojska w La Eternidad, nie polecałbym korzystania z ich pomocy. Policja sprzeda duszę diabłu, o ile tylko ten lepiej zapłaci, z kolei wojsko zależy od aktualnie rządzących polityków, a sam wiesz, dla kogo oni pracują. Facet, którego ci polecam, był do niedawna najlepszym detektywem w mieście. To on aresztował mordercę z piłą.

Żona biznesmena zmarszczyła brwi w pełnym nieufności grymasie.

? Mordercę z piłą? Tego, który zabijał te dziewczyny? ? Miała na myśli szaleńca, który uprowadzał i torturował młode kobiety w różnych częściach miasta. ? To żaden wyczyn ? dodała. ? Wszyscy wiedzą, że ten aresztowany to tylko kozioł ofiarny.

? W rzeczy samej ? przytaknął konsul. ? Mężczyzna oskarżony o te zbrodnie jest niewinny, ale policjant, o którym mówię, zatrzymał prawdziwego sprawcę i dlatego ma kłopoty z byłymi kolegami.

Słysząc to, pan de León uniósł brwi z pewnym zainteresowaniem. Sprawa odbiła się szerokim echem nad Zatoką Meksykańską ze względu na niesamowite okrucieństwo sprawcy, trudności ze zidentyfikowaniem go i przede wszystkim z uwagi na skandal, który wybuchł, kiedy wyszło na jaw, że szaleniec pozostaje na wolności, a wyrok odsiaduje jakiś niewinny człowiek.

? To niedawne wydarzenia ? burknął biznesmen. ? Skoro jest tak dobry, jak mówisz, czemu nikt o nim nie słyszał? Nie powinien być bardziej znany?

? Dobry detektyw nigdy nie jest znany ? stwierdził konsul, a przedsiębiorca dodał:

? Ręczysz za niego?

Konsul odchrząknął.

? Nie wydaje mi się, żeby był nieskazitelnym aniołkiem. Pewnie tak jak wszyscy jego koledzy z komendy brał jakieś łapówki. Ale podczas śledztwa w sprawie mordercy z piłą elektryczną był chyba jedynym funkcjonariuszem, który naprawdę próbował dopaść sprawcę, choć jego wrogowie twierdzą, że chodziło mu tylko o nagrodę. Sam wiesz, jak tu wszystko wygląda. Jednakże póki był na służbie, zawsze współpracował ze mną i z konsulatem, oczywiście na ile pozwalało mu meksykańskie prawo, i nigdy nie zachował się niewłaściwie. Dlatego utrzymał się na stanowisku raptem cztery lata. Trevi?o jest jednym z nielicznych uczciwych ludzi, których poznałem w tym mieście. ? Jego deklaracja spotkała się z głębokim milczeniem, więc dodał: ? To uczciwy człowiek, godny zatrudnienia w twojej firmie.

Pan de León i jego żona przytaknęli. Widać było, że przyjęli ostatnie słowa z aprobatą. Konsul zapamiętał sobie, że musi tej dwójce okazywać więcej szacunku.

Drzwi prowadzące na taras otworzyły się i grubas z wąsikiem wrócił do pokoju, kończąc rozmowę przez krótkofalówkę. Ustawił się obok pana de Leóna i nie odezwał nawet słowem. Konsul zapytał:

? Co tam się dzieje?

? Wzmożony ruch samochodów i ludzi w dzielnicy Pescadores. Mamy weekend, zapewne wrócili ci z Czterdziestki, muszą być nieźle naćpani. Dostałem też informację, że chłopak się jeszcze nie ocknął. Trzymamy rękę na pulsie.

Chodziło mu o przebywającego w szpitalu narzeczonego porwanej. Pan de León poczerwieniał na twarzy z wściekłości.

? Kazałem zostawić go w spokoju!

? To był mój pomysł. Nie chciałem ryzykować, czuwamy tak na wszelki wypadek ? wtrącił się konsul.
Choć szanse, by kiedykolwiek odzyskał mowę, były nikłe, konsul bardzo na niego liczył. Chłopak był bowiem jedynym świadkiem, który mógł coś wiedzieć. Ten stary i niemal łysy brzuchacz, ubrany w koszulę w kwadraty, robocze buty i kurtkę z barankowym kołnierzem, wyglądał tak, że nikt nie dałby za niego złamanego peso. Jednakże od ponad dziesięciu lat pełnił funkcję konsula Stanów Zjednoczonych w La Eternidad i był jedną z najlepiej poinformowanych osób w kwestii przestępczości zorganizowanej w regionie. Dla przyjaciół był Donem Williamsem. A dla komisarza Margarita i spółki, jeśli mieli dobry humor, był ?naszym konsulem? albo ?tym dupkiem Williamsem?, jeżeli uważali, że przekracza uprawnienia związane z jego stanowiskiem w La Eternidad. Pan de León nie miał wątpliwości, że jeśli w mieście jest jeszcze jakiś ekspert od spraw bezpieczeństwa, to właśnie ten gringo. Kiedy tylko dowiedział się, że znaleziono samochód Cristiny i jej ciężko rannego chłopaka, walczącego o życie, przekonał Amerykanina, żeby zajął się śledztwem i negocjacjami.

? Jeśli go pilnujecie, to dyskretnie. Pamiętajcie, że jego ojciec jest moim wspólnikiem ? odezwał się biznesmen. ? Słuchaj no, panie konsulu, nie ma co tracić czasu, to byli Nowi.

Choć nic nie potwierdzało tych podejrzeń, konsula martwiła ta możliwość; jeśli się potwierdzi, że to Nowi, odnalezienie zmasakrowanego ciała dziewczyny jest tylko kwestią czasu. Nikt nie dzwonił, domagając się okupu, nie było też żadnych tropów.

? Kaczor, pogadaj z Margaritem? ? poprosiła kobieta, zwracając się do konsula tak, jak nazywali go tylko jego najbliżsi znajomi z La Eternidad.

Jako że nie dało się uniknąć zaangażowania lokalnej policji, ponieważ to jej funkcjonariusze znaleźli samochód, de León i Don Williams spotkali się z komendantem Margaritem w jego domu już poprzedniego wieczoru. Spotkanie przebiegło we wrogiej atmosferze, zamienili z szefem miejskiej policji zaledwie kilka słów. Wysłuchali jego zapewnień (?Znajdziemy dziewczynę, niech się panowie nie martwią?) i pożegnali się szybko. Dla konsula komendant był pierwszym na liście podejrzanych. Znali złą sławę komendanta i nie mogli wykluczyć, że jest powiązany z uprowadzeniem albo zamierza się w nie? zaangażować. Komendant był zdolny do odbicia dziewczyny porywaczom i ukrycia jej, żeby zażądać trzy razy większego okupu. Dlatego nie zamierzali mówić mu za wiele, dali tylko jedno z nowszych zdjęć Cristiny.

Niestety nie można też było liczyć na wsparcie lokalnych deputowanych ani urzędującego burmistrza. To były wierne psy władzy, wytresowane, by wciąż przyklaskiwać gubernatorowi stanu, mimo że pan de León niejednemu z nich zasponsorował kampanię wyborczą i miał wśród nich krewnych oraz przyjaciół. O gubernatorze powtarzano pewne plotki. Według pesymistycznej wersji przyzwalał na falę przemocy, gdyż on sam stworzył Nowych, najstraszliwszą organizację przestępczą działającą na wybrzeżu zatoki, bardzo liczną i wyspecjalizowaną w zastraszaniu lokalnych społeczności: bo z wprawą torturowali i ćwiartowali swoich przeciwników. Natomiast wersja optymistyczna głosiła, że gubernator nie jest częścią struktur tej organizacji, ignoruje jedynie ich działalność w zamian za comiesięczną hojną wypłatę.

Kiedy poziom przestępczości w stanie osiągnął skandaliczny poziom, grupa miejscowych przedsiębiorców udała się na spotkanie z gubernatorem, by poskarżyć się, jak często dochodzi do porwań, kradzieży, prób wymuszenia haraczu, oraz na cynizm, z jakim Nowi pojawiają się co miesiąc w Izbie Handlowej po milionowe wynagrodzenie, rzekomo za ochronę, która miała być warunkiem, żeby biznes mógł spokojnie działać. Jednakże podczas gdy przedsiębiorcy opowiadali o tym wszystkim i pokazywali mu teczkę ze zdjęciami dokumentującymi wymuszenia, gubernator nie przestawał bawić się swoim telefonem BlackBerry, gapił się w niego, wciąż uśmiechnięty, jakby grał w jakąś grę albo wysyłał komuś dowcipy. W końcu jeden z mężczyzn zasłonił dłonią jego telefon i zapytał, co mają w tej sytuacji robić, na co ten odparł: ?Po prostu im płaćcie, a co??.

Konsulowi opowiedział o tym jeden z uczestników zebrania, żaląc się przy butelce whisky. Tak wyglądały sprawy w regionie. Kaczor znał stany Chihuahua i Durango, Nuevo León i Coahuila, Baja California i Sonora. I doszedł do wniosku, że choć na tym polu naprawdę ciężko podnosić poprzeczkę, od ponad trzech lat nie istniała równie krwawa i bezlitosna organizacja jak Nowi w Zatoce Meksykańskiej: państwo w państwie, sterowane przez psychopatów działających całkowicie bezkarnie.

Konsul upił łyk evian z butelki, a kiedy już przepłukał gardło, powtórzył:

? Musimy poprowadzić śledztwo na własną rękę, zanim tropy zostaną zatarte. Zamiast zlecać to twoim ludziom ? ruchem głowy wskazał Busa i Morena ? radziłbym skorzystać z pomocy kogoś, kto potrafi przebić się przez wszystkie zabezpieczenia wokół obozów Kartelu Portowego, Nowych albo Czterdziestki i sprawdzić, czy któraś z tych grup odpowiada za porwanie. Jeśli tak, możemy zaplanować akcję ratunkową w zależności od tego, na co pozwolą warunki.

Poprzedniej nocy, w drodze do domu pana de Leóna, konsul przekonał się, że w mieście panuje wyjątkowe napięcie. Czujki różnych grup przestępczych bezczelnie paradowały z krótkofalówkami, gotowe raportować przełożonym o każdym podejrzanym ruchu. Po ulicach krążyły pikapy z uzbrojonymi ludźmi na pace, a jankes doliczył się na głównej alei trzech fałszywych punktów kontrolnych, zainstalowanych przy wjazdach na ulice, przy których mieszkali główni miejscowi bossowie.

Konsul wiedział, że w samym La Eternidad pan de León zatrudniał trzydziestu ochroniarzy przy swoich przedsiębiorstwach, wszyscy działali w parach, przeszli stosowne przeszkolenie i w każdej chwili byli gotowi do akcji. Wiedział, że biznesmen wypłaca komendantowi Margarito comiesięczną dolę, tak jak wszyscy inni przedsiębiorcy w mieście, i tak samo postępuje z generałem Rovirosą i admirałem Ortigosą, z wojsk lądowych i marynarki. Nie brał jednak pod uwagę możliwości zwrócenia się o pomoc do któregoś z nich. Wolał nie wtykać kija w mrowisko, bo już w samym La Eternidad Nowi trzymali z setkę dobrze wytrenowanych ludzi, a ciągle napływali nowi z obozów szkoleniowych położonych gdzieś na północy stanu.

? Zamiast alarmować porywaczy ? upierał się gringo ? zatrudnij Trevi?a. Nie każdy gotów jest przyjąć takie zlecenie. My tu gadamy, a czas leci i nasze szanse maleją?

Pan de León zacisnął szczęki i powiedział:

? Rób co trzeba, moja córka musi się odnaleźć.

? Zgoda.

Kaczor westchnął ciężko, wstał i wyszedł na taras, żeby zadzwonić. Podmuchy wiatru uderzały coraz gwałtowniej, a on przeglądał swój notes, zapisywał coś, notował od czasu do czasu kolejny numer, wybierał go, a zaraz potem się rozłączał albo zasłaniał jedno ucho i krzyczał coś do telefonu. Czasami wiatr szarpał koronami drzew z taką furią, że wydawało się, że zaraz zdmuchnie konsula z drugiego piętra.

? Lepiej, żeby się schował do środka, bo mu tam urwie łeb ? skomentowała pani de León.

Zanim jednak zdążyli po niego wyjść, konsul sam pchnął przeszklone drzwi, ponownie usiadł przed nimi i podniósł dłoń z telefonem.

? Namierzyłem go. Ale nie będzie łatwo go przekonać.

? Niech ci dwaj po niego jadą. ? Biznesmen kiwnął na Busa i Moreno.

? Lepiej ja sam to zrobię ? odpowiedział konsul. Jednak pan de León nie zamierzał dyskutować.

? Ty masz tu zostać. Przecież mogą w międzyczasie zadzwonić. Kto będzie wtedy gadał z porywaczami?

Kaczor wzruszył ramionami.

? Dobrze, ale macie go traktować z szacunkiem. Może reagować wybuchowo.

? Niczym się nie przejmuj ? odparł kpiącym tonem pan de León. ? Ci dwaj to prawdziwi mistrzowie dyplomacji. ? I odezwał się do ochroniarzy: ? Przyprowadźcie go. I nie przyjmujcie żadnego ?nie?. Zrozumiano? ? Potem, nie patrząc na konsula, dodał: ? Jeśli ten gość nawali, Don Williams za to odpowie.

? Gdzie go znajdziemy? ? zapytał Bus.

? Mieszka przy Wielorybiej Plaży. ? Konsul naszkicował plan na karteczce. ? Stan Veracruz, na wysokości wyspy del Toro. Pytajcie o hotel Wieloryb. Człowiek, którego szukacie, jest tam kierownikiem.

? To jakieś cztery godziny jazdy ? stwierdził Bus.

? Trzy i pół, jeśli pojedziecie bez postojów ? uściślił konsul.

Bus i Moreno wyszli z pomieszczenia zaskoczeni i zeszli efektownymi kręconymi schodami. Widząc, że schodzą do ogrodu, trzech typów w czarnych kurtkach podeszło do nich po instrukcje.

? Jedziemy ze zleceniem, wrócimy wcześnie rano. Rafita przejmuje dowodzenie ? powiedział Moreno, po czym wsiedli do jednego z czarnych fordów lobo zaparkowanych przed bramą.

? Carlos Trevi?o alias detektyw. ? Bus wytarł pot z czoła.

? Srał go pies ? sapnął Moreno i włączył silnik. ? Jechać mostem Panúco?

? Nie, jedź przez nowy. Lepiej unikać punktów kontrolnych.

Bus odsunął fotel do tyłu, a Moreno zawahał się, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Nowy most? Czy to nie tam zamordowano poprzedniego kierowcę pana de Leóna, jego poprzednika? Ale że Bus go popędzał, ?No jedźże wreszcie!?, Moreno ruszył energicznie, zostawiając za sobą obłok kurzu, i przejechał przez bramę szeroko otwartą na straszne wydarzenia, które miały nastąpić w ciągu najbliższych dni.
(…)

Martín Solares „Nie przysyłajcie kwiatów”
Tłumaczenie: Tomasz Pindel
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 480

Opis: Carlos Trevino opuścił La Eternidad przed laty i nie sądził, że jeszcze kiedyś tam wróci. Jego spokojne życie zostało jednak przerwane wraz z pojawieniem się wysłanników pewnego biznesmena, zdesperowanego ojca, którego córka została porwana. Zawieziony do La Eternidad wbrew swoim protestom, Trevino stanął przed wyborem: albo pomoże w odnalezieniu dziewczyny, albo jego bliscy poniosą poważne konsekwencje. Nie mając wyjścia, były policjant rozpoczyna dochodzenie w mieście przeżartym przez korupcję i rządzonym przez gangi narkotykowe, gdzie szefem policji jest jego były przełożony i groźny wróg, Margarito. Śledząc kolejne tropy, Trevino napotyka różnych przedstawicieli kryminalnego półświatka z pobliskich miast. Nie tylko on musi jednak uważać na niebezpiecznych ludzi – w tym samym czasie komendant Margarito próbuje wyrównać dawne porachunki, przygotowując się do emerytury i przyjazdu następcy, którym jest jego jedyny syn.

fot. Fragment oryginalnej okładki „Nie przysyłajcie kwiatów” Martína Solaresa z meksykańskiego wydania Random House.

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek