Kolejny norweski pisarz, którym powinniście się zainteresować. Przedpremierowy fragment „Osaczenia” Carla Frode Tillera

7 września 2016

tiller_osaczenie_fragment
Coś dla wielbicieli Knausg?rda, Lunde i Christensena. 15 września Wydawnictwo Literackie zaprezentuje czytelnikom kolejnego intrygującego norweskiego pisarza: Carla Frode Tillera. „Osaczenie” to epos o współczesnej Norwegii, który ma w sobie coś z thrillera psychologicznego i sztuki kameralnej. Książka wyróżniona została Europejską Nagrodą Literacką, Nagrodą Bragego, Nagrodą Krytyków oraz nominacją do Nagrody Literackiej Rady Nordyckiej. Jak twierdzi J? Nesbo, Carl Frode Tiller to „rzadki talent”, który „drąży ludzką naturę z wielkim wyczuciem, bolesną szczerością i za pomocą precyzyjnej prozy”. Przedsmak książki daje już fragment, który publikujemy poniżej przedpremierowo.

Vemundvik, 10?13 lipca 2006 roku

Chęć wyjazdu stąd była jedną z wielu rzeczy, które nas ze sobą wiązały. Mieliśmy wspólne marzenie, żeby wyjechać z Namsos i nigdy więcej tu nie wrócić. Już jako jedenasto- czy dwunastolatek powiesiłem u siebie wielki plakat z widokiem New York by night i wieczorami przed zaśnięciem często sobie wyobrażałem, jak by to było, gdybym mieszkał na jakiejś konkretnej ulicy, w jakimś konkretnym drapaczu chmur, za szybami jakiegoś konkretnego okna. Już wtedy czułem, że życia, do jakiego byłem przeznaczony, nie dałoby się przeżyć w małym, sennym mieście tartaków, gdzie mieszkałem, a jeszcze bardziej się w tym przeświadczeniu utwierdziłem, kiedy spotkałem Ciebie, ponieważ wspólnie żywiliśmy swego rodzaju pogardę dla małomiasteczkowej atmosfery, w której przyszło nam wzrastać. Lubiliśmy wyśmiewać się z Namsos i jego mieszkańców, w jakimś wspólnotowym odurzeniu włóczyliśmy się bez celu, prześcigając się w nielubieniu miasta i ludzi, którzy tu żyli. Chcieliśmy uciec od głównych ulic ? cichych i wymarłych po czwartej po południu, od wiatru i deszczu znad fiordu, które smagały jak biczem nieliczne szare, betonowe klocki budynków z lat pięćdziesiątych, od budki z kiełbaskami, przy której w sobotnie wieczory zwykle zbierała się hałaśliwa młodzież z samogonem i gazowaną popitką w kieszeni i gdzie zawiesisty odór frytury mieszał się z ostrą wonią przypalonej gumy w fordach taunusach, śmigających w dół po Havnegata. Pielęgnowaliśmy obraz mieszkańców Namsos jako skupionych na sobie wieśniaków i swoje wyobrażenie o nas jako o ludziach otwartych, ciekawych szerokiego świata i spoglądających z tęsknotą w jego kierunku, i nigdy nam się nie nudziło wyliczanie, jakie małe jest to Namsos, jakie odosobnione i odcięte od reszty cywilizacji. „Niedługo pewnie Ben Hur dotrze i do kina Namsos”, mawialiśmy, dyskutując o filmach, które wydawały się nam interesujące i które wyświetlano w metropoliach, my zaś musieliśmy zaakceptować fakt, że przyjdzie nam poczekać jeszcze dwa, trzy miesiące, nim pojawią się u nas, jeśli w ogóle się pojawią. „Myślał pewnie, że mówię o papierosach”, rzuciłem, kiedy sprzedawca w jednym z dwóch sklepów z płytami w mieście powiedział, że w tej chwili nie mają Prince?a. Udawaliśmy w takich przypadkach zrezygnowanych i sfrustrowanych, a nawet zagniewanych, ale z perspektywy czasu łatwo dostrzec, że radowały nas one i byliśmy od nich uzależnieni, dzięki nim mogliśmy się czuć tak dojrzali, uświadomieni społecznie i kulturalni, jakimi się sobie wydawaliśmy. „Przeznacz wieczór albo dwa wieczory w roku na kabaret, to pewnie wszyscy jak jeden mąż staną się jego zwolennikami”, skomentowałem sytuację u szczytu ogólnospołecznego oporu wobec budowy Domu Kultury. A Ty, który właśnie zacząłeś palić i usilnie starałeś się wyglądać z cygaretką swobodnie i na światowca, parsknąłeś śmiechem i zrezygnowany trząsłeś głową nad tym wieśniactwem z obwisłymi tyłkami, które pozamykało się w swoich domach jednorodzinnych, oglądało Bill Cosby Show albo inne odmóżdżające programy telewizyjne i w przeciwieństwie do nas w ogóle nie robiło wrażenia ludzi, którzy rozumieją, że to sztuka, literatura i muzyka nadają życiu sens i jedynie o nich warto rozmawiać.

Zresztą rozmawiając o sztuce, literaturze i muzyce, zwłaszcza gdy w pobliżu znajdowali się inni, przyswoiliśmy sobie nieco zawiły i kłopotliwy sposób wypowiedzi. Często robiliśmy przerwy w środku zdania, zastanawialiśmy się długo z zamkniętymi oczami, wydmuchując nosem powietrze i udając głęboko zamyślonych, ponieważ dzięki temu, jak nam się wydawało, wyglądaliśmy na mądrych i brzmieliśmy jak intelektualiści, a poza tym sprawialiśmy wrażenie, że to co mówimy, wymyśliliśmy tu i teraz, co oczywiście czasami się zdarzało, choć równie często były to rzeczy przeczytane i że tak powiem, wykute z gazet i czasopism, po które sięgaliśmy, kiedy chodziliśmy od czasu do czasu do biblioteki. Prawdę mówiąc, to z jednego z takich czasopism dowiedzieliśmy się po raz pierwszy o kulturze beatników, a wraz z tym odkryciem nastąpiła nowa epoka, bo liberalne spojrzenie na seksualność, jakie prezentowali literaccy bohaterowie tego środowiska, sprawiło, że ulegliśmy seksualnemu przyciąganiu, które stopniowo zaczęliśmy odczuwać wobec siebie.

Już wcześniej mało brakowało, a uprawialibyśmy ze sobą seks. Znacznie mniej pijany, niż próbowałem dać temu wyraz, z nerwowym śmiechem, który niby miał podkreślać, że to tylko dla żartu i zabawy, poprosiłem Cię o ściągnięcie spodni, żebym mógł Cię possać, a Ty, z przynajmniej tak samo niepewnym śmiechem jak mój, spełniłeś tę prośbę. Ale kiedy klękałem, spojrzałem w górę i napotkałem Twój wzrok ? i chociaż właściwie wiedziałem, że chcesz, bym to zrobił, zabrakło mi odwagi i skończyło się na tym, że obaj wybuchliśmy fałszywym, niemal histerycznym śmiechem. Zarówno wtedy, jak i bezpośrednio potem tak bardzo staraliśmy się pokazać jeden drugiemu, że to, co się stało, nie ma żadnego znaczenia, iż wprost trudno uwierzyć, że zaledwie pół roku później wykorzystywaliśmy prawie każdą okazję do uprawiania seksu.

Pierwszy raz, kiedy to się zdarzyło, byliśmy u mnie w pokoju. Cały dzień spędziliśmy na słońcu, a teraz odpoczywaliśmy, spoceni i rozgrzani, każdy po swojej stronie łóżka, rozmawiając o dziurze ozonowej i o tym, że żaden z nas nie pamięta, by nasi rodzice w dzieciństwie smarowali nas kremem przeciwsłonecznym, mimo że, naszym zdaniem, w lecie przebywaliśmy na dworze od rana do wieczora. Początkowo udawałeś, że nie dostrzegasz tego, iż przyglądam się Twojemu lśniącemu potem ciału, kiedy jednak nasze spojrzenia kilkakrotnie się spotkały, trudno było nie przyznać, że coś się między nami dzieje, więc na koniec, gdy te wszystkie niewypowiedziane emocje wytworzyły gęstą, rozedrganą atmosferę i żaden z nas już nie był w stanie kontynuować rozmowy, znalazłeś swego rodzaju związek między tym, co mówiliśmy, a tym, o czym myśleliśmy: „Mam takie ciemne znamię w kroku”, powiedziałeś, dając mi tym samym znak, na który czekałem. Nie ośmieliłem się podnieść na Ciebie wzroku, ale poprosiłem, żebyś ściągnął szorty i pokazał mi to znamię, a Ty ? z miną, która miała wzbudzić przekonanie, że tylko i wyłącznie o znamię tu chodzi ? spełniłeś tę prośbę. Próbowaliśmy prowadzić tę grę nawet wtedy, gdy moje palce zaplątały się pod gęste, czarne włosy łonowe, a Twój wacek podniósł się powoli łukiem, by lekko dotknąć mojej drżącej dłoni. Kiedy jednak po chwili odnalazłem znamię i zduszonym, rwącym się głosem stwierdziłem, że nie masz się o co martwić, musieliśmy dokonać wyboru. Albo robimy to, na co obaj mamy ochotę, albo postępujemy tak, jak czyniliśmy wcześniej w podobnych sytuacjach, a więc kontynuujemy grę i udajemy, że to wszystko było jedynie niewinnym sprawdzaniem znamienia. W tej właśnie chwili nagle przyszli mi na myśl twórcy pokolenia beatników. Starając się zobaczyć przeciętnych mieszkańców Namsos jako zablokowanych przez prawo Jante i dziedziczne poczucie wstydu, sami sobie wydawaliśmy się równie odważni, wyzwoleni i otwarci na eksperymenty, jak Allen Ginsberg, William Burroughs i Jack Kerouac, tak więc gdyby nie ci ludzie, będący dla mnie wówczas wzorem do naśladowania, nie odważyłbym się wziąć Cię do ust, jak wziąłem. Gdyby nie Ginsberg, Burroughs i Kerouac, prawdopodobnie czułbym potem wstyd, a nie czułem, Ty również nie. Raczej wprost przeciwnie. Uprawianie razem seksu było swoistym dowodem, że stworzone przez nas wyobrażenie o sobie jest prawdą, dlatego po fakcie byliśmy niemal dumni. Leżeliśmy obok siebie nadzy, spoceni, nasyceni, wydmuchując kółeczka dymu i słuchając Prudence, i staraliśmy się sprawiać wrażenie, że to, co przed chwilą robiliśmy, było dla nas czymś tak powszednim jak bułka z masłem czy oglądanie telewizji.

Wiosną 1988 roku poznaliśmy Silje Schiive i przez całą drugą i trzecią licealną ja, Ty i ona blisko się przyjaźniliśmy. Jej ojciec nie żył, mieszkała ze swoją nieco ekscentryczną matką artystką i złym rudym kocurem Laurence?em, nazwanym tak po Laurensie Olivierze.

Silje miała w sobie swego rodzaju czarującą arogancję. Przymglone, senne spojrzenie, roztargnienie, zapominalstwo, nieuwaga i po trosze nieostrożność sprawiały wrażenie, jakby nie była specjalnie zainteresowana tym, co się wokół niej dzieje, a ten pozorny brak zainteresowania i zaangażowania przyciągał wielu młodych i nie całkiem już młodych mężczyzn, chcących udowodnić, że właśnie oni są na tyle fascynujący, by zwrócić jej uwagę, a potem ją utrzymać. Silje była tego naturalnie świadoma, często z premedytacją grała w tę grę, a czasami przesadzała i stawała się pozornie nieostrożna. Potrafiła udawać, że nie widzi człowieka albo nie słucha, co on mówi, bądź też demonstracyjnie ziewała, kiedy się do niej zwracał. W przeciwieństwie jednak do tego, co się ludziom wydawało, wcale nie była mniej czarująca, gdy z rzadka bywała demaskowana i oskarżana o to, że się wysoko ceni i próbuje wzbudzić zainteresowanie. Ponieważ lekko traktowała owo zdemaskowanie i odpowiadała śmiechem oraz autoironią, odwracała całą sytuację na własną korzyść i wychodziła na osobę jeszcze bardziej pociągającą.

Jej arogancja była jednak nie tylko czarująca. Silje potrafiła być niecierpliwa, pyskata i bezlitośnie szczera, toteż wiele osób bało się przebywać w jej pobliżu, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy wyskoczy z niestosownym pytaniem albo raniącym komentarzem. Często pytała o rzeczy, które ciekawiły innych, choć nie śmieli o nie pytać, albo wygłaszała opinie, z którymi wiele osób się zgadzało, ale brakowało im odwagi, by je wypowiadać, lub wystarczająco dobre maniery im na to nie pozwalały. Prawie zawsze też formułowała swoje wypowiedzi tak, że trudno jej było coś zarzucić, potrafiła grać niezorientowaną, a przez to niewinną, potrafiła operować żartem, przez co przeciwnik próbujący oponować wychodził na obrażalskiego złośnika, umiała go też zdezorientować, każąc mu wierzyć, że jej słowa biorą się z najlepszych chęci i mają za cel samo dobro. „Odważna jesteś, ja bym nigdy nie śmiała obciąć włosów tak krótko, gdybym miała tak płaską głowę z tyłu”, powiedziała kiedyś, gdy pewna dziewczyna, z którą miała porachunki, przyszła do szkoły świeżo ostrzyżona. Jednak najbardziej bezlitosna stawała się wówczas, kiedy jej się zdawało, że wyczuwa dyskryminację kobiet. Należała do tych feministek, które reprezentując wszystkie poniewierane kobiety w ujęciu historycznym, potrafiły w najokrutniejszy sposób zranić chłopaka. Fakt, że istnieją mężczyźni, którzy gwałcą i biją kobiety, miał niby usprawiedliwiać to, że Silje komentowała wielkość penisa jakiegoś biedaka, a to, że mężczyźni z południa Europy uchodzą za podrywaczy, usprawiedliwiało rzekomo wprowadzenie w błąd mojego sympatycznego włoskiego przyjaciela muzyka, któremu kazała wierzyć, że jest nim zainteresowana, a potem odrzuciła go w sposób wysoce upokarzający. Żeby „może choć trochę poczuł, jak się w takiej sytuacji czują kobiety w jego ojczyźnie”, powiedziała potem.

Nie pamiętam dokładnie, jak się z nią poznaliśmy, ale przypominam sobie, iż obu nas mocno zaskoczyło, że istnieje dziewczyna szczerze zainteresowana tym samym co my. Mimo tych diabolicznych i niemal groźnych cech Silje, od pierwszej chwili świetnie się czuliśmy w jej towarzystwie, a okresowo częściej nocowaliśmy i stołowaliśmy się u niej w domu niż pod własnym dachem, co bardzo sobie ceniła Oddrun, jej matka. Chcąc zachować młodość, mawiała, trzeba przebywać w towarzystwie młodych; kiedy zaś zaczęły krążyć plotki o jej nieprzeciętnym apetycie seksualnym i upodobaniu do otaczania się młodymi mężczyznami, wybuchała tym swoim ostrym, chropawym śmiechem i nawet jej przez myśl nie przeszło, by zachować większą ostrożność i dystans. Raczej wprost przeciwnie. Oddrun lubiła prowokować i wywoływać skandale, toteż kiedyś, gdy pomagałeś jej uszczelnić kran do ogrodowego węża, a ona zobaczyła, że sąsiad, emerytowany oficer, śledzi was przez lornetkę z okna salonu, przyciągnęła Cię nagle do siebie i pocałowała prosto w usta. Kiedy weszliście do środka, nie mogła wręcz przestać się śmiać: „Do rana będzie siedział na telefonie, dam się pokroić”, wykrztusiła.

Wydawało się, że Oddrun zupełnie nie zależy na tym, co ludzie o niej mówią. Potrafiła upić się we wtorkowe przedpołudnie na balkonie na oczach przechodniów. Wchodziła do Narvesena i kupowała cupido, nie zwracając uwagi na to, ilu ludzi jest w środku, i zamiast je schować gdzieś w sypialni, kładła pudełko na regale w salonie. Według mamy jednak nie zawsze taka była. Ojciec Silje był masonem i przedsiębiorcą, cieszącym się dobrą sławą, o którą dbał. Wymagał, żeby Oddrun była reprezentacyjna i odpowiedzialna, i sporo ponad to, toteż dopiero kiedy nabawił się jakiejś choroby płucnej i zmarł na początku lat osiemdziesiątych, Oddrun „za wszelką cenę postanowiła przyłączyć się do cyganerii i robić to wszystko, czego mąż jej kiedyś zabraniał”, jak to ujęła mama.

Silje udawała, że z rezygnacją przyjmuje to, iż Oddrun tak się wyróżnia, wywołuje skandaliki i od czasu do czasu daje podstawy do plotek, jednak sposób, w jaki się do tego odnosiła, wskazywał, że raczej była dumna z matki i chwaliła się tą jej cechą. „Mamo, proszę ? mówiła, wznosząc oczy do nieba. ? Boże, aż się rumienię”, mówiła, łapiąc się za głowę. Jednak w przeciwieństwie do Ciebie i do mnie, ciągle się czerwieniących i zawstydzonych z powodu naszych matek, Silje nigdy się nie rumieniła, odwrotnie, kwitowała wszystko głośnym i serdecznym śmiechem i już następnego dnia częstowała bliższych i dalszych znajomych nowinkami o swojej szalonej artystowskiej matce. Z kolei Oddrun rozumiała, że Silje po prostu udaje szok i rezygnację, i odpowiadała na to zagrywką ze swojej strony. „O co chodzi?”, rzucała, marszcząc czoło i pozornie nie widząc niczego poruszającego w tym, co powiedziała lub zrobiła.

Namsos

Namsos

My zaś podziwialiśmy ją i stawialiśmy sobie za wzór, tak samo jak czyniła to Silje. Była inteligentna, oczytana i dużo wiedziała, więc nie całkiem rozumieliśmy, dlaczego kobieta taka jak ona poświęca tyle czasu na częste i długie rozmowy z nami, dlaczego potrafi nas wciągnąć na kawę czy herbatę nawet wtedy, kiedy Silje nie ma w domu, że zaprasza nas na swoje imprezy i traktuje dokładnie tak samo jak innych, dorosłych gości.

Zresztą u niej nie było takich imprez, jakie organizowali od czasu do czasu mama czy znajomi dorośli ? ona robiła sympozja. A kiedy u niej odbywało się sympozjum, serwowała napój powitalny w wysokich płaskich kieliszkach, z plastikową wykałaczką, na którą była nabita koktajlowa wisienka, goście zaś ? częstokroć znane twarze z lokalnego życia kulturalnego bądź biznesu ? krążyli wokół i konwersowali ze sobą, póki nie podano do stołu, a nie częstowano tam soddem ani Eintopfem z piwem, do czego byłem przyzwyczajony podczas imprez dorosłych, lecz jakąś potrawą o brzmiącej z francuska nazwie, z dodatkiem osobiście zbieranych grzybów i zawsze z dobrym winem, zazwyczaj pochodzącym z tego samego regionu co owa potrawa, które to wino, zdaniem matki Silje, miało idealnie do niej pasować.

Oddrun nie zdarzyło się otworzyć butelki wina bez westchnienia i bezradnego potrząsania głową nad niedoskonałością sklepu monopolowego w Namsos. Nie mieli tam prawie żadnego gatunku, który by się nadawał do picia, niemal wszystko musiała zamawiać z katalogu, a obsłudze, jak zwykła mówić, brakowało zielonego pojęcia o tym, co sprzedaje. Kiedy szła do monopolowego, kończyło się na tym, że to ona robiła im wykład na temat gatunków win, a nie odwrotnie, jak przecież być powinno.

Gdy moja mama miewała gości na obiedzie, w odróżnieniu od Arvida i Berit wpadała na pomysł kupienia wina, ale niezależnie od podawanego jedzenia na stole pojawiało się albo Egri Bikavér, albo Norsk R?dvin, bo oba były tanie, a zdaniem mamy ? także wystarczająco dobre. Jeżeli miałem nieszczęście napomknąć, że nie każdy gatunek wina pasuje do każdej potrawy, kwitowała to jakąś sarkastyczną uwagą, której istota zawierała się w tym, że niestety, nie jest aż tak kulturalna, jak bym sobie życzył, albo odgrywała zranioną i wzdychała, że starała się najlepiej, jak mogła, i jest jej przykro, że wypadło nie dość dobrze. Wydawało się, że otwarcie się na nowość i przyjęcie świeżej wiedzy jest dla niej równoznaczne z przyznaniem się do porażki. We wszystkim, czego nie wiedziała albo nie umiała, widziała zagrożenie i przypomnienie o swojej niedoskonałości, nie zaś źródło wzbogacenia życia. Odzwierciedlało się to również w rozmowach prowadzonych podczas obiadu. Jeżeli ktoś z jakiegoś powodu poruszył temat, który przedtem nie został tysiąc razy omówiony albo który mógłby sprawić, że nie wszyscy będą mieli jednakowe zdanie, rodził się swego rodzaju niepokój, nieco podobny do atmosfery, jaką wywoływała wizyta pastora Arvida. W takich momentach mama i wszyscy pozostali, którzy znali owe niepisane zasady rządzące konwersacją w tych kręgach, z miejsca podejmowali rozmaite działania, by sprowadzić rozmowę na znane i bezpieczne tory.

W domu Silje i jej matki w ogóle czegoś takiego przy stole nie było. Żaden temat nie wydawał się zbyt nieistotny ani za poważny, raczej nie miało też znaczenia, czy gość wygłaszający swoje poglądy jest wściekły, czy ekstatycznie radosny. Podczas gdy Arvid, Berit i cały ten krąg chrześcijan cenił samokontrolę i opanowanie, tu było akurat odwrotnie: nie przyjmowano dobrze jedynie braku żaru i zainteresowania omawianym tematem. „Pan lubi cię na ciepło albo na zimno, jeśli jesteś letni ? to cię wypluje”, jak zwykła mówić ateistka Oddrun.

Dla nas sama obecność na tych sympozjach była powodem do radości. Staraliśmy się sprawiać wrażenie tak obytych, jak tylko można, na pewno jednak dało się dostrzec, że byliśmy dumni i wdzięczni aż do uniżoności. Podziwialiśmy wszystkich za to, co wiedzieli i umieli, za wszystko, co przeżyli. Oddrun miała na strychu atelier, gdzie malowała obrazy z kondorami jako motywem przewodnim, pewien zadowolony z życia i gadatliwy facet z siwym końskim ogonem oraz głową Lenina wpiętą w kołnierz kurtki przebywał w Paryżu podczas rozruchów studenckich w 1968 roku, a inny, w garniturze i nadzwyczaj silnych okularach, był swego czasu hipisem i tęczowym volkswagenem busem przejechał całe Stany Zjednoczone. My zaś tylko kilka razy wyskoczyliśmy samochodem na wakacje do Szwecji i ? choć to dziwnie brzmi dzisiaj, gdy wyjazdy za granicę stały się tak tanie i powszechne ? ani mama, ani Berit czy Arvid również nie wyjeżdżali dalej.

Chłonęliśmy wszystko, co ci ludzie opowiadali, gromadziliśmy wszelkie historie, komentarze i refleksje, a kiedy zjawialiśmy się w szkole albo na imprezie z kumplami w naszym wieku, powtarzaliśmy to, co tamci powiedzieli, udając, że większość tego pochodzi od nas.

Także po posiłku było zasadniczo inaczej, niż przywykliśmy. U mnie i u Ciebie w domu ze stołu zawsze sprzątały kobiety, które szły potem do kuchni i przy zmywaniu zwykle rozmawiały o codziennych sprawach. Ulubionym tematem mojej mamy były choroby i ogólnie cierpienia, ze szczególnym uwzględnieniem cierpień dzieci, których było żal. Jak zauważyłem, ta tematyka zawsze cieszyła się popularnością również wśród pozostałych kobiet. W tym czasie mężczyźni siedzieli w salonie, czekając, aż kobiety przyniosą kawę, żeby mogli się napić karsku. Palili skręty, klęli i w mocnych słowach omawiali budżet państwa albo wyciek wody w czyjejś piwnicy, od czasu do czasu zaś wykrzykiwali coś do kobiet, co zalatywało bezczelnością i było ledwo dopuszczalne: „No, chodźcież tu z tą kawą! Wysychamy już prawie na wióry!”. Wtedy mama i pozostałe kobiety wystawiały głowy z kuchni i udawały, że są złe: „Będziesz ty cicho, łapserdaku! Bo w ogóle nic nie dostaniesz!”. A potem wszyscy wybuchali śmiechem.

Natomiast po obiedzie u Silje i jej matki rozumiało się samo przez się, że mężczyźni sprzątają ze stołu i pomagają przy zmywaniu, tak samo jak kobiety, a prowadzone przy tym rozmowy były kontynuacją tematów poruszanych podczas posiłku, w każdym razie ja nie widziałem tu różnicy między mężczyznami a kobietami. Oddrun wypowiadała się o podatku progresywnym, niemieckiej literaturze międzywojennej czy radzieckiej polityce zagranicznej z równym zaangażowaniem jak mężczyźni. I w przeciwieństwie do mamy, która czasem pozwalała sobie na żart, ale nigdy nieprzekraczający zakreślonych dla kobiet granic przyzwoitości, Oddrun bywała co najmniej tak samo sarkastyczna i swobodna w mowie, jak goście płci męskiej. Kiedy wypiła, często żartem wyliczała, iluż to miała partnerów seksualnych, kpiła też, jak łatwo daje się nakłonić mężczyzn do tego czy owego; „odsłoń im tylko trochę szparki, a zrobią wszystko, czego zażądasz”, powiedziała, jak pamiętam, kiedyś późnym wieczorem i ani ja, ani Ty, ani nikt z pozostałych gości nie uznał jej z tego powodu za osobę nieprzyzwoitą czy swobodnych obyczajów.

Zresztą pijani goście w domu Oddrun potrafili się zachowywać w sposób zupełnie niedopuszczalny na przyjęciach dla dorosłych, któreśmy znali do tej pory. Na przykład pewna wychudzona kobieta z długimi siwymi włosami i wyłupiastymi oczami, w przeszłości aktorka w Tr?ndelag Teater, rozebrała się do naga, usiadła na tarasie i paliła papierosa, przyglądając się wyzywająco przechodniom na chodniku. Byłoby nie do pomyślenia, żeby któraś z przyjaciółek mamy albo Berit zrobiła coś podobnego, niezależnie od tego, jak bardzo i jak daleko od domu by się upiła, a gdyby coś takiego mimo wszystko się wydarzyło i wyszło na jaw, stałoby się jej osobistą katastrofą i źródłem nieustającego wstydu. Natomiast owa siwowłosa kobieta następnego rana, gdy wstaliśmy i siedliśmy do śniadania, wyszła z sypialni i wbrew temu, co by sobie ktoś mógł pomyśleć, ani nie zapomniała, ani nie udawała, że zapomniała o wieczornym epizodzie, w ogóle nie wyglądała na zawstydzoną, za to zaśmiewała się do łez, opowiadając o minach rozmaitych mężczyzn przechodzących mimo, pozostali siedzący przy stole zaś głośno jej wtórowali.

Niezależnie od tego, jak bardzo pozbawieni uprzedzeń byli Oddrun, jej przyjaciele czy sama Silje, nigdy nie zdradziliśmy, co nas obu łączyło. Żadna z tych osób nie miałaby, rzecz jasna, nic przeciwko temu, i dobrze o tym wiedzieliśmy. Paradoksalnie jednak właśnie dlatego trzymaliśmy to w tajemnicy. Bo gdyby dowiedziała się o tym Silje, zechciałaby najnaturalniej w świecie podzielić się tą informacją z innymi. Po prostu nie zrozumiałaby, że dwóch mężczyzn sypiających ze sobą to powód do wstydu, więc nawet gdybyśmy ją zaklinali na wszystkie świętości, żeby nikomu nie mówiła, i nawet gdyby ona sama na te same świętości przysięgła, że nie powie, i tak by powiedziała, a potem nie miałaby pojęcia, dlaczego to nas tak dotknęło. „No, Boże drogi, wyluzujcie! ? powiedziałaby. ? Przecież to nic takiego!” Wiara w siebie czyniła ją odporną na zranienia, a zachowywała się tak, jakby wszyscy wokół też tak samo jak ona wierzyli w siebie.

Carl Frode Tiller

Carl Frode Tiller

Stopniowo jednak mama zaczęła się czegoś domyślać. Nie mówiła niczego wprost, ale na przykład wyraźnie zaczęła Cię mniej lubić. Kiedy zapowiadałem, że skoczę do Ciebie, potrafiła zareagować krótkim westchnieniem albo zrezygnowaną, czy wręcz nadąsaną miną, a zupełnie przypadkowo odkryłem, że kiedy do mnie dzwoniłeś, wielokrotnie mówiła, iż nie ma mnie w domu, choć wiedziała, że jestem u siebie w pokoju i ćwiczę albo słucham muzyki. Początkowo przypisywałem to jej chorobie i temu, że tak bardzo jest zależna od mojej obecności. Od dawna cierpiała na chroniczne bóle stawów i mięśni, natomiast zimą i wiosną tego roku bóle stały się nie do zniesienia, a gdy w dodatku znacznie zmniejszyła się chwytliwość dłoni, mama nie mogła już dłużej pracować ani wykonywać zwykłych domowych zajęć. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale dała mi do zrozumienia, że żądanie, bym więcej siedział w domu i bardziej się nim zajmował, nie jest zbyt wygórowane, tak więc myślałem, że nagła niechęć, którą Ci zaczęła okazywać, jest jedną z jej licznych metod na uświadomienie mi tego. Kiedy jednak odkryłem, że nie reagowała tak samo negatywnie na moje odwiedziny u innych, zaczęło do mnie docierać, że chodzi o Ciebie, i dopiero wtedy zwróciłem uwagę, że zachowuje się w stosunku do Ciebie inaczej niż przedtem. Nie odnosiła się do Ciebie jawnie wrogo, ale była mniej chętna do rozmowy, odpowiadała krótko, a kiedy równocześnie wpadaliście z wizytą Ty i Silje, zdarzało się jej okazywać sztuczną życzliwość, zainteresowanie, wręcz ciekawość wobec Silje, gdy tymczasem Ciebie ostentacyjnie, po dziecinnemu niemal ignorowała.

Poza tym coraz częściej wyczuwałem, że stara się sprawdzić, czy jesteśmy homo, czy nie. Na przykład kiedy padało Twoje nazwisko, wyjątkowo często poruszała temat HIV i AIDS. Co prawda wirus był wtedy relatywnie nowy i wiele się o nim pisało w gazetach, to jednak nie tłumaczy wszystkich przypadków, kiedy mama zupełnie nagle i poza kontekstem zaczynała rozprawiać o tym, do jakiej długiej i bolesnej śmierci prowadzi zarażenie, w jak dalekiej przyszłości medycyna może znaleźć skuteczne lekarstwo oraz jak bardzo popiera tych, którzy są zdania, iż wszyscy zarażeni wirusem HIV powinni być wyposażeni w jakiś znak ostrzegawczy, żeby ludzie mogli się zabezpieczyć. „No, ale w pierwszym rzędzie zarażają się homoseksualiści, więc można się czuć bezpiecznie, w pewnym sensie”, zaznaczała, pilnie śledząc wzrokiem moją reakcję. Długo próbowałem nie zwracać na to uwagi. Udawałem, że nie rozumiem, po co to mówi, ziewałem i sprawiałem wrażenie, że mnie to nie dotyczy, miałem nadzieję i liczyłem na to, że z czasem się uspokoi, że się podda, ale nic z tego, więc kiedy pewnego dnia mnie odwiedziłeś, a ona ogródkami naprowadziła rozmowę na fryzjera, który według jej przekonania był homoseksualistą, choć miał żonę i dzieci, nie wytrzymałem. „Nie jesteśmy pedałami, mamo”, powiedziałem.

Najpierw zrobiła się purpurowa, a potem się zezłościła, bo wyraziłem się prosto z mostu, a więc złamałem niepisane reguły ? nie w taki sposób, jej zdaniem, należało mówić o tych sprawach, niemniej chwilę potem była radośniejsza i w lepszym humorze niż kiedykolwiek. Nagle oczami duszy ujrzała wnuczęta, które jednak będzie mogła rozpieszczać, synową, którą będzie mogła pouczać, i syna, o którym będzie mogła rozmawiać z przyjaciółkami bez kłamstw i rumieńców wstydu. Drugi i trzeci punkt mógł jej poniekąd zapewnić mój brat Eskil, jednak ku wielkiemu żalowi mamy jako nastolatek przeszedł świnkę i stał się bezpłodny, tak więc wnuki i kontynuacja linii były jakby moim zadaniem, czemu po wielekroć dawała wyraz.

Wówczas, jak zresztą po dziś dzień, byłem równie niepewny, czy jestem homo-, hetero- czy biseksualistą, co nie czyniło słuchania jej uwag i obserwowania jej zachowań mniej bolesnym. Ty uważałeś po prostu, że jest zabawna, i czasami musiałeś się hamować, żeby nie wybuchnąć śmiechem, kiedy nas sprawdzała, ale chociaż się z Tobą zgadzałem i choć wiele z tego, co mówiła, było tak głupie, że wprost wierzyć się nie chce, by mogło ranić, zawsze potem miałem minorowy nastrój. Wtedy nie byłem w stanie tego pojąć, ale teraz wiem, że sam fakt, iż matka w ogóle stawiała warunki, by móc mnie kochać, sprawiał, że nosiłem w sobie doznanie, które zapamiętałem jako mroczny wstyd.

W przeciwieństwie do mamy, jak sądzę, ani Berit, ani Arvid nie mieli pojęcia, że w tamtym okresie byliśmy dla siebie kimś więcej niż kolegami. Arvid myślał i zachowywał się bez mała tak, jakby żył w niebie, w które wierzył, a ponieważ w niebie z całą pewnością nie istnieje homoseksualizm, sądzę, że nawet nie przeszło mu przez myśl, iż moglibyśmy być razem w ten sposób. Berit, dużo bardziej przyziemna i spostrzegawcza, w normalnych okolicznościach byłaby może w stanie zobaczyć to samo co mama, ale Twój milczący, szorstki i prawie pozbawiony emocji sposób bycia w domu przybrał na sile w latach 1988?1989, co niemal uniemożliwiło interpretację Twoich myśli i rozszyfrowanie Twojej osobowości nie tylko Arvidowi, lecz także jej. Pewnego razu na przykład wpadliśmy do Ciebie po aparat fotograficzny, potrzebny do któregoś z naszych niekończących się artystycznych projektów, a Ty poczułeś, że zanim znowu wyjdziemy, musisz coś zjeść, by podnieść poziom cukru we krwi, i pamiętam, że spytałeś wtedy Arvida, czy „pozwoli Ci” wziąć kilka kromek chleba. I ja, i Silje myśleliśmy, że się wygłupiasz, ale kiedy zobaczyliśmy, że Arvid się nie uśmiecha, tylko bezradnie wzdycha i bez słowa wychodzi z kuchni, stało się dla nas jasne, że tak jest mniej więcej na co dzień.

Można by pomyśleć, że Berit niepokoiło Twoje zachowanie, i może rzeczywiście tak było, jednocześnie jednak wydawało się, że ona podziwia tę stronę Twojej osobowości. Myślę, że w Twoim sprzeciwie i drobnych buntach widziała oznakę wewnętrznej siły i odwagi, a przy wielu okazjach dostrzegałem, że skrycie się uśmiecha, gdy zachowywałeś się w sposób, jaki w innych matkach prawdopodobnie wzbudziłby lęk.
(…)

tiller_osaczenie Carl Frode Tiller „Osaczenie”
Tłumaczenie: Maria Gołębiewska-Bijak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 368

Opis: Lipiec, 2006 rok. Do szpitala psychiatrycznego w Trondheim trafia pacjent, który stracił pamięć. W prasie pojawia się ogłoszenie ? bliscy i znajomi młodego człowieka proszeni są o kontakt, aby pomogli mu odzyskać tożsamość. Odpowiadają trzy osoby – dwójka przyjaciół z liceum: Jon, wrażliwy i niespełniony muzyk, przeżywająca małżeński kryzys Silje oraz ojczym pacjenta, Arvid ? były pastor, borykający się z problemem utraty wiary i nieuleczalną chorobą. W listach do Davida opowiadają jego i swoją historię ? wkraczania w dorosłość, pierwszych seksualnych doświadczeń, rodzinnych tajemnic, zawikłanych relacji, porzuconych marzeń, winy, przemocy i miłości. Te opowieści, na ogół zgodne, a jeszcze częściej zaprzeczające sobie, budują obraz przygnębiającej egzystencji w prowincjonalnym norweskim miasteczku, pełnej frustracji, nudy i samotności, a wyłaniający się z nich portret Davida staje się coraz bardziej zagadkowy i niejednoznaczny.

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek