Kochający mąż czy bezduszny zabójca? Fragment thrillera psychologicznego „Wdowa” Fiony Barton

20 października 2016

wdowa-fragment
„Wdowa”, debiutancki thriller psychologiczny Fiony Barton to historia, która mogła wydarzyć się wszędzie. Istnieje teoria, według której część zaginionych osób to w rzeczywistości ofiary „jednorazowych” morderców. Ludzi, którzy choć raz chcieliby poczuć, jak to jest kogoś zabić. Na co dzień nie jesteśmy świadomi tego, ze wśród nas są osoby, które chciałyby „sprawdzić się” w ten właśnie sposób. Fiona Barton porusza ten obyczajowy wątek, kreśląc niezwykle przekonujący obraz zbrodni z sąsiedztwa. Czy na pewno znamy naszych sąsiadów? Czy żona może nie wiedzieć o zbrodniach męża? I czy łatwo przychodzi wydawanie wyroku na ludziach, których znamy od lat? Prezentujemy fragment bestsellerowej powieści, która w trzy miesiące po premierze w samej Wielkiej Brytanii sprzedała się w nakładzie ponad 200 tysięcy egzemplarzy. Polski przekład ukazał się dzięki Wydawnictwu Czarna Owca.

Rozdział 1

Środa, 9 czerwca 2010 roku

Wdowa

Słyszę, jak ciężkim krokiem zbliża się do domu. Wysokie obcasy z chrzęstem wbijają się w żwirową ścieżkę. Jest już prawie pod drzwiami. Zatrzymuje się na chwilę z wahaniem, odgarnia włosy z twarzy. Niezłe ciuchy ? żakiet z dużymi guzikami, pod spodem porządna sukienka, a na głowie okulary. Na pewno nie świadek Jehowy ani laburzystka. Pewnie reporterka, ale nie ta co zwykle. To już druga dzisiaj, czwarta w tym tygodniu, a mamy dopiero środę. Mogę się założyć, że powie: ?Przepraszam, że nachodzę panią w tak trudnych chwilach?. Wszyscy oni tak mówią i przybierają ten niby-współczujący wyraz twarzy. Jakby rzeczywiście coś ich to obchodziło.

Zobaczymy, czy zadzwoni drugi raz. Ten z rana zadzwonił. Niektórym wyraźnie nie chce się już próbować. Kiedy tylko zdejmą palec z dzwonka, odwracają się na pięcie i czym prędzej odcho dzą, wsiadają do samochodów i znikają. Mogą zameldować szefowi, że pukali, ale im nie otworzyła. Żałosne.

Najpierw dzwoni dwa razy, potem puka do drzwi głośno i stanowczo. Puk-puk-stuku-puk-puk. Jak policja. Zauważa mnie w szparze między firankami i uśmiecha się szeroko. Moja mama nazwałaby to hollywoodzkim uśmiechem. Potem znowu puka.

Kiedy otwieram drzwi, podnosi butelkę mleka z progu i wręcza mi ją ze słowami:

? Nie powinna pani zostawiać mleka na dworze, zepsuje się. Mogę wejść? Robi pani może herbatę?

Nie mogę oddychać, a co dopiero odpowiedzieć. Ona znowu się uśmiecha i przekrzywia lekko głowę.

? Kate ? przedstawia się. ? Kate Waters, reporterka ?Daily Post?.

? Jestem? ? zaczynam, ale nagle dociera do mnie, że wcale o to nie spytała.

? Wiem, kim pani jest, pani Taylor ? odpowiada. W powietrzu wiszą słowa: ?To pani jest tematem tygodnia?. ? Nie stójmy tak w progu ? dodaje i nie wiedzieć kiedy wchodzi do środka.

Oszołomiona obrotem wydarzeń nie mogę wydusić słowa. Ona bierze moje milczenie bierze za zgodę, więc zanosi butelkę mleka do kuchni i zaczyna parzyć herbatę. Idę za nią. W niewielkiej kuchni trochę nam ciasno. Kobieta krząta się ? nalewa wodę do czajnika, otwiera wszystkie szafki po kolei w poszukiwaniu kubków i cukru ? ja zaś stoję i nie próbuję jej powstrzymać.

Zagaduje mnie o zabudowę kuchenną.

? Piękna kuchnia, wygląda bardzo świeżo. Chciałabym taką mieć. Sami ją państwo wybrali?

Czuję się jak podczas pogawędki z koleżanką. Nie tak wyobrażałam sobie rozmowę z reporterką. Spodziewałam się raczej przesłuchania ? jak na policji. Długiej, męczącej serii pytań. Tak mówił o tym Glen, mój mąż. Wszystko przebiega jednak zupełnie inaczej.

? Tak. Zdecydowaliśmy się na białe fronty z czerwonymi uchwytami, bo wyglądają schludnie ? odpowiadam.

Stoję we własnej kuchni i dyskutuję z reporterką o szafkach. Glen dostałby szału.

? Tędy, prawda? ? pyta, a ja otwieram drzwi do salonu.

Trudno powiedzieć, czy przeszkadza mi jej obecność, sama nie wiem, co czuję. Wydaje mi się, że nie wypada teraz protestować ? przecież po prostu gawędzimy sobie przy herbacie. Może to śmieszne, ale całkiem pochlebia mi jej zainteresowanie. Pod nieobecność Glena często czuję się samotna w pustym domu.

Co więcej, Kate Waters najwyraźniej ma wszystko pod kontrolą. Całkiem przyjemnie czuć, że ktoś znowu przejął stery. Zaczynałam już wpadać w panikę, że od tej pory będę musiała sama sobie radzić, ale ona obiecuje, że wszystkim się zajmie.

Muszę tylko opowiedzieć jej o swoim życiu.

O moim życiu? Tak naprawdę wcale nie interesuje się mną. Nie zapukała przecież do drzwi, żeby wysłuchiwać historii o Jean Taylor. Chce poznać prawdę o nim. O Glenie. Moim mężu.

Mój mąż zginął trzy tygodnie temu. Przejechał go autobus przed supermarketem Sainsbury?s. Właśnie stamtąd wychodziliśmy i on narzekał, że kupiłam nie takie płatki śniadaniowe, a chwilę później leżał martwy na drodze. Podobno odniósł obrażenia głowy. W każdym razie ? umarł. Ja tylko stałam i patrzyłam na jego ciało. Ludzie biegali w tę i z powrotem, szukali koców. Na chodniku rozlała się plama krwi, ale niewielka. Byłby zadowolony. Nie lubił bałaganu.

Wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem, próbowali jak najszybciej zakryć ciało, żebym nie musiała go oglądać, ale ja cieszyłam się, że odszedł. Nareszcie koniec z tymi jego bzdurami.

Rozdział 2

Środa, 9 czerwca 2010 roku

Wdowa

W szpitalu oczywiście pojawiła się policja. Sam komisarz Bob Sparkes pofatygował się na oddział ratunkowy, żeby wypytać mnie o Glena.

Nie powiedziałam nic ani jemu, ani innym policjantom. Oznajmiłam, że nie mam nic do dodania, że nie czuję się na siłach rozmawiać. Trochę popłakałam.

Komisarz Bob Sparkes od dawna jest ważną częścią mojego życia (to już ponad trzy lata), ale myślę, że może zniknie z niego wraz z tobą, Glen.

Oczywiście nie mówię tego wszystkiego Kate Waters. Siedzi w fotelu w moim salonie, obejmuje dłońmi kubek z herbatą i buja stopą.

? Jean ? już nie zwraca się do mnie per pani ? ostatni tydzień musiał być dla ciebie straszny. Zwłaszcza po wszystkim, co przeszłaś.

Nie odpowiadam, wbijam wzrok w swoje kolana. Ona nie ma pojęcia, co przeżyłam. Nikt tak naprawdę tego nie wie. Nie potrafiłam nikomu o tym opowiedzieć. Glen uznał, że tak będzie najlepiej.

Przez chwilę siedzimy w milczeniu, potem dziennikarka próbuje innej metody. Wstaje i bierze z kominka zdjęcie, na którym oboje jesteśmy roześmiani.

? Wyglądacie tu tak młodo ? mówi. ? To jeszcze przed ślubem?

Kiwam głową.

? Znaliście się od dawna? Poznaliście się w szkole?

? Nie, nie w szkole. Na przystanku autobusowym ? odpowiadam. ? Był bardzo przystojny i dowcipny. Miałam siedemnaście lat, uczyłam się na fryzjerkę w Greenwich. On pracował w banku. Trochę starszy, nosił garnitury i eleganckie buty. Inny niż wszyscy.

Snuję romantyczną opowieść. Kate Waters bierze ją za dobrą monetę. Gorliwie zapisuje wszystko w notatniku, raz po raz zerkając na mnie sponad tych swoich małych okularów i kiwając głową ze zrozumieniem. Mnie nie oszuka.

Tak naprawdę z początku Glen nie wydawał się szczególnie romantyczny. Nasze zaloty odbywały się głównie po ciemku ? w kinie, na tylnym siedzeniu jego escorta, w parku ? i w milczeniu. Do dziś jednak pamiętam pierwsze wyznanie miłości. Całe ciało zaczęło mnie szczypać, stałam się świadoma każdego fragmentu skóry. Pierwszy raz w życiu poczułam, że naprawdę żyję. Odparłam, że też go kocham. Do szaleństwa. Że nie mogę spać ani jeść, bo ciągle o nim myślę.

Snułam się po domu, a matka mówiła, że to tylko ?fascynacja?. Nie do końca rozumiałam, co oznacza to słowo, ale wiedziałam, że każdą chwilę chcę spędzać z Glenem. On twierdził, że czuje to samo. Myślę, że mama była nieco zazdrosna, zaborcza. Uzależniona ode mnie.

? Ona jest za mało samodzielna, Jeanie ? powiedział Glen. ? To niezdrowe, wszędzie chodzić z córką.

Próbowałam wytłumaczyć mu, że mama boi się sama wychodzić z domu. Glen uważał to za przejaw egoizmu.

Bardzo się o mnie troszczył: w pubie zawsze szukał miejsca oddalonego od baru (?Nie chcę, żeby przeszkadzał ci hałas?), w restauracji zamawiał za mnie, żebym poznawała nowe smaki (?Posmakuje ci, Jeanie. Spróbuj?). Próbowałam więc i czasem te nowe smaki rzeczywiście mnie zachwycały. A jeśli nie, nic nie mówiłam, żeby go nie urazić. Jeśli mu się sprzeciwiałam, przestawał się odzywać. Nie cierpiałam tych sytuacji. Czułam wtedy, że go zawiodłam.

Nigdy wcześniej nie spotykałam się z kimś takim jak Glen, z kimś, kto wiedział, co chce w życiu osiągnąć. Moi poprzedni chłopcy byli? cóż, właśnie chłopcami.

Kiedy dwa lata później Glen mi się oświadczył, nie uklęknął na jedno kolano. Przytulił mnie mocno i powiedział:

? Jesteś moja, Jeanie. Jesteśmy sobie pisani. Weźmy ślub.

Udało mu się już przekonać do siebie mamę. Przynosił jej kwiaty (?Mały drobiazg dla drugiej kobiety mojego życia? ? mówił, a ona śmiała się kokieteryjnie), zagadywał o ostatni odcinek Coronation Street albo o rodzinę królewską i mama bardzo go polubiła. Mówiła, że szczęściara ze mnie, że dzięki niemu nabrałam wiary w siebie. Wiedziała, że będzie się o mnie troszczył. I rzeczywiście tak było.

? Jaki wtedy był? ? pyta Kate Waters. Pochyla się, żeby zachęcić mnie do mówienia. Wtedy. Ma na myśli czasy, zanim stało się wszystko co złe.

? Był cudownym człowiekiem. Czułym, zakochanym we mnie po uszy. Zrobiłby dla mnie wszystko ? odpowiadam. ? Ciągle przynosił mi kwiaty i prezenty. Nazywał mnie tą jedyną. Zawrócił mi w głowie. Miałam przecież tylko siedemnaście lat.

Jest zachwycona. Zapisuje wszystko dziwnymi bazgrołami i znów patrzy na mnie. Próbuję powstrzymać się od śmiechu. Wyrywa mi się parsknięcie, na szczęście brzmi raczej jak szloch. Kate wyciąga rękę i delikatnie dotyka mojego ramienia.

? Nie denerwuj się ? mówi. ? Już po wszystkim.

I ma rację. Koniec z policją, koniec z Glenem. Koniec z jego bzdurami.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy zaczęłam używać tego określenia. Samo zjawisko pojawiło się na długo przed tym, zanim znalazłam dla niego nazwę. Wcześniej zbyt pochłonęło mnie pilnowanie, by nasze małżeństwo było idealne. Huczne wesele w Charlton House stanowiło jego początek.

Rodzice uważali, że dziewiętnaście lat to zbyt młody wiek na małżeństwo, ale udało nam się ich przekonać. Właściwie to Glenowi się udało. Wykazał się taką determinacją i takim oddaniem, że ojciec w końcu wyraził zgodę i mogliśmy uczcić zaręczyny butelką lambrusco.

Na wesele jedynaczki rodzice wydali fortunę. Całymi dniami przeglądałam z mamą zdjęcia w magazynach ślubnych i marzyłam o wielkim dniu. Moim wielkim dniu. Kurczowo trzymałam się tej myśli, wypełniałam nią całe życie. Glen nie mieszał się do przygotowań.

? To twoja działka ? mawiał ze śmiechem.

Brzmiało to tak, jakby i on miał swoją działkę. Zakładałam, że ma na myśli pracę ? czasem nazywał siebie głównym żywicielem rodziny.

? Wiem, że to trochę staroświeckie, Jeanie, ale chcę się tobą zaopiekować. Jesteś jeszcze taka młoda, przed nami całe życie.

Zawsze snuł ambitne plany, opowieści o nich brzmiały wspaniale. Zamierzał najpierw zostać kierownikiem oddziału, potem założyć firmę, zostać swoim własnym szefem i zarabiać masę pieniędzy. Oczyma wyobraźni widziałam go w eleganckim garniturze, z sekretarką i wielkim samochodem. Ja zaś miałam trwać u jego boku.

? Nie zmieniaj się, Jeanie. Kocham cię taką, jaka jesteś ? powtarzał.

Kupiliśmy więc dom pod numerem 12 i wprowadziliśmy się tam po ślubie. Po tylu latach nadal w nim mieszkamy.

Ogródek przed domem wysypaliśmy żwirem, ?żeby zaoszczędzić na koszeniu?, jak powiedział Glen. Ja wolałabym trawę, ale dla Glena liczyły się ład i porządek. Z początku nie układało nam się najlepiej. Byłam bałaganiarą, mama wiecznie musiała wyławiać spod mojego łóżka brudne talerze i pojedyncze skarpetki pokryte kłębami kurzu. Gdyby Glen to zobaczył, umarłby na miejscu.

Do dziś pamiętam jego mocno zaciśnięte zęby i oczy zwężone w szparki, kiedy ? niedługo po ślubie ? zobaczył, że po kolacji dłonią zgarnęłam okruchy ze stołu na podłogę. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy ? wcześniej bezwiednie robiłam to setki razy. Nie powtórzyłam tego już nigdy więcej. Tak naprawdę dobrze mi to zrobiło: Glen nauczył mnie dbania o dom. Jak wspomniałam, lubił ład i porządek.

Na początku naszego wspólnego życia Glen nieustannie opowiadał mi o pracy w banku ? o swoich obowiązkach, o podwładnych, którzy nie poradziliby sobie bez niego, o żartach, jakie robili sobie nawzajem z kolegami, o nieznośnym szefie (?Ma strasznie wysokie mniemanie o sobie, Jeanie?), o współpracownikach: Joy i Liz z administracji, pryszczatym kasjerze Scotcie, który przy każdej okazji oblewa się rumieńcem, stażystce May, która ciągle robi coś nie tak. Uwielbiałam go słuchać, poznawać historie z jego świata.

Też pewnie czasem opowiadałam mu o pracy, tylko że jakoś zawsze szybko wracaliśmy do spraw w banku.

? Bycie fryzjerką to może i nie jest najciekawsze zajęcie świata ? powtarzał ? ale tobie idzie świetnie. Jestem z ciebie dumny, Jeanie.

Mówił, że chce mi pomóc polubić samą siebie. I udało mu się to. Dzięki jego miłości czułam się bezpiecznie.

Kate Waters patrzy na mnie i znowu kiwa głową. Muszę przyznać, że jest niezła. Nigdy wcześniej nie rozmawiałam z dziennikarzami ? chyba że kazałam im zostawić mnie w spokoju ? co dopiero mówić o wpuszczeniu reportera do domu. Od lat przychodzili pod moje drzwi, lecz do dziś żaden nie dostał się do środka. Glen tego dopilnował.

Teraz jednak go nie ma, a Kate Waters wydaje mi się inna niż pozostali. Powiedziała, że czuje między nami ?prawdziwą więź?, jakbyśmy znały się od lat. Wiem, co ma na myśli.

? Jego śmierć musiała być dla ciebie strasznym szokiem ? mówi i znów lekko ściska moje ramię.

W milczeniu kiwam głową.

Nie mogę opowiedzieć jej o tych wszystkich bezsennych nocach, kiedy marzyłam o śmierci Glena. Może nawet nie tyle o śmierci ? nie życzyłam mu bólu ani cierpienia ? ile o tym, żeby po prostu zniknął. Wyobrażałam sobie telefon z policji.

? Pani Taylor? ? zapytałby niski głos w słuchawce. ? Bardzo mi przykro. Mam złe wieści.

Oczekiwanie na następne zdanie niemal mnie śmieszyło.

? Obawiam się, że pani mąż zginął w wypadku.

Potem oczyma wyobraźni widziałam, bardzo realistycznie, jak wybucham płaczem i wybieram numer jego matki, by przekazać jej tragiczną wiadomość.

? Mary ? powiedziałabym ? bardzo mi przykro. Mam złe wieści. Glen nie żyje.

Słyszę, jak zaskoczona zachłystuje się powietrzem. Czuję jej ból, współczucie przyjaciół i rodziny z powodu mojej straty. A potem ukryty dreszczyk podniecenia.

Ja jako pogrążona w żałobie wdowa. Nawet mnie nie rozśmieszajcie.

Rzecz jasna, kiedy rzeczywiście do tego doszło, nie wydawało się to tak prawdziwe jak moje wyobrażenia. Przez chwilę zdawało mi się, że słyszę w głosie teściowej porównywalną z moją ulgę, że to wszystko się skończyło, potem jednak odłożyła słuchawkę, łkając za swoim synem. Nie miałam już przyjaciół, rodziny została mi garstka.

Kate Waters szczebiocze, że musi skorzystać z łazienki, a przy okazji dorobi nam herbaty. Nie protestuję, podaję jej swój kubek i pokazuję drogę do toalety dla gości. Po jej wyjściu szybko obrzucam wzrokiem cały pokój, żeby upewnić się, że na wierzchu nie leżą żadne rzeczy Glena. Żadnych pamiątek, które mogłaby ukraść. Glen mnie ostrzegał, opowiadał najróżniejsze historie o dziennikarzach. Słyszę dźwięk spłuczki. Wkrótce reporterka wraca z tacą; znów zaczyna opowiadać, jak wyjątkowa ze mnie kobieta, tak wierna i lojalna.

Nie mogę oderwać wzroku od naszego zdjęcia ślubnego ? wisi nad kominkiem gazowym. Wyglądamy na nim bardzo młodo, jak dzieci przebrane w stroje rodziców. Kate Waters zauważa moje spojrzenie i zdejmuje zdjęcie ze ściany.

Przysiada na poręczy mojego fotela i razem przyglądamy się fotografii. 6 września 1989 roku. Dzień, w którym stanęliśmy przed ołtarzem. Sama nie wiem, czemu zaczynam płakać ? to pierwsze szczere łzy od czasu śmierci Glena. Kate Waters obejmuje mnie ramieniem.

Rozdział 3

Środa, 9 czerwca 2010 roku

Reporterka

Kate Waters wierciła się w fotelu. Żałowała wypitej wcześniej kawy ? teraz, kiedy jeszcze poprawiła herbatą, pęcherz zaczął nadawać sygnały alarmowe. Chyba będzie musiała zostawić Jean Taylor samą z jej myślami. Na tym etapie to nie najlepszy pomysł, zwłaszcza że Jean wyraźnie ucichła i popijała herbatę ze wzrokiem utkwionym w dal. Kate rozpaczliwie nie chciała zerwać nici porozumienia, jaka się między nimi zawiązała. Sytuacja wymagała niezwykłej ostrożności ? wystarczyło na chwilę stracić kontakt wzrokowy, żeby atmosfera uległa diametralnej zmianie.

Steve, jej mąż, porównał kiedyś jej pracę do tropienia zwierzyny łownej. Wypił do kolacji o jedną lampkę wina za dużo i zaczął popisywać się przed gośćmi.

? Podchodzi ich coraz bliżej i bliżej, podkarmia miłym słowem i dowcipem, kusi honorarium, szansą na przedstawienie swojej wersji wydarzeń, aż w końcu jedzą jej z ręki. To wielka sztuka ? opowiadał znajomym zgromadzonym przy stole w ich jadalni.

Tego wieczoru zaprosili na kolację jego kolegów z pracy, z oddziału onkologii. Kate siedziała z profesjonalnym uśmiechem przyklejonym do twarzy i wybąkała tylko:

? No wiesz co, kochanie, chyba masz świadomość, że wcale tak nie jest..

Goście wymieniali nerwowe uśmieszki i sączyli wino. Kiedy przyszła pora na zmywanie, z wściekłością ciskała naczynia do zlewu, zalewając całą podłogę pianą. Wtedy Steve objął ją i pocałował na zgodę.

? Wiesz przecież, że cię podziwiam, Kate ? powiedział. ? Jesteś świetna w swoim fachu.

Odwzajemniła pocałunek, choć zdała sobie sprawę, że miał rację. Jej praca nieraz przypominała grę albo uwodzicielski taniec, opierała się na nawiązaniu błyskawicznej więzi z podejrzliwym, czasem nawet wrogim nieznajomym. Uwielbiała to. Kochała zastrzyk adrenaliny, kiedy pierwsza stawała na czyimś progu, zostawiając peleton w tyle, naciskała dzwonek i słyszała dobiegające z domu odgłosy, obserwowała przez matową szybę zbliżającą się sylwetkę, a w chwili otwarcia drzwi zaczynała grać swoją rolę.

Reporterzy mieli różne strategie postępowania w takich sytuacjach. Znajomy, który kiedyś razem z nią przygotowywał się do zawodu, przybierał wygląd zbitego psiaka, żeby wzbudzić współczucie. Jedna z koleżanek zawsze zrzucała winę na naczelnego za to, że kazał jej znowu zapukać, inna zaś wepchała raz sobie poduszkę pod sweter, symulując ciążę, i zapytała, czy może skorzystać z toalety.

To wszystko nie w jej stylu. Kate miała własne zasady: uśmiechać się, nie stać zbyt blisko drzwi, nie zaczynać od przeprosin i odwrócić uwagę od faktu, że zbiera materiał do artykułu. Zdarzało jej się już stosować sztuczkę z butelką mleka, ale coraz rzadziej spotykało się mleczarzy. Była z siebie bardzo zadowolona ? udało jej się wejść za próg bez większego problemu.

Prawdę mówiąc, wcale nie chciała tu przychodzić. Wolałaby jak najszybciej wrócić do redakcji i wypełnić wniosek o zwrot kosztów służbowych, zanim przyjdzie wyciąg z karty kredytowej i wyczyści jej konto. Naczelny, Terry Deacon, nie chciał jednak nawet o tym słyszeć.

? Zapukaj do wdowy, masz po drodze ? krzyczał do słuchawki, próbując zagłuszyć serwis informacyjny z ustawionego na cały regulator radia. ? Nigdy nie wiadomo. Dziś może być ten dzień.

Westchnęła. Terry nie musiał tłumaczyć, kogo ma na myśli. W tym tygodniu boje toczyły się o wywiad z jedną tylko wdową. Wiedziała też, że to mocno wydeptana ścieżka. Troje innych pracowników ?Posta? już próbowało ? musiała być ostatnim dziennikarzem w kraju stającym pod tymi drzwiami. Prawie ostatnim.

Przy skręcie w ulicę, na której stał dom Jean Taylor, Kate odruchowo się rozejrzała i od razu dostrzegła reportera z ?The Times? stojącego obok samochodu. Nudny krawat, łaty na łokciach, przedziałek z boku. Standard. Powoli posuwała się naprzód w sznurze wlokących się samochodów i nie spuszczała przeciwnika z oka. Będzie musiała zrobić rundkę po okolicy, licząc na to, że facet w końcu sobie pojedzie.

? Niech to szlag ? rzuciła pod nosem. Włączyła lewy kierunkowskaz i zaparkowała w bocznej uliczce.

Przejrzała gazety, a po kwadransie z powrotem zapięła pasy i odpaliła silnik. Wtedy zadzwoniła komórka ? musiała długo grzebać w torbie, żeby ją znaleźć. W końcu wyłowiła telefon z samego dna, zobaczyła na wyświetlaczu numer Boba Sparkesa i wyłączyła silnik.

? Cześć, Bob, co słychać? Coś się stało?

Komisarz Bob Sparkes na pewno czegoś chciał: co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Nie należał do ludzi, którzy dzwonią, żeby sobie pogadać. Mogła się założyć, że rozmowa nie potrwa dłużej niż minutę.

? Cześć, Kate. U mnie w porządku, dzięki. Jak zwykle masa roboty. Mam teraz parę spraw, nic ciekawego. Słuchaj, ciągle zajmujesz się Glenem Taylorem?

? Jezu, Bob, śledzisz mnie? Właśnie mam zapukać do drzwi Jean Taylor.

Sparkes się roześmiał.

? Nie martw się, z tego co wiem, nikt od nas cię nie obserwuje.

? Powinnam coś wiedzieć? ? zapytała Kate. ? Pojawiły się jakieś nowe informacje po śmierci Taylora?

? Nie, nic ? w jego głosie pobrzmiewał wyraźny zawód. ? Myślałem, że może ty coś wiesz. Daj mi znać, jeśli Jean coś ci powie. Będę wdzięczny.

? Zadzwonię potem ? odparła. ? Ale pewnie zatrzaśnie mi drzwi przed nosem. Tak przynajmniej było z innymi reporterami.

? Okej, pogadamy później.

Koniec. Rzuciła okiem na ekran telefonu i uśmiechnęła się pod nosem. Czterdzieści jeden sekund. Nowy rekord. Nie omieszka mu tego wypomnieć przy najbliższej okazji.

Pięć minut później wjechała w nieokupowaną już przez media ulicę i pokonała ścieżkę prowadzącą do domu Jean Taylor.

Teraz naprawdę potrzebowała jej relacji.

?Na miłość boską, skup się!? ? myślała, wbijając paznokcie w dłoń, żeby odwrócić swoją uwagę od pełnego pęcherza. Nic z tego.

? Jean, czy mogłabym skorzystać z toalety? ? zapytała w końcu z przepraszającym uśmiechem. ? Herbata praktycznie od razu przez człowieka przelatuje, prawda? Zaparzę nam jeszcze po jednej, jeśli masz ochotę.

Jean skinęła głową, wstała i pokazała jej drogę.

? Tutaj ? powiedziała i usunęła się na bok, by wpuścić Kate do ubikacji o brzoskwiniowych ścianach.

Myjąc ręce pachnącym mydłem dla gości, Kate zerknęła na swoje odbicie w lustrze i pomyślała, że wygląda na nieco zmęczoną. Wygładziła niesforne włosy i opuszkami palców poklepała worki pod oczami zgodnie z radą kosmetyczki, do której chodziła czasem na maseczkę.

Stała sama w kuchni, czekała aż woda w czajniku się zagotuje i z nudów przyglądała się zapiskom i magnesom na lodówce. Listy zakupów i pamiątki z wakacji ? nic szczególnego. Na zdjęciu z nadmorskiej restauracji uśmiechnięci Taylorowie wznosili kieliszki w stronę aparatu. Glen, ciemnowłosy i rozczochrany, miał na ustach wakacyjny uśmiech. Jean, starannie uczesana na tę okazję, z ciemnoblond włosami schludnie zatkniętymi za uszy i eleganckim makijażem lekko rozmazanym z powodu upału, patrzyła z ukosa na męża.

?Z uwielbieniem czy strachem?? ? zastanawiała się Kate.

Ostatnie kilka lat wyraźnie odbiło się na wyglądzie kobiety z fotografii. Jean siedziała teraz w bojówkach, luźnej koszulce i swetrze, kosmyki jej włosów wymykały się z niedbałego kucyka. Steve często podśmiewał się, że Kate zauważa takie drobiazgi, ale tego wymagał od niej ten zawód.

? Jestem wyszkoloną podglądaczką ? żartowała.

Uwielbiała zwracać uwagę na drobne, lecz niezwykle wymowne szczegóły. Od razu spostrzegła szorstką, spękaną skórę dłoni Jean (?Ręce fryzjerki? ? pomyślała) i poobgryzane z nerwów skórki wokół paznokci.

Zmarszczki wokół oczu wdowy mówiły same za siebie.

Kate wyjęła telefon i sfotografowała zdjęcie z wakacji. Zauważyła, że kuchnia jest nieskazitelnie czysta ? nie to co u niej, gdzie nastoletni synowie nagminnie zostawiali za sobą szlak resztek po niedojedzonym śniadaniu: brudne kubki z kawą, kwaśniejące mleko, nadgryzione grzanki, odkręcony słoik dżemu z wetkniętym nożem? No i oczywiście uświnione stroje piłkarskie gnijące na podłodze.

Czajnik wyłączył się z cichym kliknięciem, a wraz z nim myśli o domu. Zaparzyła herbatę i zaniosła tacę z kubkami do pokoju.

Jean nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń i obgryzała kciuk.

? Od razu lepiej ? stwierdziła Kate i opadła na fotel. ? Przepraszam za przerwę. Na czym skończyłyśmy?

Musiała przyznać, że zaczynała się niepokoić. Spędziła z Jean prawie godzinę, zapisała niemal cały notes krótszymi i dłuższymi historiami z jej dzieciństwa i pierwszych lat małżeństwa, jednak nic więcej. Za każdym razem, kiedy udawało jej się nieco zbliżyć do sedna, Jean zmieniała temat na bezpieczniejszy. Wdały się nawet w długą dyskusję o problemach wychowawczych. Potem Kate odebrała w końcu telefon od uporczywie wydzwaniającego naczelnego.

Terry dał wyraz swojej radości, kiedy dowiedział się, gdzie jest Kate.

? Doskonale! ? zawołał do słuchawki. ? Dobra robota. Czego się dowiedziałaś? Kiedy możesz oddać tekst?

Pod czujnym wzrokiem Jean Taylor, Kate wymamrotała tylko:

? Poczekaj chwilę, Terry. Strasznie tu kiepski zasięg ? i wymknęła się do ogrodu na tyłach domu, kręcąc przy tym głową w udawanej irytacji.

? Na miłość boską, Terry, siedziała tuż obok mnie. Nie mogę teraz rozmawiać ? wysyczała. ? Szczerze mówiąc, idzie nam dość opornie, choć mam wrażenie, że zaczyna mi ufać. Potrzebuję czasu.

? Podpisała umowę? ? zapytał Terry. ? Niech podpisze, potem będziemy mogli się nie śpieszyć.

? Nie chcę za bardzo nalegać, żeby jej nie zniechęcić, Terry. Zrobię, co w mojej mocy. Pogadamy później.

Kate z całej siły wcisnęła wyłącznik i zaczęła rozważać następny ruch. Może powinna od razu powiedzieć o pieniądzach? Herbatę i współczucie mogła odhaczyć, pora kończyć z owijaniem w bawełnę.

Może Jean nie powodziło się najlepiej po śmierci męża?

W końcu nie zarabiał już na dom. Ale też nie mógł powstrzymać jej od mówienia.

wdowaFiona Barton „Wdowa”
Tłumaczenie: Agata Ostrowska
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 460

Opis: Jean wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat. Glen był jej pierwszą wielką miłością. Trwała u jego boku nawet wtedy, gdy oskarżono go o morderstwo dziecka. Teraz, gdy Glen zginął w nieszczęśliwym wypadku, dom wdowy oblegany jest przez dziennikarzy. Wszyscy chcą poznać wersję kobiety ? czy wie, jakie tajemnice skrywał jej mąż? Czy był bezdusznym zabójcą? W życiu Jean nadszedł moment, w którym może opowiedzieć swoją historię. Ale to od niej zależy, czy będzie zgodna z prawdą?

fot. Jenny Lewis

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek